Zawsze wspierałam PiS, kiedy był słaby. A kiedy jest mocny, wykazuję jego błędy. Wielu ludzi reaguje podobnie, czując rodzaj rozczarowania — mówi w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog.
wPolityce.pl: Co pani sądzi o wrzawie związanej z ostatnimi posunięciami prezydenta Andrzeja Dudy, rządu PiS i większości parlamentarnej? Prof. Andrzej Zoll oznajmia, że skończyło się w Polsce demokratyczne państwo prawa, a za chwilę nastanie totalitaryzm…
Prof. Jadwiga Staniszkis: Jestem zaniepokojona sytuacją. Nie tak ostro, że to jest koniec rządów prawa, ale dostrzegam bardzo niebezpieczne kumulowanie władzy, w sytuacji, kiedy PiS i tak ma jej bardzo dużo w wyniku wyborów. W rozstrzygnięciu dotyczącym Mariusza Kamińskiego widzę brak profesjonalizmu, choć nie tylko. Z jednej strony, mianując go na stanowisko ministerialne używano argumentów, że jest on niewinny, bo nie zapadł wobec niego prawomocny wyrok. Z drugiej – ułaskawienie niewinnego to ingerencja w przebieg procesu sądowego.
Czy prezydent nie miał prawa skorzystać ze swojej konstytucyjnej prerogatywy?
Można było to wszystko, nie idąc na skróty, załatwić inaczej. Myślę, że na dłuższą metę także dla Kamińskiego byłoby to lepsze. Obserwowałam taki obrazek, jak prezydent Duda siedział w swojej loży w Sejmie, w czasie expose Beaty Szydło, praktycznie osamotniony. Bez wyrazów szacunku, uznania, omijany także przez swoje otoczenie. Myślę, że bardzo sobie tym posunięciem zaszkodził. Widziałam także wystąpienie, które bardziej mnie poruszyło niż komentarz prof. Zolla. Prezes Trybunału Konstytucyjnego, prof. Andrzej Rzepliński, mówił o komentarzach, jakie do niego docierają z Ukrainy. Tam są zszokowani, że tak długo po transformacji wraca możliwość wykorzystywania wszystkich luk prawnych, żeby tylko mieć więcej władzy. Połączone jest to z obawami, że likwidowanie wolności nastąpi w mediach publicznych. To wszystko świadczy o bezsilności i kompleksach, a nie sile władzy. Jest takim irytującym i niebezpiecznym odreagowywaniem oraz swoistą „polityką statusową” typu „możecie mi naskoczyć”.
Czy nie za szybko i nie nazbyt pochopnie występuje pani z tak mocną krytyką PiS?
Zawsze wspierałam PiS, kiedy był słaby. A kiedy jest mocny, wykazuję jego błędy. Wielu ludzi reaguje podobnie, czując rodzaj rozczarowania.
Czy nie wzbudza w pani protestu przypisywanie PiS-owi złych intencji, tak jak choćby w przywołanej wypowiedzi prof. Rzeplińskiego?
Oczywiście prawdą jest, że manipulowanie przy Trybunale Konstytucyjnym rozpoczęła Platforma, żeby mieć pretekst do wymiany składu. Ale istnieje pewna niepisana umowa. Oczekuje się, iż w demokracji istnieją takie punkty, które są niezależne. Wedle jednego z takich punktów, orzeczenie TK w sprawie zgodności z konstytucją jest czymś, co utrzymuje cały system w równowadze. W tym kontekście drażni mnie nie tyle skracanie kadencji sędziów, zabiegi z nieprzyjmowaniem przysięgi, ale ostentacyjność manipulowania przy Trybunale Konstytucyjnym. Ta ostentacyjność niszczy status TK jako punktu oparcia demokracji.
Czy Trybunał Konstytucyjny kiedykolwiek był naprawdę niezależny?
Nie był niezależny, bo zawsze był efektem także władzy wykonawczej. Niszczące jednak jest demonstrowanie – poprzez zmianę prawa – że nie ma instytucji niezależnej. To arogancja, w sensie wykorzystania do maksimum posiadanych możliwości, właściwie nie wiadomo po co. Równocześnie podjęto bardzo trudne zobowiązania, rozpoczęto reorganizację rządu. Skala bałaganu, jaka panuje w administracji jest niebotyczna. A nominuje się ludzi, których się przedtem starannie przeczołgało.
O kim pani mówi?
Myślę o Jacku Kurskim, który został wiceministrem kultury. Widać było tygodnie, kiedy on czekał, że łaskawie coś dostanie, jakiś ochłap. Trochę podobnie stało się z Konradem Szymańskim, który w końcu został wiceministrem ds. europejskich i ma słabszą pozycję niż Rafał Trzaskowski w rządzie Ewy Kopacz. A żeby dostać cokolwiek, musiał powiedzieć, co powiedział, żeby pokazać swoją identyfikację z PiS, a nie z osobami myślącymi inaczej. To takie preparowanie, formatowanie ludzi. I tworzenie władzy z ludzi tak sformatowanych albo z miernot ewidentnych. W miejscach, gdzie zadania, małe pole manewru i kontekst międzynarodowy, wymagają niesamowitej sprawności. Do tego dochodzi nietolerowanie obszarów, które są poza kontrolą. Współczesna władza polega na tym, że jest synkretyzm. Różne instancje działają według własnej hierarchii, własnej kombinacji wartości, a wspólne jest tylko pole minimalnych standardów, których żadna z tych instancji nie łamie. Taka arystotelesowska formuła władzy. To wymaga zaufania, kompetencji, braku kompleksów, braku potrzeby demonstracyjnych efektów. A wszystko jest inaczej.
Rząd PiS ledwie wystartował, a pani już jest rozczarowana. Powtórzę: czy nie za szybko pani wyrokuje?
Ciągle podziwiam Jarosława Kaczyńskiego. Ale ustawił się w roli, w której składane są mu hołdy. Widać po jego twarzy, że jego też to drażni. To rola bardzo niebezpieczna, bo są pokusy działania „po bandzie”. A jest otoczony wieloma miernotami, ludźmi, którzy doszli do tego obozu, oportunistami, którzy w nadgorliwości idą dalej. To jest fatalne. Uważam, że młodzi wyborcy, którzy dali PiS-owi zwycięstwo, odwrócą się. Bo to, co się dzieje jest trudne do strawienia.
Czy nie jest pani zdziwiona tym, że tacy wytrawni prawnicy, jak prof. Andrzej Zoll, nie bili na alarm, nie uderzali w dzwony, kiedy Platforma majstrowała przy Trybunale Konstytucyjnym, a teraz ogłaszają koniec demokracji?
Oczywiście. Po pierwsze, słowa prof. Zolla są za mocne. Trzeba było to wcześniej podejmować. Ja sama mówiłam o tym wcześniej. Dlatego m.in. Platforma przegrała. Ale równocześnie prof. Zoll ma prawdopodobnie świadomość bardzo dużej władzy, jaką posiada PiS i jeszcze zdobywania do tej władzy nowych obszarów. Ma też zapewne świadomość małostkowości, w wypadku np. sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Wyeliminowano z niej PSL, choć w partii tej dokonała się prawdziwa rewolucja pokoleniowa. Taki Władysław Kosiniak-Kamysz mógłby wiele włożyć do programu 500 zł na dziecko, bo pokazuje, że pierwszą sprawą są zbyt niskie progi dochodowe uprawniające do pomocy społecznej. Jak się ich nie podniesie, to ludzie dostaną 500 zł na dziecko, ale stracą inne formy pomocy. Wreszcie prof. Zoll, jak sądzę, dostrzega, podobnie jak ja, pewną systematyczność w zagrabianiu władzy.
Czy zagrabianie władzy nie było domeną Platformy? Sami pani wielokrotnie na to zwracała uwagę…
W Platformie 90 proc. stanowili oportuniści. Pełno było tam hipokryzji. PO nie miała tej jakości młodych ludzi, jakich ma PiS. Teraz razi jednak systematyczność, przygotowanie w grabieniu tej władzy. To nowa jakość. Platforma działała oportunistycznie, brała to, co mogła. A w PiS jest to podbudowane głębszymi kompleksami, emocjami, sytuacją przegrywania wiele razy i brutalnością. Platforma robiła to w białych rękawiczkach, a tutaj jest efekt demonstracyjny władzy, że można sobie na wiele pozwolić. Tymczasem władza wymaga obszarów niezależnych, żeby przeglądać się w ich lustrze. Wymaga niezależnych mediów. Mówienie o osłonie medialnej, którą ma się tworzyć w mediach publicznych jest dla mnie nie do przyjęcia. Platforma robiła mniej i po cichu. A PiS to robi z fanfarami, z zamysłem i gruntownie. Stąd reakcja. To jest kwestia masy krytycznej, dojścia do punktu, w którym trudno się temu przyglądać spokojnie.
Może to, że PiS – w przeciwieństwie do Platformy - niczego nie robi w ukryciu, świadczy właśnie o uczciwych intencjach naprawy Polski? Może to jest właśnie ta dobra zmiana?
Dobra zmiana miała dotyczyć sytuacji społecznej, sprawności państwa. Dobra zmiana byłaby wtedy, gdyby PiS się przemógł i powiedział: kończymy upartyjniać państwo, odtwarzamy służbę cywilną. Bo bez tego się nie da. Te sceny między Mariuszem Kamińskim a Markiem Biernackim, kiedy Kamiński mówi: przychodzę objąć urząd, a tam nie ma żadnych dokumentów, tylko płacząca sekretarka, która mówi „wszystko zabrali”. To pokazuje, w warunkach wielkich zagrożeń, pustkę władzy wynikającą z braku kręgosłupa służby cywilnej. Dobra zmiana to nie jest demonstrowanie, że kontrolujemy obszary, na których pokazujemy, iż nie ma niczego niezależnego i można wszystko łatwo zagarnąć. To obalanie pewnego mitu, który jest potrzebny, żeby ludzie wierzyli w demokrację. Bo demokracja jest podszyta dyktaturą większości, jeżeli ta większość jest duża. Ale tego nie można pokazywać, bo wtedy ludzie nie dostrzegają różnicy między demokracją a totalitaryzmem. To też kwestia umowna, mitu, pewnego stylu, a ten styl jest brutalny. Wynika z odreagowania kompleksów i to jest drażniące.
Rozmawiał Jerzy Kubrak
Skomentuj
Komentuj jako gość