"Wzięto pod lupę podstawy prawne Radiokomitetu, zwracając uwagę na brak regulaminowych struktur, takich jak Rada Programowa, czy Rada Naukowo-Techniczna. Żądaliśmy ich powołania i wybrania w ich skład wybitnych przedstawicieli świata kultury i nauki, a także „odbiorców programu”. Jak piękna to była utopia widać to szczególnie dzisiaj , kiedy w III RP do tej pory nie zdołano odpolitycznić mediów publicznych, dobierając do ich struktur wyłącznie ludzi z klucza bądź poparcia partyjnego."- pisze Bożena Ulewicz
W sierpniowe, słoneczne popołudnie zbliżałam się do Stoczni Gdańskiej, gdzie w słynnej sali BHP miała się odbyć dyskusja panelowa „Dziennikarze wobec strajków sierpniowych 1980 roku” zorganizowana przez Oddział SDP w Gdańsku. Parę dni wcześniej, w atmosferze niesnasek i podziałów, rozpoczęto świętowanie 25-lecia narodzin „Solidarności”. Pod Pomnikiem Stoczniowców, gdzie leżały niedawno złożone wieńce, krzątała się ekipa telewizyjna, turyści robili sobie zdjęcia, gromadka kolonistów wczytywała się w pamiątkowe tablice na ścianie kończącej się słynną bramą. Tak jak wtedy między prętami zatknięte były kwiaty, zawieszono zdjęcie papieża. Na ścianie budynku przy portierni plansze i transparenty z charakterystycznym krojem liter. Przy wejściu szylkretowy kot stoczniowy spożywał porcję kociego żarcia. – Sala BHP? Na lewo, a potem prosto za strzałkami – pokierował mnie człowiek w uniformie służb ochroniarskich.
A potem było spotkanie kilkudziesięciu dziennikarzy, w wielu przypadkach bardzo luźno, bądź wcale już nie związanych z zawodem, którzy przypominali kiedy i w jakich okolicznościach wsiedli do pociągu pośpiesznego „Solidarność”. Dla większości z nich: Andrzeja Drzycimskiego, Mariana Terleckiego czy Andrzeja Liberadzkiego były to dni bezpośrednio po rozpoczęciu strajku. Wracali z urlopów, wyskakiwali z pracy, z domu, wiedząc, że dzieje się coś ważnego i nie można tego odpuścić. Dla ludzi, żyjących z dala od centrum wydarzeń, w zasadzie tylko nasłuchujących przecieków z najróżniejszych źródeł taka okazja nadarzyła się później. Ja, do tego pociągu, i to dosłownie, bez żadnej metafory, wsiadłam pewnego jesiennego dnia, wydelegowana przez moich kolegów z Koła ZKZ NSZZ „Solidarność” przy Rozgłośni PR w Olsztynie na pierwsze posiedzenie Krajowej Komisji Koordynacyjnej Radia i Telewizji. Zaproszenie przyszło ad hoc i w tym samym trybie trzeba było ruszyć na drugi koniec Polski, do Wrocławia, gdzie właśnie trwała większa akcja strajkowa, której celem było wywarcie presji i przyśpieszenie zarejestrowanie związku, co nastąpiło niebawem, choć po przepychankach, 11 listopada 1980 roku. Wyposażono mnie w magnetofon reporterski i w drogę. Pociąg ruszył. W Inowrocławiu przesiadłam się do pośpiesznego relacji Gdańsk-Wrocław, oblepionego plakatami, obsługiwanego przez kolejarzy w biało-czerwonych opaskach, wypełnionego tłumem, który w tym gorącym czasie przemieszczał się z północy na południe i z powrotem. Czułam jakby zaczęła się godzina „W” i coś musiało być z namiastki atmosfery towarzyszącej wybuchowi wolności w pierwszych dniach powstania. Pamiętam, że z gorąca i zmęczenia zemdlałam ze dwa razy, nigdy mi się to do tej pory nie zdarzało, ale niewyobrażalnie życzliwi ludzie wykombinowali dla mnie miejsce siedzące i tak dojechałam do Wrocławia.
Na pierwszym zebraniu radiowo-telewizyjnej krajówki już na początku dali się poznać liderzy: Piotr Załuski – kontestujący dziennikarz wrocławskiej telewizji, gorąca głowa, trochę hippis, trochę Che Guevara i świetnie go dopełniający Piotr Mroczyk – z warszawskiego radia, flegmatyczny dżentelmen, zrównoważony i powściągający rewolucyjne pomysły kolegów rozentuzjazmowanych nieprzewidzianą falą wolności. Zwłaszcza, że ta wolność w mediach publicznych, a szczególnie w radio i telewizji była mocno dyskusyjna. Wprawdzie trochę poluzowano cugli i uruchomiono parę kanałów, którymi mogły wyparowywać emocje, ale władzę w redakcjach nadal sprawowali betonowi partyjni naczelni, stojący na straży idących z KC i KW pryncypiów . Poza tym działała cenzura, która jak to zauważył na gdańskim panelu Andrzej Liberadzki, zasiedziała się jeszcze do roku 1990, kiedy przypadkowo odkryta przez parlamentarzystów sejmu kontraktowego, ostatecznie została rozwiązana. Dali się już wtedy zauważyć Rafał Szymoniak z Katowic ( nie do końca jestem pewna czy nie przekręciłam nazwiska ) i wspomniany wyżej Marian Terlecki. Złotousty Marek Markiewicz, z ośrodka łódzkiego, dołączył dopiero na którymś z kolejnych spotkań robiąc na nas oszałamiające wrażenie marynarką w stylu członka yacht clubu, granatową ze złotymi guzikami. Na przewodniczącego wybraliśmy Piotra Załuskiego. Pamiętam, że na koniec wrocławscy koledzy podali nam na deser młodego, szczuplutkiego rewolucjonistę w mundurze kolejarza, o bladej twarzy i płonących oczach. Był to Władysław Frasyniuk.
Czym zajmowała się nasza radiowo-telewizyjna „Solidarność”? Wszystkim po trochu. Przede wszystkim protestowaliśmy. Okazji nie brakowało. Przeglądając papiery znalazłam pożółkły arkusik, pisany na maszynie, z ręczną adnotacją w górnym rogu „ważne”. Obradująca 14 listopada 1980 roku w Warszawie Krajowa Komisja Koordynacyjna RiTv NSZZ Solidarność ostro zaprotestowała przeciwko dezinformowaniu społeczeństwa przez ekipę Dziennika Telewizyjnego. „Nierzetelność i kłamliwość informacji DTv oraz pozostałych środków masowej informacji – widać szczególnie jaskrawo na przykładzie ostatnich wydarzeń związanych z protestem pracowników Służby Zdrowia, Oświaty i Kultury”. I dalej: „Odwołując się do elementarnych zasad etyki dziennikarskiej żądamy pełnej, wyczerpującej informacji o rzeczywistych przyczynach i celach protestów pracowników Służby Zdrowia, Oświaty i Kultury w Gdańsku”. Oświadczenie kończyło się śmiałym, dodatkowo jeszcze grubo podkreślonym zdaniem: „Żądamy zmiany ekipy przygotowującej programy dziennika telewizyjnego i dzienników radiowych” .
Podczas cyklicznych spotkań komisja zajmowała się oceną działalności mediów – na ile spełniają oczekiwania społeczeństwa i realizują zapisy porozumień gdańskich, szczególnie zapisu punktu trzeciego, który brzmiał nieledwie jak słynna pierwsza poprawka konstytucji amerykańskiej. Przypomnę ten zapis: „3. Przestrzegać zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku, publikacji, a tym samym nie represjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań”. Podjęto również próby ustanowienia instytucjonalnych form kontroli społecznej nad Radiem i Telewizją. Wzięto pod lupę podstawy prawne Radiokomitetu, zwracając uwagę na brak regulaminowych struktur, takich jak Rada Programowa, czy Rada Naukowo-Techniczna. Żądaliśmy ich powołania i wybrania w ich skład wybitnych przedstawicieli świata kultury i nauki, a także „odbiorców programu”. Jak piękna to była utopia widać to szczególnie dzisiaj , kiedy w III RP do tej pory nie zdołano odpolitycznić mediów publicznych, dobierając do ich struktur wyłącznie ludzi z klucza bądź poparcia partyjnego. Innym śmiałym postulatem było odsunięcie od pracy na antenie ludzi skompromitowanych udziałem w prowadzeniu propagandy sukcesu. Cóż – wprawdzie Maciej Szczepański padł, ale Jerzy Urban, Mariusz Walter i tylu innych jak widzimy, trzymają się równie mocno jak Chińczycy.
W czasie tych kilkunastu miesięcy wolności członkowie „Solidarności” z olsztyńskiego radia regularnie uczestniczyli w comiesięcznych spotkaniach Komisji Krajowej. Nie mieliśmy stałego przedstawiciela, tylko w zależności od problematyki delegowaliśmy członków Komisji Zakładowej, która została wybrana 12 listopada 1980 roku w składzie: Wiesław Gawinek – przewodniczący, Ryszard Langowski – wiceprzewodniczący, Bożena Ulewicz – sekretarz, Irena Przyborska – skarbnik, Norbert Aksler – członek i Janusz Panasiuk – członek. Podczas tego samego zebrania delegatem do MKZ Olsztyn został wybrany Władysław Iljaszewicz. Nie mogę pominąć tu Maryny Okęckiej-Bromkowej, bardzo zaangażowanej w ideę „Solidarności”, która również uczestniczyła w pracach krajówki.
Patrząc z pewnym sentymentem na tamte wydarzenia, nie mogę nie wspomnieć o pewnej specyfice spotkań krajówki. Odbywały się w różnych ośrodkach radiowych i telewizyjnych, a przy okazji, w przypadku gdy obrady zaplanowane były na dwa dni – świeżo wywalczone soboty ułatwiały weekendowy system spotkań – odwiedzano słynne, do niedawna zastrzeżone tylko dla zasłużonych towarzyszy dziennikarzy, domy wczasowe Macieja Szczepańskiego. Mało już kto pewnie pamięta osławionego szefa Komitetu ds. Radia i Telewizji z czasów Gierka, autora tzw. propagandy sukcesu. Otóż za rzeczonego Szczepańskiego – Bóg jeden wie, co się z nim dzieje i czy w ogóle jeszcze się kołacze po tym świecie – powstała elitarna sieć luksusowych, jak na owe czasy, domów pracy twórczej dla elity PRiTv. Krążyły wręcz legendy o szalonych imprezach , boję się użyć słowa orgia, ale i takie padało w tym kontekście. Krzystający z wypoczynku wybrańcy losu mieli się pono pławić w luksusie i dobrobycie, o jakim mogli tylko marzyć przeciętni obywatele, szczególnie w końcowej fazie gierkowskiej dekady, kiedy życie rzeczywiście drastycznie zszarzało i zubożało.
Na pierwszy ogień naszych badań poszedł pałacyk, gdzieś w okolicach Poznania, dokąd pojechaliśmy na kolejne posiedzenie. Przyznam, że z pewnym rozczarowaniem penetrowaliśmy pałacowe wnętrza – schludne i dość standardowo wyposażone. Kiedy przyszła kolej na Olsztyn, również nie straciliśmy okazji i drugą część obrad zorganizowaliśmy w Sarnówku k. Iławy, gdzie do dzisiaj znajduje się bodajże jeden z nielicznych już domów wypoczynkowych TvP. Groteską trąci fakt, że w parę miesięcy później, największy ośrodek dla internowanych kobiet zlokalizowany został również w ośrodku Radiokomitetu – w Gołdapi.
Ostatnie posiedzenie Komisji Krajowej odbyło się w Warszawie w siedzibie SDP przy ulicy Foksal, a było to 6 grudnia 1981 roku. Tydzień później rozpoczął się stan wojenny. Pociąg pośpieszny „Solidarność” został gwałtownie zahamowany przez motorniczych PRL-u. A swoją opowieść zakończę również kolejową reminiscencją. 14 grudnia postanowiłam mimo wszystko udać się do pracy. Dojeżdżałam wtedy z Ostródy. Wsiadłam do pociągu, nieco luźniejszego niż zazwyczaj, bo generał zorganizował uczniom wcześniejsze ferie. W wagonie panowała cisza, jakby go ktoś wytłumił watą. Moi współtowarzysze podróży siedzieli sztywni, z zasznurowanymi ustami, których nie otworzyli aż do Olsztyna. Jakaż różnica była z tym szalonym, radosnym pociągiem rewolucji, który rok wcześniej z okładem wiózł mnie na historyczne spotkanie do Wrocławia. Historia przekręciła się o 180 stopni. Przed nami było osiem straconych lat. A może nie do końca straconych? W końcu czas wojenny i następne lata pozwoliły dopełnić formowanie się i edukację polskiej opozycji.
Wśród skromnej dokumentacji z tamtych lat mam również ksero raportu z 26 stycznia 1982 roku, zaadresowanego do tow. Wiesława Guzowskiego dyrektora biura kadr Radiokomitetu, a podpisanego przez redaktora naczelnego Antoniego Popowicza, który z upoważnienia tej instytucji uczestniczył w komisji weryfikacyjnej pracowników Rozgłośni Polskiego Radia w Olsztynie. Pozytywnie zweryfikowano 10-osobową kadrę kierowniczą rozgłośni. Dalej autor notatki donosi, że weryfikacja dziennikarzy odbyła się w Komitecie Wojewódzkim PZPR w Olsztynie. „Przeglądem dokonano 23 dziennikarzy” – pisze nieco dziwnie redaktor naczelny Popowicz. „Negatywną ocenę otrzymali red. red. Bromkowa-Okęcka – publicysta, Langowski – reaktor redakcji literackiej i Gawinek – starszy redaktor redakcji telewizyjnej”. Popowicz – jak pisze dalej – uczestniczyl również w weryfikacji pozostałych pracowników rozgłośni. „W ciągu dnia przeprowadzono rozmowy z 14 pracownikami. Negatywna ocenę otrzymała spikerka – B. Ulewicz i pracownik techniczny – Panasiuk. Komisja kontynuować będzie rozmowy w wyżej wymienionym składzie”........
Podczas gdańskiego panelu Andrzej Liberadzki przypomniał, że powołane przez centralę wojewódzkie sztaby propagandy i informacji przeprowadziły ponad 10 tysięcy rozmów weryfikacyjnych z dziennikarzami i pracownikami prasy, radia i telewizji, dokonując oceny postaw politycznych, moralnych ( sic! ) i zawodowych. Negatywnie zweryfikowano ok. 10 proc. , czyli około 1000 osób. Od decyzji weryfikatorów odwołały się...83 osoby. Równolegle „w ramach doskonalenia modelu polskiej prasy rozwiązano 21 redakcji”.
Bożena Ulewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość