W dzienniku.pl ukazał się felieton Andrzeja Krajewskiego o katastrofie, która czeka Unię Europejską po wdrożeniu Fit For 55; przepowiada upadek gospodarek, w konsekwencji doprowadzenie społeczeństw do nędzy. Z tą wizją współbrzmi głos Agnieszki Kołakowskiej, która w 2009 roku opisała w „Rzeczpospolitej „globalne oszustwo” klimatologów. Poniżej prezentuję fragmenty tych tekstów.
Adam Socha
UE przed sztormem, czyli prawie jak chińskie "zero COVID"
Wiedza na czym polega efekt cieplarniany jasno wskazuje, iż odpowiada za nie rosnące w atmosferze ziemskiej stężenie dwutlenku węgla oraz metanu. Najprostszą odpowiedzią na zagrożenie jest gwałtowana redukcja emisji obu gazów cieplarnianych, za sprawą przebudowania funkcjonowania całego społeczeństwa. Takie rozwiązanie prezentuje się równie prosto i przekonująco jak chińskie "zero COVID". Czyli wszyscy spędzą w zamknięciu tyle, ile będzie trzeba, każdy dostatnie konieczną liczbę szczepień, a gdy koronawirus znajdzie się wreszcie pod kontrolą rządu i wirusologów, wyjdą na wolność, by żyć długo, zdrowo oraz szczęśliwie. Przy okazji świadcząc o potędze Państwa Środka. Jak się ma realne życie do teorii opartej na wąskiej dziedzinie wiedzy właśnie widzimy.
Teoria transformacji społeczno-energetycznej Unii Europejskiej wygląda jeszcze piękniej. Społeczeństwa krajów członkowskich będą musiały ograniczyć swe potrzeby, ponosić koszty drogiej energii, zredukować liczbę podróży, jeść mięso od święta lub w ogóle, a przede wszystkim zacisnąć pasa. Dzięki temu w dwie dekady zniknie wszystko, co emituje dwutlenek węgla (oraz metan, jeśli szczęście dopisz), a Stary Kontynent będą mógł się cieszyć energią z OZE, ekologicznego wodoru i ewentualnie reaktorów jądrowych (jeśli uda się okiełznać niemieckie fobie na ich tle).
To uniezależnienie się od paliw kopalnych wzmocni pozycję Unii w świecie. Zaś "cła węglowe" nakładane na te towary spoza UE, przy których wytworzeniu nastąpiła emisja CO2, nakłonią producentów z: USA, Chiny i Indii do naśladowania polityki klimatycznej Unii. Inaczej zostaną odcięci od europejskiego rynku zbytu. Po czym w połowie stulecie globalne ocieplenie się zatrzyma, a mieszkańcy Europy za sprawą przebudowania społeczeństw, żyć będą długo, zdrowo oraz szczęśliwie.
Tyle teorii powstałej w Brukseli z połączenia zaleceń klimatologów z mocarstwowymi ambicjami i tamtejszych urzędników. Bo to oni opracowywali plany kolejnych kroków w stronę redukowania emisji gazów cieplarnianych i przebudowy energetycznej Starego Kontynentu aż po Fit For 55. Po czym akceptowała je Rada Europejska. Owe plany stworzono bez baczenia na ogromne zagrożenia, widoczne jeśli spojrzy się na całą rzecz przez pryzmat: ekonomii, socjologii, psychologii i wielu innych dziedzin wiedzy, aż po realne możliwości technologiczne. Takie spojrzenia generuje bowiem mnóstwo pytań. Każe z nich można zacząć od słów – "a co jeśli". Przejdźmy zatem do małej wyliczanki.
A co, jeśli...
A co, jeśli droga energia sprawi, że cały przemysł masowo wyniesie się poza granice UE i pauperyzacja społeczeństw gwałtownie przyśpieszy, przynosząc wybuch wielkich buntów i niepokojów (płonące samochody i galerie handlowe emitują sporo CO2). A co jeśli na cła węglowe USA i Chiny odpowiedzą czymś, co kiedyś nazywano "cłami bojowymi" i będą nimi tak długo tłuc w kluczowe produkty z Europy, aż Stary Kontynent stanie przed wyborem - głęboki kryzys ekonomiczny lub kapitulacja.
A co, jeśli nie uda się zbudować wielkich magazynów energii i ta uzyskana z OZE nie będzie wstanie pokrywać zapotrzebowania na prąd Starego Kontynentu. A co jeśli ekologiczny wodór nie spełni pokładanych w nim nadziei, bo jest to wyjątkowo trudny w magazynowaniu i przesyłaniu pierwiastek. A co, jeśli pozbawieni możliwości kupna nowych aut (te elektryczne są dziś przeciętnie dwa razy droższe niż z silnikiem spalinowym), podróżowania, pespektywy na tanie mieszkanie, lepsze życie, masowo biedniejący mieszkańcy krajów UE zaczną zmieniać preferencja wyborcze. Aż postanowią głosować na tych, którzy - jak niegdyś Mussolini czy Hitler – obiecają im obalenie starych porządków.
