Działacze Platformy Obywatelskiej jak mantrę powtarzali, że Kościół w ostatnich wyborach popierał PiS. Było to wygodne pod względem propagandowym, tym bardziej, że tę narrację wsparł, czy nawet wywołał, bp Pieronek, mówiąc o zaczadzeniu PiS-em księży. A faktycznie to jawnie przez ludzi Kościoła była wspierana Platforma Obywatelska.
Czytaj pierwszą część tekstu TUTAJ
Za zgodą ks. prałata Józefa Nowaka w Kolbudach działacze PO przed kościołem agitowali 2 października 2011. Po interwencji wiernych proboszcz przeprosił w Internecie za promowanie „organizacji prezentującej treści wrogie Kościołowi oraz antychrześcijańskie”. Platforma Obywatelska w swoim programie ma legalizację związków partnerskich, dopuszczalności in vitro, a może i jego finansowanie, czy to jest zgodne z nauką Kościoła? A jednak nie przeszkadza to wielu duchownym jawnie wspierać tego ugrupowania. O zaangażowaniu hierarchów w akcję wyborczą PO pisali ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski i Tomasz Terlikowski wskazując przede wszystkim na więzi tej partii z Kościołem krakowskim i warszawskim. Oczywiście wywołało to ostry sprzeciw „Gazety Wyborczej” piórami duchownych wspomagających ten dziennik oraz „Tygodnik Powszechny”. Zaangażowanie polityczne duchownych związanych z tymi redakcjami wydaje się dla opinii publicznej czymś normalnym, gdy jednak jacyś duchowni publikują w mediach dalekich od prorządowych, wtedy są oskarżeni o polityczne zaangażowanie, a nawet upominani przez przełożonych. Wyraźny podział w polskim Kościele zasugerował (i niestety to sformułowanie się przyjęło) Jan Maria Rokita, kiedy to po pierwszych, słynnych rekolekcjach zamkniętych dla posłów PO zorganizowanych przez kard. Stanisława Dziwisza, powiedział o katolicyzmie toruńskim i łagiewnickim. Było wszystko wiadomo: katolicyzm toruński to moherowe berety (to zwrot użyty przez Donalda Tuska), czyli katolicyzm ludowy, zapyziały, bojący się świata, związany z PiS-em, a katolicyzm otwarty to łagiewnicki, europejski, intelektualny, platformerski. Sekretarz kard. Stanisława Dziwisza, ks. Dariusz Raś, brat szefa małopolskiej PO i posła Ireneusza Rasia, niewątpliwie był pomostem tego związku Kościoła krakowskiego z PO, czego szczytem w ostatnich wyborach było umieszczenie aż dwóch nazwisk z rodziny kard. Dziwisza na listach wyborczych do Sejmu z list PO, w tym bratanicy o tym samym nazwisku. To miało wskazywać góralom, za jaką partią jest kardynał. Rodzina kardynała jednak przegrała wybory, co nie znaczy, że PO dalej nie wskazuje, iż kardynał popiera ich partię. Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi kardynał spotkał się z Bronisławem Komorowskim. Uczestniczyli w tym spotkaniu posłowie Ireneusz Raś i Sławomir Nowak. O czym rozmawiano? „O tym, że katolicy z PO są gorzej traktowani przez media katolickie niż katolicy z innych partii” – napisał Tomasz Terlikowski w „Rzeczpospolitej” z 22 sierpnia 2012 r. Jarosław Kaczyński także został przyjęty przez kard. Dziwisza, ale w czasie ciszy wyborczej i o tym żadne media nie poinformowały. Stąd na procesji Bożego Ciała wokół kard. Dziwisza szli tylko prominentni działacze PO. Przed wyborami kardynał nie widział nic złego w tym, aby krakowskich proboszczów odwiedzał Ireneusz Raś z pismem chwalącym PO. Była to jawna kampania wyborcza mająca na celu jedno: obietnice, gdy my będziemy mieli władzę, Kościół może czuć się bezpiecznie. Gdyby taką inicjatywą wykazał się PiS, do dziś słyszelibyśmy ujadania wciągnięcia Kościoła do kampanii wyborczej.
Najbardziej dostrzec można partyjne związki z Kościołem w Gdańsku, gdzie działacze PO ostentacyjnie uczestniczą w uroczystościach religijnych, którym przewodniczy emerytowany abp Tadeusz Gocłowski, a bojkotują te, w których bierze udział abp Sławoj Leszek Głódź. Na procesję Bożego Ciała nie przyszedł żaden radny, nikt z władz miasta, województwa czy poseł PO. Abp Gocłowski walczył z Radiem Maryja, onegdaj próbował scementować koalicję PO-PiS, ale gdy do niej nie doszło, wspierał partię Donalda Tuska.
Obecna władza nie ukrywa swoich sympatii i antypatii do hierarchów Kościoła. Jakby jawnie chciała pokazać, że nieposłuszeństwo wobec niej oznacza publiczne podważenie autorytetu czy też ośmieszenie. Dyżurni felietoniści wykonują swoją pracę od razu, wystarczy wskazać tylko ofiarę. Tu przestała obowiązywać dyplomacja. Najlepszym przykładem wyznaczenie onegdaj Janusza Palikota do ośmieszania i szydzenia z prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a potem z Jarosława Kaczyńskiego. Wszystko to działo się za wiedzą, przyzwoleniem, wręcz z uzgodnieniem z Donaldem Tuskiem, co w książce napisał Palikot, i sprostowań ze strony działaczy PO nie było. Najczęściej na antykościelny front wysyłany jest były ostentacyjny katolik, twórca ZChN, Stefan Niesiołowski. Gdy bp prof. Wiesław Mering stanął w obronie o. Rydzyka, gdy przeciwstawił się propagowaniu w publicznej telewizji satanisty Nergala, wtedy Niesiołowski publicznie krzyczał: „To jest biskup? To jest festiwal arogancji Meringa. Po co taki biskup w ogóle potrzebny?” Niesiołowski po wystąpieniu o. Rydzyka w Brukseli zaatakował też rzecznika prasowego Watykanu ks. Fedrico Limbardiniego, zarzucając mu… strach przed o. Rydzykiem. Nie interweniował ani nuncjusz apostolski w Polsce, ani żaden z biskupów. A wtedy Stefan Niesiołowski był wicemarszałkiem Sejmu. Obraził też wybitnego prawnika, ks. prof. Józefa Krukowskiego z KUL, mówiąc: „To profesor jest? Pozbawić funkcji! (…) To jest kompletny nieuk, niegodny w ogóle noszenia sutanny”. Czy Niesiołowskiego spotkały jakieś przykrości za te złorzeczenia, za kłamliwe insynuacje, za obrażanie profesorów: bp. Meringa i Krukowskiego? Czy zareagował Episkopat lub opinia publiczna? Zareagowali tylko członkowie Polskiej Akademii Nauk Oddział w Lublinie.
Biskupi pozwalali się obrażać publicznie przez polityków PO. Milczeli, gdy ci, przedstawiając się jako katolicy, popierali niemoralne zachowania i opowiadali się za prawem godzącym w katolicką moralność, godzącym wręcz w prawo naturalne. To jakby politycy dominującej partii przejęli pole publicznej wypowiedzi i decydowali o katolickich normach. Jeżeli kard. Stanisław Dziwisz przed ostatnimi wyborami publicznie ogłasza, że Hanna Gronkiewicz-Waltz była ulubienicą Jana Pawła II, to jest namaszczeniem zza grobu przez błogosławionego. Do tej pory hierarchowie Kościoła w czasach powojennych chyba nikogo w ten sposób nie wywyższali i namaszczali. Tu bardziej można mówić o zaczadzeniu hierarchów polskiego Kościoła przez PO, choć propaganda umiejętnie w debacie wyborczej przekierowała ten wektor.
Platforma Obywatelska pozwala sobie na coraz większe impertynencje w stosunku do wybranych ludzi Kościoła, a biskupi przyjmują to milcząco. Jednocześnie każdy z hierarchów, który w jakiś sposób okazywał sympatię Radiu Maryja, był wystawiony na krytykę ze strony „Gazety Wyborczej” czy „Tygodnika Powszechnego”. To „Tygodnik Powszechny” wydawany w Krakowie systematycznie podważał razem z „Wyborczą” autorytet abp. Józefa Michalika, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski.
Platforma Obywatelska umiejętnie potrafiła podzielić polski Episkopat. „Tygodnik Powszechny” wypowiada się w imieniu wszystkich katolików polskich, ba, w imieniu całego Kościoła powszechnego i postępowego. Skoro za jedno zdanie abp J. Michalika: „Widzimy, jak planowo atakowany jest Kościół przez różne środowiska libertyńskie, ateistyczne i masońskie”, w „Tygodniku Powszechnym” jest odpowiedź: „Tym jednym zdaniem abp. Michalik wyrządza krzywdę nie tylko sobie, ale też wszystkim polskim katolikom”. Uznaję się za katolika i mnie tym zdaniem abp. Józef Michalik krzywdy nie wyrządził. „Tygodnik Powszechny” stał się pismem propagującym katolicyzm polityczny, który dla swojej postępowości może zdradzać nawet podstawowe zasady Ewangelii. Bo przecież czasy wymagają dostosowania się do nowych okoliczności. Przykładem usprawiedliwienia szyderstwa z Kościoła katolickiego, z symboli religijnych, drwiny z obrażania uczuć religijnych mamy artykuł w świątecznym, wielkanocnym numerze „Tygodnika Powszechnego” Piotra Sikory „Boga nie da się obrazić”. Tytuł mówi wszystko. Jakie mają być normy naszej religijności? Czy Dekalog, czy nauka Kościoła, czy Ewangelii, nie… normę naszych religijnych zachowań ma wyznaczać otoczenie. Studiowałem marksizm-leninizm i nagle znów ktoś próbuje mi go wciskać, bo autor konkluduje usprawiedliwiając wszelkie bluźnierstwa w stosunku do religii: „A może w naszej religijności znajdują się elementy, które same proszą się o drwinę, są bowiem śmieszne albo, co gorsza szkodliwe, wcale nie przyczyniają się do rozwoju naszego człowieczeństwa i są trudne do zniesienia dla naszego otoczenia”. Czyli to otoczenie ma wyznaczać nasze religijne zachowania.
Echa Krakowskiego Przedmieścia
W artykule Piotra Sikory znajdowałem poniekąd wytłumaczenie i usprawiedliwienie zachowań hołoty na Krakowskim Przedmieściu wiosną 2010 roku. Wszelkie bluźnierstwo jest dopuszczalne, bo przecież ono nie dotyka Boga, a dotyka nas, więc powinniśmy przewartościować w to co wierzymy i jak wierzymy, bo ci szydzący, drwiący i obrażający mogą nam pomóc w naszym rozwoju. To cały sens tego artykułu. Tak usprawiedliwić można każde wyrządzone drugiemu człowiekowi zło, że przecież twoje uleczenie po doznanej ranie może służyć do duchowego rozwoju. Czynem diabelskim jest usprawiedliwianie dokonywanego zła, jego tłumaczenia i wymuszenia na ofierze jakichś pozytywnych aspektów. Doświadczenie sprzed dwóch lat przeorało świadomość wielu Polaków. Niektórzy potrzebują wiele czasu, aby otworzyć oczy i zrozumieć to, co się dokonało 10 kwietnia i wiele dni potem.
Wszystkie pogrzeby katastrofy smoleńskiej (oprócz jednego) miały religijny charakter. Wtedy to „Gazeta Wyborcza” z Magdaleną Środą na czele, a potem „Krytyka Polityczna”, która wydała na ten temat nawet książkę, zaczęły oskarżać, ze Kościół zawłaszczył przestrzeń narodowej żałoby. Ustawiony przez harcerzy krzyż na Krakowskim Przedmieściu, tłumy, które tu zaczęły się modlić, były oznaką, że rządzący przestają się kierować narodowym duchem. Platforma Obywatelska, która jak każda partia dyktatorska chce także być panem dusz ludzkich, przystąpiła do ofensywy. Faktycznie, to, co działo się na Krakowskim Przedmieściu było wielkim eksperymentem socjologicznym. W jakimś stopniu, poprzez obecność krzyża, zaangażowany w to został także Kościół, choć starał się stać z boku. Wywoływany przez różne frakcje wreszcie musiał się opowiedzieć za jakimś rozwiązaniem. Zanegowanie kościelnych pogrzebów i zaangażowania w nich wielu biskupów przez małą, lecz nagłośnianą grupę przez TVN 24 i „Gazetę Wyborczą” doprowadziło do konfrontacji. Przede wszystkim Krakowskie Przedmieście to eksperyment wykluczenia - i to wykluczenia podwójnego! Zmarginalizowania społecznego i wykluczenia ze wspólnoty religijnej. Starano się zrobić wszystko, wymuszać na hierarchów Kościoła decyzję, aby potępili obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu, a księży tam zaangażowanych, w tym głównie ks. Stanisława Małkowskiego - i tak wykluczonego w Warszawie, bo ma zakaz głoszenia kazań poza pogrzebowymi, postponować. Stąd w prasie i telewizji przedstawienie obrońców krzyża jako oszołomów, chorych psychicznie lub ludzi o zaburzonej osobowości. Jednocześnie popieranie zabawy przez premiera i prezydenta (prezydentkę) Warszawy. Tam następowało publiczne deprecjonowanie krzyża, i to nie tego, którego bronili ludzie, ale szyderstwo krzyża ułożonego z puszek po piwie marki „Lech”. Młodzież miała zabawę na cmentarzu. Ktoś stawiał alkohol, ktoś promował i czynił bohaterami organizatorów szyderstwa i bestialstwa. To był wielki eksperyment: czy jest możliwe wykluczenie pewnych grup społecznych, czy socjotechnika zda egzamin, czy młodzi ludzie zdobędą się na pogardę wobec starców, wobec modlących się, wobec krzyża? Ten proces odbywał się przy telewizyjnych kamerach, był podgrzewany. Nareszcie młodzież mogła bezkarnie używać alkoholu publicznie, o narkotykach nie wspominając, aby tylko swoją pogardę, złość i kpinę artykułowała w wiadomym kierunku - w stosunku do obrońców krzyża. Ta manipulacja była niezauważalna, a przecież wszystko to odbywało się za zgodą i kontrolą władz. Funkcjonariusze warszawskiej Straży Miejskiej wiedzieli kogo mają uciszać, a kto bezkarnie może oddawać mocz na palące się znicze. Odwiezienie do szpitala psychiatrycznego na badanie jednego z uczestników obrońców krzyża, zresztą bezpodstawnie, najlepiej świadczy o zaangażowaniu wielu służb w tym stołecznym eksperymencie.
Oczywiście, wśród prominentnych prorządowych kapłanów opcja może być tylko jedna: wszyscy obrońcy krzyża to idioci, a biskupi, którzy opowiedzieli się za modlącymi się, popełnili błąd. Oto Paweł Kozacki, krakowski dominikanin, wspierający „Tygodnik Powszechny” i ten kierunek, stwierdził: „pasterskie biadolenie purpuratów na to, że ktoś walczy z krzyżem, ich obsesyjne skoncentrowanie się na siłach ciemności atakujących Kościół, przekonuje mnie, że z tej lekcji Kościół polski nie umiał wyciągnąć wniosków a większości Episkopatu przed szkodą i po szkodzie jak do tej pory śnił w oderwaniu o rzeczywistości”. To, że niektórzy biskupi bronią krzyża, to dla dominikanina „biadolenie purpuratów”. Wielkopostne rekolekcje Paweł Kozacki głosił w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Olsztynie, ale nie poszedłem na żadną naukę, bo wystarczy mi to, co czytam na jego blogu: „Kościół w Polsce nie potrafi wykorzystać ani beatyfikacji Jana Pawła II, ani sukcesu wyborczego antyklerykalnego ruchu, ani programu duszpasterskiego” – napisał w podsumowaniu 2011 roku – Paweł Kozacki OP. Ciekawe jak on wykorzystuje Ruch Palikota, bo język, którego używa, rzeczywiście jest bliski antyklerykalnym artykułom i palikotowcom. Kiedyś P. Kozacki prowadził rekolekcje dla czytelników „Gazety Wyborczej” w Poznaniu. Najbardziej przeszkadzają mu w Kościele biskupi, którzy bronią krzyża.
Oczywiście są też inni zakonnicy, którzy nie tylko otwarcie krytykują konserwatywną (według nich) postawę biskupów, ale podważają nauczanie Kościoła głównie w kwestiach moralnych. Czołowy publicysta „Tygodnika Powszechnego”, jezuita ks. Jacek Prusak, tym razem w „Gazecie Wyborczej”, w roku 2008 stwierdził: „W sprawie antykoncepcji Kościół nie jest nieomylny. Postuluję, by decyzję, czy antykoncepcja buduje związek czy osłabia zostawiać małżonkom”. Po tej wypowiedzi zamilkł prowincjał jezuitów, a także kard. St. Dziwisz, bo okazuje się, że jezuita z „Tygodnika Powszechnego” przekreślają całe nauczanie Pawła VI i Jana Pawła II, postuluje, aby sprawy antykoncepcji nie rozstrzygać na gruncie prawa naturalnego, ale pozostawić wyborowi małżonków. Jeżeli w jednych sprawach moralnych jezuita twierdzi, że Kościół może być omylny, to dlaczego nie drugich czy trzecich… Jest to propagowanie relatywizmu moralnego. Kościół nie ma głosić nauki zgodnej z Ewangelią i przestrzegać praw i zachowań wypływających z prawa Bożego, ale Kościół ma przychylać się do tego, co uznają za słuszne wierni. Czyli Kościół ma ulegać otoczeniu i mu się podporządkować, to cała filozofia publicystów „Tygodnika Powszechnego”.
Michał Boni reformuje Kościół
Dość niespodziewanie Michał Boni ogłosił likwidację Funduszu Kościelnego. Biskupi dowiedzieli się o tym z mediów, ale dyplomacja nie jest mocną stroną tego rządu, bo rząd posługuje się siłą urzędu. Wezwani na rozmowę biskupi zostali zaskoczeni propozycją rządu, a bardziej Michała Boniego, że po likwidacji funduszu, można będzie odpisać w zeznaniu podatkowym 0,3% na Kościół. Tym bardziej zaskoczyła ich ta informacja, że gdy wchodzili na naradę z członkami rządu, o tym już wiedzieli dziennikarze, ale nie biskupi. To taki nowy sposób rozmowy rządu z grupami społecznymi. Tu chodzi o jedno: aby media wywarły odpowiedni propagandowy nacisk na biskupów, że walczą o dobra materialne, a mamy kryzys, szukamy oszczędności, a biskupi są pazerni. Oczywiście prorządowe media zrobiły swoje. Nawet okładki tygodników były prawie identyczne („Wprost”, „Newsweek”, „Angora”) – zdjęcia biskupów w dobranych pozach odpowiednio wykadrowane. Czego prasa nie zrobi, aby przypochlebić się władzy. Tomasz Arabski przygotowanym tekstem od razu skrytykował biskupów, że nie chcą podpisać dokumentów przygotowanych przez Boniego i wyrazić zgody na 0,3 procent. Tomasz Arabski krytykuje biskupów, że nie ulegli podstępowi…, a przecież kiedyś zasiadał w komisjach Episkopatu Polski, lansowany przez abp. Tadeusza Gocłowskiego. Teraz kontroler z ramienia Tuska i Boniego i nalatujący na biskupów. Faktycznie czysty kabaret. Ten sztandarowy dawniej katolik, dziś oskarża biskupów, że nie godzą się stojąc pod ścianą na warunki proponowane przez rząd. Misterny plan frontalnego ataku propagandowego na bogaty Kościół i na pazernych biskupów trochę się nie sprawdził, ale był kontynuowany dalej. Oto za kilka dni odbywała się konferencja Episkopatu Polski w Warszawie. Czym interesowały się media… samochodami biskupów. I robiła to telewizja i brukowce. „Super Express” wydrukował zdjęcia niby luksusowych samochodów biskupów, gdzie nawet znalazła się stara skoda biskupa Jerzego Mazura, bo już zabrakło innych aut do kolekcji. Ten sam brukowiec dał tytuł na całą pierwszą stronę: Episkopat Polski „Chce 300 mln zamiast 90”. To kłamstwo powtórzyła redakcja na stronie drugiej informując: „Kościołowi z pewnością opłaca się likwidacja Funduszu Kościelnego”. Znany chwyt propagandowy: Kościół chce znów zdobyć pieniądze od biednego państwa. Tomasz Arabski wymuszający zgodę biskupów na odpis 0,3 procent, a tu atak, że biskupi żądają trzy razy tyle, niż dotąd Kościół otrzymywał. Propagandowa schizofrenia, ale tak zaplanował Michał Boni. Tylko, że nie był on prawnym pełnomocnikiem do rozmów z Episkopatem Polski. Mało tego, przedstawiona przez niego propozycja była prywatna decyzją jego i być może Donalda Tuska. Marek Sawicki 19 marca w radiu TOK FM powiedział: „To nie jest propozycja rządu, to jest pomysł Michała Boniego, na rządzie ten pomysł nigdy nie stawał”. Sawicki powiedział też, że „źle się dzieje, jeśli tego typu rozwiązanie wprowadza się poprzez konferencje prasowe” i stwierdził, że jednak Boni mógł tę propozycję skonsultować z Episkopatem, dodając: „ja myślę, że niepotrzebnie, kiedy szukamy dużych oszczędności i na pierwszy plan wysuwa się Kościół katolicki”. Marek Sawicki nie rozumie, albo udaje że nie rozumie, że przecież tu wcale nie chodzi o finanse, a o próbę sił i zorientowanie się, na ile społeczeństwo zaakceptuje ograniczenie Kościoła w sferze społecznej. To przecież praktykowali już komuniści. To ograniczanie działalności Kościoła w dziele charytatywnym i społecznym już po kryjomu się dokonywało, choć biskupi ciągle zafascynowani czy związani z PO jakby tego nie dostrzegali. Przede wszystkim przyjęta ustawa o lecznictwie uderza w hospicja prowadzone przez Kościół. Nakaz prowadzenia działalności gospodarczej uniemożliwia przyjmowanie darowizn i odpisów z podatku dochodowego w wysokości 1 procenta. Ks. Marek Kujawski, założyciel i duszpasterz hospicjum w Radomiu, powiedział, że kontrakt z NFZ zabezpiecza działalność hospicjum w 50 procentach, pozostałe fundusze pochodzą z darowizn, państwo więc ogranicza społeczną aktywność, i tymi ograniczeniami zostaną dotknięci najbardziej poszkodowani przez los: ludzie ciężko chorzy i umierający. O nich żadne lobby się nie upomni. Podobnie mało zauważone zostały protesty małżeństw, które chcą adoptować dzieci. Oto poddane zostały likwidacji katolickie ośrodki adopcyjne, m. in. w Olsztynie i Ostródzie, a pretekstem była zmiana przepisów. Nagle okazało się, że ośrodki te za mało mają przeprowadzonych procesów adopcyjnych. W tym roku Caritas zostanie wykluczona z organizacji letniego wypoczynku dla dzieci polonijnych. Ta decyzja zapadła najpierw w Senacie, a teraz, po przejęciu funduszy przez MSZ, czyli Radosława Sikorskiego, Caritas może być pozbawione finansowania tej akcji, czyli z niej wyeliminowane. Gdy dodamy do tego zapowiedzi ograniczenia kapelanów wojskowych, bo jest ich „kilkuset”, jak powiedział Donald Tusk, a tak faktycznie ok. 140, gdy dodamy obstrukcję w sprawie multipleksu dla telewizji Trwam, i jeszcze szachowanie rządu co do nauczania religii w szkołach, to zobaczymy, że tak faktycznie trwa administracyjna eliminacja Kościoła z dzieł społecznych, edukacyjnych i charytatywnych. Można podziwiać tylko tych biskupów, kardynałów i księży (szczególnie dotyczy to wywodzących się z Krakowa), jak nie dostrzegają działalności antykościelnej tego rządu. Likwidacja Funduszu Kościelnego to tylko ziarenko, które ma uruchomić lawinę i wcale tego nie ukrywa Michał Boni. W wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” z 1 kwietnia powiedział, że „nasza propozycja porządkuje finanse kościelne”. O co tak naprawdę chodzi? O pełną kontrolę finansów Kościoła w Polsce. Czego nie udało się komunistom, to chce osiągnąć Platforma Obywatelska. Jeżeli biskupi zgodzą się na odpis podatkowy 0,3 procent, a nawet 0,5 lub więcej, tym samym wyrażają pełną zgodę na kontrolę finansów przez państwo. Każda instytucja, która korzysta z odpisu podatkowego, musi dziś składać sprawozdanie finansowe nie tylko z wydatkowania tej darowizny, ale też z całej działalności. Michał Boni zapowiedział, że organem sprawozdawczym „w przypadku Kościoła katolickiego roboczo wydaje się nam, że powinny być diecezje”. Czyli państwo chce tym samym w pełni kontrolować stan finansowy diecezji w Polsce. To jest tylko jeden z haczyków odpisu podatkowego. Gdyby biskupi zgodzili się na te 0,3 procent, to kościelne instytucje, a przede wszystkim dzieła dobroczynne, szkoły, fundacje, instytucje pomocy społecznej, hospicja, ba, nawet Fundacja „Tygodnika Powszechnego”, czy nie straciłyby więcej? Bo nigdzie nie znalazłem informacji, że przekazując 0,3 na Kościół, mógłbym także przekazać 1 procent darowizny od podatku instytucji pożytku publicznego. W roku ubiegłym Caritas Archidiecezji Warmińskiej i hospicjum przez nią prowadzone, w ramach darowizn odpisowych od podatku otrzymała 280 tys. zł. Rozliczyła te pieniądze oraz przedstawiła bilans całej działalności gospodarczej władzom państwowym. Czy wprowadzenie odpisu 0,3 procent na Kościół nie uniemożliwi darowizny jednoprocentowej? Wszystko wskazuje, że niestety uniemożliwi. Ba, minister Rostowski publicznie powiedział, że o propozycji darowizny 0,3 procent na Kościół nieoficjalnie nic nie wie. To jeszcze bardziej wskazuje, jak chaotycznie działają ministrowie rządu Tuska i on sam. Choć Michał Boni w wywiadzie powiedział, że we prowadzeniu zmian w stosunku do Kościoła „na pewno nie zabraknie mi silnej woli”, to wiadomo, że to Donald Tusk tę jego wolę określa.
Filozofia Boniego
Michał Boni w wywiadzie w „Tygodniku Powszechnym” powiedział: „Po 20 latach niepodległości państwo polskie nie musi mieć poczucia winy za to, co spotkało Kościół w okresie komunizmu”. Ta filozofia wyjaśnia najbardziej metody i intencje działalności rządu Donalda Tuska. Historia Polski nie jest ważna, nie liczy się dzisiaj, to my zaczynamy nową epokę i niech nikt do nas nie ma pretensji za przeszłość. A chciałoby się zapytać, co zrobiło to państwo w ciągu 20 lat, aby wyjaśnić morderstwa ks. Zycha, ks. Suchowolca, ks. Niedzielaka, o takich zabójstwach, jak małżeństwa Jaroszewiczów czy gen. Papały już nie wspomnę. Czyżby rząd Tuska ogłaszał rewolucję i zarządzał, ze przeszłość się nie liczy, a gruba kreska Mazowieckiego rozciąga się znów, ale od dzisiaj?
W roku 1950, 20 marca, ówczesna władza przyjęła ustawę „o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom posiadania gospodarstw rolnych i utworzeniu Funduszu Kościelnego”. Na mocy tej ustawy skonfiskowano Kościołowi ziemię, majątki rolne powyżej 50 ha (było to 155 tys. ha) oraz 4 tys. budynków. Upaństwowiono szpitale, przedszkola, szkoły, internaty, budynki mieszkalne i gospodarcze. Zakładano, że państwo z zabranego majątku będzie czerpać zyski, które będą przekazywane na Fundusz Kościelny. Faktycznie to władze państwowe określały wysokość tego funduszu, przeznaczały na niego środki z budżetu, a finansowały nie Kościół katolicki, lecz dzieła ten Kościół zwalczające. Do roku 1989 z tego funduszu byli finansowani duchowni innych wyznań oraz księża katoliccy należący do państwowego Caritasu. Komuniści za majątek zabrany Kościołowi finansowali wrogów Kościoła. Po roku 1989 z tego funduszu korzysta aż 140 Kościołów i wspólnot wyznaniowych. Fundusz przestał wspomagać remonty zabytków czy dzieła charytatywne, dziś finansuje ubezpieczenia emerytalne i zdrowotne dla duchownych (dopłacając 80 procent) oraz w pełni dla misjonarzy, alumnów seminariów i członków kontemplacyjnych zakonów. W roku ubiegłym wynosił 95 mln zł.
Zapowiedź jego likwidacji dotknie przede wszystkim inne wspólnoty wyznaniowe, okazuje się, że kilkudziesięciu duchownych korzystających z funduszu należy do wspólnoty judaistycznej i oni głównie protestują przeciwko propozycji darowizny od podatku. To ujawnienie swego wyznania przed urzędnikiem podatkowym, a czasem i przełożonym w zakładzie pracy. Ktoś na internetowym forum napisał: „Ludzie Tuska i Palikota zaplanowali odpis na Kościół przez urzędy skarbowe, żeby mieć ewidencję katolików do zwolnień z urzędów i spółek. Zwalczanie wiary katolickiej to priorytet Brukseli i tym samym Tuska prymuska”. Podpisał się „Gość”. Sprawa odpisów wywołuje protesty przede wszystkim u innych wyznań, ale tu Boni zapowiada inne rozwiązania. A co na to konstytucja, która wprost mówi o równości wyznań w naszym kraju? Czy Tusk chce dać przywilej innym Kościołom i wyznaniom z pogwałceniem konstytucji, którą może nawet w tym celu zmieni? Ponadto decyzja o wprowadzeniu odpisu 0,3 lub innego na Kościoły, także narusza równość obywateli, gdyż rolnicy ubezpieczeni w KRUS takich odpisów zrobić nie mogą. To co wydawało się dla Boniego proste, wręcz możliwe do załatwienia pod obstrzałem fleszy i dziennikarskich kamer, biskupi zastopowali. „Brak dialogu jest zastanawiający” – skomentował Tomasz Arabski, zapominając czym jest dialog, myśląc że polecenie Tuska jest siłą sprawczą.
Donald Tusk jednostronną decyzją zlikwidował pracę Komisji Majątkowej. Powstała ona na podstawie ustawy z 17 maja 1989 roku „o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego w RP”. Komisję rozwiązano 1 marca 2011 roku. Komisja pracowała w trybie mediacyjno-polubownym. Wpłynęło do niej 3063 wniosków o zwrot mienia kościelnego zagrabionego wbrew ustawie z roku 1950. Zespół rządowo-kościelny zatwierdził 1486 ugód, przywracających własność czy to parafiom, czy zakonom, wydał 990 orzeczeń, 666 postępowań odrzucono lub oddalono wnioski. W 136 sprawach zespoły orzekające nie uzgodniły orzeczenia. Na dzień rozwiązania komisji zostało do rozpatrzenia 216 wniosków. Dzięki postępowaniom Komisji Majątkowej zwrócono Kościołowi 65,5 tys. ha ziemi, wypłacono 143,5 mln rekompensat lub odszkodowań, zwrócono 490 nieruchomości zabudowanych, w tym 9 przedszkoli, 8 domów dziecka, 10 domów pomocy społecznej, 19 szpitali, 8 szkół podstawowych i 18 ponadpodstawowych. Komisja w sumie rozpatrzyła 2800 wniosków, a wątpliwości zgłoszone zostały do 30, czyli jednego procenta. Wszystkie decyzje musiały zostać zaakceptowane przez urzędników państwowych. Złożono 28 zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w orzeczeniach komisji przekazanych przez Centralne Biuro Antykorupcyjne do końca 2011 r. Upadło 17 wniosków. Zarzuty postawiono tylko w dwóch sprawach. W lipcu 2011 r. zostali oczyszczeni z nich członkowie komisji z zarzutu o przekazanie zgromadzeniu elżbietanek 47 ha gruntu w Białołęce po zaniżonej cenie oraz za rzekome sfałszowanie podpisu. Grunt został wyceniony przez rzeczoznawców wyznaczonych przez urzędników państwowych. Obecnie toczy się tylko jedna sprawa związana z Komisją Majątkową w Gliwicach.
Wokół Komisji Majątkowej narosło wiele spekulacji i sensacyjnych doniesień. Mimo skrupulatnych dochodzeń, dziś prasa nie informuje o umorzeniach lub uniewinnieniach. Nie informuje też, że Donald Tusk zlikwidował tylko Komisję Majątkową dotyczącą zwrotu mienia dla Kościoła katolickiego. Postępowania wokół zwrotu mienia dla innych Kościołów i wyznań toczą się dalej. Przykładowo Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego utworzona przez Organizację Żydowską do spraw Restytucji z siedzibą w Nowym Jorku oraz Związek Gmin Żydowskich skierowały 5.500 wniosków o zwrot (przekazanie mienia, podczas gdy Kościół katolicki złożył tylko 3 tys. wniosków). Dotychczas rozpatrzono 1800 żydowskich wniosków, niezależnie od przekazanych nieruchomości wypłacono gminom żydowskim 56 mln odszkodowania. Michał Boni zapewnił przewodniczącego Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich, Piotra Kadlcika, że prace będą kontynuowane, bo są dopiero „w połowie drogi do procedury odzyskania skonfiskowanego bezprawnie majątku”. Kościół katolicki świadomie zrezygnował z dwóch trzecich skonfiskowanego bezprawnie przez komunistów majątku, a dziś oskarżany jest o pazerność. Ten majątek jaki posiada nie służy biskupom, ani nawet księżom, lecz najczęściej najbiedniejszym i potrzebującym.
Ks. Henryk Zieliński, redaktor naczelny tygodnika „Idziemy”, zamieścił artykuł, w którym stwierdził: „Być może wynika to stąd, że panu premierowi nie udało się zwasalizować całego Kościoła, a może miał tylko takie plany, bo przecież premier lubi mieć wszystko pod kontrolą. Kościoła nie udało się zwasalizować, więc być może premier próbuje w inny sposób spacyfikować jego autorytet”. Ten sam autor w innym tekście rozpaczliwie przestrzega premiera, że swymi decyzjami i atakami na Kościół spycha go w ramiona PiS-u. Tym samym potwierdza, że większość duchownych krakowskich, warszawskich, gdańskich, lubelskich, także i gnieźnieńskich, faktycznie optuje za PO. Ks. Zieliński ostrzega premiera że swymi antykatolickimi decyzjami wpycha Kościół we wpływy innej partii. A czy premier tym się przejmuje? Tusk testuje Kościół już od kilku lat. Sprawdza, jak daleko może się posunąć, czy katolicy są siłą społeczną jednolitą, czy też można ich podzielić i wykorzystać. Tusk wygrał wojnę o Krakowskie Przedmieście, wygrał likwidując Komisję Majątkową (tylko dotyczącą Kościoła katolickiego), wygrał także pijarowsko, oskarżając Kościół o bogactwo. Ale to ostatni atak, tak wydawałoby się mający akceptację tłumów i pospólstwa nie zaowocował spadkiem zaufania do Kościoła (a wręcz przeciwnie) i wzrostu notować PO (też przeciwnie). Tusk Kościół traktował zawsze instrumentalnie. Zastanawiam się, czy sprawowanie całej władzy też nie traktuje instrumentalnie. Wszak dziennikarze nie są skorzy do tego, aby sięgać do wypowiedzi premiera. A przecież w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” w roku 2005 (nr 15-16) powiedział: „Główną motywacją mojej aktywności publicznej była potrzeba władzy i żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej, bo chyba jestem bardziej próżny niż spragniony władzy. Nawet na pewno…”
Próżność Donalda Tuska, jak sam przyznaje, jest napędem jego postępowania. Próżność w stosunku do Kościoła została zaspokojona. Po raz pierwszy w tym roku nie odbyły się wielkopostne rekolekcje dla PO pod patronatem kard. Stanisława Dziwisza. Wspólna konferencja prasowa i fotografia z kardynałem premierowi już nie jest do niczego potrzebna. „Prawda, że inwestycja części Kościoła w Platformę okazała się „udana inaczej” - podsumował jeden z internautów.
Kościół nie może i nie powinien identyfikować się z żadną partią. Ma być otwarty dla wszystkich, a jednocześnie zamknięty na partyjne, partykularne interesy. Gdy na murze katedry kieleckiej zobaczyłem tablicę ku czci Przemysława Gosiewskiego, pomyślałem: czy to jest właściwe? Nie był świętym ani wzorem katolika, czego zewnętrzną oznaką rozwód i nowy związek. Może był wybitnym politykiem, ale dlaczego ten kult jego osoby ma miejsce w kościele? Mury kościelne mają łączyć ludzi wierzących w Boga, niech tu polityka się nie wkrada, niech zginą stąd polityczne tablice. Cmentarze po to są, aby czcić zmarłych. W kościele można się tylko za nich modlić. Za żywych też. A za premiera Tuska w sposób szczególny, aby uświadomił sobie, że każda władza wypowiadająca wojnę Kościołowi, wygrywa bitwy, ale wojny przegrywa zawsze. Bo za instytucjonalnym, ziemskim Kościołem, stoi Ktoś bardziej znaczący, nie kardynał, którego można omotać, ale sam Zbawiciel, którego żadna władza pokonać nie zdoła.
Ks. Jan Rosłan
Skomentuj
Komentuj jako gość