10 kwietnia 1943 Niemcy rozpoczęły oficjalną ekshumację grobów polskich oficerów, a kilka dni później świat pierwszy raz usłyszał o Katyniu. Informacja o odnalezieniu w lesie katyńskim zwłok 10 tysięcy polskich oficerów zszokowała opinię publiczną i na zawsze zaważyła na polsko-rosyjskich relacjach.
Związek Sowiecki natychmiast wyparł się odpowiedzialności za śmierć polskich jeńców. Zaraz potem rozpoczął się okres fałszowania i zatajania prawdy historycznej i historia mordu naszej elity intelektualnej stała się również historią obowiązującego przez pięćdziesiąt lat kłamstwa. Władze komunistyczne pomagały przemilczeć zbrodnię katyńską i to sprawiło, że nie została nigdy właściwie rozliczona. Po 89 roku Polsce nie udało się doprowadzić do uznania przez organy wymiaru sprawiedliwości Rosji zamordowanych w Katyniu za ofiary zbrodni ludobójstwa, zbrodni wojennej i zbrodni przeciwko ludzkości, a także do przyznania zamordowanym statusu ofiar represji politycznych.
Przez jakiś czas wydawało się, że w sprawie Katynia coś drgnęło. Władze Federacji Rosyjskiej przyznały się do odpowiedzialności Stalina za mord na polskich oficerach, prezydent Borys Jelcyn powiedział „przebaczcie”, przeprosiny powtórzył Władimir Putin, a rosyjska Duma Państwowa potępiła mord katyński i uznała go za zbrodnię reżimu stalinowskiego. Po latach celowych działań i zaniedbań okazało się, że sprawy Katynia nie da się przemilczeć. Polska nie chciała dać o niej zapomnieć. 7 kwietnia 2010 roku podczas wspólnych obchodów w Katyniu Władimir Putin powiedział, że „nie da się ukryć pamięci o przestępstwie i zbrodniach. Jesteśmy zobowiązani, by zachować pamięć o przeszłości i będziemy to robić”.
Co sami zrobiliśmy z pamięcią o Katyniu? Katastrofa smoleńska 10 kwietnia 2010 roku spadła Rosjanom dosłownie z nieba. Zepchnęła z ich barków kwestię winy za zbrodnię katyńską i przewartościowała status kata i ofiary. Do tej pory wymuszaliśmy na Rosji przyznanie się do winy i wskazywaliśmy jednoznacznie palcem. Mieliśmy pod ręką pręgierz w postaci zbrodni, sprawcy, tysięcy dokumentów i zero wątpliwości. Smoleńsk nie jest tak jednoznaczny – nikt nie może ze stuprocentową pewnością powiedzieć, co się właściwie wydarzyło, kto zawinił i jaką rolę odegrała w tej sytuacji Federacja Rosyjska. Dysponowaliśmy potężnym argumentem w postaci prawdy historycznej, a rozmieniliśmy go na drobne w dyskusjach zahaczających o political fiction. Dziś nie da się jednoznacznie wmówić światu rosyjskiej odpowiedzialności, oskarżeń nie można zweryfikować i tylko podważają naszą wiarygodność na arenie międzynarodowej.
Siedem lat temu Rosja wygrała los na loterii – mogła wyjść z narożnika poczucia winy i zbudować narrację o polskiej histerii, która obwinia Rosję o całe zło tego świata. Katastrofa smoleńska przemodelowała relacje polsko – rosyjskie oraz świadomość społeczną. 10 kwietnia kojarzy się dziś wszystkim jednoznacznie – z Tupolewem, prezydentem Kaczyńskim, wojną polsko-polską i miesięcznicami na Krakowskim Przedmieściu, Był Katyń – nie ma Katynia w polskiej narracji i Putin wie o tym doskonale. Przetrzymując wrak Tupolewa i odpowiednio preparując informacje o stenogramach w kokpicie samolotu nie pozwala wrócić zbrodni katyńskiej na właściwy tor.
Niemcy patrzą uważnie na działania rosyjskie i wyciągają wnioski. Podobnie jak Rosja, postanowili zepchnąć z siebie niewygodną odpowiedzialność. Mamy pretensje do świata, że zafałszowuje prawdziwy obraz zdarzeń, podczas gdy sami traktujemy swoją historię po macoszemu. Przez brak skoordynowanych działań naszych organów państwowych i odpowiedniej siły przebicia zachodnie media od lat prześcigają się w używaniu kłamliwych zwrotów o „polskich obozach śmierci”. Trwa bezpardonowa walka o pamięć historyczną. Nawet sam Barack Obama w 2012 roku użył sformułowania „Polish death camps” wpisując się w obowiązującą narrację. W świadomości świata nie istnieje niemiecka odpowiedzialność za Holocaust, zmienia się hasła w serwisach internetowych, gdzie winę ponoszą „jacyś naziści”. Naziści nie spadli z księżyca, narodowość przecież posiadali, ale nawet kanadyjscy studenci, spytani kim byli sprawcy, odpowiadają, że naziści byli Polakami.
Kiedy niemiecka telewizja ZDF przegrała proces sądowy, w wyniku którego miała przeprosić byłego więźnia Auschwitz Karola Tenderę za użycie sformułowania „polskie obozy zagłady” i odmówiła wyeksponowania ich na głównej stronie, polscy internauci postanowili wziąć sprawy we własne ręce. Akcja GermanDeathCamps przypominająca, kto zakładał niemieckie obozy koncentracyjne, zrobiła furorę w sieci. Zaraz potem ruszyła akcja bilboardowa z tym samym przekazem. W Niemczech, Belgii i Wielkiej Brytanii krążyły grafiki z napisami w języku angielskim typu: "Obozy zagłady były niemieckie", "Nigdy nie zapomnij! Nazizm wyprodukowano w Niemczech" czy "Nie myl ofiary z mordercą. Nazistowskie niemieckie obozy zagłady. Nigdy polskie!" i budziły zdziwienie przechodniów, którzy wcześniej o tym w ogóle nie słyszeli.
Odzew wobec polskiej inicjatywy był ogromny, pytanie tylko, czy na taką akcję nie jest już za późno. Czy wobec takiej skali fałszerstwa i manipulacji mamy jeszcze szansę przebić się ze swoim przekazem. Na własne życzenie odpuściliśmy sobie pamięć o Katyniu, organy państwowe sukcesywnie przegrywają też batalię o dobre imię Polski w sprawie Holocaustu.
Historię piszą zwycięzcy. Od lat nie możemy dodać nawet jednej zgłoski.
Magdalena Piórek
Skomentuj
Komentuj jako gość