Takie pytania można mnożyć w nieskończoność. Jednak niewiele obchodzą one członków Komisji Europejskiej czy brukselskich urzędników, bo przecież to nie wyborcy decydują o ich karierach i dochodach. Również przywódcy kluczowych krajów UE (a zwłaszcza Niemiec) zdają się na nie impregnowani i są wciąż gotowi trzymać się obecnej strategii na przekór zdrowemu rozsądkowi.
Tekst z 2009 roku Agnieszki Kołakowskiej z „Rzeczpospolitej” pt.
Globalne oszustwo
Nawet jeśli mit ocieplenia klimatu zostanie doszczętnie skompromitowany, to nie należy się spodziewać całkowitego zwrotu: zbyt wielu ludzi, instytucji, biznesmenów, polityków i państw zbyt wiele zainwestowało w walkę z globalnym ociepleniem – pisze publicystka
Podobno coraz mniej ludzi wierzy w globalne ocieplenie – to znaczy w to, że klimat się ociepla, że ociepla się wskutek wzrostu ilości dwutlenku węgla, który to wzrost z kolei jest skutkiem ludzkich działań, i że ocieplenie to stanowi ogromne zagrożenie dla całej planety. Sami prorocy apokalipsy też coraz mniej ostatnio mówią o „globalnym ociepleniu”; mówią raczej – jak zauważyło już kilku komentatorów – o „zmianach klimatycznych”. Zastanawiająca to zmiana.
Najwyraźniej nawet ich przekonanie do tej tezy – w obliczu braku dowodów korelacji między dwutlenkiem węgla a wzrostem temperatur, tudzież faktu, że od 1998 roku temperatury nie wzrosły, i słynnego już bankructwa komputerowych modeli, przepowiadających zjawiska, którym rzeczywistość w dość uderzający sposób przeczy – nieco osłabło.
Ponieważ jednak nie można dopuścić, by przemysł strachu upadł – ludzie muszą przecież zarabiać, dbać o swoje pozycje, instytucje muszą się jakoś utrzymywać – widać uznali oni, że wskazana jest przezorność: skoro tak naprawdę nikt nie ma pojęcia, co będzie, lepiej mówić o zmianie, niż o ociepleniu, bo jakaś zmiana klimatu kiedyś z pewnością nastąpi. A jeśli będzie ona raczej oziębieniem, niż ociepleniem, to można liczyć na krótką pamięć publiczności: nikt nie będzie pamiętał, że ci, co teraz mówią o zmianie, kiedyś grozili ociepleniem.
Chwyt ten ma też tę zaletę, że dowodem zmiany klimatu może być każde mniej lub bardziej niespodziewane meteorologiczne zjawisko. Wszystkie wybryki pogody – susza, powodzie, deszcze, burze, huragany, mrozy, tsunami, lodowce topniejące i rosnące, poziom morza rosnący i obniżający się – w mierze, w jakiej w zeszłym roku, a jeśli nie w zeszłym, to ileśtam lat temu, nie pojawiły się w dokładnie tym samym miejscu o dokładnie tej samej porze roku, albo są trochę silniejsze czy trochę słabsze, niż poprzednio, mogą uchodzić za “zmianę” i służyć jako kolejne dowody na zmianę klimatu.
Zmiana terminologii jest zatem bardzo sprytna. Warto również zauważyć, że im mniej objawów ocieplenia, i im jaskrawszy brak dowodów na korelację między ociepleniem a wzrostem dwutlenku węgla, tym większa histeria cechuje wypowiedzi proroków apokalipsy; im większe wątpliwości, tym ostrzejsze i głośniejsze ich okrzyki potępienia – potępienia wszelkiego sceptycyzmu jako „negacjonizmu” i potępienia tych, co ten sceptycyzm wyrażają, jako cynicznych i skorumpowanych krypto-faszysto-imperialistycznych pachołków, opłacanych przez wielki przemysł itd itp.
(...)
Dzięki wieloletniej pracy ludzi takich, jak Steve McIntyre (www. climateaudit.com), wiedzieliśmy też o manipulacji danych, o ich tendencyjnej selekcji, o „wygładzaniu” krzywych w wykresach. Wiedzieliśmy o pominięciu Ciepłego Okresu Średniowiecznego, tudzież Małej Epoki Lodowej, w słynnym wykresie IPCC, i o nieobecności tych okresów w bazie danych; wszystko wskazywało na to, że autorzy wykresu w kształcie kija hokejowego świadomie wykluczyli te okresy z bazy danych. Wiedzieliśmy, dzięki pracy McIntyre’a i szeregu innych naukowców, że model komputerowy, który produkował wykresy na podstawie tych danych, zawsze daje krzywą w postaci kija hokejowego, niezależnie od danych, jakie się do niego wprowadza. Wiele już o tym pisano.
Wiedzieliśmy też, że niektóre naukowe pisma od lat nie przyjmują nawet do recenzji artykułów kwestionujących jakiekolwiek aspekty globalnego ocieplenia. Jeden redaktor znanego naukowego pisma oświadczył otwarcie, że takie artykuły nie będą nawet brane pod uwagę; inny uzasadnił podobną zasadę redaktorską twierdzeniem, że za argumentami sceptyków zawsze kryją się cele polityczne. (Artykuł McIntyre’a o wykresie kija hokejowego był napisany w 2003r., lecz ukazał się dopiero w 2005, ponieważ rozmaite pisma naukowe odmawiały jego publikacji.) Wiedzieliśmy o presjach, wywieranych na redaktorów naukowych pism, żeby nie drukowali sceptycznych artykułów, i na naukowe instytucje, by sceptycznych naukowców wyrzucały z pracy. Wiedzieliśmy o próbach niszczenia naukowych reputacji, o oskarżeniach o korupcję i złą wiarę; regularnie pojawiały się sugestie, że sceptycy są opłacani przez przedsiębiorstwa węglowe i naftowe.
Tak więc nie powinno właściwie dziwić, że oto, nareszcie, wszystkie manipulacje i zniekształcenia ociepleniowców, ich presje i szykany i sposób postępowania, a także ich naukowa nieuczciwość, a po części nieudolność, zostały dobitnie potwierdzone, w postaci rozpowszechnionych w Internecie tysięcy plików i maili z Climate Research Centre na Uniwersytecie Wschodniej Anglii, ponoć ukradzionych przez hakerów (ale istnieją teorie, że nie ukradzionych, lecz po prostu znalezionych, bo ktoś przez nieuwagę ich nie zabezpieczył; i inne teorie, że zostały one ujawnione nie przez hakerów, lecz przez kogoś wewnątrz, kto chciał wreszcie pokazać światu, co się tam dzieje).
Trudno jednak zaprzeczyć, że to ostateczne potwierdzenie, potwierdzenie szczegółowe, czarno na białym, jest dość spektakularne; i że nikt z nas chyba nie podejrzewał ani rozmiarów manipulacji, ani stopnia chaosu w bazach danych, modelach i kodach komputerowych, ani stopnia zaciekłości i jadowitości, z jaką naukowcy pracujący w tym ośrodku i z nim współpracujący – na szczególną wzmiankę zasługują tu Michael Mann, autor wykresu w kształcie kija hokejowego, i Phil Jones, dyrektor ośrodka – usiłowali zwalczać nie tylko niezgadzające się z nimi głosy, lecz także wszelkie próby wydobycia od nich danych, na których opierały się ich obliczenia.
Nawet dla tych spośród nas, którzy co do przemysłu globalnego ocieplenia nie mieli żadnych złudzeń, widząc w nim przemysł właśnie, gigantyczny, wielomiliardowy, i którzy o zastraszaniu i zagłuszaniu, o wywieranych presjach i ukrytych manipulacjach świetnie wiedzieli, szokująca jest treść tych dokumentów. Dech zapierają jadowitość, zaciekłość i nienawiść, ujawnione w mailach. Jest to, istotnie, skandal ogromnych rozmiarów. Na pracy CRU opiera się cały ociepleniowy przemysł: raporty IPCC, protokoły z Kioto, i polityka państw, które mają rychło spotkać się w Kopenhadze. Mówi się o „największym skandalu nowoczesnej nauki” i o „skandalu wieku” w dziedzinie globalnego ocieplenia. (...)
ONZ donosi, że produkcja mięsa jest odpowiedzialna za 18 proc. wszystkich emisji węglowych. Lord Stern zatem (z którego raportu o ociepleniu w 2006r. dowiedzieliśmy się, że przed rychłą klęską ocalić nas mogą jedynie monstrualne podatki) wydał niedawno kolejną dyrektywę: musimy niezwłocznie stać się jaroszami. I, co przypuszczalnie za tym idzie, zarżnąć wszystkie krowy. Ale – nieodparcie nasuwa się pytanie – dlaczego tylko krowy ? Dlaczego nie osły, konie, wielbłądy, lamy? Nie mówiąc o słoniach. Dlaczego ograniczać się do zwierząt czworonogich? Czy nie należałoby zabić, razem z krowami i trzodą chlewną, także większość ludzi? Jawi się to jako oczywiste, najrozsądniejsze rozwiązanie; i czasem wydaje się, że prorocy rychłej apokalipsy wskutek globalnego ocieplenia o tym właśnie po cichu marzą”.
Skomentuj
Komentuj jako gość