„Nie bardzo wiadomo, co nowego mieliby wprowadzić zagraniczni eksperci do zrozumienia przyczyn katastrofy” – tak rzecznik rządu PO–PSL skomentował pomysł powołania międzynarodowej komisji śledczej ds. katastrofy pod Smoleńskiem. Słowa te najlepiej oddają stosunek Donalda Tuska do zdarzeń, w wyniku których śmierć poniósł polski prezydent, najwyżsi dowódcy sił zbrojnych i wielu ważnych urzędników państwowych.
fot: niezalezna.pl
Polscy prokuratorzy prowadzący dochodzenie w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem zgodnie z prawdą twierdzą, że ewentualne upublicznienie dowodów zależy od zgody „gospodarza” śledztwa, czyli Rosji. Płk Ireneusz Szeląg, rzecznik prokuratury wojskowej, powiedział na konferencji prasowej: „Mimo że braliśmy udział w czynnościach procesowych w Smoleńsku, to stanowią one dowody w postępowaniu karnym prowadzonym przez stronę rosyjską i bez jej zgody nie możemy upubliczniać treści dowodów”. Także prokurator generalny Andrzej Seremet przypomniał, że „gospodarzem” śledztwa jest rosyjska prokuratura i to w jej dyspozycji są wszelkie dowody rzeczowe. Jeszcze wcześniej Krzysztof Parulski, naczelny prokurator wojskowy, przyznał w rozmowie z „Super Expressem”, że „główne śledztwo prowadzi prokuratura rosyjska. Niezależne postępowanie Prokuratury Wojskowej w Warszawie jest uwarunkowane przez śledztwo rosyjskie. Choć i nasze wnioski zostaną uwzględnione”. Niemoc polskich prokuratorów, którzy robią dobrą minę do złej gry, chociaż zdani są na łaskę i niełaskę Rosjan, to wynik działania, a raczej braku działania polskiego rządu. Wbrew forsowanym przez mainstreamowe media opiniom, Federacja Rosyjska wcale nie musiała bowiem być „gospodarzem” śledztwa i wyłącznym dysponentem dowodów rzeczowych.
Zaskakująca bierność rządu
Wkrótce po katastrofie na miejscu zdarzenia pojawiła się rosyjska straż pożarna, milicja i służby specjalne (FSB). Strażacy dogaszali płonące części samolotu, a milicjanci i agenci zabezpieczali teren. Ciała, rzeczy osobiste ofiar i rejestratory lotu przewieziono do Moskwy. Rosjanie – wykorzystując próżnię prawną (tzw. konwencja chicagowska dotyczy lotnictwa cywilnego, a nie wojskowego) – zastosowali się do własnych przepisów wewnętrznych, co trudno zresztą mieć im za złe.
Dr Anna Konert, specjalistka od prawa lotniczego, która w wywiadzie dla „GP” szerzej uzasadniła wątpliwą użyteczność konwencji chicagowskiej w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem, zwróciła uwagę, że w wyniku porozumienia szefów rządów Polski i Rosji (nawet ustnego) istniała możliwość odstąpienia od wewnętrznego prawa lotniczego Federacji Rosyjskiej i przeprowadzenia śledztwa przez polskich ekspertów na bardziej równoprawnych regułach. Można było np. w ramach szybkiego consensusu oprzeć dochodzenie na zasadach zapisanych w konwencji z Chicago; Polacy mieliby wtedy pełny dostęp do świadków, szczątków samolotu, rejestratorów lotu, wreszcie – zgodnie z załącznikiem nr 13 do konwencji – Rosjanie musieliby zaczekać z wydobyciem czarnych skrzynek do momentu przybycia polskich specjalistów (oczywiście na prośbę rządu Tuska, której nie było).
O tym, że takie sytuacje zdarzają się w praktyce, świadczą chociażby dwa wypadki samolotowe z ubiegłego roku. Najpierw – 30 sierpnia – podczas pokazów lotniczych w Radomiu (a więc na terenie Polski) rozbił się białoruski myśliwiec Su-27 z dwoma obywatelami tego kraju na pokładzie. Oto fragment depeszy Informacyjnej Agencji Radiowej z 1 września 2009 r.: „Rzecznik MON Robert Rochowicz powiedział, że czarna skrzynka została znaleziona tuż po wypadku. Z rozpoczęciem śledztwa wstrzymano się jednak do czasu przyjazdu ekspertów z Białorusi. Rochowicz wyjaśnił, że miejsce wypadku zostało od razu zabezpieczone, przeprowadzono też pierwsze oględziny. Natomiast do przyjazdu strony białoruskiej czekano z zabraniem odnalezionej czarnej skrzynki”. Jeszcze bardziej zadziwiająca jest informacja podana w depeszy IAR pochodzącej z 23 listopada 2009 r.: Śledztwo prowadziła wspólna polsko-białoruska komisja. Robert Rochowicz powiedział, że wyniki raportu może przedstawić jedynie strona białoruska. Według rzecznika, takie postępowanie wynika z międzynarodowych przepisów obowiązujących Polskę. – Mówią one jasno, że to strona, do której należał samolot, decyduje o tym, w jakim stopniu, kiedy i czy w ogóle udostępnione zostaną opinii publicznej informacje nt. ustaleń komisji – wyjaśniał rzecznik polskiego resortu obrony narodowej”. Słowa Rochowicza, jak i zachowanie polskich władz wobec Białorusinów stanowią więc dokładne przeciwieństwo „procedury” stosowanej w przypadku Rosjan – i to w sytuacji, gdy na terenie Federacji Rosyjskiej zginęli najważniejsi polscy urzędnicy państwowi i dowódcy armii.
Tak nie musiało być
– To skandaliczne postępowanie – ocenia nasz rozmówca, do niedawna związany z wojskiem. I podaje drugi przykład dowodzący niewytłumaczalnej uległości polskiego rządu wobec Kremla: – W październiku 2009 r. kilka kilometrów od lotniska pod Mińskiem rozbił się prywatny rosyjski samolot Hawker BAe 125 produkcji amerykańskiej. To typowa maszyna do lotów biznesowych dla kilkunastu osób. W wypadku zginęło pięciu obywateli Rosji. Natychmiast po katastrofie powołano pod naciskiem Moskwy... międzynarodową komisję śledczą – pisały o tym białoruskie media. W jej skład weszli Rosjanie, Białorusini i osoby z państw, w których produkowano samolot lub ważne jego części. Pytam więc, dlaczego w przypadku katastrofy, w której ginie prezydent RP, powołanie takiej komisji uważane jest za niemożliwe lub zbędne?
Zdaniem naszego rozmówcy, tragedia pod Smoleńskiem jest wydarzeniem takiej rangi, że międzynarodowa komisja powinna zostać powołana następnego dnia. W jej skład powinni wejść Rosjanie (w tym konstruktorzy tupolewa oraz osoby odpowiedzialne za remont maszyny w 2009 r.), Polacy (był to polski samolot rządowy), przedstawiciel NATO, a także Amerykanie z firmy Universal Avionics Systems of Tucson produkującej urządzenie TAWS (Terrain Awareness and Warning System). Do utworzenia komisji wystarczyłaby prośba polskiego rządu. Rzecznik prasowy w Kwaterze Głównej NATO Robert Pszczel poinformował „Gazetę Polską”, iż władze naszego kraju nie zwróciły się z prośbą o uczestnictwo przedstawiciela NATO w dochodzeniu. Nie prosiły w ogóle o jakąkolwiek pomoc w śledztwie związanym z wypadkiem pod Smoleńskiem.Oczywiście Rosjanie mogliby taką prośbę odrzucić, ale postawiłoby to ich w wyjątkowo złym świetle i doprowadziło do wzmocnienia hipotezy o udziale Rosjan w spowodowaniu śmierci 96 Polaków.
Przypomnijmy, że obecnie śledztwo w sprawie katastrofy prowadzą osobno dwie prokuratury: polska i rosyjska. Wypadek bada także Międzypaństwowa (a nie, jak tłumaczą polskie gazety, „Międzynarodowa”) Komisja Lotnicza pod przewodnictwem Tatiany Anodiny; nie ma ona jednak uprawnień śledczych i wbrew powszechnemu mniemaniu nie została ona powołana po 10 kwietnia 2010 r., lecz istnieje od roku 1991 na podstawie porozumienia między Azerbejdżanem, Armenią, Białorusią, Gruzją, Mołdawią, Ukrainą i krajami Azji Środkowej.
Dodajmy także, że dochodzenie dotyczące zdarzenia pod Smoleńskiem ostro skrytykował Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych przy Ministerstwie Infrastruktury (która nie została dopuszczona do udziału w śledztwie). Powiedział on w TVN24, że zmuszano go do współpracy z rosyjskimi prokuratorami, ale rząd nie zapewniał jakiejkolwiek pomocy. – Polska jest tylko „petentem” w śledztwie prowadzonym przez Rosję – ocenił i dodał: – Tak nie musiało być.
Leszek Misiak , Grzegorz Wierzchołowski, M.M.
Gazeta Polska
Skomentuj
Komentuj jako gość