Niemal dokładnie 60 lat temu w ciągu kilkunastu dni października 1962 roku rozegrał się kryzys kubański. Przemawiając w ostatni czwartek 6 października podczas spotkania z darczyńcami wspierającymi partię demokratyczną, prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden stwierdził, że „po raz pierwszy od czasów kryzysu kubańskiego mamy do czynienia z sytuacją, która bezpośrednio grozi użyciem broni jądrowej, jeżeli trajektoria wydarzeń pozostanie niezmieniona”. Warto zwrócić uwagę, że Biden odnosił się do sytuacji, w których może dojść do użycia broni jądrowej nie w toku niezamierzonej eskalacji (a więc na przykład w sytuacji, jaka miała miejsce podczas ćwiczeń Able Archer ’83), ale z powodu zaistnienia czynników strukturalnych.
Biden stwierdził, że „zna Władimira Putina bardzo dobrze”, dodając, że prezydent Federacji Rosyjskiej nie blefuje, gdy mówi o potencjalnym użyciu taktycznej broni jądrowej albo chemicznej lub biologicznej, szczególnie w obliczu słabości demonstrowanej przez siły zbrojne FR na polu bitwy. To z kolei sprawia, że USA „stoją przed trudnymi decyzjami dotyczącymi konfliktu na Ukrainie” – i chociaż Stany „dalej będą Kijów wspierać”, to „muszą się zastanowić, jaka jest droga wyjścia” z konfliktu dla Rosji. Jaki sposób może wybrać Putin, jaki „zjazd z autostrady” („off-ramp”) prowadzącej do dalszej eskalacji, aby zakończyć konflikt i „nie tylko nie stracić twarzy, ale też nie stracić władzy w Rosji?”. Warto zwrócić uwagę, że – przynajmniej tak to wnioskować można z publicznych wypowiedzi – niepokój Bidena mniej wzbudza sytuacja strategiczna Rosji, a bardziej indywidualne kalkulacje Władimira Putina, dotyczące utrzymania przez niego pozycji politycznej. To istotna uwaga, bo zdaniem autora trudno jest znaleźć racjonalne strategiczne uzasadnienie użycia przez Rosję broni jądrowej na obecnym etapie konfliktu. Nie wydaje się w każdym razie, aby mogło to pomóc Rosji odnieść jakikolwiek sukces polityczny w odniesieniu do wojny na Ukrainie; w pewnych skrajnych wypadkach można sobie wyobrazić, że w następstwie użycia broni jądrowej Rosja „wygrywa wojnę” – ale bardzo trudno jest naszkicować scenariusz, w którym Kreml wygrywa dzięki temu pokój.
Groźby asymetrycznej eskalacji przy użyciu broni jądrowej towarzyszą polityce rosyjskiej nie tylko od początku wojny na Ukrainie, nie tylko od jej agresji na to państwo w roku 2014, ale formułowane są, mniej lub bardziej formalnie, od początku istnienia tego państwa jako spadkobiercy ZSRR. W pewnym sensie są one odzwierciedleniem świadomości Kremla własnej słabości konwencjonalnej vis-à-vis NATO. Jako takie są kanonicznym przykładem postępowania państwa stojącego w obliczu potencjalnego adwersarza dysponującego większymi zdolnościami konwencjonalnymi. Warto pamiętać, że podobny mechanizm wykorzystywało NATO, posługujące się doktryną flexible response. Jak argumentują Kofman i Fink, nacisk kładziony przez FR na rolę broni jądrowej w zarządzaniu eskalacją zmalał wraz ze wzrostem zdolności konwencjonalnych – ale niezmiennie pozostaje jej integralnym elementem. Chociaż więc próg użycia NSNW (ang. non-strategic nuclear weapons, niestrategiczna broń jądrowa) został a biegiem czasu, jak dowodzą Fink i Kofman, przesunięty na wyższe szczeble drabiny eskalacji, wiążące się z próbą zakończenia konfliktu o skali regionalnej, to pozostają one obecne w rosyjskim myśleniu – oraz, co równie ważne, w rosyjskiej komunikacji strategicznej wobec Zachodu. Do pierwszego użycia w toku wojny na Ukrainie Rosja nie wykorzystałaby zasobów (głowic i środków przenoszenia) ujętych w ostatnim obowiązującym traktacie ograniczającym zbrojenia, a więc New START. Nie zostałyby więc wykorzystane zasoby lądowe, morskie i powietrzne, które łącznie tworzą rosyjską strategiczną triadę nuklearną. Dość jasne jest, że jeżeli Rosja zdecydowałaby się użyć broni jądrowej na Ukrainie, w pierwszej kolejności wykorzystałaby do tego niestrategiczną broń jądrową. Oprócz strategicznej triady nuklearnej Rosja dysponuje jednak również zasobami, które w praktyce tworzą niestrategiczną triadę nuklearną, składającą się ze środków bazowania lądowego i morskiego oraz przenoszonych na pokładach samolotów.
Wracając do rosyjskiej sygnalizacji strategicznej; niemal w przededniu wybuchu wojny – 19 lutego – Rosjanie przeprowadzili testy pocisków hipersonicznych; trzy dni po jej wybuchu, 27 lutego, Władimir Putin poinformował o postawieniu w stan podwyższonej gotowości sił nuklearnych Federacji Rosyjskiej. W kolejnych miesiącach szereg byłych i obecnych przedstawicieli rosyjskiej administracji (m.in. Dmitrij Miedwiediew, Siergiej Ławrow, Ramzan Kadyrow, ambasador Rosji w Wielkiej Brytanii Andriej Kelin) sugerowało możliwość sięgnięcia przez Kreml po broń jądrową. I o ile wypowiedzi te wzbudzały na Zachodzie niepokój – i były szeroko dyskutowane – to nie przyczyniły się do zmiany kursu prowadzonej przez Stany Zjednoczone polityki ani też nie były katalizatorem wystąpień takich jak niedawne przemówienie Joe Bidena. Ostatnie tygodnie przyniosły jednak ponowne ożywienie dyskusji na temat potencjału eskalacji konfliktu na Ukrainie, i użycia przez Rosję broni nuklearnej. Przyczyniły się do tego, jak się wydaje, przeprowadzone przez Rosję referenda i następująca po nich aneksja części Ukrainy, skuteczne działania kontrofensywne prowadzone przez Ukraińców, coraz wyraźniej rysujący się brak realistycznej teorii zwycięstwa sił rosyjskich i korespondujące z tym działania Moskwy, takie jak ogłoszona 21 września mobilizacja, która jest przez niektórych postrzegana jako złamanie swego rodzaju umowy z rosyjskim społeczeństwem („wy nie wtrącacie się w nasze sprawy, tj. nie angażujecie się w życie polityczne, my nie wtrącamy się w wasze, tj. państwo nie ingeruje w życie społeczne obywateli”).
Logika postępowania Rosjan wydaje się prosta: po przeprowadzeniu we wrześniu bieżącego roku referendów w sprawie anektowania czterech obwodów Ukrainy najpierw Władimir Putin, a następnie Dmitrij Miedwiediew zasugerowali, że Federacja Rosyjska może użyć broni jądrowej w celu ochrony swojego terytorium. Co również godne odnotowania, w przemówieniu z 21 września Putin stwierdził, że „w wypadku zaistnienia zagrożenia dla naszej integralności terytorialnej i aby bronić Rosji i jej obywateli, z pewnością użyjemy wszystkich rodzajów uzbrojenia, którymi dysponujemy. To nie jest blef (…) Obywatele Rosji mogą być pewni, że integralność terytorialna Ojczyzny, nasza niepodległość i wolność będą bronione wszystkimi dostępnymi systemami. Ci, którzy stosują wobec nas nuklearny szantaż, muszą wiedzieć, że wiatr może się odwrócić”. 30 września Władimir Putin podpisał dekret w sprawie formalnego anektowania wspomnianych terytoriów.
Jest to najczystszy fait accompli – a właściwie byłby, należy bowiem pamiętać, że Rosja przyłączyła do swojego terytorium tereny, nad którymi nie panuje lub które w ciągu ostatnich miesięcy zdobyła w toku wojny agresywnej – i podjęła próbę „zabetonowania” tych zdobyczy za pomocą gróźb nuklearnych. Groźby użycia broni jądrowej miałyby wymusić na Ukrainie zaprzestanie prowadzenia działań ofensywnych i otworzyć Rosji drogę do negocjacji. Przedstawiając anektowane w nielegalnych referendach ziemie jako własne terytorium (w tym tereny, które znajdują się poza kontrolą sił FR), Rosja stara się uwiarygodnić prawdopodobieństwo użycia broni jądrowej w ich obronie poprzez stworzenie uzasadnienia doktrynalnego. Aneksja części terytorium Ukrainy przez Rosję oznacza w narracji Moskwy, że ewentualne użycie broni jądrowej miałoby miejsce nie w toku wojny agresywnej, ale w obronie własnego terytorium; w domyśle miałoby to czynić takie użycie bardziej akceptowalnym. Dość często powtarzana opinia wskazuje, że Rosjanie mogliby być gotowi na użycie broni jądrowej w momencie, gdy działania wojenne byłyby prowadzone na ich terytorium, sytuacja taka wyczerpywałaby bowiem definicję „egzystencjalnego zagrożenia” dla państwa rosyjskiego; powtarzane przez rosyjskie przywództwo polityczne groźby wygłaszane po zajęciu Krymu (Ławrow w 2014, Putin w 2015) służyły, jak się wydaje, dalszemu uwiarygodnieniu tej polityki. W artykule czwartym opublikowanej w czerwcu rosyjskiej doktryny deklaratywnej w zakresie broni jądrowej („Fundamenty polityki państwa w zakresie odstraszania nuklearnego”) stwierdza się, że „polityka państwa w zakresie odstraszania nuklearnego ma na celu (…) zagwarantowanie ochrony suwerenności państwa i jego integralności terytorialnej, a także odstraszenie potencjalnego przeciwnika od agresji zbrojnej wobec Federacji Rosyjskiej i jej sojuszników. W wypadku wybuchu konfliktu zbrojnego polityka wyznacza środki mające uniemożliwić eskalację działań zbrojnych i ich zakończenie na warunkach akceptowalnych dla Federacji Rosyjskiej i/lub jej sojuszników”. Z kolei artykuł 19, podpunkt d) wyżej wymienionego dokumentu wymienia „agresję wobec FR z wykorzystaniem uzbrojenia konwencjonalnego, tworzącą zagrożenie dla dalszego przetrwania państwa”, jako potencjalne uzasadnienie użycia broni jądrowej przez Rosję.
Po co Rosja miałaby użyć broni jądrowej na Ukrainie i w jaki sposób miałaby to uczynić?
Odpowiedź na pytanie, w jakim celu Rosja mogłaby użyć broni jądrowej w toku wojny na Ukrainie, jest kluczowa, może to bowiem determinować sposób jej wykorzystania. Skrótowo potraktujmy zastosowanie broni jądrowej w celu uzyskania przewagi na polu bitwy; wydaje się, że mogłoby być trudne z uwagi na charakter konfliktu, w którym siły ukraińskie są rozproszone, a zatem zdają się nie być idealnym celem ataku jądrowego. Alternatywne „bitewne” zastosowania NSNW mogłyby dotyczyć wyemitowania pulsu elektromagnetycznego. Teoretycznie możliwe jest też, że Rosjanie sięgnęliby do doświadczeń z czasów Zimnej Wojny, i użyli ładunków nuklearnych – skutkującego skażeniem terytorium – w celu osiągnięcia efektu area denial, i utrudnienia Ukraińcom dalszego prowadzenia operacji ofensywnych. Wydaje się jednak, że kalkulacja koszt-efekt nie uzasadnia tego rodzaju użycia broni jądrowej. Zamiast tego powiedzmy o dwóch innych celach, w których Rosjanie mogliby posunąć się do użycia broni nuklearnej w toku trwającej wojny na Ukrainie:
Osiągnięcie efektu odstraszenia państw wspierających ukraiński wysiłek wojenny (przede wszystkim państw NATO, w szczególności USA, Polski czy Wielkiej Brytanii);
Osiągnięcie efektu wymuszenia na Kijowie zgody na terminację konfliktu na warunkach akceptowanych przez Moskwę.
Różnica pomiędzy odstraszeniem sojuszników Kijowa, skutkującym ograniczeniem lub całkowitą rezygnacją Zachodu ze wspierania dalszego wysiłku wojennego oraz być może próbami nakłonienia Ukraińców do rozmów pokojowych, a bezpośrednim wymuszeniem przez Rosjan na Kijowie zgody na rozpoczęcie rokowań jest zasadnicza. Wpływa ona również na to, w jaki sposób Rosjanie mogliby użyć broni jądrowej.
Różnicę pomiędzy groźbami odstraszającymi (deterrent threats) oraz wymuszającymi (compellent threats) przedstawił Schelling w wydanej w 1966 roku książce „Arms and Influence”. Odstraszanie, argumentuje Schelling, zazwyczaj jest pasywne i wymaga zniechęcenia przeciwnika do podjęcia działań; wymuszanie jest z natury ofensywne, a jego celem jest – no właśnie – wymuszenie podjęcia przez przeciwnika pewnych aktywnych działań. W kontekście wojny na Ukrainie, groźby odstraszające kierowane są wobec patronów Ukrainy; groźby wymuszające – wobec samego Kijowa. W tym układzie efekt odstraszenia jest znacznie prostszy do wywołania, ponieważ zachodzi asymetria stawki pomiędzy wspierającymi Ukrainę państwami, a Rosją.
W przypadku wymuszania asymetria stawki albo nie występuje, albo jest na korzyść Ukraińców. Truizmem jest stwierdzenie, że fakt posiadania przez Rosję broni jądrowej i regularnie powtarzane od początku wojny groźby jej użycia niemal z pewnością były czynnikiem temperującym gotowość USA (i chociażby Polski) do aktywniejszego (by nie rzec: bezpośredniego) zaangażowania w konflikt. Rosja zdołała więc skutecznie odstraszyć USA i państwa NATO od interwencji – również, jeżeli nie przede wszystkim, dzięki posiadaniu przez nią broni jądrowej.
Pamiętajmy też, że początkowo Amerykanie nie byli gotowi dostarczać Kijowowi zaawansowanych systemów uzbrojenia; nastawienie to zmieniało się stopniowo, wraz z odnoszeniem przez Ukraińców kolejnych sukcesów na polu bitwy; niektórzy czytelnicy pamiętają być może jeszcze dość abstrakcyjną debatę o „defensywnych” i „ofensywnych” typach sprzętu wojskowego. Do dzisiaj jednak Waszyngton nie przekazuje Ukrainie tych rodzajów uzbrojenia, dzięki którym SZU mogłyby razić terytorium Federacji Rosyjskiej (takich jak na przykład rakiety ATACMS). Ukraińcy są zresztą świadomi obaw Amerykanów; zdaniem CNN Kijów miał zaproponować, że w zamian za dostarczenie bardziej zaawansowanych systemów uzbrojenia przekaże Waszyngtonowi prawo do zawetowania dowolnego celu, w który Ukraińcy chcieliby uderzyć.
Istotne pytanie brzmi, czy Rosjanie mogą w swoich kalkulacjach przyjąć, że ich groźby pozwolą im skutecznie odstraszyć Zachód (przede wszystkim USA, ale i Polskę, jako dwa państwa kluczowe dla podtrzymywania ukraińskiego wysiłku wojennego), a pozbawiona wsparcia Ukraina gotowa będzie podjąć z Kremlem negocjacje pokojowe. Jeżeli Moskwa wyjdzie z takiego założenia, może liczyć, że samo zademonstrowanie determinacji w postaci gotowości do użycia broni jądrowej lub bardzo ograniczonego użycia skutkować będzie sytuacją, w której Waszyngton uzna za wskazane ograniczyć wsparcie dla Ukrainy i/lub wywierać na Kijów nacisk w sprawie przychylniejszego nastawienia do rozmów pokojowych.
Wydaje się, że płynąca z Moskwy komunikacja w rodzaju przecieków na temat „atomowego pociągu” to właśnie tego rodzaju sygnalizacja, choć większość komentatorów postrzega to wyłącznie jako demonstrację zdolności, a więc „machanie szabelką”. Warto jednak zauważyć, że działanie to ma jeszcze jeden potencjalny skutek: przemieszczenie – i ewentualne sparowanie – głowic ze środkami ich przenoszenia skutkować może tym, że łańcuch dowodzenia i podejmowania decyzji o ich ewentualnym użyciu może się stać bardziej zdecentralizowany. A nawet jeżeli nie, to zauważalnie wzrasta niebezpieczeństwo przypadkowego ich użycia – a więc i przypadkowej eskalacji. Przy założeniu, że doniesienia te są prawdą, działanie to również może stanowić sygnalizację przez Rosję gotowości do zaakceptowania ryzyka przypadkowej eskalacji.
Jak zauważył Dima Adamsky, w wypadku broni jądrowej mamy do czynienia z odwróceniem tradycyjnego dla rosyjskiej kultury strategicznej zjawiska, polegającego na „wyprzedzeniu” przez myśl strategiczną aktualnie posiadanych przez Rosję zdolności. Zamiast tego zdolności wypracowane przez Federację Rosyjską w zakresie niestrategicznej broni jądrowej wyprzedzają doktryny jej użycia. W związku z tym „rosyjska niespójność strategiczna może odgrywać destabilizującą rolę, ponieważ zwiększa ona prawdopodobieństwo niezamierzonej lub przypadkowej wojny.
Dostępność niestrategicznej broni jądrowej na wczesnym etapie konfliktu, niejasne procedury predelegowania prawa do jej użycia, stosowanie środków przenoszenia podwójnego zastosowania i niewiążące doktryny uczynią potencjalne błędy percepcji zamiarów i nieporozumienia szczególnie niebezpiecznymi”. Warto tu też zacytować niedawne słowa Aleksieja Arbatowa, który stwierdził, ze różnica pomiędzy obecną wojną a kryzysem kubańskim polega na tym, że ten pierwszy trwał kilkanaście dni, podczas gdy wojna na Ukrainie trwa już siedem miesięcy. A w związku z tym z każdym dniem rośnie ryzyko „nieprzewidzianych zdarzeń, które doprowadzą do eskalacji”. Innymi słowy, Arbatow zwrócił uwagę na ryzyko wystąpienia niezamierzonej eskalacji.
Jeżeli celem rosyjskich gróźb jest odstraszenie Zachodu, można sobie wyobrazić, że Rosjanie, realizując ów cel, zdecydowaliby się na stopniowe eskalowanie, poczynając od sygnalizacji takiego rodzaju jak szeroko omawiany niedawno przejazd „atomowego pociągu” czy dyslokowanie niestrategicznych ładunków jądrowych z magazynów centralnych i parowanie ich ze środkami przenoszenia. Demonstracyjne użycie broni jądrowej, takie jak przeprowadzenie testów nuklearnych, uderzenie w wody międzynarodowe czy w niezamieszkane tereny na Ukrainie (bądź na terytoriach anektowanych nielegalnie przez Moskwę) oraz wreszcie w zgrupowania sił ukraińskich, byłoby prawdopodobnie następnym krokiem Rosjan.
Działając w ten sposób, Rosjanie realizowaliby zatem postulaty doktryny escalate to de-escalate, licząc na to, że możliwe będzie skuteczne odstraszanie sojuszników Ukrainy jeszcze przed faktycznym użyciem broni jądrowej (z uwagi zarówno na niebezpieczeństwo niezamierzonej eskalacji, jak i odium, które spadłoby na Rosję w następstwie faktycznego użycia broni jądrowej). Mechanizm, który wyzyskuje doktryna deeskalacji nuklearnej – a więc groźby asymetrycznej eskalacji do poziomu użycia broni jądrowej w toku konfliktu konwencjonalnego – ma na celu manipulowanie ryzykiem niekontrolowanej eskalacji, przede wszystkim vis-à-vis USA.
Należy jednak zwrócić uwagę, że w wypadku Ukrainy, państwa niebędącego członkiem NATO i nieobjętego gwarancjami Stanów Zjednoczonych, osiągnięcie w ten sposób zamierzonego efektu (zakończenia konfliktu na warunkach zadowalających Moskwę) nie jest bynajmniej pewne. Amerykanie mogliby uznać na przykład – szczególnie w obliczu dalszego oporu Ukrainy – że wstrzymanie pomocy dla Kijowa bądź naciskanie nań, aby zgodził się wejść do rozmów pokojowych, byłoby wysoce szkodliwe dla wiarygodności sojuszniczej USA. Groźby – jeżeli byłyby kierowane wobec USA – mogłyby być skuteczne jedynie, gdyby te zdecydowały się natychmiast zaprzestać wspomagania Kijowa w prowadzeniu wojny. Zresztą warto pamiętać, że w toku kontrofensyw w obwodach chersońskim i charkowskim SZU zdołały pozyskać na wycofujących się Rosjanach znaczne ilości sprzętu wojskowego (w tym setki czołgów) i amunicji. A więc nawet utrata lub znaczące ograniczenie wsparcia Zachodu nie musiałoby oznaczać natychmiastowego pozbawienia Ukrainy zdolności do dalszego prowadzenia operacji.
CZĘŚĆ 2.
Co, jeżeli Rosjanie chcieliby doprowadzić do zakończenia konfliktu poprzez zastosowanie gróźb lub faktyczne użycia broni jądrowej, nie poprzez próbę odstraszenia sojuszników Ukrainy, ale poprzez wymuszenie gotowości do rozmów pokojowych bezpośrednio na Kijowie? Sechser i Fuhrmann dokonali analizy łącznie co najmniej 39 przypadków sporów, (mających miejsce w latach 1945–2001) pomiędzy państwami dysponującymi bronią jądrową, w których to państwo należące do klubu nuklearnego kierowało pod adresem drugiego groźby wymuszające.
W rezultacie doszli oni do wniosku, że „broń jądrowa ma małe znaczenie” jako narzędzie osiągania celów politycznych poprzez ich wymuszanie. „Państwa dysponujące bronią jądrową nie mają większej szansy na skuteczne wymuszenie” na swoim adwersarzu pewnych działań niż państwa nią niedysponujące, „nawet w kryzysach o wysokiej stawce”. „Chociaż broń jądrowa może być skutecznym narzędziem w kontekście odstraszania”, to ich zdaniem nie ma to zastosowania w zakresie „gróźb wymuszających”. Jak argumentują, jest tak dlatego, że „broń jądrowa jako narzędzie wymuszania ma dwa znaczące ograniczenia.
Po pierwsze, nie jest przydatna do zdobywania i utrzymywania terenu. Dlatego nie zwiększa zdolności państw do przejmowania kontroli nad terenami, których państwo, wobec którego kierowane są groźby, nie chce oddać.
Po drugie, koszt użycia broni jądrowej w sytuacji innej niż samoobrona prawdopodobnie byłby wysoki”, ponieważ niósłby wysokie ryzyko ostrej reakcji wspólnoty międzynarodowej.
Jeżeli Rosjanie chcieliby osiągnąć efekt wymuszenia na Kijowie zgody na zakończenie konfliktu, mogłoby nie wystarczyć im ani przeprowadzenie testu nuklearnego, ani inne, nawet bardziej skrajne formy sygnalizowania determinacji, uderzenie w ziemię niczyją, wody międzynarodowe czy nawet w zgrupowania wojsk. Może się okazać, że jeżeli Rosjanie postanowiliby jednak osiągnąć efekt terminacji konfliktu na akceptowalnych warunkach przy użyciu broni jądrowej, to jedynym sposobem byłyby rozległe uderzenia counter-value, na ośrodki miejskie.
Pomiędzy Ukraińcami a Rosjanami nie występuje asymetria stawki, tak jak ma to miejsce pomiędzy Amerykanami a Rosjanami. Należy pamiętać, że Amerykanie nie tylko nie wysłali na Ukrainę własnych wojsk, ale też nie zdecydowali się, z obawy przed eskalacją, przekazać Ukraińcom bardziej zaawansowanych typów uzbrojenia. Brak asymetrii stawki – ba, prawdopodobnie asymetria stawki na korzyść Ukraińców, dla których stawką konfliktu jest przetrwanie – sprawia, że groźby albo nawet bardzo ograniczone użycie broni jądrowej przez Rosję nie będą skutkować zgodą Kijowa na zakończenie konfliktu. Dokładnie to sygnalizowali zresztą Ukraińcy na samym początku wojny, wkrótce po tym, gdy 28 lutego prezydent Putin ogłosił podniesienie stanu gotowości rosyjskich sił nuklearnych. W odpowiedzi minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba oznajmił, że użycie przez Rosję broni jądrowej byłoby katastrofą dla całego świata, natomiast nie wymusiłoby na Ukraińcach poddania się. Zamiast więc osiągnąć cele polityczne, Rosjanie złamaliby nuklearne tabu, używając broni jądrowej po raz pierwszy od 1945 roku, wobec państwa nią niedysponującego, w toku wojny agresywnej, którą sami rozpoczęli. Samo to – i nawet przy bardzo ograniczonym użyciu nie skutkującym znaczącymi zniszczeniami – sprawiłoby, że Moskwa stałaby się pariasem na scenie międzynarodowej.
Jeżeli natomiast Rosjanie chcieliby za pomocą broni jądrowej faktycznie osiągnąć efekt wymuszenia na Ukrainie zakończenia konfliktu, musieliby doprowadzić do całkowitego załamania morale społeczeństwa ukraińskiego, zarówno poprzez eliminację przywództwa polityczno-militarnego, jak i zadanie katastrofalnych strat w populacji i infrastrukturze, na przykład poprzez zaatakowanie ośrodków miejskich i wymordowanie w ten sposób setek tysięcy ich mieszkańców. Wówczas jednak wszystkie negatywne efekty związane z odium, które spadłoby na Rosję w związku ze złamaniem nuklearnego tabu, stałyby się o rząd wielkości intensywniejsze. No i wreszcie – Rosja zdołałaby wówczas może uzyskać kontrolę nad Ukrainą, ale władałaby terytorium zredukowanym w części do nuklearnego pustkowia. Rosjanie wygraliby być może wojnę – ale z pewnością przegraliby w ten sposób pokój.
Jest wysoce prawdopodobne, że gdyby Rosja na taki krok się zdecydowała, USA wykorzystałyby wszystkie lewary ekonomiczne, i pełne spektrum sankcji, aby uniemożliwić Moskwie utrzymanie relacji handlowych z resztą świata. Pekin, zarówno z przyczyn prestiżowych, jak i pragmatycznych najprawdopodobniej byłby gotowy w tych sankcjach uczestniczyć – i podobnie zachowałyby się również Indie. Wbrew życzeniowemu myśleniu części komentatorów Rosja nie jest obecnie wyizolowana na arenie międzynarodowej – ale stałaby się w następstwie użycia broni jądrowej wobec Ukrainy. Po wtóre, użycie broni jądrowej przez Rosję musiałoby podważyć zaufanie Pekinu, Deli i reszty świata do racjonalności i przewidywalności rosyjskiego przywództwa politycznego.
W jaki sposób mogliby zareagować Amerykanie?
Załóżmy, że Rosja decyduje się jednak na użycie broni jądrowej wobec Ukrainy – być może dlatego, że większą rolę w procesie decyzyjnym odegrałyby wspomniane przez Joe Bidena kalkulacje polityczne Władimira Putina.
Jak mógłby zareagować Zachód – w praktyce Amerykanie – na pierwsze użycie broni jądrowej przez Rosję? Wydaje się, że są cztery możliwe drogi postępowania.
Symetryczna kontreskalacja, a więc udzielenie przez USA proporcjonalnej odpowiedzi przy użyciu niestrategicznej broni jądrowej wobec Rosji, na jej terytorium lub na terytorium ukraińskim przez nią kontrolowanym.
Odpowiedź konwencjonalna. Byłaby to odpowiedź w postaci bezpośredniego zaangażowania się USA w wojnę na Ukrainie, przy pomocy środków konwencjonalnych.
Utrzymanie kursu polegające na utrzymaniu lub intensyfikacji dotychczasowego wsparcia wojskowego, wywiadowczego i ekonomicznego dla Ukrainy, być może w połączeniu z nałożeniem na Rosję dodatkowych sankcji – przy jednoczesnym braku bezpośredniego zaangażowania w wojnę.
Deeskalacja. Jeżeli Stany Zjednoczone uznałyby groźby Rosji za wiarygodne lub też obawiałyby się dalszej – być może niekontrolowanej – eskalacji w następstwie pierwszego użycia broni jądrowej przez Kreml, mogłyby uznać za stosowne podjęcie prób zmierzających do zakończenia konfliktu na drodze rokowań pokojowych.
Symetryczna kontreskalacja wydaje się najmniej prawdopodobnym rezultatem, zarówno z uwagi na asymetrię stawki, jak i asymetrię zdolności pomiędzy USA i Rosją. Użycie broni jądrowej przez USA wobec Rosji niosłoby ogromne ryzyko eskalacji do poziomu pełnej strategicznej wymiany pomiędzy dwoma mocarstwami nuklearnymi o najbardziej rozbudowanych i wyrafinowanych zdolnościach jądrowych.
Fakt, że na Ukrainie walczą wojska rosyjskie, ale nie amerykańskie, oraz to, że to Rosja gotowa jest grozić użyciem broni jądrowej w toku wojny, dobitnie świadczy o tym, że stawka konfliktu jest dla Rosji wyższa niż dla USA. Jakkolwiek małe może wydawać się prawdopodobieństwo użycia przez Rosję broni jądrowej wobec Ukrainy, prawdopodobieństwo, że Ameryka zdecydowałaby się odpowiedzieć na nie symetrycznie, jest o rząd wielkości mniejsze.
Warto wreszcie zwrócić uwagę, że podnoszony w Raporcie Armii Nowego Wzoru (ale też chociażby przez Mathew Kroeniga czy Marka Schneidera) argument o asymetrii zdolności pomiędzy USA a Rosją w zakresie niestrategicznej broni jądrowej. Został on zresztą podniesiony również przez Władimira Putina, który w odpowiedzi na „szantaż przedstawicieli najważniejszych państw NATO, dotyczący możliwości użycia broni jądrowej wobec Rosji”, zauważył 21 września, że „Rosja również posiada różne rodzaje uzbrojenia, niektóre nowocześniejsze niż te, którymi dysponują państwa NATO”.
Przypomnijmy: podczas gdy w zakresie NSNW USA dysponują łącznie 230 bombami grawitacyjnymi B61 w wariantach 3 i 4 (z czego około 100 znajduje się w Europie, z czego 60 przypisanych jest do programu NATO Nuclear Sharing), mniej niż 25 zmodyfikowanymi rakietami balistycznymi Trident II wyposażonymi w głowicę W76-2 oraz skrajnie przestarzałymi rakietami manewrującymi ALCM (AGM-86B), Rosja dysponuje łącznie co najmniej dwoma tysiącami środków przenoszenia niestrategicznej broni jądrowej, w formie niestrategicznej triady nuklearnej, łącznie z pociskami Kalibr, Iskander, KH-101 etc.
Można oczywiście, jak czyni to część polskich komentatorów, a priori założyć, że skoro rosyjskie czołgi to złom, to broń jądrowa też pewnie jest rozkradziona, zardzewiała i nie działa – jednak jest to myślenie dla państw, które choć bojowo nastawione, cechują się nieodpowiedzialnością i frywolnością charakterystyczną dla myślenia klientelistycznego, licząc, że w ich obronie zawsze i w każdych warunkach stanie patron, który ostatecznie poniesie wszystkie konsekwencje eskalacji.
Broń jądrowa, jak zauważa Dima Adamsky, ale również chociażby Michael Kofman i Anya Fink, stanowiła dla Rosji od początku lat 90. kluczowy element odstraszania, rozwinięty w odpowiedzi na słabość konwencjonalną powstałą po upadku ZSRR. Założenie, że rosyjskie zdolności nuklearne są przeszacowane i prezentują poziom wojsk konwencjonalnych, jest – bez twardych, weryfikowalnych, empirycznych dowodów – skrajną nieodpowiedzialnością i nie ma najmniejszych szans, aby amerykańscy decydenci podejmowali decyzje o eskalacji w oparciu o taką logikę.
Inną, przedstawianą publicznie – chociażby przez generała Petraeusa, byłego dowódcę sił USA w Iraku i dyrektora CIA – opcją miałyby być uderzenia konwencjonalne na siły rosyjskie przebywające na Ukrainie lub na Flotę Czarnomorską. W tym kontekście mówi się zarówno o uderzeniach na szeroko rozumiane siły rosyjskie walczące na Ukrainie, jak i o uderzeniach w te jednostki, które były odpowiedzialne za przeprowadzenie hipotetycznego ataku jądrowego.
Wydaje się, że atak na jednostki bezpośrednio odpowiedzialne za atak jądrowy na Ukrainę może być postrzegany przez Amerykanów jako skrajnie eskalacyjny, a przez to niebezpieczny. Rosjanie zabezpieczyli się – całkiem explicite – przed tym rodzajem działań, które sugerowali niektórzy byli członkowie amerykańskiej administracji, a więc odwetowym uderzeniem konwencjonalnym na te oddziały rosyjskie, które przeprowadziły uderzenie jądrowe. W punkcie 19c opublikowanej w czerwcu 2020 roku rosyjskiej doktryny nuklearnej stwierdza się, że „uderzenie na krytyczne instalacje rządowe lub wojskowe FR, których zniszczenie podważyłoby zdolność do odpowiedzi nuklearnej”, stanowi podstawę do użycia broni jądrowej. Warto zauważyć, że mowa tu nie tylko o infrastrukturze i/lub efektorach o przeznaczeniu strategicznym, ale też niestrategicznym. Do tego warto dodać, że Rosjanie od wielu lat czytelnie sygnalizowali swój niepokój związany z rozbudowanymi zdolnościami USA do przeprowadzenia uderzeń precyzyjnych, w szczególności na zasoby nuklearne.
Warto też pamiętać, że w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych wiele systemów wykorzystywanych przez Rosjan na polu bitwy jest podwójnego zastosowania, a więc służyć może do przenoszenia nie tylko ładunków konwencjonalnych, ale również jądrowych. To z kolei sprawia, że atak USA na jednostki rosyjskie wiązałby się z ryzykiem zniszczenia instalacji uznawanych przez Rosję za część sił nuklearnych, dając jej tym samym doktrynalnie umocowany asumpt do udzielenia odpowiedzi nuklearnej.
Jakkolwiek mało prawdopodobny może się taki rezultat wydawać nam, nie jest to ryzyko, na którego lekceważenie mogą sobie pozwolić Amerykanie. Nawet jednak gdyby tak nie było, to atak na siły zbrojne Federacji Rosyjskiej oznaczałby bezpośrednią wojnę pomiędzy USA a Rosją i to w momencie, gdy w konflikcie już przekroczony został próg użycia broni jądrowej. Ponadto w marcu prezydent USA Joe Biden podkreślał, że USA nie są gotowe wysłać swoich sił na Ukrainę, dlatego że oznaczałoby to „wybuch trzeciej wojny światowej”. Na dodatek zaangażowanie w ten konflikt w praktyce uniemożliwiłoby USA ewentualne reagowanie w wypadku nagłej eskalacji na Pacyfiku.
Trzecią – znacznie bardziej prawdopodobną niż dwie poprzednie – możliwością odpowiedzi USA na hipotetyczne użycie przez Rosję broni jądrowej w toku wojny na Ukrainie byłoby utrzymanie przez Waszyngton kursu. Wówczas Stany podtrzymałyby bądź zwiększyły wsparcie materiałowe, wywiadowcze i gospodarcze dla Ukrainy, nie podejmując jednocześnie działań zmierzających w stronę bezpośredniego zaangażowania się w konflikt.
Ponadto Stany Zjednoczone mogłyby podjąć decyzję o nałożeniu na Rosję kolejnych, maksymalistycznych, sankcji, połączonych z wywieraniem silnej presji na Indie, Chiny i inne państwa utrzymujące rozbudowane kontakty handlowe z Rosją, aby się do tych sankcji przyłączyły. Ryzyko objęcia amerykańskim reżimem sankcyjnym w połączeniu z koniecznością reakcji na rażące złamanie nuklearnego tabu prawdopodobnie nakłoniłoby partnerów gospodarczych do izolowania Rosji.
Stany Zjednoczone mogłyby wreszcie zdecydować się na zaoferowanie Rosji satysfakcjonującej dla niej ścieżki do deeskalacji – a więc „off-ramp”, o czym mówił w swym niedawnym przemówieniu Joe Biden. Mogłoby to przyjąć formę znaczącego ograniczenia wsparcia materiałowego, wywiadowczego i gospodarczego dla Ukrainy, naciśnięcia na władze w Kijowie w celu wymuszenia na nich deeskalacji – lub jednego i drugiego. Działanie to jest możliwe oczywiście zarówno jako prewencyjne zminimalizowanie eskalacji konfliktu przed użyciem przez Kreml broni jądrowej, jak i czynność podjęta już po użyciu jej przez Rosję wobec Ukrainy. Waszyngton nie byłby wówczas w stanie uniknąć oskarżeń o porażkę odstraszania i bierność w odpowiedzi na użycie wobec jednego z jego partnerów broni jądrowej. To z kolei mogłoby się stać katalizatorem kolejnej fali proliferacji broni jądrowej, prowadzić mogłoby bowiem do konstatacji, że jedyną twardą gwarancją mogącą ochronić przed szantażem nuklearnym są nie gwarancje bezpieczeństwa państw trzecich, ale własne zdolności symetrycznej odpowiedzi – własna broń jądrowa.
Można się spodziewać, że nawet gdyby Amerykanie zintensyfikowali dostawy sprzętu wojskowego na Ukrainę, tego rodzaju kalkulacje dalej byłyby obecne w Ankarze, Seulu czy Warszawie – trudno byłoby bowiem zaakceptować sytuację, w której agresor, przegrywając wojnę konwencjonalną, ucieka się do gróźb użycia broni jądrowej i pomimo porażki na polu bitwy udaje mu się ostatecznie odnieść dzięki nim sukces.
W odniesieniu do broni jądrowej jak mantra powtarzane jest mające swe źródła na szczycie w Genewie w 1985 roku stwierdzenie, że „wojny jądrowej nie da się wygrać i nigdy nie można dopuścić do jej wybuchu”. Może tak jest, może nie. Jednak w tym konkretnym wypadku – wojny na Ukrainie na jej obecnym etapie – wydaje się, że użycie broni jądrowej przyniosłoby straty wszystkim zaangażowanym w nią stronom.
Przegrana byłaby, co oczywiste, Ukraina; na jej terytorium doszłoby do użycia broni jądrowej – nie można wykluczyć, że w wypadku niezamierzonej lub przypadkowej eskalacji – do użycia wielokrotnego. Przegrana byłaby również Rosja; nawet wyłącznie demonstracyjne użycie wiązałoby się z zyskaniem przez nią statusu pariasa na scenie międzynarodowej, przy jednoczesnym braku gwarancji osiągnięcia celów wojennych oraz przekreśleniu nadrzędnych przecież celów politycznych. Wysoce prawdopodobne jest, że nawet jeżeli reakcją USA byłaby zgoda na deeskalację, to towarzyszyłyby jej katastrofalne sankcje, połączone z presją na dołączenie się do nich wywieraną na blok państw zachowujących neutralność wobec konfliktu na Ukrainie.
Używając broni jądrowej, czy to w celu zademonstrowania determinacji, czy w ramach uderzeń counter-force, Rosjanie mogliby się znaleźć w sytuacji loose-loose; staliby się wyrzutkiem na scenie międzynarodowej, a jednocześnie nie wymusiliby na Ukraińcach poddania się. Używając broni jądrowej w sposób pozwalający myśleć o wymuszeniu na Ukraińcach zgody na zakończenie konfliktu, być może wygraliby wojnę – ale nagrodą byłby status, w porównaniu z którym Korea Północna przypominałaby Watykan. Przegrane byłyby również Stany Zjednoczone; złamanie przez Rosję nuklearnego tabu przy jednoczesnym braku ostrej odpowiedzi ze strony USA niosłoby poważne ryzyko nie tylko utraty wiarygodności USA jako gwaranta bezpieczeństwa, ale też, co za tym idzie, zwiększyłoby prawdopodobieństwo proliferacji broni jądrowej. Z kolei próba udzielenia przez USA takiej odpowiedzi, która pozwoliłaby Waszyngtonowi na utrzymanie wiarygodności, skutkowałaby tym, że USA znalazłyby się w dynamice szybko eskalującej wojny jądrowej z Rosją.
Wydaje się, że najbardziej prawdopodobnym rezultatem będzie powstrzymanie się Rosji od użycia broni jądrowej i jednoczesne kontynuowanie gróźb jej użycia. Jeśli Rosja nie dozna nagłej zapaści, może kontynuować kampanię na Ukrainie, licząc na to, że pogarszająca się sytuacja gospodarcza na świecie, wizja długotrwałego kryzysu energetycznego, ograniczone zasoby sprzętu wojskowego państw NATO mogą doprowadzić wśród elit i społeczeństw Zachodu do utraty gotowości do dalszego wspierania Ukrainy. Globalna gospodarka musi mierzyć się obecnie z ogromną inflacją, strukturalnymi (wynikającymi nie tylko z wojny na Ukrainie) problemami z dostępnością węglowodorów, skutkami pandemii COVID oraz konsekwencjami gospodarczymi rywalizacji technologicznej i gospodarczej Chin i USA. Nic nie wskazuje na to, aby Rosji groziła nagła, katastrofalna zapaść – a wątpliwości co do gotowości społeczeństw Zachodu na zaakceptowanie i wytrzymanie bólu są równie żywe co wcześniej. Zima dopiero się zaczyna.
Albert Świdziński, specjalizujący się w sprawach nuklearnych.
Tekst ukazał się w Strategy&Future
Skomentuj
Komentuj jako gość