„Jestem jakość dziwnie spokojny, że nie. Zbyt dobrze znam tą arogancję ratuszową, która blokując kilka solidnie zamieszkanych dzielnic (osiedli), nawet nie pomyślała o alternatywie – ja akurat pamiętam z jakim poślizgiem ‘oddano do użytku’ sławetną Wąwozową. Cymes aleja, spontanicznie już ochrzczona imieniem Grzymowicza (Grzymowicz – białoruski działacz ludowy z przełomu wieków; dopisek dla wielbicieli art. 212 KK).”
Ekonomia nie jest nauką ścisłą. Widzi to każdy laik próbujący oszacować cele i strukturę budżetu państwowego. Np. ostatnio minister od pieniędzy powiedział, że zwiększa deficyt, bo w ten sposób dostarcza gospodarce ‘bodźców rozwojowych’. Teraz już wiadomo, dlaczego mamy taką dziurę w państwowej kasie: to nie długi, to po prostu od cholery bodźców rozwojowych.
Równie nieścisła jest ekonomia co niektórych inwestycji miejskich, a obserwując postępy robót drogowych w Olsztynie dochodzę do wniosku, że sztuka budowlana również nie zalicza się do dziedzin ścisłych; raczej artystycznych, by nie powiedzieć ezoterycznych. Wierzący powiedziałby nawet, że piekielnych. Inaczej nie sposób pojąć (ekonomicznej) logiki działań, w myśl których najpierw błyskawicznie rozpruwa się 1,5 km jezdni, a potem ‘buduje’ z intensywnością wynoszącą (w porywach) do 2,5 robotnika plus góra jeden egzemplarz sprzętu ciężkiego na raz.
Podobne tempo inwestycji wrzucane w głębokim PRL (np. trzy lata na analogicznej długości odcinek dawnej Kaliningradzkiej, trzy lata na kawałek dawnej al. Zwycięstwa) nikogo wówczas nie dziwiło, choć na pewno wściekało niejednego. Tylko że przy tamtej ekonomii nikt nie był zainteresowany planowym wykonaniem czegokolwiek; taki akuratny wykonawca sam sobie produkował straszliwe tyły, bo musiał robić więcej niż leniwi, którzy guzdrali się na swoim placu w nieskończoność.
Dziś mamy niby normalny rachunek ekonomiczny, ale dalej jakiś on dziwny. Nic tu się nie klei: lepszą organizację robót zapewnił by średnio rozgarnięty pawian, i to tuż po zetknięciu ze znaczącym ładunkiem elektrycznym. Większą wydajność robót, niż całe to XXI wieczne wyrafinowanie technologiczne, zapewniło by pół tuzina chłopa z szuflą. Wszystko to razem powinno się tak ‘na oko’ kompletnie nieopłacać, ale przecież jednak ktoś tu zarabia. Pojęcia nie mam kto, wiem natomiast kto płaci.
Mój syn patrząc na gęsty ruch ulicy Bałtyckiej stwierdził, że to niemożliwe, aby mieszkało tu tylu ludzi, ilu dojeżdża. Otóż za niemożliwość normalnego dojechania do własnego domu / pracy płaci ze swojej kieszeni każdy z nich. I tu zaczyna się kolejny rachunek, również ekonomiczny, ale jakiś taki nieważny, no bo to koszty rozmyte. Można by jeszcze jakoś od biedy uwierzyć, że wylewanie asfaltu na krótkim odcinku akurat przez trzy lata – jakoś tam jest ‘opłacalne’ (uzasadnione ekonomicznie) na linii inwestor – wykonawca. No, ale co z kosztami ludzi, obywateli miasta dla których przecież ‘to wszystko’ się robi, tymi tysiącami spędzającymi nadgodziny na pseudo jezdniach, palącymi nadprogramowe paliwo, psującymi auta na karkołomnej jezdni ? Ktoś to próbował oszacować ?
Jestem jakość dziwnie spokojny, że nie. Zbyt dobrze znam tą arogancję ratuszową, która blokując kilka solidnie zamieszkanych dzielnic (osiedli), nawet nie pomyślała o alternatywie – ja akurat pamiętam z jakim poślizgiem ‘oddano do użytku’ sławetną Wąwozową. Cymes aleja, spontanicznie już ochrzczona imieniem Grzymowicza (Grzymowicz – białoruski działacz ludowy z przełomu wieków; dopisek dla wielbicieli art. 212 KK).
Z drugiej strony, jak coś ma być porządnie zrobione, to nie ma co się śpieszyć. Taką katedrę Notre – Dame budowali 200 lat. Może i Bałtycką Magistrat pomyśliwuje jako swój wehikuł do wieczności. Wielkości maluczcy nie pojmą, ale wiedzą też swoje: budujemy grób dla Faraona, śpiewał Sztywny Pal Azji.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość