„Linia śmieszności, która łatwo przemienia się w dramat, nie leży między PiS a PO, między żelazną brzozą i sztuczną mgłą, między babą w spódnicy i chłopem w spódnicy, między Karnowskimi, Lisieckim, czy Chrabotą. Linia podziału, ta naprawdę istotna, biegnie między nami a tymi, którzy chcą nas nabić na bambus, oskubać z kasy i wsadzić w chomąto.”- pisze Mariusz Korejwo
W absolutnie genialnej książce „Eichmann w Jerozolimie”, Hannah Arendt opisuje jakim utrapieniem dla nazistowskich Niemiec były faszystowskie Włochy. Wykonując zalecenia silniejszego sojusznika, Duce przemieniał je na ogół w farsę. Dotyczyło to m.in. tzw. kwestii żydowskiej: jego ustawy segregacyjne skonstruowane były w taki sposób, że pozostawały martwą literą, a dociśnięci do muru jesienią ’43 r. Włosi tak przeprowadzili deportację Żydów, że w efekcie "tysiąc wywodzących się z warstwy najuboższej Żydów zamieszkiwało w najlepszych hotelach Isere i Sabaudii". Warto przypomnieć, że w każdym innym przypadku deportacja oznaczała wywózkę do jednego z KL, czyli na ogół: śmierć.
Pojęcia nie mam, czy Włosi robili, to co robili z premedytacją, czy też tylko im tak wychodziło. Wiadomo: Zeitgeist, a ogólny i kompleksowy blamaż nowego imperium rzymskiego jest więcej niż oczywisty („Amarcord”!!!). W tym wypadku pierdołowatość zagrała na rzecz pierdoły, chociaż w literaturze istnieją świadectwa, że postawa ta była raczej programowa niż przypadkowa. Najlepszy z całej książki Hellera („Paragraf 22”) rozdział „Rzym”, ponury i lepki od beznadziejności, poświęcony jest genetycznemu odruchowi mieszkańców Buta Apenińskiego: po co walczyć z najeźdźcą, po co zmagać się z żywiołem, lepiej mu się poddać i po cichu robić swoje. Każda burza w końcu minie, a my tu zostaniemy, tak jak byliśmy. Trochę to czeskie i szwejkowskie, a i efekty – czyli ogląd zewnętrzny – podobne. Włosi często postrzegani są jako niegroźni krzykacze; Czesi to ‘pepiki’ – nikt im nie pamięta Heydricha, łatwiej było posługiwać się gryzącą ironią. Jak w tej opowieści o przestrzelonym lustrze u fryzjera – jedynej ofierze II WŚ. Tyle, że Praga stoi, jak stała (w przeciwieństwie do Warszawy), a Żydzi podczas wojny zwiewali na włoskie tereny w słusznym przekonaniu, że tam nic im nie grozi.
Groteska bywa więc przydatna w polityce, niestety: tylko bywa. Bo teraz, zupełnie bez sensu, przejdę do spraw krajowych i krajowej groteski. Mamy jej tu złoża nieprzebrane, ale jeszcze nie spotkałem się z wypadkiem, aby czemuś dobremu służyła. Przeciwnie: zamieniamy (oczywiście: Oni) sprawy poważne, pomysły dobre, w bzdurę, wypalając przy okazji do surowej gleby ‘drzewo dobrego’. Niech to będą prawybory partyjne. Idea najsłuszniejsza w świecie, najbardziej demokratyczna z możliwych, najnowocześniejsza i bardzo tradycyjna, rudymentalna wręcz. I co zrobiła z nich Platforma ? Co więcej, ponad spektakl medialny, ponad kolorową reklamówkę, ponad teatr starannie dobranych pacynek ? Gorzej nawet, realizując definicje Orwella, pozamieniano przy okazji znaczenie terminów jasnych i precyzyjnych tak, że stały się one swoim przeciwieństwem: „wybory” w tym wypadku to nominacje dokonane palcem Przewodniczącego, „debata wyborcza” natomiast to lizusowski spektakl z którego pamięta się wyłącznie długie nogi posłanki (już nawet nie wiem, której: Pomaski, Muchy ?).
Drugi przykład: prof. Gliński. Otóż wbrew jazgotowi ‘mędiów’, zjadliwościom antyPiS-owców, okrąglutkim sylogizmom ‘specjalistów’, tworzenie rządu cieni jest OBOWIĄZKIEM każdej opozycji, a nie jej zachcianką. Znakomita formuła korporacyjna: nie ma krytyki bez propozycji pozytywnej, powinna być chlebem i masłem pracy parlamentarnej. Żadnemu z wyborców nie wolno obrzydzać propozycji rządowych, bez realnych kontrpropozycji: pokaż no Jaguś, co masz w koszyczku. To SLD, PSL i wszystkie inne literki pokazać mają swoich ewentualnych premierów, ministrów, ba! – dyrektorów departamentów - po imieniu i nazwisku. Tak, żeby można ich było zawczasu zapytać o żłobki, akcyzę, rynek pracy, o wszystko. I oni mają to wiedzieć, już dziś, już teraz.
I to nie jest groteska, groteską jest poseł Cezary Kucharski. Zapytany, dlaczego dał się wybrać, odpowiedział: „chciałem zobaczyć jak to działa, doświadczyć czegoś nowego, jakiejś dodatkowej adrenaliny. Poza tym wydawało się, że może mi to pomóc w moim długoterminowym celu. Żeby ludzie postrzegali mnie jako kogoś poważniejszego”. Podpowiedź: długoterminowym celem Kucharskiego jest zostanie managerem wszystkich piłkarzy – reprezentantów Polski. Tak, właśnie po to mamy Sejm, wolne wybory, demokrację i tym podobne. Aby pan Kucharski mógł lepiej pohandlować piłkarzami. Kucharski to, oczywiście pikuś, ale zasada jest globalna: jedynym zwerbalizowanym celem dla którego Kwaśniewski właśnie ożenił się z Palikotem jest powstrzymanie Jarosława. Aż dziw, że powstrzymanie Jarosława nie zostało jeszcze wpisane do konstytucji jako naczelna zasada ustrojowa.
Linia śmieszności, która łatwo przemienia się w dramat, nie leży między PiS a PO, między żelazną brzozą i sztuczną mgłą, między babą w spódnicy i chłopem w spódnicy, między Karnowskimi, Lisieckim, czy Chrabotą. Linia podziału, ta naprawdę istotna, biegnie między nami a tymi, którzy chcą nas nabić na bambus, oskubać z kasy i wsadzić w chomąto. A tu tłok, panie, że strach ! Czas podjąć refleksję hrabalowskiego bohatera, który w połowie opowieści zrozumiał, że nie wystarczy udawać, że się jest wielkim, aby być wielkim.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość