„Trzeba dobrze zrozumieć – ta ściana z uporem maniaka budowana, jest budowana nie w obronie reformy rządowej, lecz przeciw samemu PYTANIU o reformę rządową. Przy tym wszystkim, całe to monstrum propagandowe – bez ładu i składu, bez logiki i bez próby realnej dyskusji - powstało bez związku z rzeczą samą. Jej celem było wyłącznie zaistnienie, nic więcej – stąd przekaz nie musiał być rzeczowy, adekwatny, ani składny. Bo nie o to szło.”- pisze Mariusz Korejwo
Genialny, popkulturowy produkt George RR Martina „Gra o tron” czytać można jako rozprawkę o władzy, próbę odnalezienia jej istoty, zrozumienia jej fenomenu. Autor, co zrozumiałe u powieściopisarza, nie posługuje się definicjami, lecz opisami. Jeden z bardziej sugestywnych kreśli alegoryczny obraz króla, bogacza i maga oraz stojącego w ich kręgu wojownika: czyich słów usłucha wojownik, jeśli każdy z trzech depozytariuszy władzy wyda rozkaz zabicia dwóch pozostałych ? Odpowiedź na to pytanie jest zarazem początkiem zrozumienia czym jest władza. Początkiem, bo jednak równie istotne pozostaje zagadnienie, dlaczego właśnie ten jeden został wysłuchany, a nie któryś z pozostałych dwóch.
Realna władza nie daje się zinstytucjonalizować: pani marszałek Sejmu, formalnie druga osoba w państwie, jest tylko jednym z podrzędnych wykonawców woli premiera. Wielu konstytucyjnych ministrów nie posiada nawet ułamka władzy będącej w posiadaniu zauszników tegoż premiera. Z nieomal pół setki parlamentarzystów tylko nieliczni dysponują realną mocą sprawczą; reszta ma - co najwyżej - prawo do pobierania diet.
Realna władza nieomal nigdy nie działa wprost: środek nazywa celem, a cel środkiem. W Polsce celem głównym władzy są wybory, a celem wyborów jest władza, której znowuż celem są wybory, a w tych ostatnich idzie o ... i tak w kółko.
Władza ma tendencję do zamieniania narzędzi służących maszynerii w samą maszynerię. I tak np. administracja zamiast być narzędziem obsługi państwa, staje się machiną samą w sobie – owym państwem w państwie. Stanowiska w administracji nie służą sprawie kierowania podległą jej dziedziną, lecz zaspokajaniu potrzeb materialnych dzierżawców stanowisk. Zjawisko jest powszechne, np. szkolnictwo bardzo często nie służy jako narzędzie edukacji, lecz głównie jako pomoc socjalna dla zatrudnionych w nim ludzi (jeśli dobrze posłuchać państwa z ZNP to największym dramatem polskiej szkoły jest fakt masowych zwolnień nauczycieli w warunkach niżu demograficznego). Sądownictwo coraz częściej – zamiast wypełniać rolę wymiaru sprawiedliwości – służy sprawie głoszenia hipotez ‘światopoglądowych’.
Mylenie czajnika z herbatą ma swoje odpowiedniki w sferze psychologii indywidualnej (obżartuch je aby jeść, a nie zaspokoić głód) i historii powszechnej; jest bowiem grzechem tyleż powszechnym, co banalnym. Warto przypomnieć, że np. podobny błąd korona brytyjska przypłaciła utratą kolonii amerykańskich. Kretyńska, acz z premedytacją przeprowadzona akcja opodatkowania doprowadziła do słynnej ‘herbatki bostońskiej’. Kretyńska, bo nawet jej instalatorzy wiedzieli, że wpływy z nowych podatków nie mają szans pokrycia kosztów związanych z ich ściągnięciem. Z premedytacją, bo w nowym prawie podatkowym nie chodziło ani przez chwilę o podatki. Londyn zamienił cel i środek miejscami; szło po prostu o pokazanie kolonistom kto tu rządzi.
Stąd jeszcze jeden wniosek: w polityce nieomal zawsze chodzi o coś innego niż to, o czym się mówi, że chodzi. Ostatni odcinek polityki krajowej, tj. referendum szkolne jest świetną okazją do próby ustalenia, w którym miejscu do licha jesteśmy.
Jest prawdą, że żadna ze stron nie do końca grała czysto. Ruch reprezentowany i kierowany przez małżeństwo Elbanowskich cokolwiek naciągnął swoich zwolenników. Do głośnych i ogólnie znanych haseł sprzeciwu wobec rządowego projektu wprowadzenia obowiązku nauczania dla sześciolatków doczepiono po cichu jakieś inne postulaty, które jako żywo nie zafunkcjonowały w obiegu powszechnym. O referendalnym pytaniu dot. likwidacji gimnazjów zrobiło się głośniej dopiero w ostatniej fazie parlamentarnej batalii; kwestia nauczania historii w ogóle pozostała poza obiegiem. NIK-owski raport o stanie szkół, na który powoływali się zwolennicy referendum, oparto na nikłej próbce ok. 30 placówek; mało kto o tym wspominał. Pewnie znaleźć można i inne dowody na kreatywnie stosowany przekaz przez ‘tą stronę’.
Niemniej ewentualne ‘naciągnięcia’ strony społecznej nikną wobec molocha manipulacji jaki ulepiła strona rządowa. Odkładam na bok ocean arogancji jakim wykazała się władza olewając kolejne miliony obywatelskich podpisów. Skupić się chciałbym na nieporadnościach, niezręcznościach i bezmiarze bzdur wygadywanych w obronie decyzji o odrzuceniu referendum. Wszystko to w takim natężeniu, że sugeruje albo bardzo nieczyste sumienie (casus złodzieja wyrzekającego się ręki za którą go złapano) albo totalny cynizm (...i co nam zrobicie ?).
To PSL-owcy, którzy jako że zawsze byli przeciw gimnazjum, to właśnie dlatego są przeciw głosowaniu ewentualnie gimnazja likwidującym. To posłowie PO wyrzekający na koszty referendum - ci sami od cygar, zegarków, garniturów, hoteli z basenami, drogich win i 60 milionów państwowych złotych uciułanych na partyjnych kontach (itp., itd.). To przedstawiciel narodu odmawiający sensu referendum, no bo naród przecież już wybrał i po to wybrał, żeby już nie myśleć – nie dający się przekonać pomimo ww. miliona podpisów (w 2011 r. Platforma zebrała 5,6 mln głosów) i 65 % sondażowej przewagi Elbanowskich. To pani posłanka, tak łagodna z usposobienia (jej własne słowa), że aż pluła na wizji z logiką niezawodną, acz wybuchową: o sześciolatkach powinni mówić tylko rodzice sześciolatków !!! Jasne, na pewno w związku z tym nie powinny wypowiadać się pewne panie w wieku poprodukcyjnym. To kolejny pan z opcji tak słusznej, że aż dziwne jeśli w ogóle inne istnieją, ze swobodą przyznający – a owszem, szkoły nie są gotowe, ale to nawet lepiej, bo teraz będą musiały.
Trzeba dobrze zrozumieć – ta ściana z uporem maniaka budowana, jest budowana nie w obronie reformy rządowej, lecz przeciw samemu PYTANIU o reformę rządową. Przy tym wszystkim, całe to monstrum propagandowe – bez ładu i składu, bez logiki i bez próby realnej dyskusji - powstało bez związku z rzeczą samą. Jej celem było wyłącznie zaistnienie, nic więcej – stąd przekaz nie musiał być rzeczowy, adekwatny, ani składny. Bo nie o to szło.
Nie idzie o żadne dzieci, żadną reformę, żadne meritum. Głosowanie nad projektem Elbanowskich to dla Tuska kolejny sprawdzian jego władzy. Albo ma ją on i cały system budowany z mozołem może trwać spokojnie, albo już nie. I wtedy drżyjcie wszyscy: i wy - w ELEWARrze, i wy – w Miedzi, i wy – w Wyborczej. Albo drżyj Tusku, bo może czas, aby wojownik wybrał kogoś innego w kręgu władzy.
Mariusz Korejwo
*B. Molko
Skomentuj
Komentuj jako gość