O ile pomysł prezydenta Piotra Grzymowicza skucia sierpa i młota z „szubienic” zaskoczył wszystkich, to propozycja spotkania skierowana do szefa IPN na temat przyszłości pomnika to raczej spodziewany ciąg dalszy przyjętego scenariusza.
Nie sądzę, aby prezydent na coś specjalnie liczył. Jeżeli nawet do spotkania dojdzie, to tylko w celu powtórzenia twardego stanowiska IPN i uzgodnienia szczegółów zburzenia, bądź przeniesienia pomnika. Zdziwiony taką postawą też specjalnie prezydent być nie powinien. Kilkanaście lat rozmów na temat rewitalizacji placu i zbudowania „muzeum miejsca” spełzło na niczym, bo wtedy my, poza pomysłem, nie mieliśmy żadnych możliwości nacisku. Wpis do rejestru zabytków czynił pomnik nietykalnym, a Grzymowicza panem sytuacji. Tak mu to weszło w krew, że nawet po ataku Rosji na Ukrainę próbował grać wypróbowaną kartą. Liczył, że jego wniosek o usunięcie pomnika z rejestru zabytków wciągnie ministra Glińskiego do kisielu starego, proceduralnego pata. Ale wojna to czas, gdy szczególnie łatwo zginąć od własnej broni, o czym Grzymowicz boleśnie się przekonał, kiedy jego życzenie zostało niespodziewanie spełnione i „szubienice” zniknęły z rejestru zabytków.
Prezydent usiłuje więc robić to, co zawsze: grać na czas. Ale zamiast talii asów, teraz trzyma w ręku same blotki. Skuwając sierp i młot ma nadzieję uciec spod gilotyny ustawy dekomunizacyjnej, choć nawet dodatkowym poświęceniem kawałka czołgu niczego już nie wskóra.
Czy Grzymowicz zdaje sobie z tego sprawę? Czytając uważnie treść jego odpowiedzi na pismo prezesa IPN trudno oprzeć się wrażeniu, że góra dotychczas wzniesionych absurdów zamiast maleć, ulega dalszemu spiętrzeniu.
Różnica w podejściu do przyszłości pomnika polega na odpowiedzi na pytanie: czy należy całkowicie wyburzyć obiekt, czy też zmienić jego ideowe przesłanie – traktując założenie pomnikowe jako miejsce pamięci ukazujące zbrodnie komunistyczne z okresu II wojny światowej i powojennego. W tym założeniu byłoby to miejsce będące świadectwem pamięci i świadkiem naszej trudnej przeszłości – pisze prezydent Grzymowicz.
Problem w tym, że powyższa alternatywa jest zarówno niewiarygodna, jak i fałszywa. Niewiarygodna, bo ten sam człowiek, który teraz chce zmieniać ideowe przesłanie pomnika 3 marca tego roku, kilka dni po wybuchu wojny na Ukrainie, w oświadczeniu dla PAP, ogłosił się obrońcą jego ideowego przesłania i wartości. Alternatywa jest fałszywa, ponieważ żadne świadectwa pamięci nie zmienią ideowego przesłania jakie nadał „szubienicom” na zlecenie Stanisława Moczara Xawery Dunikowski. Co najwyżej mogą to przesłanie częściowo zneutralizować, w zależności jakich środków się użyje.
Nie rozumiem także o co chodzi prezydentowi z tą zmianą nazwy pomnika. Z uporem broni i używa nazwy, która nie ma żadnych podstaw formalnych. Zwłaszcza teraz, po usunięciu pomnika z rejestru zabytków. Na dodatek w tej z nie wiadomo skąd wziętej nazwie występuje słowo „wyzwolenie”, któremu prezydent, nawet w piśmie do szefa IPN, kolejny raz zaprzecza. To refleksja do tych, którzy żyją resztkami złudzeń, co do rzeczywistych, przeszłych i obecnych, intencji prezydenta Grzymowicza.
Nie rozumiem ponadto, dlaczego częścią tej alternatywy jest całkowite wyburzenie obiektu. Decyzja w tej sprawie należy teraz do prezydenta. Tym razem ze środków gminy (lub ze zbiórki mieszkańców Olsztyna, zwolenników pozostawienia pomnika) może go przenieść do muzeum lub na cmentarz. Mam nadzieję, że znana z konsultacji koalicja architektów i historyków oraz organizacji społecznych, na które powołuje się prezydent (o radnych Koalicji Obywatelskiej, w tym radnej Marcie Kamińskiej nie wspominając), wypowiedzą się nareszcie w tej sprawie.
Namacalnie fałszywie brzmi także wyrażona przez prezydenta troska o ład przestrzenny miasta. Gdyby rzeczywiście dotyczyła tego miejsca, to chronionego nadzorem konserwatora zabytków Placu Xawerego Dunikowskiego nie zawalałyby od lat samochody. Prezydent deklaruje wprawdzie swoją dezaprobatę dla takiego stanu rzeczy, jednocześnie tolerując parking, który dawno przestał być tymczasowy, a teraz jest nielegalny. Miała to zmienić, w pakiecie z „muzeum miejsca”, mityczna już rewitalizacja placu, do której przyjdzie wrócić w innych okolicznościach, i z innym, mam nadzieję, prezydentem.
Na zakończenie jeszcze jedna, istotna sprawa, o której wspominałem podczas pierwszych konsultacji. Dzisiaj to raczej kwestia teorii, ale upór pana prezydenta każe mi o tym przypomnieć.
To, że prezydent „pod wpływem emocji” spowodowanych wojną i rosyjskimi zbrodniami na Ukrainie, zadeklarował usunięcie pomnika, a następnie, w ciągu kilku godzin, radykalnie zmienił zdanie, nie oznacza, że jego huśtawka nastrojów udzieliła się wszystkim. Całego ciągu protestów wokół „szubienic” chyba przypominać nie muszę. Zakładając zatem, że zabiegi prezydenta z sierpem i młotem i wizją około pomnikowej historyczno-pedagogicznej narracji, chwycą za serce szefa IPN, to co wtedy począć z takim Wojciechem Koziołem oraz szeregiem wspierających go osób i organizacji? Gdy podczas wspomnianych konsultacji o tym mówiłem, przekonując, że dzisiaj żadna interpretacja historycznej pamięci nie udźwignie emocji związanych z wojną na Ukrainie, odpowiedziała mi głucha cisza.
To samo pytanie zadaję sobie, gdy czytam o czym chce rozmawiać prezydent Grzymowicz z prezesem IPN. To, co przedstawia jako alternatywę dla wyburzenia pomnika, to w istocie przepis na nieustające, wewnętrzne spory o pomnik co do którego przesłania ponoć się zgadzamy. Zaproszenie na wojnę, której żyrantem stałby się prezes Nawrocki.
Pytanie, w imię jakich wartości, innych niż te bliskie Rosji i Putinowi, mielibyśmy ją teraz toczyć? W obronie dzieła wielkiego artysty, czy małego, komunistycznego kolaboranta?
Czy tak ma wyglądać ta lekcja historii? Czy może jeszcze inaczej? Mariusz Sieniewicz, podległy prezydentowi dyrektor MOK, wykorzystując przystanki MPK, przypomniał właśnie mieszkańcom Olsztyna, że wybuchowi Powstania Warszawskiego towarzyszyło kolejne przeobrażenie gorczańskich salamander plamistych. W styczniu 1945 r., gdy ruskie w Olsztynie palili, gwałcili i mordowali, tatrzańskie niedźwiadki jakby nigdy nic spały sobie spokojnie na gawrach. Życie sennie toczyło się dalej, tylko teraz w MOK-u o tym zapomnieli. Ale to da się odrobić. Wystarczy tylko zostawić Mariuszowi Sieniewiczowi „szubienice”.
Bogdan Bachmura
Zdjęcie: Sylwester pod "szubienicami" rok 2009
Skomentuj
Komentuj jako gość