Moją koleżankę z Olsztyna i jej mamę, we wtorek 9 listopada, próbowała okraść szajka oszustów. Zadzwoniła na jej stacjonarny telefon kobieta, która przedstawiła się jako pracownik Poczty Polskiej. Odebrała telefon jej wiekowa mama, na szczęście nie była w domu sama i przekazała słuchawkę córce. Rzekoma pracownica Poczty poinformowała, że są zwroty listów wysłanych przez ZUS i zapytała o adres, żeby mogli dostarczyć te listy.
Ja na to, że z ZUS-em nie koresponduję.
- Ale my chcemy dostarczyć.
I ja dałam się podejść i podałam adres. Ta kobieta na to, że jeszcze dzisiaj listy będą wrzucone do skrzynki, przed 15. Wróciłam do domu o 19.00 ze spaceru z psem. Mama zdenerwowana, słuchawka przy uchu. Odebrałam od mamy słuchawkę. Dzwoni pan. Kazał zapisać jego imię i nazwisko, numer legitymacji i twierdzi, że moja mama dzwoniła na numer alarmowy 112.
- „Proszę pani, pani zrobiła błąd, pani podała swój adres osobie, która się kieruje do pani mieszkania. My tę akcję monitorujemy pod nadzorem prokuratora. Proszę panią, oni są bardzo niebezpieczni, wpuszczają turecki gaz do domu i są już 500 metrów od pani domu. Proszę przygotować mokry ręcznik pod drzwi, żeby ten gaz, który puszczą, nie przedostał się do mieszkania Musimy mieć dowód, jeśli do czegoś dojdzie, czy pani zginęły jakieś kosztowności. Czy pani ma jakieś kosztowności?”
Ja na to, że mam.
- „Biżuteria, złoto?
Ja na to, że mam dolary.
- „Jakie, kanadyjskie, australijskie, amerykańskie?
Ja na to, że amerykańskie.
- „Wie pani, my nie jesteśmy urzędem skarbowym, nam nie o to chodzi. Jaką ma pani kwotę?
Podałam.
- „Czy ma pani złoto?
Nie, tylko kolczyki.
- A czy mama ma oszczędności?
Nie skąd, żadnych oszczędności.
- Proszę włożyć te dolary do reklamówki i podejść do okna dwa razy, żeby można było zrobić zdjęcie, żebyśmy mieli dowód, że pani miała dolary w reklamówce.
Podeszłam do okna dwa razy. Następnie ten mężczyzna polecił dyskretnie podejść ponownie do okna.
- „Tam pod oknem jest już nasz funkcjonariusz” – powiedział przez telefon.
Wyjrzałam, faktycznie stał mężczyzna.
- Proszę teraz na mój znak wyrzucić reklamówkę przez okno, bo przestępcy są już 10 metrów od pani domu mieszkania – pozorował, że łączy się z tym rzekomym funkcjonariuszem pod oknem „ja do dwójki, ja do dwójki”, a do mnie: - Proszę teraz wyrzucić reklamówkę przez okno, słowo honoru, po akcji zwrócimy, tu jest nadzór prokuratora.
I zaczął coraz bardziej natarczywie naciskać: „proszę wyrzucić te pieniądze, oni są już pod drzwiami!”
Ja na to, że nic nie wyrzucę.
- Proszę wyrzucić, to bardzo ważne.
Nie wyrzucę!
- Proszę pani to jest duża akcja, pani będzie obciążona karą 60 tys złotych.
Nie, nie wyrzucę, nie wyrzucę, nie zrobię tego!
- Proszę panią, trzy miesiące aresztu pani grozi.
No dobrze, mogę być w tym więzieniu, nie wyrzucę!
Po 5 minutach krzyków, nalegania, rozłączył się. Ja zdenerowana. Jeszcze dwa razy zadzwonili, ja dwa razy odłożyłam słuchawkę i pytam mamy, czy dzwoniła na 112? Mama mówi, że nic nie pamięta, więc ja zadzwoniłam na 1120, opowiedziałam cały przebieg zdarzenia. Przyjechało bardzo szybko dwóch funkcjonariuszy, poprosiłam o pokazanie legitymacji przez wizjer, pokazali i dopiero wtedy wpuściłam do mieszkania. Opowiedziałam wszystko.
Obdzwoniłam też i ostrzegłam sąsiadów.
Adama Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość