Na profilu Urzędu Miasta Olsztyna ukazał się anonimowy post, atakujący „niektóre olsztyńskie media”, za „szczucie ludzi na siebie” w oparciu „nie o fakty, a o zmanipulowane tytuły”. Autorzy wyrażają „stanowczy sprzeciw” i mówią „NIE!”

Jeszcze dzisiaj możemy uśmiechnąć się z politowania nad tym kuriozalnym tekstem, dzięki temu, że Trybunał Konstytucyjny 30 września uznał ustawę o tzw. "mowie nienawiści", za niezgodną z Konstytucją. Z doświadczenia krajów Zachodniej Europy wiemy, że takie uznaniowe i arbitralne prawo jest narzędziem cenzury i prześladowania za poglądy, które znalazły się na indeksie kulturowej lewicy.
Gdyby ustawa weszła w życie, taki post urzędników Ratusza byłby wystarczającą podstawą do ścigania przez prokuraturę redaktora portalu. To zagrożenie i z wyrokiem TK istnieje nadal, gdyż ta władza nie publikuje jego wyroków a minister sprawiedliwości, prokurator generalny wysłał prokuratorom wytyczne w sprawie zwalczania mowy nienawiści.
„Europejska Tarcza Demokracji”
Na horyzoncie mamy kolejną próbę wprowadzenia cenzury pod hasłem walki z „dezinformacją”. Rząd pracuje nad projektem ustawy, wdrażającej unijny „Akt o usługach cyfrowych” (DSA). Ursula von der Leyen powiedziała, że największym priorytetem Unii Europejskiej jest dzisiaj walka z "dezinformacją w sieci" za pomocą "Europejskiej Tarczy Demokracji".
„Obowiązki płynące z DSA brzmią z pozoru uczciwie, obejmując przejrzystość, usuwanie nielegalnych treści, walkę z dezinformacją, ale w praktyce właśnie te zapisy, które w tym akcie wykoncypowano tworzą narzędzie nacisku” – zauważa twórca kanału „Chłodnym okiem” Miłosz Lodowski. Bowiem za brak stosowania ustalonego przez Akt klucza cenzury, platformy społecznościowe i serwisy internetowe będą musiały płacić wysokie kary finansowe.
Platformy będą stawały przed dylematem: czy usunąć dane treści i materiały, które zostały przez Komisję Europejską zaklasyfikowane jako „niepożądane”, czy może bronić wolności słowa, pluralizmu politycznego i swobody głoszenia poglądów politycznych. W przekonaniu jutubera większość platform i stron ugnie się pod naciskami Brukseli, gdyż będą one zbyt obawiały się sankcji i kar finansowych, w wyniku nałożenia których cały ich biznes może upaść. Nakaz zablokowania treści ma wydawać prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej oraz przewodniczący KRRiT – w przypadku platform wideo. Od decyzji nie będzie przysługiwać odwołanie. Autor treści będzie musiał wnieść sprzeciw do sądu powszechnego, a wiemy ile w Polsce trwają procesy.
„W praktyce będzie to oznaczało, że głosy dotyczące kontrowersyjnych tematów, nawet jeśli będą one merytoryczne, to będą znikać” – powiedział twórca kanału „Lodowski: Chłodnym Okiem”. Według publicysty trzecią fazą tych zmian w prawie dotyczącym obiegu informacji i treści w przestrzeni cyfrowej, których istotą jest uderzenie w wolność słowa, jest doprowadzenie do globalnej cenzury.
Obecne elity europejskie, lewicowo-liberalne, przerażone wizją utratą władzy na rzecz – jak to pejoratywnie określają – „populistów”, użyją „Europejskiej Tarczy Demokracji” do likwidacji demokracji, rozumianej, jako prawo do swobodnego wyboru przez społeczeństwo władzy.
