W marcu 1953 r. po długim i pełnym wydarzeń życiu zmarł Józef Wissarionowicz Stalin. Dokładna data i sposób zejścia Generalissimusa pozostają w sferze plotek i domysłów. Parę miesięcy później życie zakończył Ławrientij Pawłowicz Beria. Dokładna data i sposób zejścia wieloletniego szefa NKWD pozostają w sferze plotek i domysłów. Jest możliwe, że w obydwu przypadkach w zgonie przywódców bezpośredni udział brali ich najbliżsi towarzysze i współpracownicy. Beria np. miał zginąć (uduszony bądź zastrzelony) bezpośrednio na posiedzeniu Politbiura, w którym uczestniczył i na którym podjęto decyzję o jego aresztowaniu. Wg tej wersji jednym z egzekutorów był Gieorgij Konstantinowicz Żukow, marszałek ZSRS, zdobywca Berlina, a ciało Berii, w obawie przed reakcją ochroniarzy, ukryto zawijając w dywan, który akurat był pod ręką.
Obydwie śmierci stanowiły niezbędne preludium dla wydarzeń, które ostatecznie wszczął Nikita Siergiejewicz Chruszczow odczytując na zamkniętej sesji XX zjazdu KPZR referat pt. „O kulcie jednostki i jego następstwach" (24/25 lutego 1956 r.) To, co się wydarzyło potem współcześni ochrzcili mianem „odwilży", kopiując tytuł wydanej w 1954 r. książki Erenburga („Оттепель"). W Polsce momentem krytycznym dla zmiany, która już się dokonywała, była nieoczekiwana śmierć agenta służb sowieckich (ps. Iwaniuk), Bolesława Bieruta (marzec 1956 r.) Długo jednak sam charakter owej zmiany pozostawał niepewny: bezwzględność z jaką zdławiono robotniczą rebelię w Poznaniu (czerwiec 1956 r.) pozostawała w najgorszym stalinowskim stylu. Tak, czy inaczej, „wiatr odnowy wiał". Dotarł również do Olsztyna.
*
Być może najmniej docenianym wątkiem Października był fakt, że stanowił on w dużej mierze sprawę pokoleniową. Pobudzonych politycznie publicystów „Głosu Olsztyńskiego" łączył z wiecującymi studentami wiek: Bohdan Kurowski, jeden z inicjatorów sławnej manifestacji na schodach teatru, miał wówczas 23 lata. Za młodych uznać również należy ludzi, którzy na fali zmian objęli dwa najistotniejsze stanowiska polityczne w regionie: Stanisława Tomaszewskiego (31 lat, nowy I sekretarz KW) oraz Wacława Dąbrowskiego (33 lata, nowy I sekretarz KM PZPR w Olsztynie). Ten ostatni przeszedł ponadto do historii jako pierwszy z partyjnych sekretarzy z dyplomem wyższej uczelni w kieszeni.
Wydaje się, że młodzież w Olsztynie lat 50. nie miała łatwego życia. Nie miała też dobrej opinii pośród decydentów. W każdym bądź razie często postrzegana była w kontekście chuligańskich wybryków, alkoholowych ekscesów oraz upodobania do dziwacznej muzyki (jazz) i ekstrawaganckich ubrań. Stąd, jako element niepewny, młodych uczących się ludzi poddawano ciśnieniom nadzwyczajnym. Studenci Wyższej Szkoły Rolniczej [WSR] nie mieli np. prawa przebywania poza Kortowem po godzinie 20. Po ulicach miasta krążyły patrole, złożone w każdym przypadku z milicjanta, nauczyciela i radnego Miejskiej Rady Narodowej, powołane specjalnie dla egzekwowania owego zakazu. Członkowie miejskiej Komisji Porządku Publicznego dokonywali nalotów na funkcjonujące wówczas w Olsztynie kina, aby przekonać się, czy studenci nie uczestniczą w zakazanych im wieczornych seansach. Kiedy indziej, gdy któryś z urzędników zasugerował, że przyczyną nieakceptowanych postaw młodzieży mogą być niewłaściwe lektury, dokonano kompleksowej lustracji bibliotecznych zasobów. Starszym nie podobała się również karciana pasja, której poddawali się studenci, postulowano więc zmianę rozkładu zajęć, tylko po to, by utrudnić realizację owej pasji.
Jednocześnie brak było jakichkolwiek propozycji pozytywnych kierowanych do młodzieży. ZMP, jedyna dopuszczalna forma zrzeszania młodych ludzi, nawet oficjalnie definiowana była jako „organizacja młodzieży", a nie – dla młodzieży. Do priorytetów Związku należały działania mające na celu mobilizację członków do intensywnej nauki oraz aktywizacja polityczna, realizowana jako działanie indoktrynacyjne. Sprawy naprawdę interesujące studentów - akademiki, rozrywka i wypoczynek, opieka socjalna - znajdowały się na odległych pozycjach związkowej agendy i to wyłącznie w sferze deklaratywnej. Nawet wakacje nie stanowiły dla młodych oddechu od tego dusznego systemu, studenci zaganiani byli bowiem np. do prac polowych, czasami naprawdę ciężkich, przy czym zdarzało się, że celowo stwarzano im przy tym upodlające warunki bytowe.
Nie brakowało więc powodów, dla których to właśnie w środowisku uczącej się młodzieży zmagazynowane zostały obfite pokłady rozgoryczenia, które ostatecznie stało się paliwem dla szczególnie intensywnie wyrażonego sprzeciwu. Młodzież z WSR i Studium Nauczycielskiego była najaktywniejszym i najłatwiej dostrzegalnym z uczestników olsztyńskiego Października. Co więcej: stopień zaangażowania młodych ludzi nie miał w 1956 r. swojego precedensu i nigdy więcej nie powtórzył się z podobną siłą. Nigdy też, ani wcześniej, ani później, akademickie środowiska nie odegrały roli wiodącej w żadnym momencie lokalnej historii, tak jak to miało miejsce owej jesieni.
Jednak zrewoltowana młodzież to tylko jeden z przynajmniej trzech kręgów społecznych, które decydowały o obliczu olsztyńskiego Października. Dwa pozostałe tworzyli dziennikarze i publicyści prasowi oraz ludzie Partii. Chociaż rewolucyjne ożywienie panowało we wszystkich tych trzech obszarach, to ujmując zjawisko w ramy chronologiczne, łatwo zauważyć, że były one zbieżne w czasie jedynie częściowo. Sekwencja zdarzeń wykazuje, że ferment najpierw opanował życie wewnątrzpartyjne, nieco później środowisko dziennikarskie. Studenci zdominowali trzecią, przedostatnią fazę procesu, sprawiając, że wydarzenia przybierały niekiedy charakter rewolty.
Z przyczyn naturalnych w łonie PZPR najwcześniej pojawił się duch zmiany, bo też i Partia była poniekąd jego promotorem, tak w równie naturalny sposób formacja ta odpowiedzialna była za zakończenie okresu „odwilży". Ergo, likwidację rewolty. Co prawda, w Olsztynie ten moment inicjacji wewnątrzpartyjnej jest ledwo odczuwalny. Na lipcowych plenach np. temat poznańskiego Czerwca pojawił się jedynie śladowo; terenowe organizacje PZPR aż do jesieni nie były też skłonne do przeprowadzenia zmian personalnych, co stanowiło jeden z kluczowych dezyderatów wzburzonego społeczeństwa. Kiedy wreszcie do owych zmian doszło, stało się to na tym etapie wydarzeń, w którym Partia nie tylko nie posiadała inicjatywy, ale w ogóle utraciła (choć tylko na krótko) kontrolę nad biegiem zdarzeń.
*
Jest niemal pewne, że za nieobecność wyraźnych objawów przemian w miejscowej PZPR w tej pierwszej, przedpaździernikowej fazie odpowiedzialność spada w całości na instancję wojewódzką: trudno o bardziej skostniałą, bojaźliwą i zachowawczą ekipę niż egzekutywa Komitetu Wojewódzkiego PZPR pierwszych dziesięciu miesięcy 1956 r. Godna pożałowania postawa owego grona jest tym łatwiej dostrzegalna, że ostro kontrastowała z dynamiką wydarzeń charakteryzującą wówczas władze centralne. Ciekawe, że z tego samego okresu pochodzą dowody świadczące o tym, że powiew nowego wdarł się do szeregów partyjnych również na Warmii i Mazurach. Tyle, że nieco niższego niż wojewódzki szczebla.
W tym samym dniu, który zyskał miano „czarnego czwartku" (28 czerwca 1956 r.), przedstawiciele KW ponieśli zaskakującą porażkę: podległy im Komitet Powiatowy PZPR w Olsztynie nie przyjął forsowanych na plenum zmian kadrowych. Towarzysze z powiatu nagle, po latach bezmyślnej jednomyślności, odkryli własną podmiotowość. Równie szokujące było, że w niektórych z przeprowadzonych wówczas głosowań odnotowano głosy sprzeciwu i to wcale niepojedyncze. W tym momencie hegemonia instancji wojewódzkiej daleka jednak była od złamania – wspomnianą powyżej nominację koniec końców przeprowadzono, tyle że z półtoramiesięcznym poślizgiem. Niemniej, podobnych wyżej opisanemu wydarzeń przytoczyć można więcej, co oznacza, że i w Olsztynie ferment był obecny również pośród ludzi z legitymacjami.
Kolejną – chronologicznie – grupą owianą „wiatrem odnowy" byli dziennikarze. I znowu: nie powinno to dziwić, zważywszy na fakt, że owa grupa zawodowa profesjonalnie związana z obiegiem informacji, posiadała do niej nieporównywalnie większy (choć nadal ograniczony) dostęp niż przeciętny mieszkaniec miasta. Swoje znaczenie miało i to, że całkiem sporą grupę publicystów zaangażowanych w Październik stanowili ludzie młodzi.
Ukształtowani w dużej mierze przez ideologiczną ofensywę typu zetempowskiego, wykazywali się junacką gorliwością w śledzeniu odstępstw od marksistowskiego purytanizmu. Jako przedstawiciele inteligencji, nie mogli nie dokonywać porównań pomiędzy głoszoną teorią, a realizowaną praktyką. W pewnym więc sensie komuniści sami ukształtowali ludzi, którzy następnie stanęli przeciwko nim. Należy pamiętać, że w 1956 r. polski komunizm był jeszcze młody, a w kraju nie brakowało autentycznych wyznawców ustroju. Ci ostatni często nie mogli pogodzić się z faktem, że ubóstwiana idea wykoślawia się w trakcie wdrożenia: tak mniej więcej wyglądały narodziny jednego z największych nieporozumień epoki Polski Ludowej, czyli rewizjonizmu.
*
Włączenie mediów w proces „odnowy", niewątpliwie inspirowane i wspomagane przez część aparatu partyjnego (ale nie w Olsztynie) miało kolosalne znaczenie. Bez dziennikarzy, postalinowski przełom mógł z łatwością pozostać sprawą wyłącznie wewnątrzpartyjną i zamknąć się w formule sowieckiej, tj. wyrazić tym tylko, że z powszechnego terroru wyłączono partyjną elitę. Nie da się abstrahować od faktu, że np. w sąsiedniej Czechosłowacji „odwilży" w ogóle nie było. Tak więc prasa w 1956 r. miała znaczenie kluczowe.
W świecie bez telewizji zasięg czytelnictwa, nośność słowa drukowanego była o wiele większa od czegokolwiek, co możemy wyobrazić sobie dzisiaj. Również dlatego, że kanały przenoszenia informacji były nieliczne – czytali wszyscy i wszyscy czytali to samo. Dziennikarze, korzystając z rozluźniającego się gorsetu, poczynając już od lata 1955 r. publikowali coraz to odważniejsze teksty dowodząc tym samym, że zmiana jest możliwa. W pewnym momencie w ogóle wymknęli się partyjnej kurateli – PZPR była krytykowana nawet przez partyjny dziennik „Głos Olsztyna" – stając się tym samym awangardą ruchu.
Dowodem wpływu, jaki posiadali dziennikarze na mieszkańców miasta, był wiec zorganizowany przez nich w dniu 21 października. Był to zarazem moment kulminacyjny przywódczej roli owego środowiska w całym procesie. Owa pierwsza z całej serii masowych manifestacji politycznych tej jesieni, odbyła się u stóp schodów teatru im. Jaracza. Wszystko było wówczas nowe i rewolucyjne: mityngu nikt z nikim nie uzgadniał, wystąpienia mówców transmitowano na żywo przez radio, cenzura nie działała, a kilkutysięczny tłum po raz pierwszy w dziejach socjalistycznego Olsztyna zebrał się dobrowolnie.
Nie da się umniejszyć podstawowej wartości, którą przyniosła ze sobą ta manifestacja: możliwość swobodnej, nieograniczonej i niekontrolowanej wypowiedzi. Inne jej elementy były mniej spontaniczne, a przez to wiele mówiące o intencjach organizatorów i nich samych w ogóle. Przyjęta z aplauzem tłumów rezolucja, stanowiła atrybut sam w sobie: w Październiku 1956 r. demonstracja bez rezolucji była prawie nie do pomyślenia.
Charakterystyczne jest, że odezwa wygląda na bardzo umiarkowaną. Na pewno nie była rewolucyjna. Ale też i sam wiec nie był bynajmniej wiecem protestacyjnym, przeciwnie: zwołano go jako wyraz poparcia dla nowego/starego I sekretarza Komitetu Centralnego. Władysław Gomułka po ośmiu latach spędzonych w niebycie właśnie powracał do władzy. Afirmatywny charakter manifestacji spod teatru sprawia, że będąc wyrazem zmiany, paradoksalnie jakoś pozostawała w duchu epoki mijającej.
Pośród sześciu punktów przyjętej rezolucji nigdy nie zrealizowano w pełni ani jednego. Istotniejsze jest, że dwa z nich w istocie podważały samą istotę ustroju. Realizacja zasady wolnych wyborów parlamentarnych, podobnie jak postulaty uwolnienia obiegu informacji (zniesienie cenzury) i zapewnienie prawa do wolności zrzeszania się, zlikwidowałyby władztwo komunistów w krótkim czasie. Inna rzecz, że kontekst w jakim sformułowano żądania nie pozostawia wątpliwości: protestującym szło o realizację socjalizmu państwowego. I nic więcej. Wiec z 21 października zakończono gremialnym odśpiewaniem „Międzynarodówki" i „Mazurka Dąbrowskiego". Nikt chyba nie dostrzegał dysonansu jaki zachodzi pomiędzy obiema pieśniami.
Równe potraktowanie narodowego hymnu i pieśni rewolucyjnego ruchu proletariackiego jest tylko jednym z wielu przejawów niesamowitego galimatiasu pojęciowego towarzyszącego Październikowi. Z perspektywy prawie sześćdziesięciu lat opisu wymaga niekiedy sam język, którym się wówczas posługiwano; np. powstanie na Węgrzech określano powszechnie jako „rewolucję", chociaż twardogłowi ideolodzy partyjni gotowi byli widzieć w nim raczej „kontrrewolucję". Genezy podobnych nieporozumień nie trzeba od razu szukać u Maurycego Mochnackiego (który właśnie „rewolucją" nazywał Powstanie Listopadowe), ale raczej gdzieś pomiędzy bezradnością językową powojennego pokolenia a indoktrynacyjną działalnością zapalonych odnawiaczy systemu. Wiara w możliwość pożenienia pryncypiów totalitarnego tworu z wartościami narodowymi była silna nie tylko w PRL, trudniej natomiast zrozumieć dlaczego w historiografii wolnej już Polski np. ówczesne żądania zwrotu Lwowa i Wilna określa się jako „nacjonalistyczne".
Jest prawdą, że wydarzenia na Węgrzech pozwoliły zradykalizować październikowe hasła, stawiając jednocześnie tamę dla radykalizacji zachowań. Niejasne pozostaje, czy zbrojny zryw zaprzyjaźnionego narodu uratował Polaków przed rozlewem krwi. Mające miejsce, przynajmniej od 19 października, ruchy wojsk sowieckich stacjonujących w granicach PRL, zdają się świadczyć o tym, że nieobliczalny w wielu przypadkach Chruszczow mógłby zdecydować się na użycie przemocy w otwarty sposób. Do tego nie doszło, a postawa Gomułki wydaje się tu równie istotna, co odczucia Polaków obserwujących poczynania Armii Radzieckiej w Budapeszcie. Cyniczne w swojej istocie, ale trafne jest spostrzeżenie, że brutalne stłumienie powstania węgierskiego pozwoliło nowemu kierownictwu partyjnemu prezentować się wobec narodu jako bezalternatywne.
Ale też wieści o Węgrach z bronią w ręku walczących z moskiewską satrapią musiały w Polakach budzić żywe emocje. To właśnie informacje z Budapesztu sprawiły, że olsztyńscy studenci – dotąd rozgrywani i wykorzystywani przez rozpolitykowanych dziennikarzy – usamodzielnili się i przejęli inicjatywę. Ich dziełem była największa w kraju manifestacja: wiece z 30 października pod względem liczby uczestników ustępowały jedynie słynnej manifestacji na stołecznym placu Defilad. Wszystko to mieście liczącym jakieś 55 tysiące mieszkańców, przy liczbie studentów około 2 tysięcy.
Ostoją historii jest chronologia: 30 października wydawało się, że Węgrzy wygrali swoją walkę, że odzyskali niepodległość. Że przegnali sowietów. W Polsce chyba tylko jeden Gomułka posiadał wiedzę o tym, jak sprawy rzeczywiście się mają i że właściwa interwencja Armii Radzieckiej to kwestia kilku najbliższych dni. Stąd zresztą jego apel o koniec wiecowania i powrót do pracy. Reszta Polski żyła w euforii; w Olsztynie obudzone nadzieje ukierunkowane były głównie na dwa cele: przegnanie znienawidzonych kacyków partyjnych oraz odreagowanie narodowego zniewolenia. Jeden z najmniej popularnych dygnitarzy – odpowiadający za propagandę, sekretarz KW Michał Frank - alarmował Warszawę donosząc o silnych nastrojach „antyradzieckich" panoszących się w Kortowie. Niewątpliwie miał rację.
To właśnie z Kortowa w porze obiadowej 30 października wyruszył świetnie zorganizowany przez studentów pochód: nad szeregami powiewały węgierskie i polskie flagi narodowe, a cel stanowił plac Armii Czerwonej (dzisiejszy plac Bema) – kolejny nieprzypadkowy symbol i oznaka panujących nastrojów. Studenci bynajmniej nie byli izolowani: po drodze przyłączyło się do nich „pół miasta". Władze pozostawały w inercji, przeciwdziałania nie było nawet kiedy manifestanci samowolnie zmienili nazwę placu na plac Powstańców Węgierskich. I chociaż natrętna stylistyka epoki była na wiecu obecna („ludu Olsztyna - łącz się z nami"), to przeważały hasła, o których można powiedzieć, że były albo antysowieckie albo bardzo antysowieckie. Natomiast propagowany przez oficjalne kanały informacji nurt domagający się „socjalizmu z ludzką twarzą" pozostawał marginesem, jeśli w ogóle istniał (i to pomimo, że przewodzący studentom komitet miał w nazwie „rewolucyjny").
Charakterystyczne też, że na placu Powstańców Węgierskich nie śpiewano już „Międzynarodówki" (odśpiewano „Rotę" i hymn narodowy), no ale tym razem intelektualiści z dziennika partyjnego nie mieli głosu decydującego.
Z nieznanych powodów historyk olsztyńskiego Października upiera się, że ostatnim przejawem rewolty były wybory do Sejmu PRL ze stycznia 1957 r. Tymczasem przeprowadzone na zasadach bezalternatywnych, przy zmasowanym nacisku politycznym i propagandowym, aby głosować „bez skreśleń", mieszczą się raczej w nurcie zdecydowanego, szybkiego (chociaż rozłożonego w czasie) i kompleksowego odchodzenia od – jak to wówczas określano – „zdobyczy Października".
Nie sposób przeczyć, że Polska po i przed 1956 r. to dwa różne kraje. Liczyło się nie tylko odstąpienie od powszechnego terroru państwowego, ważne było też np. zaniechanie siłowej kolektywizacji wsi, odstąpienie od bezwzględnej walki z Kościołem, czy przywrócenie namiastki spółdzielczości i prywatnego sektora wytwórczego. Najistotniejszym kapitałem Października musiała jednak być świadomość – tak władzy, jak i społeczeństwa – że Polaków nie udało się zsowietyzować. Brakowało też przesłanek, że uda się to w najbliższej przyszłości, chociaż przyznać należy, że Władysław Gomułka podobnych prób nie zaniechał.
Jeśli obronić się przed pokusą uznania protestów studenckich z jesieni 1957 r. za ostatni przejaw Października, to w przypadku Olsztyna za jego koniec uznać należy zajścia wokół grudniowej konferencji sprawozdawczo – wyborczej PZPR. Po „dziennikarskim" wiecu sprzed teatru i manifestacji z 30 października, stanowiły one trzeci, ważki element konstruujący całą tę historię. Aby zrozumieć ich sens i genezę, należy nieco cofnąć się w czasie.
Pomysł Chruszczowa, doskonale uwidoczniony w tytule ww. tajnego referatu, polegał na obronie ustroju poprzez zrzucenie na błędy jednostek jego stron ciemnych. Realizacja tej koncepcji na gruncie krajowym ułatwiona była poprzez fakt, że Gomułki nie zabito, tak jak np. miało to miejsce z Laszlo Rajkiem na Węgrzech. Sukces operacji „odwilż" uzależniony był jednak nie tylko od znalezienia nowego, wiarygodnego kierownictwa. Potrzebny był jeszcze bohater negatywny. To wręcz niewiarygodne, ale niemalże w każdym z olsztyńskich powiatów udało się znaleźć odpowiednik Stalina. Dzięki temu można było konstruować potępieńcze tezy o „kulcie" kolejnych I sekretarzy: Gostomskiego (powiat Olsztyn), Zabłockiego (Mrągowo), Najdera (miasto Olsztyn), Jagiełły (Lidzbark Warmiński), Mikułowa (Nowe Miasto), Sugiera (Morąg), czy Zaremby (Pasłęk).
Ale główne role „stalinistów" odegrać przyszło dwóm sekretarzom KW: Michałowi Frankowi i Janowi Klesze. Jesienią 1956 r. stanowili oni przedmiot szczególnej i żywiołowej niechęci. Studenci z WSR i SN dawali wyraz owym emocjom, które jak się wydaje, były powszechne. Tymczasem postulat dotyczący usunięcia ich ze stanowisk zrealizowano nie dość, że późno, to jeszcze na raty. Nowym I sekretarzem KW miał zostać Stanisław Tomaszewski, ale w październiku Partia znajdowała się w chaosie i Tomaszewskiemu dopisano niecodzienny tytuł zaledwie „pełniącego obowiązki". Wiążące decyzje zapaść miały dopiero na konferencji wojewódzkiej, która rozpocząć się miała pierwotnie 8 grudnia, a ostatecznie otwarta została dzień później. Łamiąc obyczaj czyniący z partyjnych konwentykli wydarzenie ogólnospołeczne, dwudniową konferencję zlokalizowano w możliwie najdalszym punkcie miasta – mieszczącej się na Jakubowie siedzibie WDK (dzisiejszy CEiIK). Żywiono nadzieję, że uda się w ten sposób zminimalizować rozmiary spodziewanej pikiety i zniechęcić do manifestowania przynajmniej niektórych spośród wzburzonych studentów.
Jeżeli tak było, to nadzieje okazały się płonne: w pierwszym dniu obrad uporządkowany pochód przemaszerował z Kortowa przez centrum Olsztyna do WDK zabierając ze sobą studentów SN, a także młodzież niezwiązaną z żadną z uczelni. Punktem kulminacyjnym manifestacji była dwugodzinna okupacja sali konferencyjnej, podczas której studenci skandowali hasła domagające się wyeliminowania z władz partyjnych ludzi utożsamianych z lokalną wersją stalinowskiej epoki. Czegoś takiego Partia jeszcze nie widziała.
Fakt, że do dziś nie udało się ustalić jakiegoś jednego, konkretnego źródła inspiracji akcji studentów, zdaje się świadczyć o jej autentyzmie. Nie bardzo natomiast cokolwiek pewnego powiedzieć można o jej skuteczności. Wielu świadków i komentatorów wydarzenia twierdzi, że manifestacja skompromitowała ruch studencki jako nieobliczalny, chuligański, warcholski. W podobnym tonie wypowiedział się m.in. Władysław Matwin, wizytujący wówczas Olsztyn z polecenia KC PZPR. Niezależnie jednak, czy odbyło się to bez wpływu studentów, czy też z ich udziałem, władze partyjne na szczeblu wojewódzkim poddane zostały – w sensie personalnym – zasadniczym przetasowaniom. Z egzekutywy władającej Komitetem Wojewódzkim w upływającej kadencji (obranej w grudniu 1955 r.) nie ostał się nikt. Z szerokiego, 47- osobowego składu „plenum", wybory z sukcesem przebrnęło zaledwie 7 osób. Co charakterystyczne, organ ów, zgodnie z modnymi wówczas hasłami demokratyzacji, powiększono przeszło dwukrotnie – do 102 członków.
Stanisław Tomaszewski był jedną z tych niewielu osób, które pozostały w kręgu władzy pomimo Października. Innym byli m.in.: reprezentująca Ligę Kobiet Irena Raj (Rajowa) oraz Kuźma Romaniuk, szef wojewódzkich struktur UB i SB. Niektórzy z tych, co odeszli w Październiku, rychło mieli powrócić. Np. Juliusz Malewski cieszył się „zasłużoną" emeryturą nieco tylko ponad dwa lata. Trzy lata trwała przerwa w piastowaniu stanowiska sekretarza w przypadku Andrzeja Fornala. Symbolem zmian w Partii było pojawienie się w składzie KW takich ludzi jak: Andrzej Wakar, Jerzy Burski, Jan Boenigk. Żaden z nich nie zrobił kariery w partyjnych szeregach. Burski w składzie plenum nie przetrwał nawet pełnej kadencji.
Zmiany były więc raczej iluzoryczne (we władzach miejskich nie było ich w ogóle), a odwrót od Października błyskawiczny. Już w listopadzie, a tym bardziej grudniu 1956 r., wyraźne były głosy potępiające studentów. Głośno, zwłaszcza na forach partyjnych, oskarżano ich o dążenie do dewastacji miasta. Zarzut był jednocześnie chybiony i perfidny: studenci gorliwie dbali o zabezpieczenie swoich manifestacji, wysyłali też na ulice patrole, które pilnowały porządku (i likwidowały ewentualność prowokacji wobec milicjantów). Posadę (i miejsce w egzekutywie KW) stracił Leszek Jucewicz, redaktor naczelny „Głosu Olsztyńskiego", oskarżany o brak nadzoru nad podległym mu tytułem i dopuszczenie do uczynienia z partyjnej gazety tuby krytyków władzy. W styczniu 1957 r. posłem na Sejm z ziemi warmińsko – mazurskiej został m.in. Gerard (Gerhard) Skok, obwiniany jeszcze kilka tygodni wcześniej o bandyckie ekscesy wymierzone w Kościół. Najpóźniej na przełomie wiosny i lata 1957 roku wrócił do ogniw partyjnych jednomyślny, bezdyskusyjny schemat. Nazwa placu niosącego chwałę Armii Czerwonej nie znikła, przeniosła się ledwie o parę przecznic. Za to już w sierpniu 1957 r. wymazano z topografii Olsztyna imię Powstańców Węgierskich.
Im dalej w czasie, tym mniej się o Październiku mówiło. Czesław Browiński w swojej monografia miasta – pierwszej dottyczącej powojennego Olsztyna – poświęcił Październikowi dosłownie ćwierć strony, nie wyjaśniając przy tym ani jednym słowem na czym ówczesne „wydarzenia" polegały. W III RP temat Października został wyraźnie zdominowany przez inny z „polskich miesięcy" – Marzec'68 r., choć skala, znaczenie i głębia obydwu „wydarzeń" są nieporównywalne.
Mariusz Korejwo
(tekst ukazał się w miesięczniku "Debata" nr10/2014, publikujemy za zgodą autora)
(zdjęcie z wystawy zdjęć Wacława Kapusto - olsztyński październik 1956 roku)
Skomentuj
Komentuj jako gość