"Kulturę tworzą ludzie, i niestety, czasami czarno widzę przyszłość tej „wysokiej kultury” w naszym regionie. Przypomnę tylko, że za sprawy kultury z ramienia Zarządu Województwa do niedawna była odpowiedzialna lekarka. A dyrektor departamentu kultury z wykształcenia jest magistrem fizyki. Czy to rzutuje na ofertę kultury w regionie? Nie chcę uogólniać, ale jak się przyjrzeć ofercie letniej, dominują różne imprezki zdominowane przez konsumpcję i lekki repertuar nastawiony na masowego odbiorcę." - mówi Bożena Ulewicz
Jakie widzi Pani główne zagrożenia kulturowe, cywilizacyjne polskiej rodziny?
Wydaje mi się, że polska rodzina w miarę dzielnie zniosła ten gwałtowny przeskok nie tyle może z XX do XXI wieku, co do środowiska obyczajowego Europy Zachodniej. Nadal jest ważna w opinii Polaków, i co szczególnie pocieszające, w opinii młodego pokolenia. Oczywiście nie dysponuję pełną wiedzą – opieram się trochę na sondażach, ale przede wszystkim na własnym podglądzie tego, co dzieje się w zaprzyjaźnionych rodzinach. Widzę, że nadal ważny jest autorytet rodziców, dziadków, że rodzina jest azylem, z którego czerpie się siłę i oparcie na całe życie. Jest jednak parę rzeczy, które mi się nie podobają, a m.in. nieformalne związki młodych ludzi, życie na próbę, bez większych zobowiązań. Jest to deprawowanie tradycyjnego obyczaju, który stawiał na związki nieprzypadkowe, przemyślane, trwałe i nie bójmy się użyć tego słowa – na związki sakramentalne. Niepokoi mnie miganie się młodych od poważnych zobowiązań. Przeciąganie w czasie związków nieformalnych, lęk przed ołtarzem, przed rozpoczęciem życia odpowiedzialnego rodzi modę na singli skaczących z kwiatka na kwiatek, koncentrujących się na własnych karierach, lękających się wchodzić w trwałe związki, bo to rodzi konsekwencje – obowiązki. Niepokoi mnie młode pokolenie – oczywiście nie chcę generalizować – ale znaczna część młodych ludzi żyjących egoistycznie, dla własnej przyjemności, dla własnej satysfakcji. Tak ukształtowani są mało rzetelnymi partnerami do trwałego związku, który wymaga przecież wzajemnego zrozumienia, umiejętności ustępowania, szacunku i lojalności. Jeszcze bardziej niepokoją mnie również prawne próby destabilizacji rodziny poprzez projekty ustaw mających zalegalizować związki nieformalne, w tym również jednopłciowe, co już zupełnie zakrawa na powtórkę z Sodomy i Gomory, że pozwolę sobie na to biblijne porównanie. Ufam jednak w zdrowy rozsądek naszego społeczeństwa, a nade wszystko w nowy, lepszy układ sił w nowym parlamencie.
Ponoć bliski jest koniec Teatru Węgajty; w niedługim czasie zostanie zlikwidowana sieć bibliotek pedagogicznych w województwie, coraz większą rzadkością stają się kina, Olsztyn nie ma liczącego się pisma kulturalno – literackiego. Przybywa jedynie imprez o charakterze rozrywkowym. Jak tak dalej pójdzie, nasz region stanie się pustynią tzw. wysokiej kultury. Mógłbym dalej ciągnąć tę moją litanię, a do Pani mam pytanie: jak Pani widzi sprawy kultury w Olsztynie, w regionie, co dla Pani jest ważne, istotne?
Kulturę tworzą ludzie, i niestety, czasami czarno widzę przyszłość tej „wysokiej kultury” w naszym regionie. Przypomnę tylko, że za sprawy kultury z ramienia Zarządu Województwa do niedawna była odpowiedzialna lekarka. A dyrektor departamentu kultury z wykształcenia jest magistrem fizyki. Czy to rzutuje na ofertę kultury w regionie? Nie chcę uogólniać, ale jak się przyjrzeć ofercie letniej, dominują różne imprezki zdominowane przez konsumpcję i lekki repertuar nastawiony na masowego odbiorcę. To, że wybudowaliśmy wreszcie filharmonię nie zmieni faktu, że w dziedzinie muzyki poważnej w Olsztynie nie dzieje się nic godnego uwagi. Standardowe koncerty. Brakuje czegoś naprawdę markowego jak „Vratislavia Cantans” czy „Chopin i jego Europa”. Nie oczekuję, że nagle staniemy się konkurentami dla Bayreuth, ale można by naprawdę lepiej wypromować naszego regionalnego kompozytora, jakim jest Feliks Nowowiejski. Wprawdzie to, co robi w Barczewie Jan Połowianiuk jest godne uznania, ale warto byłoby zrobić z tego festiwalu imprezę o większym znaczeniu i zasięgu. Wymaga to oczywiście nakładów, ale właśnie w tym kierunku powinny patrzeć osoby odpowiedzialne za rozwój kultury, aby nie ograniczać się wyłącznie do błahych festynów. Drodzy rządcy – pamiętajcie, że człowiek ma jeszcze duszę i wrażliwość, którą należy nakarmić zdecydowanie czymś bardziej wartościowym. Z braku osobistego zrozumienia nie można ograniczać inicjatywności ludzi takich jak chociażby Wacek Sobaszek, współtwórca Węgajt. Trzeba doceniać ten twórczy ferment jaki są w stanie wytworzyć. Swego czasu z zainteresowaniem obserwowałam narodziny festiwalu Camerimage, który obecnie stał się imprezą naprawdę światową – wypromował Toruń, a teraz, jak do Mekki przyciąga filmowców do Łodzi. Od ludzi zawiadujących kulturą oczekiwałabym szerokich horyzontów i głębokiej humanistycznej wiedzy. Muszą być to ludzie potrafiący odróżnić prawdziwą sztukę od igraszek cyrkowych, przy całej sympatii dla tej formy rozrywki. No i pamiętajmy – kultura powinna czuć serce narodu, z którego wypływa, a bardzo często nasi twórcy delektują się statusem papugi Europy, bo to takie trendy.
Czy nie mamy do czynienia z wypaczeniem sensu znaczenia słowa tolerancja? Czy nie wydaje się Pani, że tolerancja dotyczy tylko pewnych środowisk społecznych, politycznych, grup obyczajowych, narodowości?
Tolerancja w polskim, a może nie tylko polskim wydaniu, to takie słowo wytrych, którym operuje się dla wygody osób, które wokół tzw. tolerancji wypracowały jakąś wyabstrahowaną rzeczywistość. Na ogół jest to siłowe narzucanie pewnych opinii i poglądów oraz wmawianie, że jak nie jesteś z nami, to nie jesteś cool. Bycie tolerancyjnym w rozumieniu środowisk liberalnych oznacza mniej więcej – róbta co chceta. Kiedyś tolerancja – na przykład w kontekście segregacji rasowej – wydawała mi się słowem naprawdę wartościowym. W dzisiejszym znaczeniu termin ten uległ znieprawieniu – z jednej strony oznacza przyzwolenie nieledwie na wszystko, z drugiej zakazuje reagowania na to, co do niedawna było społecznie naganne. W takim sensie nie zamierzam być tolerancyjna.
Jaki jest Pani stosunek do ruchów feministycznych?
W zasadzie trochę mnie to bawi, bo przyznam szczerze, czasami zachodzę w głowę, żeby dociec o co feministkom chodzi i wydaje mi się, że tylko o ideologiczne wzniecanie ognia feministycznej rewolucji. Kiedyś była walka klas, teraz ma być walka płci. Najchętniej poradziłabym im, żeby poczytały sobie do poduszki „Lizystratę” Arystofanesa. Wydaje mi się, że kobiety całkiem nieźle radzą sobie w dzisiejszych czasach i feminizm nie jest im do szczęścia potrzebny. Są dobrze wykształcone, zajmują prestiżowe stanowiska, odgrywają coraz ważniejszą rolę w różnych sferach życia, mają jednak coraz więcej obowiązków i rodzi się fundamentalne pytanie, jak długo damy sobie radę przy takim natężeniu zadań. Przecież nie będziemy zmieniać ról i na siłę przerzucać na mężczyzn obowiązki w sposób naturalny przypisane kobietom – przede wszystkim wychowywanie dzieci, szczególnie w tych pierwszych miesiącach i latach życia ogromnie ważnych dla harmonijnego rozwoju dziecka. Owszem, ważna jest tu także rola ojca, o czym również nie należy zapominać. Rodzina – to przecież rodzice i dzieci. Nie przeszkadzajmy rodzinie i wspierajmy ją, gdy zaistnieje taka potrzeba. I o to prosiłabym również feministki – primum non nocere.
Jakby Pani krótko skomentowała postawę polskiego rządu wobec Rosji w sprawie wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej?
Kompromitacja i bliżej niezrozumiałe pomniejszanie powagi państwa polskiego. Nie powinno to dziwić, rząd Donalda Tuska może ładnie wypada w mediach, zwłaszcza tych bezgranicznie mu oddanych, ale w zderzeniu z rzeczywistością pokazuje, że jest słaby, niezdolny do podejmowania ważnych decyzji, zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzi ochrona polskich interesów i godności polskiego narodu. Boję się czasem myśleć, czyje interesy tak naprawdę reprezentuje rząd Donalda Tuska, cui bono realizowana jest cała ta przedziwna polityka, bo na pewno nie dla dobra Polski i Polaków. Być może ministrowie tego rządu dostają lękowych „dygotek” na widok Merkel czy Putina. Jeśli tak, to czym prędzej powinni zrezygnować z reprezentowania polskich interesów. Jest ku temu doskonała okazja – wybory 2011.
Rozmawiał Dariusz Jarosiński
Bożena Ulewicz, kandydatka do sejmu w okręgu wyborczym nr 35 z listy nr 1 PiS, ostatnia na liście. Była radna sejmiku województwa warmińsko – mazurskiego, działaczka Akcji Katolickiej, dziennikarka, publicystka, w czasie stanu wojennego wyrzucona z pracy w Polskim Radiu Olsztyn. Okręg wyborczy nr 35 do Sejmu RP obejmuje obszar miasta na prawach powiatu Olsztyn oraz powiatów: ełckiego, giżyckiego, gołdapskiego, kętrzyńskiego, mrągowskiego, nidzickiego, oleckiego, olsztyńskiego, piskiego, szczycieńskiego i węgorzewskiego.
Skomentuj
Komentuj jako gość