Miasto reklamujące się jako 'ogród z natury' popełnia seryjne samobójstwo architektoniczne obstawiając bunkrami nawet kwartały pryncypialne – pisze Mariusz Korejwo.
Miasto z natury
Kilka lat temu sypnął się londyński ratusz, że zakupiony za niebotyczne pieniądze system sterowania miejskim ruchem ulicznym ustawiony został celowo tak, aby kierowcy jak najwięcej stali, a jak najmniej się przemieszczali. Im więcej paliwa wypalono w korkach, debilnie ustawionej sygnalizacji świetlnej, itp., tym częściej trzeba było zajeżdżać pod dystrybutor dla uzupełnienia baka. A im więcej udało się sprzedać benzyny, ropy, czy gazu, tym większa była suma należnych podatków, w których municipium nad Tamizą ma swój udział.
Cynizm, złodziejstwo, zwodzenie na manowce, arogancja to odwieczne atrybuty rasowego polityka. Brak elementarnego pomyślunku również. Polityka smarkania w firanę we własnym domu (nie dość, że obrzydliwa, to jeszcze bez sensu) święci triumfy od państwowych szczytów po państwowe doły. W kraju postępującej zapaści demograficznej dla uzyskania becikowego potrzebnych jest kilkanaście dokumentów. W kraju permanentnego dwucyfrowego bezrobocia, likwiduje się hurtem ostatnie nisko składkowe umowy o prace (które jakiś bęcwał nazwał 'śmieciowymi').
Natomiast miasto reklamujące się jako 'ogród z natury' popełnia seryjne samobójstwo architektoniczne obstawiając bunkrami nawet kwartały pryncypialne (patrz: najnowsze inwestycje przy Partyzantów), nie mówiąc już o działkach nieco od centrum oddalonych (patrz: urbanistyczny cud galerii 'Warmińskiej' albo rozpaczliwy falochron ramujący jezioro Kortowskie od strony Armii Krajowej). Tak, wiem: Ratusz nie ma wpływu na koncepcje inwestorów. Nie ma rady. Się nie da. W ogóle tow. Sienieda jest wszędobylski, wszechmocny i nad podziw rozmnożony.
Miasto – 'ogród z natury' wyrzyna masowo drzewa. To akurat się da. Ostatnio ogrodnicy z natury wycięli nawet młodostan ledwie zadomowiony wzdłuż al. Sikorskiego. A przecież jest powiedziane:
„Jeśli obywatel bez zgody właściciela sadu w sadzie drzewa ściął, pół miny srebra zapłaci" (§ 59).
Niby kryterium zbyt prymitywne, bo to jednak kodeks Hammurabiego, ale adresat taki, że i hasło: jedno wycięte drzewo = jedna obcięta łapa (ogrodnika) nie wydaje się przesadą. Gadanie psu na budę: nasi tutejsi najwybitniejsi z wybitnych wygrają na jesieni w pierwszej turze z wynikiem 70% (zakład?) i nadal podziwiając dzieło własne, będą też mogli bez przeszkód podziwiać siebie. Być może nawet Ogrodnik Numer Jeden zanuci jak Campino „bin zu gross fűr meine Zeit" niepomny, że ogród bez drzew to się warzywnik nazywa.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość