Niedziela. Od samego rana niemożebny upał. Święto, więc miasto wymarłe. Luz na ulicach, skwerach i w parkach sponsorują dzisiaj sklepy. Wszystkie większe ustawowo zamknięte i nagle poruta, bo mimo weekendu oraz pięknej, plażowej pogody, na pewno znalazło by się kilka milionów chętnych do spędzenia paru godzin na szopingu. A tak, chciał, czy nie, siedzi się na działce, pali pod kratą i popija piwo. No bo przecież nie w kościele, chociaż to Zielone Świątki.
Święta państwowe w III RP to pic na wodę i fotomontaż. Bóg jeden wie, komu służą. Ludzie mają je na ogół w nosie. Te religijne coraz bardziej w nosie, ale państwowe – nadal, niezmiennie i głęboko w nosie. Bronią się jeszcze Boże Narodzenie i Wielkanoc, no ale to święta pozbawione konkurencji klimatycznej. Zimno, działka odpada. Ciekawie jednak byłoby dowiedzieć się, ilu rodaków w tych terminach wybiera raczej Kanary i okolice. Oraz ilu wybrałoby, gdyby tylko mogli.
Święta Peerelowskie, nawet jeśli się w kalendarzu utrzymały (1 Maja), nigdy nie były autentyczne, więc kiedy bat zniknął, Polacy pokazali, co o nich (tj. o Święcie Pracy) myślą. I niewiele pomoże tu przemoderownie daty na jubileusz akcesyjny. Święta III RP (11 Listopada, 15 Sierpnia, 3 Maja) przyjęły się słabiutko. Jako zew powszechny nie zaistniały.
Naród ma bowiem jeden model świętowania: grill. Przy czym grill nie musi tu oznaczać grilla dosłownie. Chociaż na ogół tak właśnie jest. Definicja grilla: działeczka, leżaczek, piwko. I święty spokój. Żadnych masówek, manifestowania, wieców. Każdy chce być osobno: odciąć się od nie swoich, nawet ich nie oglądać, usunąć z horyzontu. To jest najważniejsze, a ponadto: pobałamucić bezproduktywnie, co dość często oznacza upoić do upodlenia.
Cały czas idzie o duże kwantyfikatory. Bo na pewno zwiększa się grupa ludzi, którzy próbują jakoś oryginalniej spędzić te wszystkie dni wolne. Rowery, nordic walking, aquaparki, spa. Ale nadal chodzi o to samo: o osobność. Bo u nas linia podziału nie przebiega pomiędzy tymi, którzy „świętują", a tymi którzy grillują. Ale pomiędzy tymi, którzy grillują, a tymi, którzy by chcieli, ale z różnych powodów nie mogą.
Teza historiozoficzna nr 1: Polacy jako społeczeństwo odreagowują grillowaniem PRL. Jak się kogoś przez dwa pokolenia zmuszało do świętowania, to nie może dziwić odreagowanie i ucieczka w prywatność. Oraz alergia na państwotwórcze celebry.
Teza nr 2: III RP pozostaje dzieckiem niekochanym. Jej atrybuty nie budzą szacunku, dumy, ani zaufania. Państwo poczęte w niejasnych okolicznościach, posiadające zamazaną metrykę urodzenia, dojrzewające koślawo, a momentami patologicznie, w wieku dorosłym nadal nie olśniewa urodą. Niektórzy z akuszerów twierdzą nawet, że jest brzydką panną na wydaniu.
Teza nr 3: papiści mają inaczej. U nich święta trzymają się mocno, Kościół po raz kolejny jakby wyręcza państwo w budowaniu (i utrzymywaniu) wspólnoty. Ale nawet on nie jest w stanie skłonić Polaków do uczuć wzniosłych w wybrane dni państwowego kalendarza. Zresztą, w Zielone Świątki też się grilluje, tyle że po mszy.
Co więc pozostaje? Pogodzić się z myślą, że święta państwowe są dla urzędników i już? I, że pod następnymi zaborami znowu powalczymy o możliwość (nie)świętowania 3 Maja? Albo może wypełnimy kalendarz o 13 grudnia, 4 czerwca, wrócimy do 22 lipca i 7 listopada (Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa miała, jak wiadomo, miejsce w listopadzie) etc. z myślą, że to i tak wszystko jedno.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość