- Największym sukcesem tych 25 lat było to, że udało się przejść łagodnie, bez wstrząsów. Do największych porażek 25-lecia zaliczyłbym emigrację młodych. Wyjechało. 2 miliony ludzi. Gdyby wliczyć do statystyki te 2 miliony, które wyemigrowały, to wskaźnik bezrobocia byłby dużo, dużo większy. Moja córka też była zmuszona do emigracji za pracą. - Z pisarzem Erwinem Krukiem rozmawia Adam Socha.
Moje wizyty u poety Erwina Kruka w mieszkaniu, w bloku na Pana Tadeusza za każdym razem dają mi poczucie deja vu mojego pierwszego spotkania z pisarzem w 1985 roku, gdy zamieszkałem w Olsztynie. Ten sam skromny, mały pokój wypełniony regałami z książkami do sufitu, małym biurkiem pod oknem. Gospodarz siedzący przy tym biurku. Jedyna zmiana to komputer na biurku i brak papierosa w dłoni.
Tym skromnym mieszkaniem był zaskoczony wysłannik kancelarii Senatu RP, który przygotowywał album poświęcony pierwszym senatorom III RP. Wcześniej odwiedził domy innych pierwszych senatorów, więc miał porównanie.
Proszę poetę o wspomnienie czasu, gdy stał się na krótko politykiem.
EK: - Ale ja od razu publicznie powiedziałem, że kandyduję pierwszy i ostatni raz, bo nie jestem zwierzęciem politycznym – mówi z przekornym uśmiechem Erwin Kruk i dodaje. - Życie powinno upływać zgodnie z przekonaniem do jakichś wartości, które uważa się za ważne.
Pamięta pan kampanię wyborczą?
EK: - Wałęsa nam powiedział, gdy kandydaci spotkali się w Gdańsku, by zrobić wspólne zdjęcie na plakat z Lechem: „Jesteście straceńcami, macie zawalczyć o 35% demokracji".
Byłem jedynym kandydatem strony solidarnościowej w woj. olsztyńskim, który mówił o konieczności zmiany ustroju. Pozostali kandydaci mówili tylko o przemianach. Jak się mówi tylko o transformacji, to ona nie zakłada jakichkolwiek zmian, oprócz w zasadzie wymianę ludzi. Potem jak czytałem w swojej teczce, to funkcjonariusz SB napisał, że „wystąpienia Erwina Kruka były najbardziej radykalne, bo mówił o zmianie ustroju".
Kartka wyborcza była wówczas największą władzą i „Solidarność" nie potrafiła tego wykorzystać. Wyborcy skreślili całą listę krajową, oprócz dwóch kandydatów z dołu listy (komuniści zagwarantowali sobie 35 miejsc dla najważniejszych dla swojego obozu polityków, z Cz. Kiszczakiem na czele - przyp. A.Socha). Przewidziałem to, mówiłem Wiktorowi Markowi Leykowi (wiceprezes ZK UChS, poseł na Sejm PRL – przyp. A.Socha) - „nie wejdziesz do senatu". I liderzy „Solidarności" zgodzili się na złamanie ordynacji wyborczej i na powtórzenie wyborów na listę krajową.
- No bo Czesław Kiszczak nakrzyczał na Wałęsę, że Solidarność złamała ustalenia okrągłostołowe, że nie tak się umawiali, no i Wałęsa i Geremek wystraszyli się. A pan się nie bał, że komuniści ze strachu znów wprowadzą stan wojenny?
EK: - Nie bałem się.
- A jak pan głosował w Zgromadzeniu Narodowym przy wyborze Jaruzelskiego na prezydenta?
EK: - Przeciw. Widziałem jak inni się miotali, Wielowieyski, Stomma. Jaruzelski wygrał pół głosem. Po tym głosowaniu wyborcy z Katowic, z tego okręgu został wybrany Andrzej Wielowieyski, zebrali 3 tys. za odwołaniem go z senatu. Dziś na ławie oskarżonych w procesie Jaruzelskiego za stan wojenny powinni też zasiadać ci, którzy go wybrali na prezydenta, czyż nie? Na Jaruzelskiego głównie zagłosowali posłowie i senatorowie uwikłani w zażyłości, w układy, w kontakty z ludźmi władzy PRL. To uwikłanie dało się szybko zauważyć, np. przy wyborze władz komisji. Te osoby się wspierały, głosowały na siebie.
- A pan w jakich komisjach pracował?
EK: - Pracowałem w dwóch komisjach, w Komisji Spraw Emigracji i Polaków za Granicą. Te organizacje polonijne były obsadzone agentami. Przewodniczącym był Edmund Osmańczyk, ale to profesor Stelmachowski próbował je przekształcać, nie wiem z jakim powodzeniem. No i oczywiście byłem w komisji kultury.
- No tak, chyba połowa Senatu to była komisja kultury, poeci, pisarze, filmowcy, aktorzy...
EK: - Paradoksalnie to nie pomogło kulturze. Nie było dyskusji o kulturze jako zespole norm, wartości. Zdziwiło mnie wystąpienie pani minister kultury Izabelli Cywińskiej, która powiedział że jej program rozwoju kultury to brak programu. Było wiele głosów, żeby w ogóle ministerstwo kultury zlikwidować, m.in. Andrzeja Szczypiorskiego. Prezes PEN Clubu Artur Międzyrzecki mówił, że ta nasza kultura jest taka „afrykańska". Zlikwidowano Narodowy Fundusz Kultury. Andrzej Wajda był też za szybką prywatyzacją wytwórni filmowych. A po 2 latach mówi: „wytwórnie prywatne nie będą dbać o filmy artystyczne, tylko o kasowe". Sprawdziło się. Wszystkim miał rządzić rynek. Jeśli nie będzie popytu na wartościowe książki, no to znaczy, że są niepotrzebne. Wystarczy książeczka czekowa. Byłem też w gronie realistów, którzy ostrzegali, że samorządy na ostatnim miejscu umieszczą wydatki na kulturę.
Pracami komisji kultury na początku kierowała Anna Radziwiłł. Uratowała patrona szkoły podstawowej w Działdowie przed zmianą nazwy z im. Karola Małłka na Piłsudskiego, bo przed wojną marszałek był patronem tej szkoły.
- Czy już wówczas wystąpiły rozdźwięki w OKP?
EK: - Ogólnie była duża życzliwość w OKP, koleżeńskość, już były różnice polityczne, ten ciążył do socjalistów, ten do chrześcijańskiej demokracji, ale jeszcze wówczas był wspólny mianownik – solidarnościowy, jeszcze czuło się wspólnotę.
- Z kimś szczególnie pan się zbliżył?
EK: - Często rozmawiałem z Janem Józefem Lipskim, który chciał stworzyć PPS, ale z nim rozmawiałem głównie na tematy literackie, bo on był krytykiem i historykiem literatury. Na stopie koleżeńskiej byłem z Antonim Jutrzenką-Trzebiatowskim z Olsztyna, architektem Bartłomiejem Kołodziejem z Włocławka, Antonim Tokarczukiem, Andrzejem Tomaszewiczem. W kuluarach przebywałem w towarzystwie palących, Andrzeja Szczepkowskiego, Gustawa Holoubka. Holoubek lubił opowiadać dowcipy, czasem pieprzne. Ciekawymi osobami byli Karol Modzelewski, Tadeusz Zieliński. Pamiętam scenę jak nową salę senatu poświęcił ks. Cebula, a Zieliński zapytał mnie, czy to nie za szybko, może należało tę uroczystość razem z innymi wyznaniami zrobić?
O tu, proszę zobaczyć...
Erwin Kruk podał mi wielki album poświęcony pierwszemu senatowi III RP. - Panie Erwinie, stoi pan obok osób, który już odeszły od nas: niedawno zmarł Zbyszek Romaszewski, dużo wcześniej Andrzej Szczypiorski, prof. Andrzej Stelmachowski...
EK: - A teraz proszę zobaczyć, to zdjęcie – Erwin Kruk podaje mi inną, skromniejszą książkę. Miejsce obok pisarza, w którym stał Andrzej Stelmachowski jest puste. No tak, widocznie prof. Stelmachowskiego nie było, gdy robiono senatorom pamiątkowe zdjęcie, więc w fotoszopie z okazji wydania albumu dostawiono, żeby był komplet – domyślam się skąd taki zabieg.
Panie Erwinie, czy ktokolwiek próbował ratować PGR-y, dzisiaj w slumsach po nich wyrosło kilka pokoleń, ludzi bez żadnej przyszłości.
EK: - Nie, nie słyszałem ani jednego głosu w sprawie pegeerów.
- Co jeszcze, oprócz wyboru prezydenta, wzbudziło emocje?
EK: - Wiele emocji wzbudzała uchwała w sprawie Akcji „Wisła". Komisja Kultury, Środków Przekazu, Nauki i Edukacji Narodowej wytypowała Andrzeja Szczepkowskiego, Jana Józefa Lipskiego i mnie do napisania projekt tej uchwały. Prawie cała ta uchwała to była moja propozycja, by uznać, iż wobec Ukraińców zastosowano odpowiedzialność zbiorową. Sejm tego nie przyjął. Jednocześnie środowiska ukraińskie jakoś nie odnoszą się do sprawy Wołynia czy Polesia. Są rany, które same się nie zabliźnią. Trzeba dialogu, trzeba codziennego dochodzenia do prawdy.
Miałem też propozycję od ministra Krzysztofa Kozłowskiego pracy w wojewódzkiej komisji weryfikującej funkcjonariuszy SB. Odmówiłem. Nie znałem się na strukturze tej organizacji. Wszedł do tej komisji senator Antoni Jutrzenka-Trzebiatowski.
- Opowiadał mi, zweryfikowali negatywnie zdecydowaną większość esbeków, a w Warszawie te ich listy wyrzucono do kosza. Panie Erwinie, proszę spróbować dokonać syntetycznego bilansu tych 25 lat, co się udało, a co zalicza pan do największych porażek?
EK: - Największym sukcesem tych 25 lat było to, że udało się przejść łagodnie, bez wstrząsów. Do sukcesów zaliczam też samorząd terytorialny, wprowadzony ustawą prof. Jerzego Regulskiego, ta ustawa powstała z inicjatywy senatu. Ale jak tylko samorząd powstał, to ci, co się w gminach dorwali do władzy, to przede wszystkim myśleli, żeby zarobić na sprzedaży nieruchomości, działek, ich odrolnieniu... . Niestety dzisiaj radnymi zostają głównie kandydaci z list partyjnych, zwłaszcza w sejmikach, a Urzędy Marszałkowskie zamieniły się w wielkie zakłady produkcyjne, produkują etaty dla swoich, w naszym urzędzie chyba jest z 1000 etatów?
- A do największych porażek?
EK: - Do największych porażek 25-lecia zaliczyłbym emigrację młodych. Wyjechało. 2 miliony ludzi. Gdyby wliczyć do statystyki te 2 miliony, które wyemigrowały, to wskaźnik bezrobocia byłby dużo, dużo większy. Moja córka też była zmuszona do emigracji za pracą. Wyjechała do Anglii, uczy niemieckiego w europejskiej szkole. Jedna wnuczka jeszcze urodziła się w Polsce a druga już w Anglii. Ale w domu mówią tylko po polsku, córka prowadzi też w soboty zajęcia z języka polskiego w dziecięcym domu kultury. Wolałaby żyć w Polsce, jest z wykształcenia polonistką.
Druga klęska, to sprawa wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, nie powołanie komisji międzynarodowej. Przecież posłowie nie są w stanie tego wyjaśnić, bo nie są specjalistami. Raporty Anodiny i Millera nie świadczą dobrze o tych komisjach.
No ale, to miał być wywiad na jedną stronę, a pan pisze i pisze...
- O nie, to miał być wywiad na jedną kawę, a tej jeszcze nie wypiłem.
EK:- Na 20-lecie 4 czerwca miałem wystąpienie w olsztyńskim ratuszu, chociaż ratusz nie był przygotowany na tę uroczystość, żadnej flagi. Powtórzę to co powiedziałem wówczas za Lampedusą, tzw. transformacja polegała na tym, że trzeba było tak dużo zmienić, aby wszystko zostało po staremu.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Adam Socha
(wywiad ukazał się w biuletynie WM oddz. SDP w Olsztynie "Bez Wierszówki")
Skomentuj
Komentuj jako gość