„Więc dlaczego, do cholery, polityk, który wygrał hasłami obniżenia podatków - podatki podnosi ? Dlaczego – skoro tym zyskał poklask milionów – miast rozwalać koterie, umacnia je i wspiera ? Dlaczego obiecując miłość sieje nienawiść ? Dlaczego wypiera się wszystkiego, co go wyniosło i zamienia się w przeciwieństwo własne, w karykaturę; staje się wreszcie żywym ucieleśnieniem demonów, z którymi obiecał walczyć i ta właśnie obietnica przyniosła mu sukces ? Gdzie tu logika, gdzie tu sens ?”
Kura jest jednym z najgłupszych stworzeń na świecie. W ogóle się nie uczy. Jak postawić na jej drodze szklaną taflę, będzie walić łbem raz po raz, i nic: nie przejdzie. I za groma nie zrozumie, o co biega, dlaczego ona nie może.
Zwierzaki o nieco większym rozumku też załomoczą główką raz, czy dwa. Ale potem zaczną kombinować: jedno bydlątko przeszkodę ominie, inne ją przeskoczy. Zawsze też znajdą się zwierzaki takie, które po prostu zrezygnują. Każde z nich jednak coś zrozumie, czegoś się nauczy. Tylko nie kura. Tylko nie polityk.
Polityk, dajmy na to, nagle ma wizję oraz natchnienie. Wymyśla sobie nową partię, powiedzmy: Stronnictwo Miłujących (albo Ugrupowanie Lubości). Wsłuchawszy się w głos ludu (albo i nie), zaczyna obiecywać: nie podniosę podatków (a nawet je obniżę), uwolnię gospodarkę od więzów zbędnej biurokracji, otworzę jedno okienko, zaprowadzę okręgi jednomandatowe i zmniejszę skład parlamentu, pobuduję żłobków i przedszkoli od metra, oplotę drogą Ojczyznę siecią autostrad oraz dróg ekspresowych, pochylę się nad rodziną po normalnemu rozumianą („zadaniem Państwa jest roztropne wspieranie rodziny i tradycyjnych norm obyczajowych, służących jej trwałości i rozwojowi” – 2007 r.), zlikwiduję abonament, pogonię do stu diabłów zaspawane cechy branżowe i resortowe, będę latał tylko rejsowymi samolotami, wprowadzę budżet zadaniowy, pognębię pychę biurokratów (a połowę zwolnię) i stworzę służbę cywilną, zlikwiduję obowiązek meldunkowy, ukończę prywatyzację, scyfryzuję urzędy, zlikwiduję KRUS, uproszczę sprawy pozwoleń budowlanych, a do tego będę skromny, komunikatywny i miłujący wszystkich – nawet nieprzyjacioły swoje.
Załóżmy teraz, że lud uwierzy, że lud to kupi. Fale niespotykanego (co najmniej od 4 czerwca ’89 r.) entuzjazmu przetoczą się od Karpat po Bałtyk, i pognają dalej – ku Wyspom Brytyjskim, zaludnionym milionami Lechitów. Wszędzie powieje nowa nadzieja, a do urn pójdą nawet ci, którzy nigdy nie chodzą.
Co zrobi zwierzątko w takiej sytuacji ? Zwierzątko nieco mądrzejsze od kury ? Każde dziecko wie, że aby zasłużyć na cukierka, trzeba ładnie się uśmiechać i odpowiadać na pytania pełnym zdaniem, nie wolno natomiast bluzgać oraz opluwać emerytów napotkanych w komunikacji miejskiej. Wszyscy to wiedzą, jak śpiewał Kuba Sienkiewicz.
Więc dlaczego, do cholery, polityk, który wygrał hasłami obniżenia podatków - podatki podnosi ? Dlaczego – skoro tym zyskał poklask milionów – miast rozwalać koterie, umacnia je i wspiera ? Dlaczego obiecując miłość sieje nienawiść ? Dlaczego wypiera się wszystkiego, co go wyniosło i zamienia się w przeciwieństwo własne, w karykaturę; staje się wreszcie żywym ucieleśnieniem demonów, z którymi obiecał walczyć i ta właśnie obietnica przyniosła mu sukces ? Gdzie tu logika, gdzie tu sens ?
O cel nie pytam, bo go chyba nigdy nie było; zastanawia mnie natomiast wzorzec rachunku przeprowadzanego gdzieś tam, przy lampce schłodzonego wina. Przecież nic się nie zgadza, nic nie działa, jak można tego nie dostrzegać ?
Proszę nie brać mnie za naiwniaka – ja wiem, że politycy łżą i obiecują złote góry. Ale gross obiecanek, którymi Ugrupowanie Lubości zdobyło Polaków, była (i jest) absolutnie wykonalna, leżała w zasięgu ręki: partia z zasięgiem władzy nieporównywalnym do niczego innego po rozwiązaniu Komitetu Centralnego, z masą unijnej kasy pod ręką, z poplecznictwem największych mediów, z niekłamanym entuzjazmem społecznym i potężnym kredytem zaufania poddanych. Co więcej, robiąc, co obiecała, mogłaby nadal liczyć na te fale, na ten entuzjazm, na te poparcie i poplecznictwo. Kraj by się naprawiło niejako przy okazji.
Boże, jak to można było aż tak spieprzyć !
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość