Jeżeli większość (głosujących) Polaków nie miała nic przeciwko rządom Donalda Tuska w kraju – i to przez siedem lat z rzędu - to ja dzisiaj nie mam nic przeciwko Donaldowi Tuskowi na stanowisku przewodniczącego RE. I to nie dlatego, że idąc tropem myśli prezesa Jarosława, żywię nadzieję zaznania ulgi, jaka dana jest zwierzętom pociągowym w obliczu takiego oto faktu, że osoba płci żeńskiej opuściła wóz.
Powiedzmy sobie szczerze: trochę szydery w polityce nigdy nie zaszkodzi, ale pogadać poważniej o polityce od czasu do czasu też nie zawadzi. Tymczasem dyskurs proponowany przez oponentów premiera zdominowany został idiotycznym przekazem w typie: hehe, Jaśnie Państwo do wód wyjeżdżają. Proszę zwrócić uwagę na okładki tych największych z opozycyjnych pism – prym wiedzie stylistyka bulwarowa, farsa i groteska. Nu i chwatit, tyle tylko, że te same tytuły pragną uchodzić za poważne, wpływowe, opiniodawcze, a na co dzień upajają się własnym oburzeniem w temacie: schamienie polityki; rządy pijarowskie; cyrk w miejsce władzy. Obsikiwanie obsikującego nie zmieni smrodu wiadomej cieczy w różaną woń.
Taka postawa jest poniekąd efektem małodusznej niemożności przyznania, że nominacja Tuska jest jego sukcesem. Tak: Platformie się udało ! Wzięła Brazylię w trzech setach i nawet antypatia do aktualnego trenera nie zmieni rzeczywistości: punkty zdobyte, wynik idzie w świat, a zazdrośnikom pozostaje obgryzanie paluchów.
Nie da się twierdzić, że Polska na tuskowym awansie nic nie zyskała; nic to by było wtedy, kiedy by nominacji nie było ! Polak, jakikolwiek Polak na eksponowanym stanowisku któregokolwiek z organów unijnych to jest plus dla kraju – przynajmniej na wejściu.
Zupełnie innym zagadnieniem pozostaje, co też z owym sukcesem stanie się dalej. Ale na litość Boską, o ile wiemy już z grubsza wszystko o Tusku – premierze, to przecież nie wiemy jeszcze nic o Tusku – przewodniczącym RE.
Sam fotel jest rzeczywiście poniekąd fotelem techniczno – organizacyjnym, a nie decyzyjnym. Osobowość poprzednika, a był nim jakiś facet w okularach, utwierdziła owo domniemanie. Ja nie twierdzę, że Tusk zrobi ze swojej nowej funkcji taki użytek jaki uczynił, dajmy na to, Jelcyn ze stanowiska prezydenta Republiki Rosyjskiej. Albo MacArthur ze stanowiska zarządcy powojennej Japonii. Chodzi mi tylko o to, że nawet banalne funkcje można wypełnić niespodziewaną treścią. O ile się chce, umie i ma trochę szczęścia.
Niepokój natomiast (i to poważny) budzi coś więcej niż tylko zbiór poszlak wskazujący na to, że wybór Tuska podyktowanym był interesem raczej niemieckim niż polskim, a on sam traktowany jest jako figura berlińska, a nie warszawska. Chciałbym np. przypomnieć banalne wydawałoby się, wyznanie pana premiera, który zapytany w dniu ogłoszenia nowiny, kiedy się o nominacji dowiedział, odrzekł: „dzisiaj".
Jeśli uznać ową wypowiedź za szczerą – a nie ma najmniejszego powodu, aby posądzać pana premiera o mijanie się z prawdą, i to jeszcze w wystąpieniu publicznym – stwierdzić trzeba, że jest to wszystko dość dziwne. Każdy, kto cokolwiek w życiu organizował, dobrze wie, że wszelkie oficjałki od szczebla gromady począwszy, konsultuje się wprzódy - w celu uniknięcia blamażu - dyskretnym wywiadem. Jeżeli rzeczywiście decydenci unijni pominęli ten etap i miast zadzwonić do Warszawy, polecieli od razu do mediów, oznaczać to może wyłącznie skrajną dyspozycyjność Donalda Tuska wobec ośrodków politycznych – powiedzmy – nietutejszych.
Tym istotniejszą ma on rolę do odegrania. Idzie o przełamanie cudacznego, niepojętego oraz absurdalnego stanowiska polskich polityków, którzy w momencie objęcia jakiegokolwiek stanowiska unijnego, zaczynają się głośno odżegnywać od wszystkiego, co kojarzyć się może z tzw. interesem narodowym. Zupełnie tak, jakby szczególnie zależało im na ugruntowaniu powszechnego mniemania o UE jako bycie abstrakcyjnym, unoszącym się nad rzeczywistością jak biblijny duch nad wodami. Abstrahując już bowiem od purytańskiego cynizmu praktykowanego ochoczo przez wszystkie wielkie stolice zjednoczonej Europy, trzeba by w końcu przyjąć do wiadomości, że III RP jest również członkiem Wspólnoty, więc jej interesy powinny być równie ważne, jak interesy każdego innego kraju.
W moim pojęciu dobrym Europejczykiem może być tylko ten Polak, który biorąc urząd w Brukseli, realizuje polską politykę. Jeśli tak się stanie, to nawet ja zacznę gadać, że Tusk został prezydentem Europy. No i od razu ciepło robi się na sercu z myślą, że kolega po fachu, historyk – archiwista, dostał taką fuchę !
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość