Łagiernik Warłam Szałamow pisał („Wiersza”), że zupełnie nie rozumie, dlaczego naczelnik obozu wydając zarządzenie, spodziewał się, że zostanie ono wykonane. Przecież naturalnym, biologicznym niejako odruchem niewolnika jest właśnie niewykonanie zarządzenia, co najwyżej wykonanie go źle, pozornie, częściowo.
Odruch negacji nie wynika z irytującej przekory, nie jest też złośliwością służącego plującego do zupy. Jest obroną szańca ostatniego – pierwiastka ludzkiej godności; cząstką elementarną bez którego człowiek jest niemożliwy. Jakkolwiek jej nie nazwać: dumą, honorem, poczuciem wewnętrznej autonomii.
Tak różni ludzie jak Gustaw Herling-Grudziński („Inny świat”) i James Clavell („Król szczurów”) poznali na własnej skórze i opisali doznania ekstremalne; miały one wspólne podłoże: człowiek wobec sytuacji fundamentalnej, ontologicznej wręcz. Okazuje się, że długość i szerokość geograficzna nie przeszkodziła w sformułowaniu w obu przypadkach identycznej puenty ostatecznej. Mogą cię poniewierać, mogą ci odebrać wszystko, głodzić, bić, upodlić, ale jeśli zachowałeś w sobie choćby odrobinę godności, masz zawsze nadzieję, masz szansę na przetrwanie. Człowiek pozbawiony godności tej szansy nie ma. Choćby żył, już jest trupem.
I dlatego, pisał Szałamow, naczelnik obozu wydając zarządzenie, powinien raczej spodziewać się, że nie zostanie ono wykonane.
Hannah Arendt zdefiniowała pojecie autorytetu jako władzę realizowaną bez użycia przemocy („Wola”). Tylko słaby bije. Mocny nie musi. Władza obdarzona autorytetem zarządza powierzonymi mu ludźmi, dlatego, że oni tego chcą. Widzą w tym własny interes, bo wiedzą, że taka władza, przejmując na siebie większą część odpowiedzialności, kieruje sprawami powszechnymi z poszanowaniem ich godności. W jej imieniu.
Autorytet nakłania wolne jednostki do postępowania (czasem) w pozornej / chwilowej sprzeczności z bieżącymi zyskami indywidualnymi. Czyni tak w nadziei na projektowany zysk większy, czasem też bardziej oddalony w czasie. Autorytetowi się zawierza, że tak właśnie jest.
Rząd pozbawiony autorytetu sięga po środki przymusu (od brygad antyterrorystycznych aż po formularz zeznania podatkowego) jak tata po skórzany pas. Bity – w obu przypadkach – nie widzi w biciu innego sensu, jak ten, który wyraża się w bezdyskusyjnym podporządkowaniu.
Czyny osób sprawujących władze postrzegane są jako irracjonalne i aroganckie. Podwładny, zmuszony do wykonywania bezsensownych, niezrozumiałych czynności, buntuje się jak łagrowy niewolnik. Wykonywanie pracy pozbawionej celu jest zamachem na tą samą godność, o której pisali Grudziński, Szałamow, Clavell i legion innych. I wcale nie trzeba być niewolnikiem, aby uruchamiać w sobie w zasadzie automatyczny odruch sprzeciwu. Ignorować, wypaczać, zwodzić, pozorować.
Bo „zupełnie się nie zgodzić [na zarządzenie naczelnika] – pisał Szałamow – jest głupotą”. W łagrze prowadziło to do śmierci, a dziś – do zwolnienia z pracy, nieprzyjemności widzenia z szefem, kontrolami, wytykaniem służbowym.
Rząd pozbawiony autorytetu zna mentalność niewolniczą i stara się ze wszystkich sił wyeliminować możliwe pola jej funkcjonowania. Wyłącza się więc stopniowo realne i tylko potencjalne obszary uznaniowości i dowolności. Stąd nie tylko lawinowy przyrost materii ustawodawczej, ale i postępujące zagęszczenie prawne w coraz to nowych obszarach życia, stąd te wszystkie „procedury”; opisana jest i mechanika mycia rąk, i zasady wchodzenia po drabinie, stąd np. regulaminy obsługi kserokopiarki.
Niewolnik, oczywiście, zawsze znajdzie swój sposób na odzyskanie choćby odrobiny wolności. Fotoradar zaślepi się sprayem, bezakcyzowe fajki kupi „u ruskich”, firmę zarejestruje na Jersey, konto przepisze na babcię, L4 zakupi niedrogo (kto ciężarnej odmówi ?). Albo „literalnie” zastosuje się prawo i aresztuje po nocy matkę dwójki nieletnich dzieciaków za dwa tysiące złotych. „Procedura” została wypełniona co do joty. Idiotyzm za idiotyzm. Władza się oburzy i wyprodukuje jeszcze więcej procedur.
Ale i na to niewolnik znajdzie sposób.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość