Polemika Bogdana Bachmury z tekstem Roberta Traby opublikowanym w "Wyborczej Olsztyn" pt. "Brońmy historii przed policją pamięci".
Nie przeszkadza mi, że Robert Traba na łamach Gazety Wyborczej zaliczył redakcję „Debaty” (razem z grupą aktywistów PiS oraz olsztyńskim IPN) do „policji pamięci”. Nawet jeśli to obrońcy Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej składają na nas donosy na policję i do prokuratury.
Tak karkołomne odwracanie kota ogonem można tłumaczyć zdenerwowaniem na decyzję Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków o wszczęciu postępowania w sprawie zabezpieczenia „szubienic”. Ale, zważywszy na status naukowy Roberta Traby, emocjami wszystkiego wytłumaczyć się nie da. Rozpoczętą przez konserwatora procedurę nazywa „trikiem”. Ale o zleconej przez prezydenta Grzymowicza ankiecie pisze tak: To, że olsztyniacy w większości wcale takiej policji nie potrzebują, nie ma znaczenia. Prawicowi aktywiści żądają natychmiastowego usunięcia monumentu, chociaż 46 proc. (większość ankietowanych) olsztyniaków jest przeciwna takiej decyzji. Łatwo zauważyć, że 46 proc. z tysiąca ankietowanych osób robi tu za „większość olsztyniaków”. Ale nie ta manipulacja jest najważniejsza. Profesor historii i politolog uważa, że telefon do tysiąca osób, z odpowiednio spreparowanym doborem pytań, to nie trik, ale właściwa, demokratyczna legitymacja do podejmowania przez prezydenta miasta ważnych decyzji.
Bezkrytyczne wsparcie ze strony Traby należy się Grzymowiczowi jak przysłowiowa psu buda. Cena przerzucenia wajchy jaką zapłacił Grzymowicz po tym, jak Traba publicznie zbeształ go za deklarację przeniesienia pomnika, okazała się bardzo wysoka. Trik z ankietą to jedno, ale ktoś (a jeśli nie profesor, to kto?) musiał wreszcie podrzucić jakąś brzytwę, której Grzymowicz, tonący w masie wymyślonych dla obrony pomnika absurdów, może się uchwycić. Problem w tym, że profesor swoją cenę zna i w tym cuchnącym pasztecie za głęboko grzebał się nie będzie. Wystarczy prosty komunikat, że decyzja konserwatora była wynikiem „konsekwentnego trzymania się litery prawa” przez prezydenta Olsztyna. Bez podawania miejsca i okoliczności tego „trzymania”.
Konkluzja tekstu Traby jest taka, że „przecież można inaczej”. Że „pamięci miejsca nie można wytwarzać pod presją chwili, ani jakichkolwiek ideologów”. Że nadal „możemy stworzyć nową jakość w odniesieniu do trudnego dziedzictwa”.
Warto się nad tymi słowami zatrzymać. Nie chodzi mi o „ideologów”, bo tej kwestii, ani w obszarze samej ideologii, ani jej wyznawców, profesor nie rozwija, więc odbieram to jako sygnał, że owo „możemy” dotyczy ograniczonego zbioru osób, które profesor ma ewentualnie na myśli. Interesuje mnie to „wytwarzanie po presją chwili”. Jeśli dobrze rozumiem, to chodzi o „chwilę” na którą wojska rosyjskie wpadły wyzwolić braci Ukraińców spod faszystowskiej okupacji. A ta „chwila”, jak każda przecież, zaraz minie, i znów będzie można, jak mówił Janek Pietrzak: „budować drugą Polskę z pierwszą żoną”, czyli wrócić w spokoju do debatowania nad „trudnym dziedzictwem” naszego „wyzwolenia”.
Podczas tzw. konsultacji usiłowałem uświadomić zebranym tam osobom, także Robertowi Trabie, że próba wypreparowania „szubienic” z kontekstu rosyjskiej agresji na Ukrainę, to więcej niż naiwność. Podczas gdy sankcje dotyczące Rosji objęły (słusznie lub nie, to kwestia indywidualnej oceny) nawet takie dziedziny jak sport lub kultura, gdy politycy największych polskich partii licytują się na wymyślanie kolejnych, antyrosyjskich sankcji i gestów, w Olsztynie miałby stać, objęty klauzulą świętego spokoju, pomnik sowieckich oprawców, do tradycji których odwołuje się wprost zasiadający na Kremlu zbrodniarz. I to z jakiego powodu? Bo na zlecenie Mieczysława Moczara, kolejnego komunistycznego oprawcy, wyrzeźbił go Xawery Dunikowski. To właśnie jego, „polskiego Rodina”, dotyczą dwa powody, dla których „szubienice”, według Traby, są nietykalne.
Widząc takie argumenty nie mogę oprzeć się pytaniu, dlaczego Robert Traba nie ma kłopotów (bo zakładam, że nie ma) ze zrozumieniem choćby Żydów, którzy z całą zajadłością tropią po całym świecie najmniejszy przejaw gloryfikacji nazistowskiej ideologii. W czym pomnik głoszący chwałę żołnierzy Wermachtu, wyrzeźbiony dłutem wielkiego, niemieckiego artysty-rzeźbiarza, byłego więźnia Dachau, byłby gorszy od pomnika żołnierzy Armii Czerwonej, dłuta więźnia Auschwitz, symbolizującego holokaust „nieludzkiej ziemi”, milionów zagłodzonych na śmierć Ukraińców czy Katynia?
Dlaczego dla pamięci prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta wstydliwymi okazały się jego przedwojenne, pro faszystowskie sympatie i podziw dla Hitlera? Z jakiego wreszcie powodu Wilson Churchill wysłał za uciekającym do Szwajcarii Duce oddział specjalny, z zadaniem odzyskania swoich, pełnych podziwu dla dyktatora Włoch listów? Wspólny mianownik tych przykładów jest jeden: za każdym razem to dopiero wojna, jej nieludzki wymiar, staje się kryterium tego, co dobre, a co złe, co zasługuje na powszechne uznanie i przykład do naśladowania, a co nie.
Do niedawna, w dużo poważniejszych sondażach niż szemrana ankieta prezydenta Grzymowicza, gen. Wojciech Jaruzelski był oceniany przez większość Polaków pozytywnie. Dlaczego w takim razie nie zlecamy współczesnym sławom rzeźby pomników człowieka, który (w ocenie wielu Polaków) ocalił nas od sowieckiej interwencji, był jednym z architektów Okrągłego Stołu i wreszcie prezydentem III RP? Cóż pomnik, ale żeby nawet swojej ulicy się nie doczekał?
Czyje poglądy, w kontekście powyższych przykładów (a podobne można mnożyć) wydają się bardziej kuriozalne: obrońców dzieła Dunikowskiego, który – jak to określił Traba - „zawierzył nowemu systemowi” - czy też przeciwników czegoś, za co Dunikowski nigdy nie powinien był się brać?
Nie spodziewam się po Trabie zmiany spojrzenia na kwestię „szubienic”, bo jego ideowe podstawy leżą daleko głębiej, niż wynika to z jednostkowego sporu o pomnik. Ale po profesorze historii mam prawo oczekiwać uznania, że skutki trwającej napaści Rosji na Ukrainę oraz ideologia która jej towarzyszy, nawiązująca do ideowego przesłania „szubienic”, są wystarczającym powodem do weryfikacji wielu poglądów, w tym dotyczących dzieła Dunikowskiego.
A jeśli i takie argumenty nie przebijają warstw podziwu dla „polskiego Rodina”, to ja, niżej podpisany członek „policji pamięci” i „uzurpator wyłączności do zarządzanie pamięcią olsztyniaków” mam pytanie (i usilnie proszę o odpowiedź): do której kategorii (a może do obu?) należy zaliczyć prezydenta Piotra Grzymowicza. Pytam, ponieważ pan prezydent swoich jasno wyartykułowanych i uzasadnionych rosyjską agresją, poglądów na dalsze losy pomnika nie zmienił. Co więcej, nadal czeka na odpowiedź ministra Glińskiego w sprawie swojego wniosku o wykreślenie „szubienic” z rejestru zabytków, celem ich relokacji. Odmawiając złożenia stosownego wniosku i proponując w zamian procedurę wykreślenia pomnika z rejestru zabytków, pan prezydent dał sygnał i zaproszenie przeciwnikom pomnika do jego niszczenia, bo tylko pod takim warunkiem, zgodnie z zapisem ustawy o ochronie zabytków można go z rejestru wykreślić. Mówiąc inaczej, „trik”, jak to raczył nazwać Robert Traba, czyli zastosowanie przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków art. 50 ustawy celem zabezpieczenia zabytku, spowodowane zostało m.in. trudnymi do uzasadnienia (sam zainteresowany dotychczas niczego w tej kwestii nie wyjaśnił) poczynaniami prezydenta Olsztyna. Zatem pytam kolejny raz, tym razem indywidualnie Roberta Trabę, kto to jest, ten nasz prezydent: „policjant pamięci”, „uzurpator”, a może zupełnie ktoś inny?
Reasumując, w sprawie proponowanej przez prof. Trabę dyskusji na temat „pamięci miejsca” nie mam nic nowego do dodania ponad to, co powiedziałem do uczestników tzw. konsultacji.
Za sprawą prezydenta Grzymowicza, jego uporczywej, kilkunastoletniej bezczynności, ale także braku zaangażowania między innymi Roberta Traby, ten pociąg już odjechał.
Zarówno oni, jak i cała reszta zaproszonych przez prezydenta zwolenników dialogu uporczywie milczą na temat zmarnowanych kilkunastu lat. Jeżeli mamy dążyć do prawdy, to zacznijmy od rzeczywistych przyczyn, dla których prezydent Grzymowicz nas tak długo zwodził i powodów dla których Robert Traba i wielu innych zwolenników „pamięci miejsca” ignorowało nasze wieloletnie zabiegi, żeby ten w Polsce nowatorski pomysł zrealizować. Wymyślaniem inwektyw tego się nie zaklajstruje. Pisałem o tym, i powtórzę jeszcze raz: po tym co dzisiaj wyprawia prezydent Grzymowicz jest dla mnie jasne, że nigdy żadnej szansy na realizację naszego pomysłu nie było. Co najwyżej na znajdującą wyrozumiałość w oczach Rosjan tabliczkę z formułką o „trudnym dziedzictwie”.
Wystarczy spojrzeć na listę osób i organizacji, które podpisały się pod apelem do prezydenta w 2010 roku. To była prawdziwa lista dialogu pomiędzy tymi, dla których „muzeum miejsca” było kompromisem wobec niemożności usunięcia pomnika, a tymi, dla których jego zachowanie było pożądane bez względu na okoliczności. Dziś większość z nich wstąpiła w szeregi „policji pamięci”, podzielając zdanie prezydenta Grzymowicza, że „w świetle trwającej, niczym nieuzasadnionej napaści Rosji na Ukrainę, wymowa i przekaz ideowy pomnika nabiera innego znaczenia, gloryfikującego Armię Czerwoną, której spadkobiercą poczuwa się obecna, agresywna armia Federacji Rosyjskiej”.
Czy taka ocena, a ja się z nią zgadzam, poparta licznymi odwołaniami Putina do totalitarnej spuścizny sowieckiej Rosji, nie uzasadnia walki o usunięcie „szubienic” z centrum miasta?
Można się z taką postawą nie zgadzać, uważać, że mimo wszystko ważniejszy jest Dunikowski, jego dzieło i jego wiara w komunistyczny raj. Ale konfrontowanie takiej postawy z telefoniczną ankietą, nazywaną głosem „większości mieszkańców Olsztyna”, to nie tylko drwina z demokracji, ale wywracanie do góry nogami porządku opartego na podstawowej hierarchii wartości.
Przepraszam za osobistą refleksję, ale jak miałbym rano się ogolić, jak spojrzeć w oczy sobie i „naszym” Ukrainkom, które ze łzami w oczach wysyłały swoim bliskim zdjęcie „Debaty” z banerem zawieszonym przez Wojtka Kozioła, dialogując teraz z Trabą w cieniu pomnika, na którym nawet symbol Katynia i solidarności z Ukrainą nie ma prawa wisieć? Ledwo się powstrzymuję przed wyrażeniem, w jak głębokim poważaniu mam taki „dialog” z nim i jego zwolennikami.
Na koniec kilka słów wyjaśnienia w sprawie tablicy umieszczonej kilka dni temu obok „szubienic”. Ponieważ pan prezydent Piotr Grzymowicz raczył mnie wplątać w proces uzgadniania jej treści, dlatego oświadczam, że nigdy w pracach takiego zespołu nie brałem udziału. Gdy dowiedziałem się o uzgodnieniu jej treści z IPN i zamiarze umieszczenia tablicy przy pomniku, zadzwoniłem do szefa olsztyńskiej delegatury IPN z żądaniem wyjaśnień, dlaczego biorą w tym udział. Otrzymałem odpowiedź, że to sprawa centrali w Warszawie. Miał ktoś do mnie w tej sprawie zadzwonić, ale do dzisiaj się nie doczekałem.
Swoje stanowisko w tej sprawie wyraziłem 2 lipca 2019 r. na spotkaniu z prezydentem Grzymowiczem i Dariuszem Bartonem, Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków, co zostało przez niego spisane w formie notatki. Przekonywałem prezydenta, aby tablicy nie umieszczał, ponieważ napotka sprzeciw zarówno pomysłodawców „muzeum miejsca”, których celem było neutralizowanie symboliki „szubienic”, a nie żyrowanie kamuflażu sankcjonującego ich istnienie, jak i bezkompromisowych przeciwników istnienia pomnika. Nie wiem, czy pod wpływem moich argumentów, czy z innych powodów, ale wtedy pomysł nie został zrealizowany. Aż do dzisiaj. Ale to temat na oddzielny komentarz.
Bogdan Bachmura
P.S. Ponieważ odwołuję się do tekstu zamieszczonego w Gazecie Wyborczej, zwrócę się o zamieszczenie tej polemiki na jej łamach.
Poniżej tekst Roberta Traby
"Brońmy historii przed policją pamięci
Spór o pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej, dłuta Xawerego Dunikowskiego, trwa. Grupa aktywistów PiS, wspierana przez redakcję "Debaty" oraz olsztyński IPN, ustawiła się w roli policjantów, obrońców sumienia i patriotyzmu prawdziwych Polaków. To, że olsztyniacy w większości wcale takiej policji nie potrzebują, nie ma znaczenia. Prawicowi aktywiści żądają natychmiastowego usunięcia monumentu, chociaż 46 proc. (większość ankietowanych) olsztyniaków jest przeciwna takiej decyzji.
Na początku lat 90. samozwańczej policji pamięci wystarczyła sama chęć odwetu na znienawidzonym systemie, dlatego można było sobie pozwolić na szczerość: "żądamy natychmiastowej i całkowitej likwidacji pomnika" (1992). Wówczas, krótko po upadku systemu komunistycznego, przynajmniej emocje można było zrozumieć. Gdy w 1993 roku pomnik został wpisany do rejestru zabytków, a w 2010 ochroną konserwatorską objęto również plac, który w założeniu architektonicznym stanowił integralną część dzieła Dunikowskiego, zaczęto wymyślać sztuczki, żeby ominąć prawo.
Najpierw w sukurs przyszła tzw. ustawa dekomunizacyjna i jej nowelizacja z 2017 roku. Nie pomogło. Pomnik przetrwał. W 2022 roku nastąpiła kumulacja pseudoargumentów i bezpośrednia inwazja w substancję zabytku. Pod koniec lutego pomnik stał się manifestacją antyrosyjskości w związku z agresją Rosji na Ukrainę. Nikt nie mógł zaprzeczyć ewidentnym analogiom brutalności armii sowieckiej i rosyjskiej. Skoro i w tym wypadku prezydent Olsztyna konsekwentnie trzymał się litery prawa, argumentem stał się "zły stan techniczny" pomnika. W sukurs tej argumentacji przyszedł wojewódzki konserwator ochrony zabytków i decyzją z 9 czerwca wszczął postępowanie w sprawie "zabezpieczenia zabytku", co w praktyce oznacza usunięcie pomnika. A przecież można inaczej…
Najpierw trik
Trik wojewódzkiego konserwatora zabytków jest podobny do gry o Westerplatte z… 2019 roku. Wtedy rząd nie mógł przejąć od samorządu Gdańska miejsca upamiętnienia legendarnej bitwy, która symbolicznie dała początek drugiej wojnie światowej, więc sięgnięto po tzw. specustawę.
W tym akcie politycznym w istocie chodziło o narzucenie "jedynie słusznej interpretacji" pamięci historii Polski. Pole konfrontacji wyrażały dychotomicznie zorientowane pojęcia interpretujące historię: heroizm – ofiara, historia militarna – codzienność okupacyjna, hurrapatriotyzm – realizm, afirmacja "śmierci za ojczyznę" – krytycyzm wobec szafowania ludzkim życiem. W efekcie odebranie Westerplatte gdańskiemu samorządowi było kolejnym aktem pisania historii od nowa. W praktyce odbywała się walka o symboliczne zawłaszczanie przestrzeni.
Podobnie jest w Olsztynie. Próba odebrania (czytaj: w rzeczywistości zniszczenia) pomnika Dunikowskiego Olsztynowi nie jest wyrazem patriotyzmu i dążenia do prawdy historycznej, lecz aktem wyrugowania z naszej historii wszystkiego, co mogłoby zburzyć martyrologiczno-bohaterski obraz polskości.
Im mniej myślenia, tym więcej pożytku dla władzy. Przy okazji wszystkich przeciwników innego postępowania obrzuca się mową nienawiści w stylu "zdrajcy narodu", "proputinowcy", aż po "opcję żydowską" i "kryptokomunistów".
Pretekst usunięcia pomnika w celu ochrony konserwatorskiej jest tak żenująco naiwny, że w zasadzie nie wymaga komentarza. Bo czyż nie prościej jest chronić pomnik na miejscu? To żadna wielka technika! A przy okazji oszczędność środków publicznych.
Po co pomnik?
Pomnik Xawerego Dunikowskiego jest w Olsztynie potrzebny z dwóch względów.
Po pierwsze jest on świadectwem wybitnego dzieła sztuki pomnikowej. Co do tego nikt z poważnych znawców sztuki nie ma wątpliwości. Główna część pomnika jest w zasadzie kopią pomnika marszałka Józefa Piłsudskiego, którą Dunikowski przygotował w 1937 roku. Unikalne jest ponadto całe założenie pomnikowe, na którym dziś (niestety) znajduje się parking. Posiada ono, według opinii konserwatora zabytków, "wartość historyczną i artystyczną" i – o czym często się zapomina – jest integralną częścią pomnika.
Dodatkowym walorem zabytkowym i symbolicznym jest fakt, że Dunikowski do budowy otoczenia pomnika użył płyt z pomnika tanneberskiego, upamiętniającego bitwę z 1914 roku i mającego w międzywojniu świadczyć o niemieckości Prus Wschodnich. Ponadto w uzasadnieniu decyzji konserwatora z 2010 roku napisano, że "usytuowanie pomnika i utworzenie placu skomponowane zostało z istniejącą zabudową i układem ulic". Ciekawe, jak konserwator wyobraża sobie przeniesienie tej części założenia pomnikowego?
Drugim argumentem jest sama postać Xawerego Dunikowskiego (1875–1964), określanego mianem "polskiego Rodina", w nawiązaniu do najwybitniejszego rzeźbiarza XX wieku. To miano zyskał już przed II wojną światową, dzięki twórczości, która przełamywała obowiązujące kanony sztuki. Była wybitna na międzynarodową skalę. Jest jedynym z nielicznych (obok, np. Jana Matejki) artystą, który ma poświęcone osobne muzeum: Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego w Warszawie.
W czasie wojny, mając 64 lata, Dunikowski trafił jako więzień nr 774 do KL Auschwitz. Tu, podejrzany o działalność konspiracyjną, przebywał w bloku śmierci. Po zwolnieniu ciężko zachorował, popadł w depresję. Przeżył w obozie prawie pięć lat, aż do wyzwolenia przez Armię Czerwoną 27 stycznia 1945 roku. Czy my dzisiaj zdajemy sobie sprawę, czym był w psychice tzw. syndrom Auschwitz? Czy Dunikowski prawie po pięciu latach kacetu nie miał prawa czuć się wyzwolonym przez armię sowiecką?
Zawierzył nowemu systemowi. Miał w 1945 roku 69 lat, gdy zaczął się nowy etap jego twórczości w autorytarnej Polsce, stworzonej w orbicie dominacji sowieckiej. Tworzył na zlecenia komunistycznych rządców dzieła czasami mizerne, jak "popiersie robotnika" (1946) czy "popiersie Włodzimierza Lenina" (1949), ale też wybitne, jak pomnik Czynu Powstańczego na Górze św. Anny i… pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej, jak pierwotnie nazywał się monument olsztyński.
I co? Za to trzeba go skazać na wymazanie z topografii miasta, które w 1945 roku stało się znowu polskie? Jakim prawem redaktorzy Adam Socha, Bogdan Bachmura czy aktywiści Jerzy Szmit i Wojciech Kozioł uzurpują sobie wyłączność do zarządzania pamięcią olsztyniaków?
Życiorys Xawerego Dunikowskiego i jego pomnik w Olsztynie jest fragmentem polskiej historii, niewyidealizowanej, niezamkniętej w ideologiczne konwencje rządzącej chwilowo partii.
Nie tylko ideologiczna wymowa pomnika, ale przede wszystkich niepasujący do dzisiejszej polityki historycznej lewicowy życiorys Dunikowskiego, jest powodem prób jego wyrugowania z Olsztyna.
A przecież można inaczej
Pamięci miejsca nie można wytarzać ani pod presją chwili, ani jakichkolwiek ideologów. Żeby stała się nasza, musi podlegać otwartej debacie, bez prób antagonistycznego wykluczania z niej adwersarzy. W dalszym ciągu uważam, że Olsztyn stać na prawdziwą debatę. Zamiast nienawiści i pseudoprawnych sztuczek możemy stworzyć nową jakość w odniesieniu do trudnego dziedzictwa.
Pomnik Xawerego Dunikowskiego, całe jego założenie, trzeba przywrócić do stanu, jaki prawo Rzeczpospolitej gwarantuje zabytkowi. Proponuję dyskusję nad stworzeniem przestrzennie otwartego muzeum wokół pomnika, które opowie historię miejsca od 1933 roku, gdy w Prusach Wschodnich zapanowali narodowi socjaliści, poprzez wojnę i zdobycie przez Armię Czerwoną miasta Allenstein, aż do powojennego autorytaryzmu i sporów o pamięć.
Osobnym tematem byłaby osoba i twórczość Xawerego Dunikowskiego. W 1989 roku zmieniono nazwę pomnika. O ile wiem, ona nie podlega ochronie. Dlaczego dziś pomnik Dunikowskiego nie może się nazywać pomnikiem Wojny, Przemocy i Wolności?!
Jestem pewny, że Olsztyn nie potrzebuje policjantów pamięci, zarówno tych działających z ideologicznych pobudek, jak i tych pełniących "służbę rządową".
W warunkach demokratycznego społeczeństwa spór jest trwałym, niezbywalnym elementem życia społeczno-politycznego. W przypadku polityki rządowej przybrał on formę antagonistycznej strategii wykluczenia debaty w celu autorytatywnego ustanowienia własnej, monolitycznej wizji historii. W sensie interpretacji przeszłości ściera się wizja ustanowienia monolitycznego obrazu Polski walczącej, bohaterskiej, która wyklucza z jej dorobku dylematy i ostatnie, powojenne 70 lat, oraz wizja historii dialogicznej, której sensem jest nie tyle tworzenie ikonicznych obrazów "ku pokrzepieniu serc", lecz przede wszystkim uczenie myślenia historycznego, którego niezbywalną częścią powinny być również spory o różne interpretacje przeszłości.
Robert Traba
* Robert Traba – historyk, politolog, profesor ISP PAN w Warszawie, przewodniczący Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej, w latach 2006–2018 dyrektor i założyciel Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie, inicjator i współzałożyciel olsztyńskiego Stowarzyszenia Wspólnota Kulturowa "Borussia".
Skomentuj
Komentuj jako gość