PO i PiS przez lata podkładały bombę pod III Rzeczpospolitą. Po wyborach czeka nas detonacja
- Szczegóły
- Opublikowano: piątek, 30 maj 2025 20:30
- Andrzej Krajewski
Gdy wszystkie czynniki niezbędne do wybuchu kryzysu zazębiają się, wystarczy niepozorny drobiazg, by zainicjować reakcję łańcuchową. A w Polsce mamy do czynienia nie z drobiazgiem, a z wyborami prezydenckimi. Zatem nadchodzi pora na głęboki kryzys polityczno-ustrojowy - Andrzej Krajewski na stronie klubjagiellonski.pl gorzko opisuje zanik demokratycznych fundamentów III RP
Na pozór wszystko przebiega jak zawsze w ciągu ostatnich 20 lat. Kampania wyborcza jest zacięta, pulsująca emocjami, pełna zaskakujących zwrotów akcji i sondaży nijak mających się do rzeczywistości. W pierwszej turze obywatele zagłosowali jak chcieli, wybierając spośród absurdalnie dużej puli kandydatów.
Na koniec jednak i tak pozostał im wybór między Tuskiem a Kaczyńskim, ewentualnie absencją. Nawet to, że w zastępstwie szefów obu największych obozów politycznych walczą ich delegaci, wytypowani do roli „strażnika żyrandola”, pozostaje standardem charakterystycznym dla III RP.
Ba, również profile obu zastępców dobrano idealnie według stereotypu. Oto salonowy fircyk, biegle władający francuskim, którego męczy nawet nieco dłuższa rozmowa, musi zmagać się z pięknie rozwiniętym fizycznie „dresem”, potrafiącym dać w zęby (co udowadniał kumplom podczas kibolskich ustawek). Ów rodzajowy obrazek idealnie oddaje trawiący III Rzeczpospolitą podział na elity i lud.
Jest zatem jak zawsze od dwóch dekad, poza drobiazgiem. Schemat reprodukuje się już tylko z przyzwyczajenia. Wszyscy przywykli do powyższego modelu życia politycznego i wciąż odtwarzanej wojenki. Tymczasem w ciągu ostatnich lat po kolei znikały fundamenty, na których owo przyzwyczajenie i schemat się opierały. Teraz zniknie ostatni.
To zaś oznacza, że przyzwyczajenie – a z nim naród – będzie lewitować przez moment w powietrzu, a następnie, zgodnie z prawem powszechnego ciążenia, runie w dół, by wyrżnąć w grunt. Trudno też mieć nadzieję, że wyrżnie bezboleśnie.
Newsletter
Powolna agonia fundamentów
Przejdźmy na początek do fundamentów. Przez ostatnie 15 lat, od momentu tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i reszty osób z nim wówczas lecących, mieliśmy do czynienia z procesem demontowania bezpieczników chroniących trwałość ustroju politycznego III RP. Najpierw delikatnie i powoli, gdy do 2015 r. wyroki Trybunału Konstytucyjnego albo publikowano z olbrzymim opóźnieniem, albo ignorowano. Na koniec, tuż przed tamtymi wyborami parlamentarnymi, obawiając się o ich wynik, Platforma Obywatelska i PSL znowelizowały ustawę o Trybunale.
Dokonały tego w taki sposób, aby – nim ukonstytuuje się nowy parlament – wepchnąć do niego pięciu swoich sędziów. Ówczesna koalicja chciała uczynić z TK polisę ubezpieczeniową na wypadek ewentualnej utraty władzy, do której faktycznie doszło.
Następnie przekonano się, że Jarosław Kaczyński, mając do dyspozycji większość sejmową oraz prezydenta, potrafi naginać reguły demokratycznej gry jeszcze bezczelniej. Przez 8 lat PiS licytował na tym polu ostro.
Gdy zaś Donald Tusk odzyskał ster rządów, zademonstrował, że zamierza podbić stawkę jeszcze wyżej. W efekcie obu starszym panom udało się zdemontować niemal wszystkie fundamenty, które zapewniały stabilność ustrojowi politycznemu III RP.
Wygaszono znaczenie tego, co orzeka Trybunał Konstytucyjny. Równie skutecznie zdekonstruowano Sąd Najwyższy. Upolityczniono Państwową Komisję Wyborczą, czego symbolem może być wzór bezstronnego jej członka w osobie Ryszarda Kalisza.
Proces ten objął także sądy powszechne, gdzie podział na sędziów i „neosędziów” ma daleko idące konsekwencje. Otóż w naturalny sposób wymusza on grupowanie się dwóch odmian sędziów w stronnictwa polityczne, opowiadające się za jednym z ugrupowań, zgodnie z interesem swej grupy. Jednocześnie nowe nominacje sędziowskie i biologia sprawiają, że wkrótce – podobnie jak na scenie politycznej – oba stronnictwa będą liczebnie zbliżone do siebie.
Kiedy zaś system sądowniczy okazuje się przedłużeniem sceny politycznej, to z automatu staje się on czynnym uczestnikiem codziennej walki o władzę. Porzuca tym samym rolę arbitra, dbającego o przestrzeganie demokratycznych reguł gry, prawa i konstytucji.
Tenże proces demontażu fundamentów sprawił, że obecna ustawa zasadnicza jest już trupem. Wciąż powołujemy się na nią jedynie z przyzwyczajenia. Gdyby jednak rząd przedłożył projekt ustawy całkowicie sprzeczny z licznymi artykułami konstytucji, większość parlamentarna ją uchwaliła, a prezydent podpisał, to owa ustawa byłaby respektowanym prawem, w praktyce ważniejszym od konstytucji. To ją bowiem egzekwowałby aparat państwa.
Ostatnim zabezpieczeniem wewnętrznym przed takim scenariuszem jest już tylko przyzwyczajenie, że prezydent gotów jest stać na straży ustawy zasadniczej. Jest to oczywiście zabezpieczenie niedoskonałe, bo weto głowy państwa może zostać odrzucone przez sejmową większość.
To jednak tylko teoretyzowanie, bo założenie, że Karol Nawrocki lub Rafał Trzaskowski zechcą wcielić się w rolę obrońców demokracji i konstytucji, w momencie gdy będzie to uderzało w interes ich obozów politycznych i wodzów, dzięki którym pełnią swoją funkcję, wydaje się naiwnym optymizmem. Jacy kandydaci są, każdy widzi.
Marszałek wzorem
Tak niepostrzeżenie dożyliśmy sytuacji, którą bardzo obrazowo zdefiniował Józef Piłsudski, udzielając pod koniec sierpnia 1930 r. wywiadu Bogusławowi Miedzińskiemu dla „Gazety Polskiej”. Opisując ówczesną rolę konstytucji marcowej, oznajmił: „Ja tego, proszę pana, nie nazywam konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostytuty”.
Wówczas końcowym etapem prostytuowania konstytucji była ewolucja systemu politycznego w stronę pozwalającą wprawdzie nadal przeprowadzać demokratyczne wybory, lecz tak, by wygrać je mogła tylko sanacja. Na początek wystarczył wymyślony przez Stanisława Cara trik z unieważnianiem części list wyborczych partii opozycyjnych pod byle pretekstem. Aparat państwa wykonywał, a sądy akceptowały.
Jednak w II RP pożegnanie z demokracją po zamachu majowym przebiegało płynnie, bo Piłsudski w swym ręku skupił pełnię władzy nad aparatem państwa. Ewentualność, by administracja, armia i policja nie wykonały wydanego przez niego rozkazu, nie wchodziła w grę. Poza tym potrafił opozycję zdominować, rozbić i zastraszyć.
Sytuacja III Rzeczpospolitej, mimo że również rozmontowano bezpieczniki chroniące demokrację oraz doprowadzono konstytucję do stanu (delikatnie mówiąc) mocnego sponiewierania, różni się diametralnie.
Nie sposób przy tym uciec od wrażenia, że zarówno Jarosław Kaczyński, jak i obecnie Donald Tusk próbowali tak przekształcić fundamentalne zabezpieczenia demokracji w III RP, by ludzie głosowali jak zechcą, lecz obóz znajdujący się u władzy już nigdy nie przegrał wyborów.
Obaj całymi garściami czerpali przy tym z Piłsudskiego i tego, jak zarządzał swoim obozem politycznym, państwem oraz wskazanym przez siebie prezydentem. Notabene obu naszych wodzów w młodości (czego nie ukrywali) zafascynowała postać Marszałka.
Wybory jako proxy war
Ani Kaczyńskiemu, ani Tuskowi nie udała się jednak sztuka zdominowania i rozbicia obozu przeciwnika. Po części odpowiada za to jeszcze jeden fundament, którego nie było w dwudziestoleciu międzywojennym – mianowicie demokratyczny Zachód. Ale i on skruszał.
Stany Zjednoczone oraz decydujący o polityce Unii tandem Niemcy-Francja już nie mówią jednym głosem w zasadniczych kwestiach. Donaldowi Trumpowi zupełnie nie przeszkadza to, że jakiś przywódca demokrację ma za nic, a swoje rządy opiera na sile. On o wiele lepiej dogaduje się z Saudami czy prezydentem Erdoganem, niż z wieloma liderami krajów Zachodu.
Jednocześnie w Berlinie i Paryżu dotychczasowa klasa polityczna jest gotowa na coraz bardziej wybiórcze podejście do zasad demokracji. Byle tylko nie dopuścić do władzy alternatywnych elit politycznych, jakie się właśnie kształtują.
Ten stan rzeczy stanowi jeszcze jeden czynnik podkopujący fundamenty ustrojowe III RP. Zwłaszcza, że polscy politycy są przyzwyczajeni do szukania protektorów za granicą, a jednocześnie Zachód zaczął dzielić się na dwa konkurujące o wpływy ośrodki. Prawo i Sprawiedliwość zatem szuka protekcji w Waszyngtonie, a Platforma – w Brukseli, Berlinie i Paryżu.
Druga tura wyborów prezydenckich w Polsce oznacza więc nie tylko wybór między Nawrockim a Trzaskowskim, pomiędzy ich obozami politycznymi i wodzami, a także tym wszystkim, co sobą reprezentują. Jest to także decyzja o sposobie, w jaki nastąpi erupcja coraz bardziej nieuchronnego kryzysu polityczno-ustrojowego.
Dwa scenariusze, dwa kryzysy
W przypadku zwycięstwa Karola Nawrockiego, które wydaje się bardziej prawdopodobne, wybuch nastąpiłby szybko i gwałtownie. Przegrana Trzaskowskiego byłaby osobistą klęską Tuska i twardym dowodem na to, jak bardzo jest już niepopularnym premierem. Poza tym stanowiłaby sygnał dla PSL-u, że trzeba się ratować, póki czas.
W dodatku prezes Instytutu Pamięci Narodowej, inaczej niż Andrzej Duda, jest kompletnie impregnowany na medialną presję, społeczną niechęć, wyśmiewanie, obrażanie, poniżanie etc. Dobrze znosi stres i uwielbia się bić.
Trzeba mieć w sobie mnóstwo optymizmu, aby wierzyć, że w takich okolicznościach obecnie rządząca koalicja przetrwałaby do końca tego roku. Raczej należałoby się spodziewać albo odwrócenia sojuszy w Sejmie, albo przedterminowych wyborów. Wszystko w realiach, gdy zabezpieczeniem demokracji jest już tylko przyzwyczajenie.
Obecnie rządzący mogą też spróbować wybrać wariant rumuński i nie uznać wygranej kandydata PiS-u. Wówczas kryzys wybuchnie jeszcze szybciej, bo jawne odejście od demokracji w sytuacji takiej, jak ta w Polsce, wymaga pełnej lojalności aparatu państwa wobec rządu. Premierowi potrzebna byłaby gwarancja gotowości do wykonania każdego rozkazu.
Szkopuł w tym, że w II RP funkcjonowały całe rzesze ludzi ślepo wielbiących Piłsudskiego, gotowych za niego walczyć i umierać. Ciekawe, czy w III Rzeczpospolitej jest jeszcze ktoś, kto chciałby zaryzykować życie i przyszłość dla Donalda Tuska.
Wyborcy mogą też, wbrew temu na co się zapowiada, uczynić kolejnym prezydentem obecnego włodarza stolicy. Prawie nic już jednak nie wskazuje na to, by taki scenariusz zapobiegł kryzysowi. Byłoby to możliwe jedynie wówczas, gdyby obecny rząd uznał za priorytet „reset konstytucyjny” i jak najszybsze odtworzenie instytucji zabezpieczających demokrację.
Co więcej, musiałby dokonać tego uczciwie, we współpracy z choć częścią opozycji. Wyrzekając się tym samym pokusy ustawienia całego systemu tak, aby Platforma już nigdy nie przegrała wyborów. Takie wyjście jest zatem radykalnie mało prawdopodobne. Zwłaszcza w przypadku premiera Tuska, dla którego – jak wielokrotnie podkreślał – najważniejsze są rozliczenia.
Poza tym, mając wreszcie swojego prezydenta, znajdzie się w wymarzonej sytuacji. Jego rząd będzie mógł forsować ustawy ważniejsze od konstytucji i to na dowolny temat. Tyle że wszystko to będzie jedynie teoretycznie.
W praktyce mamy ledwie zipiącą koalicję, rozsypujący się budżet państwa z wciąż spadającymi dochodami z podatków PIT i VAT, a także obywateli coraz głębiej rozczarowanych rządzącymi.
Premier zaś cierpi na syndrom Gorbaczowa, bo wyjeżdżając na Zachód, otrzymuje olbrzymią dawkę miłości wraz ze słowami uwielbienia. Po czym, gdy wraca do kraju, ślepo wierzy, że również Polacy wciąż go kochają. Wypiera przy tym wszelkie fakty temu zaprzeczające.
Rafał Trzaskowski może zostać prezydentem, ale to nie gwarantuje, że koalicyjny rząd dociągnie do końca tego roku. Po prostu kryzys się trochę odwlecze i wejdziemy w niego w kilku krokach, a nie jednym skokiem.
Przede wszystkim dlatego, że ustrój III RP istnieje już głównie z przyzwyczajenia. Mimo że nadchodzi jego koniec, nie sposób przewidzieć, co nastąpi po nim. No chyba że okaże się, iż w Polsce nie istnieje żadna siła większa od przyzwyczajenia.
Andrzej Krajewski
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.