Z prośbą o zamieszczenie poniższego tekstu zwróciłem się do dyrektora Miejskiego Ośrodka Kultury Mariusza Sieniewicza. Jest to polemika z artykułem pracownika tej instytucji Mateusza Świąteckiego "zMOKła kura: Dzień Flagi", zamieszczonym na stronie internetowej MOK. Wydawało mi się oczywistym, że publikację tak kontrowersyjnych treści na stronie instytucji publicznej można wytłumaczyć jedynie zaproszeniem do dyskusji i polemiki w tym samym miejscu, na tych samych zasadach. Tym bardziej, że odmowa polemiki Adama Sochy tłumaczona była jej uprzednią publikacją na naszym portalu. Niestety, znalazły się inne argumenty, aby do takiej polemiki nie doszło.
Zdecydowałem się na upublicznienie mojej korespondencji z dyrektorem Sieniewiczem, ponieważ argumenty tam przedstawione mają istotne znaczenie dla zrozumienia atmosfery , która towarzyszy instytucji kierowanej przez Mariusza Sieniewicza.
Bogdan Bachmura
Szanowni Państwo.
Zwracam się z prośbą o zamieszczenie na stronie internetowej Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie przesłanego w załączniku artykułu. Z uwagi na kontrowersyjne treści zawarte w artykule pana Mateusza Świąteckiego "zMOKła kura: Dzień Flagi", zamieszczonego na stronie instytucji publicznej jaką jest MOK z okazji Dnia Flagi, poczytuję za swój obowiązek polemikę z zawartymi tam tezami.
Z poważaniem
Bogdan Bachmura
Szanowny Panie,
1. Od strony technicznej: strukturalna i konceptualna formuła strony internetowej www.mok.olsztyn.pl nie uwzględnia umieszczania przygodnych, incydentalnych artykułów do tworzonych przez nas projektów, nie posiada po prostu zakładki "artykuł polemiczny" bądź "skomentuj".
2. Proponuję inne rozwiązanie. Szanując prawo mieszkańców Olsztyna do sporu, polemiki, dyskusji, tekst źródłowy umieściliśmy na stronie facebookowej MOK-u. Tam właśnie, w systemie "komentarzy" jest przestrzeń do zgłaszania swojej aprobaty lub dezaprobaty wobec treści naszego projektu, z czego chętnie korzystają uczestnicy naszych działań. Gorąco zachęcam Pana do umieszczenia tam swojej polemiki. Zyska ona automatyczną możliwość rezonansu.
Pozdrawiam serdecznie,
Mariusz Sieniewicz,
dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie
Odmowę publikacji polemiki Adama Sochy z artykułem Mateusza Świąteckiego argumentował Pan uprzednią publikacją tekstu na portalu "Debata". Biorąc pod uwagę to zastrzeżenie wysłałem tekst nigdzie nie publikowany. W reakcji na to proponuje Pan "inne rozwiązanie", które - jak słusznie Pan zauważył - jest przestrzenią do zgłaszania swojej aprobaty lub dezaprobaty, a nie miejscem publikacji tekstów analitycznych, a takowych życzył sobie pan Świątecki. Podobnego zdania jest chyba pan Świątecki, który nie ograniczył publikacji swojego tekstu do facebooka. Nie jest też moją winą, że decydując się na tak kontrowersyjne i budzące społeczne emocje publikacje, Państwa strukturalna i konceptualna formuła strony internetowej nie jest na taką okoliczność przygotowana. Biorąc powyższe pod uwagę, proszę o zamieszczenie mojego tekstu tam, gdzie swój tekst zamieścił pan Świątecki. Wtedy uznam, że moje prawo do sporu, polemiki i dyskusji zostało uszanowane.
Pozdrawiam
Bogdan Bachmura
Szanowny Panie,
nie wiem, skąd, z jakiej przyczyny, i Pan, i Pan Socha rościcie sobie bezpodstawne prawo do sprostowań, debat, analiz, domagając się specjalnego traktowania i dodatkowo wskazując miejsce publikacji w przestrzeni MOK. Pozwoli Pan, że jednak nie Pan, lecz ja będę o tym decydował, skoro ponoszę pełną odpowiedzialność za instytucję.
Tłumaczyłem już i Panu, i panu Sosze charakter tego projektu, jego felietonową specyfikę i wymowę. Nie może Pan zająć miejsca zMOKłej kury i publikować w jej miejscu swoich tekstów jako autor. Tę rolę, jako pracownik MOK, spełnia Mateusz Świątecki. Proszę sięgnąć do naszej korespondencji i z prawa do sporu, polemiki nie czynić zwykłego warcholstwa. Wasze żądania nie spełniają klauzuli "sprostowania", zaś teksty polemiczne, analityczne, krytyczne można publikować wszędzie. To wolny kraj. I Pańskie pismo, i pan Socha już wystarczająco dużo "napluliście" na mnie, na pracowników MOK, na naszą pracę. Pan zatem jako autor jest dla mnie bardzo mało wiarygodny.
Nieodmiennie zapraszam do sekcji komentarzy pod tekstem na Facebooku.
Dalszy dialog w tej kwestii uznaję za jałowy.
Z wyrazami szacunku,
Mariusz Sieniewicz
Szanowny Panie.
Kiedy wysyłałem do Pana swoją korespondencję zrobiłem zakład, że w odpowiedzi pojedzie Pan "starą płytą" i znów się obrazi. Po co było mnie odsyłać na facebookowy "Berdyczów", wystarczyło od razu napisać, że czuje się Pan programowo obrażony i "opluty", bo ani w mojej korespondencji, ani w tekście, nie udało się niczego aktualnie "oburzingowego" wydłubać. Rozczula mnie przewidywalność tego odruchu, a martwi, że otwartość MOK-u na dialog i polemikę kończy się tam, gdzie zaczyna ego Mariusza Sieniewicza. Tylko temu mogę przypisać, że pozwala Pan sobie na podważanie mojej wiarygodności, mając świadomość, że musiał mnie Pan publicznie przepraszać za kłamstwa, i to związane z działalnością MOK. Miałem wystarczająco mocną skórę, aby z tego powodu nie podważać Pana wiarygodności, także jako kandydata na stanowisko dyrektora. Spuściłem na to zasłonę milczenia, ale widzę, że jeśli nie postawi się granic Pana bezczelności, to sobie Pan takowych nie wyznaczy.
Z poważaniem
Bogdan Bachmura
Idee mają konsekwencje
Mateusz Świątecki nie życzy sobie komunałów, którymi według niego posłużył się Adam Socha, komentując jego tekst „zMOKła kura: Dzień Flagi”, zamieszczony na stronie Miejskiego Ośrodka Kultury. Mateusz Świątecki oczekuje analizy, choć od takowej jest jak najdalszy. Pomimo to spróbuję sprostać jego oczekiwaniom, choć nie tylko z powodu głoszonych przezeń poglądów, ale także dlatego, że dał im wyraz z okazji Dnia Flagi, na stronie instytucji finansowanej ze środków publicznych.
Nie tylko bowiem używanie flagi w konkretnych okolicznościach (czym zajmuje się autor tekstu), ale również głoszone idee i poglądy, w zależności od miejsca i kontekstu, mają swoje konsekwencje. Zwłaszcza, gdy ich wyznawca, będąc pracownikiem wspomnianej instytucji, po trzykroć twierdzi, że „ma w dupie chwałę polskiego oręża”, ojczyźnie nic nie jest winien, zaś „ojczyzna jest tam – gdzie dobrze”.
Mam nadzieję, że wobec przyjętej przez autora, dość dosadnej narracji, zostanie mi wybaczona równie prostolinijna forma czterech liter, bo tam właśnie mam jego deklarację o „szacunku dla tych, którzy złożyli największą ofiarę” oraz jego „pochylone czoło przed ich poświęceniem”.
Dla jasności przypomnijmy ten fragment tekstu: „Czy ja nie szanuję tych, którzy złożyli największą ofiarę? Bynajmniej, szanuję ich bardzo. Szczerze chylę czoła przed ich poświęceniem – i właśnie dlatego nie wycieram sobie nimi gęby. Sądzę, że pamięć nie potrzebuje jazgotu, a w ciszy znacznie lepiej słychać myśli. Jest moim głębokim przekonaniem, że oni ginęli między innymi właśnie po to, bym ja nie musiał mieszkać dziś na cmentarzu. Byśmy wszyscy mogli dzisiaj żyć życiem , a nie akademią ku czci. A jednak nie chcemy wyjść cmentarza, przyjemnie nam w grobowych miazmatach. Chwała polskiego oręża jest na tej ziemi prawie zawsze ważniejsza od uśmiechu do bliźniego, od wyciągniętej dłoni. Otóż, trawestując Bursę,
mam w dupie chwałę polskiego oręża
mam w dupie chwałę polskiego oręża
mam w dupie chwałę polskiego oręża”
Wypowiadanie się w imieniu tych „którzy złożyli największą ofiarę” jest łatwe, jak łatwe jest wycieranie sobie gęby tymi, którzy nie mogą bezpośrednio odpowiedzieć. Ale przecież nie jesteśmy wobec faktu śmierci bezradni. To, o co ci ludzie walczyli, zachowało się w tysiącach przekazów, relacji, wspomnień. Nie wszyscy też jeszcze odeszli. Żyją choćby liczni przedstawiciele opozycji solidarnościowej. Jest kogo zapytać.
Obraz jaki się z tego wielkiego zasobu wyłania oczywiście nie wyklucza marzeń o bezpiecznym i dostatnim życiu następnych pokoleń. Ale była to przede wszystkim walka o Polskę Niepodległą. Reszta jest pochodną tego celu. A jeśli tak, to podstawowym oczekiwaniem wobec nas jest zachowanie tej spuścizny. To podstawowa logika wspólnoty. Ci, dla których aksjomatem (jak radzi Świątecki swojemu synowi) było przetrwanie i szukanie ojczyzny tam - gdzie dobrze, kończyli często w objęciach któregoś z okupantów, albo w aparacie „ludowej” ojczyzny.
M. Świątecki ma prawo do takiej postawy. Tak postąpiło, wyjeżdżając na Zachód po wprowadzeniu stanu wojennego, za przyzwoleniem, a często namową bezpieki, wielu działaczy Solidarności. Ale dzisiaj nikt ich za to specjalnie nie fetuje. Ojczyzna to nie ciasto z rodzynkami do wydłubania, to (przepraszam M. Świąteckiego za zbyt „cmentarnego” poetę): „ wielki zbiorowy obowiązek”.
Pisanie o wyższości chwały polskiego oręża nad uśmiechem do bliźniego i jego wyciągniętej ręki przypomina rozważania o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy z kultowego programu czasów „karnawału” Solidarności: „60 minut na godzinę”.
W podobnym duchu przebiegają rozważania na temat „gadżetyzacji” flagi narodowej. Ostatnio w wykonaniu polityków Platformy Obywatelskiej, którzy na przedwyborczy rozkaz Donalda Tuska nagle chwycili za narodowe drzewce i poprzylepiali sobie biało – czerwone serduszka. Według M. Świąteckiego „w namiętnym furkocie sztandarów umyka nam, że flaga coraz bardziej przestaje być symbolem, a staje się – gadżetem”. W kontemplacji symboliki przeszkadzają kibice na „meczykach, czy właściciele biało – czerwonych, samochodowych lusterek.
Wykorzystywanie, instrumentalne czy emocjonalne, flagi narodowej może się podobać lub nie, ale – trawestując niezapomnianego Jana Kobuszewskiego - „praw demokracji pan nie zmienisz, nie bądź pan głąb”. Mieć pretensje, że demokracja to system masowy, ze wszystkimi tego konsekwencjami, to jak zarzucać wielbłądowi, że jakiś taki garbaty. Nie w tym jednak najważniejszy problem. Nie rozumiem przede wszystkim, co ma wspólnego „gadżetyzacja” flagi z ubytkiem jej symboliki? W tym momencie należałoby może zapytać autora, co według niego symbolizuje flaga narodowa, bo na tym chyba polega problem? Gdy 7 lutego 1831 r., podczas Powstania Listopadowego, sejm Królestwa Polskiego po raz pierwszy zatwierdził nasze barwy narodowe, odwoływano się do jedności narodu polskiego i celu jakim było utworzenie państwa polskiego.
W Drugiej Rzeczpospolitej flaga symbolizowała tożsamość narodową, suwerenność i niepodległość państwa polskiego. A zatem chodziło przede wszystkim o wspólnotę polityczną. Za komuny sprawa się nieco skomplikowała, bo flaga narodowa symbolizowała jednocześnie istniejące państwo, jak i dążenie do suwerenności, w zależności od tego kto ją trzymał i w jakich okolicznościach. 1 maja obchodzono w jej cieniu (obok flagi czerwonej) święto proletariatu, a przed rocznicą uchwalenia Konstytucji 3 Maja musiała zniknąć, bo stawała się niewygodnym symbolem opozycji wobec władzy komunistów. I chociaż dzisiaj, m. in. dzięki skrupulatności pana Świąteckiego, znów mamy listę tych, którzy psują właściwą symbolikę flagi, to niczego to nie zmienia. Jest to nadal, pomimo usilnych starań panów J. Kaczyńskiego i D. Tuska, symbol wspólnoty politycznej, zjednoczonej wokół idei suwerenności i obrony niepodległości, w imieniu której jej przedstawiciele zawierają sojusze, prowadzą politykę zagraniczną itd.
W Stanach Zjednoczonych, „państwie Konstytucji i Flagi”, ta ostatnia jest wszędzie i na wszystkim. Czy jest to – jak pisze M. Świątecki o Polsce – zamienianie miłości do Ameryki w „obleśne gadżeciarstwo”? Obrońcy Kapitolu walczyli pod tymi samymi symbolami, których używali agresorzy. Ale nikomu nie przychodzi do głowy, aby to pomniejszało rangę flagi jako symbolu wspólnoty politycznej, albo dawało komukolwiek szczególne prawo do jej używania. Oczywiście w ślad za M. Świąteckim wiele osób dostrzega we fladze inne znamiona więzi łączącej wspólnotę narodową. Ale poza językiem i terytorium – i tu zgoda między nami - cała reszta, z kulturą i tradycją włącznie, staje się coraz mniej jednoznaczna. Warto zatem odpowiedzieć sobie na pytanie - dlaczego?
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zakazał właśnie wieszania na ścianach i eksponowania na biurkach chrześcijańskich krzyży w podległym mu urzędzie. Zrobił to bo uznał, że dalsza polaryzacja zapracuje na jego korzyść. Jego zarządzenie dotyczy symbolu, który jednoczył i dawał wspólny fundament nie tylko wspólnocie polskiej, ale całej cywilizacji zachodniej od upadku Cesarstwa Rzymskiego do czasów oświeceniowej modernizacji społeczeństw. Trzaskowski twierdzi, że zrobił to w imię ideałów państwa świeckiego, nowej wersji świetlanej przyszłości, która nas zjednoczy, gdy usuniemy wszystko, co stoi na jego drodze. A na razie to jego urząd będzie zastępował dawne formy solidarności.
Oczywiście wraz z powszechną sekularyzacją nie zanikła tęsknota za wspólnotą. Kłopot w tym, że komunizm i liberalna demokracja, jako dzieci oświecenia, cierpią na to samo, systemowe rozdwojenie jaźni: niszczą więzi, a jednocześnie je opłakują. Tylko dzieła zniszczenia dokonują w inny sposób. Brutalność państwa komunistycznego zastąpiono subtelnością drwiny, ironii i ośmieszenia. Ideologizacja równości, prowadzona pod hasłami postępu, ogłosiła nowe definicje rodziny, płci, tolerancji, wolności. Jednak za każdym z tych rewolucyjnych procesów idą kolejne podziały, którymi żywi się nowa klasa próżniacza.
Dlatego do tej klęski wolno się przyznać, a nawet załamywać nad nią ręce, ale pod żadnym pozorem nie wolno sugerować powrotu do warunków w których wspólnota mogła istnieć. To by była bowiem prawdziwa klęska, gdyby do ogółu dotarło, że trzeba zrobić krok wstecz, obejrzeć się za siebie aby zrozumieć, że absolutnej równości, wolności oraz skrajnego indywidualizmu nie da się pogodzić z zachowaniem wspólnotowych relacji. Zarówno na poziomie życia społecznego jak i prywatnego. Że do tego niezbędne są więzi partykularne, oparte na hierarchii, autorytecie i trwałej antropologii człowieka. Dlatego zakazując krzyży Rafał Trzaskowski niczym nie mógł ich zastąpić, niczego zaproponować, poza ciągłością spustoszenia i dalszymi podziałami.
Ale M. Świątecki ma receptę na to, „Byśmy wszyscy mogli dzisiaj żyć życiem”. W krainie uśmiechu i pojednania, gdzie będziemy mogli w spokoju wypełniać swoje role „ojców, gejów, brunetów” itd. – wystarczy, że „wyjdziemy z cmentarza”.
Problem w tym, że my już ten „cmentarz” opuściliśmy. Stoimy przed bramą wyjściową, tylko Świątecki stara się tego nie dostrzegać. Zamiast tego widzi „ekstremę”. Głównie „faszystów”, oczywiście bez wnikania w prawdziwość takich oskarżeń. Bo nie o to przecież chodzi. Praktyka stygmatyzowania faszyzmem wobec każdego z kim miano jakiekolwiek porachunki, to spuścizna Związku Radzieckiego (obok „gęby” jewreja, czyli Żyda). Dziś stosowana przez Putina i jego dygnitarzy uzasadniających agresję na Ukrainę.
Faszyści są ważni, nie może ich zabraknąć, bo po ostatecznym „wyjściu z cmentarza” może się okazać, że król jest nagi. Tymczasem badania nie kłamią. Tylko 14 proc. Polaków w wieku poborowym deklaruje gotowość czynnej obrony ojczyzny. Wyniki badań przeprowadzonych przez PAN w ramach projektu „Polskość w XXI wieku” także nie pozostawiają złudzeń: 60 proc. Polaków ma problem z Polskością. Karol Marks mówił, że proletariat nie ma rodziny ani ojczyzny. Ambicją współczesnych społeczeństw Zachodu jest realizacja tych zapowiedzi. Marksistowski kolektywizm zawiódł, liberalny indywidualizm nie. Wytworzył specyficzny tym człowieka, który już nie oczekuje świetlanej przyszłości. Tworzy więzi prowizoryczne, łatwo zastępowalne. Mówi o potrzebie wspólnoty i patriotyzmie, ale jest jednostką wyizolowaną, niezdolną do nawiązania głębszych wspólnotowych relacji, co chętnie maskuje atmosferą błazenady i wyszydzania. M. Świątecki „chyli czoła przed poświęceniem”, ale robi to „w ciszy”. Inne praktyki nazywa „jazgotem”. Przeciwstawiona jazgotowi cisza ma wzmagać głębię patriotycznych doznań. Tymczasem owocem skupienia na tej pustelni okazała się ucieczka przed poświęceniem w „obowiązek przetrwania”.
Mariusz Świątecki uznał, że czas wyjść ze swoimi przemyśleniami człowieka współczesnego ze strefy ciszy i trochę odświętnie „pojazgotać”. Robi to w najmniej odpowiednim momencie. Akurat teraz, kiedy zamiast liberalnych marzeń o „końcu historii” ta nagle wróciła, a z nią polityka siły i nowy podział świata. Gdy przywódcy wszystkich liczących się partii w Polsce mówią o zagrożeniu wojną, na stronach olsztyńskiego MOK-u głoszą, że gadanie o obronie ojczyzny to niebezpieczne dla zdrowia i życia „brednie”. Stara się zaskoczyć oryginalnością „literackiej” formy, ale świat idei, które go do powyższych przemyśleń inspiruje już przestał być oryginalny - stał się masowy. Podobnie jak człowiek będący jego wytworem – do bólu zhomogenizowany i przewidywalny, produkt równościowej sztancy, jak pamiątki z Chin, po które nie trzeba tam jeździć, bo można je kupić wszędzie. Ubolewanie nad tym, że jesteśmy „zalewani integracyjnym cementem wokół Czegoś” to postawienie sprawy na głowie. Problemem jest człowiek wydrążony z „integracyjnego cementu”, zalewany ideami, które pozbawiają go zadomowienia i stałości.
Hannah Arendt w swoich „Korzeniach totalitaryzmu” przewidziała, że idea totalitarna przeżyje totalitaryzmy wszędzie tam, gdzie znajdą się ludzie bez domu i ojczyzny – i to w imię ich wyzwolenia. Czy rozumieli to cytowani przez Świąteckiego J. Tuwim i W. Gombrowicz? Dla Tuwima Polskość była w 1951 r. (rok pierwszego wydania „Korzeni Totalitaryzmu) „ściśle prywatną sprawą” (…) „ani zaszczytem, ani chlubą, ani przywilejem”, bo publicznie, z chlubą i należnymi zaszczytami oraz przywilejami afirmował władze komunistyczne. W światowym państwie proletariatu lokując swoje nadzieje na prawdziwą wspólnotę.
Gombrowicz nie tylko głosił potrzebę „swobody wobec formy polskiej”. Jego indywidualizm krępowała każda forma obyczaju i ceremonii. W trzydziestą rocznicę śmierci Gombrowicza Czesław Miłosz pisał:
Trzydzieści lat po śmierci autora wolno jedynie zapytać, jak ma się Polska dzisiejsza do tej, z którą się zmagał, chcąc zamiast pojęcia ojczyzny wprowadzić pojęcie „synczyzny”. Czy jest ta sama, czy do tamtej podobna, czy też zupełnie inna? Na to pytanie nie ma chyba odpowiedzi, tym bardziej, że w żadnym utworze literackim Polska ostatnich lat nie ukazała się „w jestestwie swoim”.
Tym trudniejsze jest to dzisiaj, gdy minęło dalszych 25 lat. Nie wiemy, czy odnoszący się do klimatu międzywojnia Gombrowicz, w zmienionym diametralnie świecie i Polsce nadal wołałby o „rozluźnienie oddania się Polskości”. Czy spustoszenie wspólnoty, którego doświadczamy, uznałby za coś „wyższego od Polaka”, czy też za paroksyzm indywidualizmu, którego był orędownikiem? Za to wiemy, że wykorzenienie ze świata to tykająca bomba totalitaryzmu. Dlatego warto pamiętać, że „idee mają swoje konsekwencje”. Ich bezrefleksyjne powtarzanie także. Zwłaszcza w Dniu Flagi.
Bogdan Bachmura
Na zdjęciu Mariusz Sieniewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość