"Pomysły na włączenie poniemieckiej spuścizny do własnej sfery kulturowej dzisiejszego Olsztyna wciąż są słabo uargumentowane, słabo sprzedawane i wciąż czekają na model prezentacji. Żywa jest obawa przed popadnięciem w skrajność „czczenia”, tego, co jednak jest obce. Nie tylko: nie wolno zapomnieć, że polska awersja do niemczyzny jest dobrze uzasadniona"- pisze Mariusz Korejwo
Parę dni temu portal DEBATA opublikował relację ze spotkania, którego tematem, jak rozumiem, był sposób na recepcję pozostałości po niemieckim Olsztynie. Żadnym odkryciem jest, że sprawa poruszana była nie raz, w gremiach różnorodnych, ze skutkiem jednakowoż identycznym. Zanim jednak do puenty przejdę, chciałbym przypomnieć jedno z takich spotkań.
Jeśli ma ono dziś wartość jakąkolwiek, to dlatego, że: a) odbyło się ono 27 lat temu, zdążyło więc dorosnąć całe pokolenie i już sam przeskok generacyjny może być tu interesujący; b) odbyło się w kompletnie odmiennych warunkach ustrojowych i politycznych (w tym: geopolitycznych); c) jego uczestnikami byli oficjele ówcześni (1985 r. !), ale co ważniejsze, pretendujący do miana lokalnej elity intelektualnej.
Chociaż uczestnicy tamtejszej debaty należeli (przynajmniej niektórzy) do pieszczochów władzy (tu widzę różnicę), to nie tryskali entuzjazmem, czy radosnym optymizmem. Przeciwnie: przeważało smętne umiarkowanie i postawa obronna. „Jeżeli nasze miasto ciągle jeszcze wytrzymuje porównanie z analogicznymi miastami w Polsce, to prawdopodobnie jest w tym zasługa tych burz mózgów, które myśmy sobie urządzali” (Władysław Ogrodziński). Analizując teraźniejszość, większość rozmówców, chcąc nie chcąc, nawiązywała do przeszłości, do dziedzictwa kulturowego i cywilizacyjnego Warmii i Mazur / Prus Wschodnich. Hieronim Skurpski tak to ujął: „tutaj chodziło o zrobienie czegoś i ostatecznie z tego Olsztyna zrobiliśmy coś … myśmy właściwie w Olsztynie zastąpili Królewiec. I taka była idea już w czasie Lublina, że wobec tego, że tamtego miasta nie otrzymaliśmy, to tutaj ten Królewiec był”. Ale była też klęska myślenia regionalnego, bo poszatkowanie administracyjną siecią utrudniało oparcie się o „Frombork razem z [jego] wielka tradycją” z jednej strony i „wielkie jeziora, które jakoś nas ustawiały” z drugiej strony. To małomówne wystąpienie było bodajże jedynym, które zakładało w ogóle możliwość jakiejś kontynuacji. Przestraszył się jej najwyraźniej Edmund Wojnowski, który przede wszystkim zastrzegł się, że jest „zwolennikiem tradycji, ale przeciwnikiem tradycjonalizmu” (cokolwiek by to oznaczało), aby zaraz potem dodać: „ambicje Olsztyna […], by Olsztyn zastąpił rolę jaką odgrywał Królewiec. Oczywiście, jest to umowna historia. Należy ją traktować bardzo umownie, broń Boże w kategoriach historyczno – politycznych, a właśnie w kategoriach kulturalnych”.
Gorzej, że mimo dłuższego wywodu, nie sposób zrozumieć, co oznaczały ambicje kulturalne Olsztyna zastępującego Królewiec. Całość argumentacji (nie tylko Wojnowskiego zresztą) opierała się na konieczności nawiązywania do „polskich tradycji sięgających do Królewca”, co musiało oznaczać wybitnie wybiórcze podejście do tejże tradycji.
Tym samym podtrzymywano linię generalną obowiązującą co najmniej od ‘44/45 r., z tezą fundamentalną: wszystko, co niemieckie (nie tylko hitlerowskie, nazistowskie) jest złe. Z całym bagażem konsekwencji: fizyczną dewastacją pozostałości materialnych, która faktycznie zaraz po II WŚ miała miejsce. Zacieranie pamięci trwało dłużej.
W obydwu dyskusjach brakuje mi jednak słonia. Tj. spostrzeżenia, że żaden Polak nie miał najmniejszego wpływu na rys powojennych granic - na to, który konkretnie kawałek Ostpreussen dostanie się Polsce i czy w ogóle. Polacy jako naród, jako społeczeństwo, nie mieli też wpływu JAK ów kawałek zostanie zaadoptowany. Decydowała o tym machina państwowa, która też „nasza” nie była. Kiedy kilka osób wyartykułowało pomysł odmienny, źle się to dla nich skończyło.
Inaczej mówiąc, spuścizna miejsca nie była ani dobrowolna, ani chciana. Na pewno nie brakło rodaków demolujących, zacierających, niszczących poniemieckie pamiątki na własną rękę, bez oficjalnych zachęt. Z punktu widzenie Kurpia, Wilniuka, Ślązaka, nie było czego kultywować. Z drugiej strony bardzo często brakowało refleksji, że nie tylko pamiątki „spod znaku Rodła” zasługują na szacunek.
Pomysły na włączenie poniemieckiej spuścizny do własnej sfery kulturowej dzisiejszego Olsztyna wciąż są słabo uargumentowane, słabo sprzedawane i wciąż czekają na model prezentacji. Żywa jest obawa przed popadnięciem w skrajność „czczenia”, tego, co jednak jest obce. Nie tylko: nie wolno zapomnieć, że polska awersja do niemczyzny jest dobrze uzasadniona.
Widać w tym kompleks słabego. Gdybyśmy dorobili się (kulturowo, intelektualnie, materialnie) solidnie, nie było by strachów przed malowidłem zza kotary.
Są też ambiwalencje innej natury. Jakżeż kwestionować dorobek socrealu, jeśli nie kwestionuje się osiągnięć niemieckich ? Dunikowski, Urania, Kopernik (kino), ba - Aleja Zwycięstwa ! Dlaczego mamy czepiać się biednego górnika Pstrowskiego, rewolucjonisty Kasprzaka ?
Absorbując dorobek dziejowy dokonuje się wyboru, który więcej mówi o wybierających niż o dorobku dziejowym. Możemy dać spokój kryteriom, by w imię niedającej się objąć idei, akceptować wszystko jak leci. Trzeba się będzie wówczas godzić i na dorobek Polski Ludowej. Bo zaraz dojrzeją roczniki ’90-te i będą pomstować na dewastację pomników PRL.
Mariusz Korejwo
PS. skrótów i opuszczeń w cytatach nie zaznaczałem.
Skomentuj
Komentuj jako gość