Próbkę tego mieliśmy podczas wyborów prezydenckich w Rumunii, unieważnionych z powodu „dezinformacji wyborców w sieci”. Jak się okazało, to rządząca partia finansowała akcję dezinformacji, która miała „urwać” głosy głównemu rywalowi na rzecz nikomu nieznanemu wcześniej kandydatowi. Przedobrzyli, bo dzięki ich działaniom ten kandydat wszedł do drugiej tury, więc trzeba było wybory unieważnić i tego kandydata już ponownie nie rejestrować.
Orwell wcielony w życie
Nie trzeba Unii Europejskiej, by prześladować ludzi za poglądy. W Anglii, historycznej kolebce wolności, rocznie policja aresztuje 12 tys. obywateli na podstawie ich wypowiedzi w internecie. To około 30 interwencji policji dziennie, z których jak podaje The Times, 10% kończy się skazaniem. Oto kilka przykładów zebranych przez portal Holistic News: Bernadette Spofforth, po głośnym morderstwie w Southport udostępniła na platformie X wpis obwiniający imigrantów. Chociaż zorientowała się, że to fałszywa informacja i szybko go usunęła, wkrótce i tak zapukała do niej policja. Musiała spędzić w areszcie 36 godzin. W znacznie gorszej sytuacji znalazła się Lucy Connoly. Za podobny, również usunięty post, odsiaduje wyrok 31 miesięcy więzienia. 35-letni Dimitrie Stoica trafił na trzy miesiące do więzienia za żartobliwe wideo na TikToku, gdzie udawał, że ścigają go prawicowi uczestnicy zamieszek. Musiał również zapłacić mandat. Według brytyjskiego prawa było to „wysyłanie fałszywej informacji z zamiarem wyrządzenia szkody”. Maxie Allen, producent radiowy z Hertfordshire, na łamach New York Post podzielił się swoją historią. Aresztowano go za wiadomości na prywatnej grupie rodziców na WhatsAppie. Allen i jego partnerka krytykowali szkołę za wolne tempo rekrutacji nowego nauczyciela.
Ten proces coraz większego ograniczania wolności słowa nasila się na całym Zachodzie. Zwycięstwo Donalda Trumpa miało oznaczać proces przywracania jednej z najważniejszych wolności obywatelskich, których podstawą i źródłem jest przyrodzona i niezbywalna godność człowieka. Tymczasem zachowuje się jak dyktator wzywając do usuwania z pracy komików i dziennikarzy, którzy śmieli go skrytykować.
Post ratusza to „efekt pracy zespołowej”
Wróćmy do postu ratuszowych cenzorów. Zapytałem prezydenta Olsztyna Roberta Szewczyka, kto jest autorem tego kuriozalnego wpisu oraz czy prezydent czytał go przed jego publikacją i zaakceptował jego treść. Rzecznik prasowy ratusza Patryk Pulikowski odpowiedział mi, że
„Za prowadzenie profilu odpowiada zewnętrzny podmiot w porozumieniu z wydziałem promocji i informacji. Publikowane tam materiały nie są przygotowywane przez indywidualne osoby - to zawsze efekt pracy zespołowej, Prezydent Olsztyna znał proponowaną treść wpisu. W czasach narastających dezinformacji, misinformacji, malinformacji, w czasach aktywności farm trolli służących polaryzacji społeczeństwa, tworzenie clickbaitów uważamy jako samorząd za wyjątkowo szkodliwe. Dlatego zdecydowaliśmy się na reakcję. To nie jest cenzurowanie mediów, lecz sprzeciw wobec określonego zjawiska, które w naszej ocenie jest niebezpiecznie. Podobnie reagujemy np. na hejt.
Jakie tytuły wstrząsnęły prezydentem Olsztyna?
Przyjrzyjmy się zatem tytułom z portalu tko.pl, które zdaniem prezydenta Szewczyka oraz pracowników biura promocji i informacji Patryka Pulikowskiego i Karola Grosza (b. dziennikarza „Gazety Olsztyńskiej”) są wyjątkowo szkodliwe oraz „dezinformują:
„Prezydent Olsztyna bez przetargu oddał zabytkowy obiekt”
(To prawda, gmina przekazała taki obiekt przy ul. Dąbrowskiego na galerię Instytutowi Północnemu. Na czym polega szkodliwość tego tytułu, nie jestem w stanie odgadnąć).
„Miasto Olsztyn znowu pomaga Ukraińcom. Ratusz apeluje o pieniądze dla partnerów” .
(To prawda, podpowiada mi AI. Miasto Olsztyn aktywnie pomaga Ukraińcom, realizując programy wsparcia dla uchodźców, uczestnicząc w inicjatywach finansowych na rzecz Ukrainy, oraz wspierając bezpośrednio ukraińskie miasta partnerskie, takie jak Łuck czy Równe).
„Marsz równości sparaliżuje centrum Olsztyna. Władze ostrzegają przed utrudnieniami”
(To prawda, ratusz zamieścił komunikat, iż będą utrudnienia ruchu z powodu marszu równości, tak jak np. uprzedza o zamknięciu ulic z powodu np. procesji Bożego Ciała. Jak anonimowy, kolektywny autor mógł dopatrzeć się w tych tytułach „mowy nienawiści”, nie jestem w stanie pojąć).
TKO.pl to jeden z kilku komercyjnych, informacyjnych portali w Olsztynie, których content to głównie kronika policyjna oraz przetworzone komunikaty rzeczników prasowych różnych instytucji, gdyż to nie kosztuje. Olsztyńskie portale unikają tematów ideologicznych, nie wdają się w spory polityczne i jeśli coś opublikują, co władzy może się nie podobać, to na podstawie komunikatów policji, prokuratury, sądu czy CBA. Nie prowadzą własnych śledztw dziennikarskich.
Toteż atak ratusza akurat na tko.pl tylko potwierdza, że po wprowadzeniu przepisów unijnych, to władza będzie decydować, co jest „dezinformacją” a może nią być każde słowo.
Ten atak wykracza poza kompetencje samorządu zakreślone ustawą oraz narusza konstytucyjną zasadę wolności słowa zagwarantowaną w art. 54, zapewniającym każdemu wolność wyrażania poglądów.
Władza ma narzędzia do reagowania, na jej zdaniem „dezinformację” w mediach.
Służy do tego prawo do sprostowania. Jeśli medium, by odmówiło, to władza może zmusić do jego zamieszczenia poprzez sąd. Politycy i urzędnicy skwapliwie korzystają, do ścigania dziennikarzy i właścicieli mediów, oskarżając o zniesławienie z haniebnego art. 212 kodeksu karnego oraz korzystają z kodeksu cywilnego, wnosząc pozwy typu SLAPP o ochronę dóbr osobistych.
Doświadczyłem tego wielokrotnie straconym czasem, zdrowiem i finansami. Te bezpodstawne procesy, które miały mnie zastraszyć i zmusić do milczenia, nie osiągnęły swego celu. Toteż na takich jak ja konieczny jest unijny Act. Wówczas wystarczy zawiadomienie „biura promocji i informacji” do urzędnika, a ten jednym kliknięciem zablokuje portal.
Jedynym źródłem informacji o panu prezydencie i podległym mu urzędzie będą wówczas tylko posty na FB ratusza „podmiotu zewnętrznego” a na temat obecnej władzy i opozycji będziemy się dowiadywali tylko z wpisów w sieci Silnych Razem, Romana Giertycha, czy Tomasza Lisa oraz Faktów TVN i „Wyborczej”. Wiem, że wyborcom lewicowo-liberalnym to będzie się bardzo podobało - świadczą o tym wpisy pod postem ratusza, zachwycone jego treścią - i nazwą to "prawdziwą wolnością słowa i prawdziwą demokracją, walczącą z "dezinformacją i mową nienawiści".
Adam Socha
Na zdjęciu: minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski i rzecznik rządu Adam Szłapka ogłaszaja rozpoczecie prac nad ustawą o DSA


Skomentuj
Komentuj jako gość