Jest pan autorem książek o SB, WSI i polskiej mafii. Co uzna pan za uwolnieniem Polski spod władzy, jak pan to nazwał, państwowej mafii?
Wojciech Sumliński: - Mam kilka papierków lakmusowych. Pierwszy dotyczy wznowienia śledztwa w sprawie śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszki i przywrócenie go prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu. W tym śledztwie nie chodzi tylko o wyjaśnienie zbrodni na kapelanie popełnionej 32 lata temu, ale pokazanie kto z kim zawierał pakty i układy, jak budowano autorytety III RP. 30 października 1984 roku, w dniu, w którym ogłoszono wydobycie ciała ks. Jerzego, ci, którzy mówią, że są przyjaciółmi ks. Jerzego – Mazowiecki i Geremek idą na spotkanie z tymi, których podejrzewają o odpowiedzialność za tę zbrodnię, z Kiszczakiem i Jaruzelskim i mówią: zostawmy to, mamy inne sprawy, idźmy do przodu, dzielmy Polskę między siebie.
Takie słowa padły? Skąd to wiemy?
Wojciech Sumliński: - Nie padły dosłownie takie, ale taki był ich sens. A wiemy o tym dzięki prokuratorowi Witkowskiemu, który dotarł do nagrania z tego spotkania. Kiszczak wszystko nagrywał i to nagranie jest utajnione w aktach śledztwa. Od tamtego spotkania 30 października odbywały się następne spotkania, które doprowadziły do Magdalenki, okrągłego stołu i 4 czerwca 89 roku. Musimy wiedzieć, na jakich zgniłych fundamentach zbudowano III RP. Wyjaśnienie tej zbrodni pozwoli nam na wyjaśnienie dziesiątków spraw, pokazanie prawdziwych twarzy Geremka, Kuronia, Mazowieckiego, Buska i wielu innych. W tej sprawie są wszystkie inne sprawy.
Jakie są szanse na wznowienie śledztwa?
Wojciech Sumliński: - Szansa jest w naciskach opinii publicznej. Na mojej stronie petycje w tej sprawie podpisało 11 tysięcy osób. W styczniu 2016 roku na Jasnej Górze dziesiątki tysięcy kibiców z całej Polski podpisało apel do pani premier Szydło o przywrócenie prok. Witkowskiego do śledztwa. Tysiące innych osób śle indywidualnie listy do pani premier. Rozumiem te blokady, bo wiem jak działa agentura rosyjska w Polsce, wiem jak służby specjalne potrafią niszczyć ludzi i idee, zamieniać kłamstwo w prawdę i odwrotnie. Pojawiają się głosy „nie dotykajmy tej sprawy, bo może zaszkodzić kanonizacji ks. Jerzego”. Tak samo argumentowano gdy trwał proces beatyfikacyjny. W 2005 roku jako dziennikarz TVP rozmawiałem z ks. Andrzejem Przekazińskim i od niego usłyszałem: „Niech pan zostawi tę sprawę, bo to zaszkodzi beatyfikacji”. Dwa lata później docieram do dokumentów, że ks. Przekaziński był agentem SB i donosił na ks. Jerzego. Chodziło mu o własną skórę, a nie o beatyfikację. Dzisiaj słyszę te same argumenty. Prokurator Witkowski wszystkie swoje sprawy wygrał, pozwólmy mu dokończyć śledztwo, on w pół roku pokaże prawdę o tej zbrodni, o III RP. Wielu ludziom zależy, żebyśmy tej zbrodni nigdy nie wyjaśnili. C, którzy nie chcą do tego dopuścić grają na czas; minie rok, potem następny, kolejni świadkowie będą umierać, prokurator się zestarzeje...
Czy jest pan za ujawnieniem Aneksu do raportu o WSI?
Wojciech Sumliński: - To kolejny mój papierek lakmusowy. Rozumiem, że tam są nazwiska polskich agentów działających na rzecz państwa polskiego, ich trzeba chronić, to jest oczywiste, ale pozostałe sprawy należy ujawnić. Przecież Aneks nie powstał po to, żeby na wieki spoczął w pancernej szafie. Dowiedzielibyśmy się o wielu zatajonych aspektach III RP.
Czy widział pan Aneks?
Wojciech Sumliński: - Nie, ale wiem z wiarygodnych źródeł, od osób, które nad nim pracowały, co w nim jest. Głównym negatywnym bohaterem Aneksu jest Bronisław Komorowski. Jest w nim zawarta potężna wiedza o kluczowych osobach w III RP i ta prawda należy się opinii publicznej.
Czy również należy udostępnić zbiór zastrzeżony IPN?
Wojciech Sumliński: - Miałem proces z kierowca ks. Jerzego – Waldemarem Chrostowskim. Sąd Najwyższy oświadczył, że nie może poznać prawdy o nim, bowiem dokumentu o nim są w zbiorze zastrzeżonym. W uzasadnieniu pisemnym SN stwierdził: „prawdę o Waldemarze Chrostowskim odsłonią historycy”. Ile jest takich osób, o których prawda jest ukryta w zbiorze zastrzeżonym? Ujawnienie zbioru zostało już przecież publicznie zapowiedziane, miało nastąpić na przełomie lutego i marca.
Został pan oczyszczony przez sąd I instancji z zarzutów płatnej protekcji związanej z rzekomym oferowaniem oficerowi WSI pozytywnej weryfikacji za pieniądze. Co powinno się wydarzyć po uprawomocnieniu się tego wyroku?
Wojciech Sumliński: - Bronisław Komorowski powinien usłyszeć zarzuty. Nie chciałbym, żeby w kraju moich marzeń, jak u Orwella byli równi i równiejsi. Rozumiem tę pragmatykę, że nie można naraz otwierać wszystkich frontów. Otwarto ich mnóstwo i słyszymy ten skowyt i jęk w Brukseli, USA, Kanadzie, ale tak po ludzki chciałbym żyć w kraju, w którym wszyscy są równi wobec prawa, więc czekam na to, by Bronisław Komorowski stał się Bronisławem K. Spokojnie czekam, ale gdyby minęła kadencja rządu i okazałoby się, że obywatel Bronisław Komorowski nie jest obywatelem Bronisławem K, to byłbym bardzo rozczarowany. Mam jeszcze kilka papierków lakmusowych, o których nie mówię publicznie. Generalnie chodzi o odebranie służbom specjalnym tych smyczy, które mają w ręku. Napisałem o ppłk. Leszku Tobiaszu, który szantażował abp. Juliusza Paetza. Arcybiskup wykonywał wszystkie jego polecenia, aż pewnego dnia powiedział „koniec, możecie mnie zniszczyć, dłużej nie będę waszym niewolnikiem”. Materiał o abp. Paetzu zrobił mój kolega, świetny dziennikarz Jerzy Morawski, autor scenariusza do filmu „Dług”. W „Rzepie” ukazał się słynny artykuł „Grzech w pałacu arcybiskupim”. Arcybiskup został zniszczony. Przynajmniej za to mam szacunek do arcybiskupa, że powiedział „nie będę dłużej waszym niewolnikiem”. Ten artykuł był piękną lekcją dla innych kukiełek agentów. „Jeśli byłeś młodym sędzią, prokuratorem, dziennikarzem, urzędnikiem i w młodości złapaliśmy cię na czymś, to pamiętaj, możemy to ujawnić”. Wydawałeś wyroki, pisałeś akty oskarżenia albo umorzenia, napisałeś kilka artykułów jako dziennikarz - na zlecenie, to pociągniemy cię do góry, staniesz się sędzią sądu okręgowego, apelacyjnego, znanym i sławnym dziennikarzem, z urzędnika powiatowego przedstawicielem spółki skarbu państwa odpowiedzialnym za milionowe przetargi. Kiedyś z kolegami w redakcji próbowaliśmy oszacować, ile jest takich osób na smyczy w III RP? Wyszło nam kilka tysięcy, ale niech to będzie tysiąc osób w stanie sędziowskim, prokuratorskim, dziennikarskim, urzędniczym, politycznym, które kiedyś dały się wziąć służbom na hak i później służby tych ludzi prowadziły, bo z jednej strony one szantażują, a z drugiej tworzą im ścieżkę kariery, bo im wyżej pójdziesz, tym więcej dla nas zrobisz. Dlatego trzeba służbom odebrać te smycze.
- Jak?
Wojciech Sumliński: - Przez jawność, ujawnienie zbiorów zastrzeżonych, Aneksu. Czekam na takie oczyszczenie Polski. Rozumiem, że to jest strasznie trudne, może najtrudniejsze, pokazanie te wszystkie „autorytety” w prawdzie. Odkrylibyśmy, kto jest kim, dlaczego mówił i robił to co mówił i robił przez wiele lat. Gdyby to nastąpiło, poczułbym się do końca we własnym kraju. Wiem, że czeka nas jeszcze długi marsz do ujawnienia tej prawdy, ale ciągle mam nadzieje, że ten dzień nastąpi i czekam na niego.
- Bardzo mnie zaskoczyła w książce „Pogorzelisko” historia dyrektora muzeum w Kozłówce. Ileż szef delegatury ABW w Lublinie płk Antoni Paliwoda użył sił i środków, by zmusić dyrektora tego muzeum, by ten przenocował w nim wizytującego lubelska delegaturę gen. Pruszyńskiego, bo chciał ująć generał tym noclegiem w niezwykłym miejscu, które do tego nie służy.
Wojciech Sumliński: - Na przykładzie tej historii pokazałem, że nawet ludzie, którzy nie popełnili żadnego przestępstwa mogą zostać oskarżeni. Jest prokurator gotów postawić zarzuty dyrektorowi muzeum, gdyby odmówił zorganizowania noclegu generałowi. Skoro przy tak niepoważnych sprawach robi się tak wiele nadużyć, to co mówić, gdy na stole leżą miliony? Do jakiego stopnia, dla ich zdobycia, niszczono ludzi, wytwarzano fikcyjne dowody na fikcyjne przestępstwa. W sprawie bez znaczenia gotowi byli postawić zarzuty dyrektorowi muzeum i jego synowi zagrożone 5 latami więzienia. Takich sytuacji w III RP było mnóstwo. Ja zobaczyłem tylko wierzchołek wierzchołka góry lodowej.
Ale to wystarczyło, by zobaczyć państwo opanowane przez mafię państwową
- Czy zmiana kierownictwa tych służb coś zmieni?
Wojciech Sumliński: - Kto jest ważniejszy na polu walki: generał czy sierżant? Co z tego, że generał wyda rozkaz do ataku, jeśli sierżant nie poderwie żołnierzy z okopu albo poderwie, ale źle skieruje i żołnierze zginą? Jeśli wymienimy tylko górę, a na dole zostawimy sierżantów, to zasada działania tych służb się nie zmieni, nie będą uczciwe.
Każda służba musi mieć agentów. Nowi szefowie służb mają ogromną pokusę, by z tych „klejnotów” korzystać. Agenci służyli tamtej władzy, będą teraz służyć nam. Stąd czytamy, że jest coraz więcej akt, które ABW chce wyłączyć od ujawnienia ze zbioru zastrzeżonego.
Wojciech Sumliński: - Są dwa podejścia do tej sprawy i o jednym mówił i działał w tym kierunku Bronisław Komorowski podczas pociętego wywiadu , który z nim zrobiłem, jako marszałkiem, dla TVP, a którego podobno nigdy nie było. Jednak fragmenty ocalały i niedawno TVP je pokazała, i odsłoniła, że Bronisław Komorowski kłamał pod odpowiedzialnością karną i w prokuraturze i w sądzie. On powiedział w tej rozmowie i później to powtarzał, że jest zbrodnią likwidacja WSI, bo przecież Amerykanie po wojnie korzystali z agentów niemieckich. Drugie podejście mówi, że jeśli mamy agentów, którzy działali dla prywaty, na szkodę państwa polskiego, czy byli szkoleni przez GRU, to czy nadal możemy na nich stawiać, czy budować służby od zera. Ja opowiadam się za opcja zerową. Mam świadomość, że na parę lat służby byłyby ślepe i głuche, ale gdyby ten wysiłek podjąć, to państwo polskie miałoby służby z prawdziwego zdarzenia. Nie takie z jakimi mieliśmy do czynienia do tej pory. Jako dziennikarz śledczy z dwoma kolegami z „Życia” ujawniliśmy 17 agentów GRU pod przykryciem dyplomatycznym. GW z nas się śmiała, że to oczywiste, że woda jest mokra, bo służby dyplomatyczne są przemieszane z agentami. Ale my podaliśmy daty, fakty, gdzie szpiegowali, kiedy, podaliśmy ich stopnie w GRU. W efekcie zostali wydaleni do Rosji jako persona non grata. Czy to była rola dziennikarzy, czy służb? Dziennikarze wyręczyli służby, bo służby nie robiły, co do nich należy. Początek lat 90. UOP zamiast chronić państwo polskie robi interesy z radzieckim a później z rosyjskim wywiadem wojskowym. W transakcjach pośredniczy agent Siergiej Gawriłow, obywatel Belize urodzony w Kanadzie, w rzeczywistości agent GRU, który ma wejście na wszystkie salony polityczne w Polsce. Spotyka się z Leszkiem Millerem. W wyniku tych transakcji budżet UOP został okradziony na milion dolarów. UOP odzyskał te pieniądze kosztem nas wszystkich. Dochodzi do prywatyzacji Warty i Banku Śląskiego. Operacja Zielone Bingo, do dziś objęta klauzula tajności. Akcje wyceniają dużo poniżej ich wartości, do kupna dopuszczają grono zaufanych biznesmenów, m.in. dr. Kulczyka. Oni nabywają te akcje za bezcen, następnie akcje szybują w górę, dr Kulczyk zarabia kilkaset milionów złotych. Każdy kto zna służby wie, że nie dopuściły Kulczyka do wzbogacenia się bezinteresownie. Później takie akcje jak z Wartą i BŚ powtarzano kilkakrotnie. Za sprzedaż TP SA dla Telecom France gen. Gromosław Czempiński dostał 1 milion dolarów, za wspieranie Kulczyk Holding. Tym się zajmowały służby specjalne w Polsce, robieniem biznesów. WSI zakłada fundację Pro Civili, która wytransferowała z Polski między 5 a 6 miliardów złotych na Cypr (tyle ustaliła CBA) Pamiętam ustawkę premiera Tuska z matkami dzieci niepełnosprawnych, które protestowały przed Sejmem i błagały o zasiłek opiekuńczy. Premier zaprosił je, w obecności kamer wysłuchał, po czym powiedział „skąd ja wam wezmę kilkadziesiąt milionów złotych. Budżet jest napięty jak struna. Jak bym miał, to bym dał”. A jedna fundacja Pro Civili kradnie z Polski 5-6 miliardów złotych, transferuje je do Rosji przez Cypr, w Rosji zostają przeprane i wróciły do Polski, jako już legalne. Żyliśmy w państwie, które było grabione na prawo i lewo. Służby specjalne w tym się specjalizowały. Nie zajmowały się łapaniem szpiegów, tylko okradaniem państwa na niebywałą skalę. WSI nie złapały ani jednego agenta rosyjskiego. Czy to znaczy, że w Polsce nie było rosyjskich szpiegów? W tym czasie Wielka Brytania zdemaskowała kilkuset rosyjskich agentów i wyrzuciła. W Czechach, które maja poprawne stosunki z Rosją, też wyrzucono kilkudziesięciu szpiegów. W Polsce ich nie było? To absurd. Było ich więcej niż we G.B. i Czechach.
- Jak pan ocenia ustawę antyterrorystyczną? Właśnie w Olsztynie aresztowano kilka osób pod zarzutem terroryzmu, znaleziono u nich broń, materiały wybuchowe. Ale pan w ostatniej książce „Pogorzelisko” opisuje, że służby są w stanie otworzyć każdy zamek, unieszkodliwić każdy alarm, mogą więc z łatwością podrzucić cokolwiek, narkotyki, broń, wgrać na dysk materiały pedofilskie...
Wojciech Sumliński: - Byłem przeciwnikiem tej ustawy. Bo rządy się zmieniają. Przyjdą ci z KOD-u czy skądinąd i jeśli nawet twórca ustawy miał najczystsze intencje, to po nich przyjdą ci, którzy nie będą mieli uczciwych zamiarów. Ta ustawa daje ludziom o złych intencjach pełne pole do nadużyć. Wtedy tacy jak ja będą musieli albo przestać pisać albo emigrować, bo stanę się terrorystą.
- Jak pan odebrał aresztowania na Wojskowej Akademii Technicznej. Czy one miały jakiś związek z Pro Civili?
Wojciech Sumliński: - Mam wiedzę wtórną. To nie były aresztowania związane z Fundacją Pro Civili. To fragment szerszej rzeczywistości związanej z nieprawidłowościami. Za czasów ministra obrony narodowej Komorowskiego po WAT kręcili się Rosjanie wyposażeni w różne pełnomocnictwa, zapoznawali się z badaniami, zakładali na terenie WAT prywatne spółki m.in. Centrum Usług Przemysłowych WAT. Ważną funkcję pełnił tam Igor Kopylew. Umowy były tak zawierane, że CUP WAT zaciągał zobowiązania w stosunku do Pro Civili, ale finansowo odpowiadała WAT. WAT stracił na tych umowach 400 milionów złotych. Minister Komorowski o tym wiedział, informował go o tym dyrektor Krzysztof Borowski. Komorowski nic z tym nie zrobił a Borowski został zaszczuty i zniszczony.
- Czy można jeszcze ścigać tych panów z Pro Civili?
Wojciech Sumliński: - Śledztwo w sprawie Pro Civili wszczęto dopiero po przesłuchaniu prezydenta Bronisława Komorowskiego w mojej sprawie, tego słynnego przesłuchania, podczas którego na miejscu w Pałacu Prezydenckim były kamery 4 największych stacji telewizyjnych i żadna z nich nie transmitowała zeznań, jedynie TV Republika za pomocą komórki. W tych 4 stacjach hitem tego dnia, było to, że poseł Pawłowska jadła sałatkę na sali sejmowej. Część osób z Pro Civili wyjechała z kraju, część zalegalizowała przestępczą działalność. Wiele spraw przez kilkadziesiąt lat się przedawniło, zniszczono dokumenty. Ale nie przedawniła się sprawa śmierci 4 osób. To nie były samobójstwa, jedna z ofiar miała 3 rany serca.
- Podczas pana procesu też umierają kluczowi świadkowie.
Wojciech Sumliński: - Najpierw ginie, na kilka tygodni przed złożeniem zeznań, w niewyjaśnionych okolicznościach, były rezydent polskiego wywiadu w Wiedniu Marian Cypel. Za pośrednictwem płk. Cypla Leszek Tobiasz starał się dotrzeć do kościelnych hierarchów – bp. Antoniego Dydycza i bp. Sławoja Leszka Głódzia. Ci z kolei mieli mu ułatwić kontakt z Antonim Macierewiczem – likwidatorem Wojskowych Służb Informacyjnych. Płk. WSI Leszek Tobiasz, od którego zaczyna się „afera marszałkowska”, kolega Komorowskiego, umiera nagle w przeddzień przesłuchania, na dyskotece w Radomiu.
- Na pana szczęście nie wszyscy świadkowie zginęli.
Wojciech Sumliński: - Opisuję w książce „Pogorzelisko historię oficera ABW, majora Tomasza Budzyńskiego, który za to, że chciał mnie ostrzec przed prowokacją, którą szykowały na mnie służby, został niemal pozbawiony życia, zakopali go 1,5 metra pod ziemią. Takie rzeczy mogą wymyślać tylko psychopaci. Ważnym świadkiem był były agent CBŚ Krzysztof Winiarski. Gdy dotarł do mnie i zadeklarował, że będzie zeznawał, nagle dwaj koledzy z dawnego „Życia”, którzy później przeszli na drugą stronę zaaranżowali spotkanie, na które przyszedł... były premier Józef Oleksy. Ostrzegł mnie, żebym nie powoływał na świadków Winiarskiego i Bronisława Komorowskiego, „bo przekroczę Rubikon i ściągnę na siebie straszne kłopoty”. Oczywiście powołałem ich na świadków, a Winiarski powiedział na procesie o Bronisławie Komorowskim rzeczy wstrząsające. Twierdził, że Komorowski również od niego chciał kupić Aneks.
- Dlaczego, pana zdaniem, Bronisław Komorowski przeszedł na ciemną stronę mocy?
Wojciech Sumliński: - Nie pisałem jego biografii. Nie znam całego jego życiorysu. Ojciec żony Komorowskiego pracował w Biurze Techniki Operacyjnej MSW, matka ukończyła kurs specjalistyczny Biura „C” SB, była wyróżniająca się pracownicą grupy specjalnej biura. Wiele przemawia za tym, że to zona Komorowskiego mogła go wprowadzić na wojskowe salony. W połowie lat 80. pojawiają się jego spotkania z oficerem WSW Aleksandrem Lichockim, gen. Izydorczykiem i późniejszym szefem WSI Tadeuszem Rusakiem. Jak to możliwe, że Bronisław Komorowski rekomenduje Rusaka w wolnej Polsce na szefa UOP-u w Krakowie, który w grudniu 1981 roku zaproponował, by to czołgi spacyfikowały kopalnię „Wujek”. Czołgi miały zostać użyte, gdyby ze spacyfikowaniem kopalni nie poradził sobie pluton specjalny ZOMO. Następnie, gdy Komorowski kierował Sejmową Komisją Obrony Narodowej i MON, Rusak został szefem Wojskowych Służb Informacyjnych. W wolnej Polsce ich kariery się przeplatają, cały czas się wspierają.
- Moi znajomi, którzy przeczytali pana książkę „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” podejrzewali, że duża jej część to pana konfabulacja, gdyby było inaczej, to Bronisław Komorowski powinien usłyszeć zarzuty prokuratorskie.
Wojciech Sumliński: - Książka wyszła w środku kampanii wyborczej. Tryb wyborczy działa 2 dni, wiem, bo miałem proces ze Stonogą. Złożył pozew w poniedziałek, we wtorek odebrałem telefon od sekretarki sądowej, że na moim mailu jest wezwanie na rozprawę. Ja na to, że jestem w Krakowie. „To pana problem”. Na szczęście poszedł mój adwokat pokazał dowody i sprawę wygrałem. Tak samo mógł zrobić Bronisław Komorowski. Dlaczego tego nie zrobił? Gdybym skłamał jednym zdaniem, to by mnie pozwał. Od stycznia do kwietnia 2015 roku sprzedanych było 150 tys. egzemplarzy książki, mnóstwo ludzi przychodziło na spotkania z PBK z moją książką i prosiło, „niech się pan wytłumaczy”
- Jedynym dziennikarzem, który w czasie kampanii miał odwagę publicznie o to zapytać Komorowskiego był Bogdan Rymanowski.
Wojciech Sumliński: - I Komorowski zaczął go straszyć.
- Czy wyrok w pana sprawie jest już prawomocny?
Wojciech Sumliński: - Nie, prokurator 16 grudnia 2015 roku zapowiedział że na 100 procent będzie apelował. Spokojnie czekam. Wszystkie sprawy karne i cywilne, a miałem ich ponad 20, dotąd wygrałem, prócz sprawy z Waldemarem Chrostowskim. Dwóch prokuratorów, którzy mnie oskarżali Jolanta Mamaj i Andrzej Michalski zostali przez sędziego odsunięci od sprawy, gdyż zdaniem sędziego popełnili w mojej sprawie wiele nadużyć, więc na rozprawy przychodził ich szef albo jego zastępca, w sumie więc zajmowało się moją sprawą 4 prokuratorów. A 16 grudnia sędzia Stanisław Zdun stwierdził, że nie było nawet cienia dowodu mojej winy i że trzeba wyjaśnić rolę w tej sprawie Komorowskiego, Bondaryka i Grasia.
- Czy po uprawomocnieniu się wyroku wystąpi pan o odszkodowanie?
Wojciech Sumliński: - Jestem o to pytany, ale to jest ostatnia rzecz, o której myślę. Jeśli wyrok się uprawomocni, to chciałbym, żeby ludzie, którzy działali w imieniu prawa, poczuli brzemię odpowiedzialności, za to co zrobili. Nawet gdyby, to pieniądze bym przekazał na tych, którzy byli niszczeni. Bogu dziękować, książki się sprzedają, nie jestem krezusem, ale w ubiegłym roku spłaciłem kilkaset tysięcy długów. To jest dla mnie powód do szczęścia, że ludzi, którzy mi zaufali, wspierali mnie przez wiele lat, spłaciłem.
- Jak pan te 8 lat procesu przetrwał?
Wojciech Sumliński: - Zapytałem niedawno córkę, czy ma problem, czy mogę jej w czymś pomóc? Powiedziała mi: „Tato, gdzie byłeś przez ostatnie 8 lat, gdy ciebie potrzebowałam?” Przez 8 lat chodziłem od sądu do sądu i od prokuratora do prokuratora. Gdy budziłem się rano i nie miałem siły wstać, to przypominałem sobie słowa mojego mentora, księdza Ryszarda Przymusińskiego: „Masz problem, to nigdy nie pozwól sobie na to, by leżeć i patrzeć w sufit. Zrywaj się, pomódl się i coś zrób”. Jak już nie masz siły walczyć, to albo pogrążysz się w rozpaczy albo zaufasz Bogu. Jak pisał Sienkiewicz: „Od Boga trzeba zaczynać” Każdego dnia staram się być na mszy.
- Muszę na koniec zapytać pana o plagiat. Dziennikarz tygodnika „Newsweek Polska” Jakuba Korus zarzucił panu, że w ponad 30 miejscach książki „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” znajdują się zdania skopiowane z powieści Alistaira MacLeana oraz Raymonda Chandlera.
Wojciech Sumliński: - Żeby człowiek wiedział, że się przewróci, to by nie wychodził z domu. Od pierwszego przedpremierowego spotkania autorskiego w Grodzisku Mazowieckim, poprzez rozmowę w Polskim Punkcie Widzenia TV Trwam, i na kolejnych dziesiątkach spotkań z czytelnikami mówiłem o tym z otwarta przyłbicą, że zastosowałem sztafaż, że miłośnicy Chandlera i MacLeana znajdą w niej odniesienia, że posługuję się cytatami.
- Na co był panu potrzebny sztafaż? Mnie, jako czytelnikowi bardzo przeszkadzała w lekturze warstwa fabularna, ona osłabiała wiarygodność zawartych w książce oskarżeń.
Wojciech Sumliński: - Dlatego zastosowałem ten sztafaż, żeby pokazać, że ta nasza rzeczywistość jest bardziej kryminalna od klasyków kryminałów. Posługiwałem się ich językiem. Ci którzy znają ich książki bez problemu znajdą te cytaty, natomiast zaznaczałem, że w przeciwieństwie do nich, nie ma w mojej książce faktów, których nie potrafiłbym udowodnić w sądzie.
Moja naiwność polegała na tym, że o tym mówiłem na spotkaniach, a 8 miesięcy później dziennikarz Newsweeka napisał w pierwszym zdaniu „odkryliśmy plagiat”. Dlaczego przez 8 miesięcy mnie nie zaatakował? Bo byli przekonani, że zostanę skazany. Do sądu przysyłali kamery, ale gdy świadkowie pogrążali Komorowskiego, to w głównych stacjach nic nie pokazali. Przyjechali znów z kamerami na wyrok, a ja zostałem uniewinniony, więc trzeba było mnie inaczej zaatakować.
- Czy wydawca o tych zapożyczeniach wiedział?
Wojciech Sumliński: - Powiedziano mi, że prawa autorskie wygasły, a jeśli do zapożyczeń się przyznaje, to wolno mi to robić. Gdybym wiedział, że zostanie to wykorzystane przeciwko mnie, to bym z tego sztafażu literackiego zrezygnował, bo książka by się obroniła i bez tego.
- Książka by zyskała na wiarygodności.
Wojciech Sumliński: - Gdybym chciał to ukryć, to bym o tym nie mówił na spotkaniach, bo przecież musiałbym być kompletnym idiotą, by sądzić, że to się ukryje, przecież książkę czytało tysiące ludzi.
- Gdyby pan o tym poinformował we wstępie, nie mogli by pana zaatakować.
Wojciech Sumliński: - Powinienem mieć świadomość, że jeśli znajdą małą dziurkę, to przeprowadzą przez nią kota z podniesionym ogonem.
- Mnie zawsze tak się atakuje, za jedno nieprecyzyjne zdanie, za przekręcenie imienia, pomylenie jakiegoś szczegółu, dezawuuje się cały tekst.
Wojciech Sumliński: - Nie stracę tej lekcji. Wiem, że każdy najmniejszy błąd zostanie bezlitośnie wykorzystany. Nie przewidziałem, że ten hejt będzie trwał non stop przez 3 tygodnie: Newsweek, Wyborcza, Olejnik...
- Dziwi się pan, pana książka przyczyniła się do przegrania PBK.
Wojciech Sumliński: - Jedyny plus, że PBK przyznał w RMF FM: „Przez tę kłamliwą książkę Sumlińskiego przegrałem wybory prezydenckie”. Dla niego najważniejsze było słowo „kłamliwa”, a dla mnie, że docenił, iż ta książka przyczyniła się do jego porażki. Ona nie jest kłamliwa, a ten atak przyniósł ból moim bliskim, bo ja to już jestem otrzaskany, ale mój słaby punkt to reakcja bliskich, którzy myśleli, ze cała sprawa skończyła się 16 grudnia 2015 roku, a tu nic się nie kończy.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Adam Socha
Zdjęcie Wojciecha Sumlińskiego, fot Zbigniew Czernik wikipedia
Rozmowa ukazała się w lipcowym numerze "Debaty".
Wojciech Sumliński, absolwent psychologii ATK w Warszawie, dziennikarz śledczy. Kilkakrotnie nominowany do nagrody Grand Press. 29 lipca 2008 Sąd Okręgowy w Warszawie, uwzględniając zażalenie prokuratora, zdecydował o aresztowaniu Wojciecha Sumlińskiego. Prokuratur przedstawił mu zarzuty płatnej protekcji związane z rzekomym oferowaniem oficerowi WSI pozytywnej weryfikacji za pieniądze. Podstawą zarzutów prokuratorskich było zeznanie ppłk. Leszka Tobiasza, byłego oficera WSI i WSW, który nie został pozytywnie zweryfikowany przez Komisję Weryfikacyjną ds. WSI. W dniu, w którym zapadła decyzja o aresztowaniu, dziennikarz przekazał prasie osobisty list, w którym przedstawił swoje stanowisko. Dzień później, 30 lipca 2008, próbował podciąć sobie żyły w warszawskim kościele pw. św. Stanisława Kostki. Biegli psychiatrzy orzekli, że dziennikarz nie może przebywać w areszcie śledczym, ostatecznie nie został w nim osadzony. 16 grudnia 2015 Sąd Rejonowy dla Warszawy Woli w Warszawie wydał w pierwszej instancji wyrok uniewinniający.
Autor książek: „Kto naprawdę go zabił?” o zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki.
„ Teresa, Trawa, Robot. Największa operacja komunistycznych służb specjalnych”,
„Z mocy bezprawia. Thriller, który napisało życie”, „Z mocy nadziei. Thriller, który pisze życie...”, „Lobotomia 3.0”, „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”, „Czego nie powie Masa o polskiej mafii”, w 2016 roku wydał „Pogorzelisko” - cd. „Niebezpiecznych związków BK”.
Jest żonaty z Moniką, ma czworo dzieci.
Skomentuj
Komentuj jako gość