Igor Zalewski dziwuje się sukcesowi MKOL’u, że ten potrafi przykuć do telewizora na miesiąc setki milionów ludzi dla sportów czasami dziwacznych, które na co dzień są ledwie, bądź w ogóle nie dostrzegalne. Cóż, sam pozostaję w niewoli londyńskiej, bo choć żaden ze mnie kibic, to oglądacz zawzięty, uaktywniający się wyłącznie na większe imprezy. Więc i ja oglądam przeróżne „układy ze wstążką”, kolejne warianty rzutu żelastwem, chodziarzy nawet.
Na sport można popatrzeć jak na zawziętą i zastępczą rywalizację narodowych i państwowych ego; można też dostrzegać w nim kolejną sferę ekstremów, jakim skłonna jest poddawać się ludzkość dla sprawdzenia własnych możliwości. Stąd baby jak chłopy, chłopy jak góry albo przeciwnie: indywidua wynędzniałe, blade i zapadłe w siebie. Wąska specjalizacja u szczytu własnych osiągnięć. Jeżeli idealny kulomiot musi przypominać Rumcajsa w najlepszych czasach, maratończyk żywego kościotrupa a pływak mieć bary jak szafa trzydrzwiowa, to jak powinien wyglądać idealny dyrektor gimnazjum, marszałek Sejmu, minister rolnictwa ?
*
Koszmarny występ siatkarzy prawie zraził mnie do olimpiady, już nie chce się tego wszystkiego oglądać. Po raz kolejny to samo: nadęty balon, z którego pozostało co najwyżej zepsute powietrze. Zawód o tyle okazalszy niż w przypadku piłkarzy, że tym ostatnim robiono pijar nie bazując kompletnie na niczym. Tymczasem siatkarze dali tuż przed Londynem popis niesamowity: regularny łomot Brazylijczykom, puchar Ligi Światowej.
*
Mottem polskiego sportowca AD 2012 jest „nie wiem, co się stało”. Ręce opadają. Raz za razem kolejna nadzieja narodowa odpada w sposób niepojęty w przedbiegach i ma do powiedzenia tylko tyle. Jakby się wczoraj urodzili. Jakby to nie była ich praca, wykonywana od lat.
Ma rację mój znajomy, twierdząc, że sport jest sport i przegrać zawsze można. Niemniej, olimpiada jest tego typu imprezą, na której winno się ustanawiać rekordy, chociażby tylko te osobiste. Bo to jedyny dowód na dobre przygotowanie, na rzetelnie wykonaną pracę przez ostatnie cztery lata, na profesjonalizm i poważne podejście do siebie, do kibiców, do orzełka na piersi. Wszystkiego tego zabrakło, a zbyt wielu przedstawicieli tej, jakże licznej reprezentacji polskiej, zbyt często przegrywało od niechcenia, bo grało (pływało, biegało, rzucało) od niechcenia.
*
Żeby było zabawniej, tym razem nie sposób zrzucić winy na braki, luki, niedobory. Zewsząd płynął głosy, że doborowy „klub olimpijczyka” opływał w dobra, a jego członkowie zapewnione mieli „wszystko”. Nikt temu nie zaprzecza.
*
Jest też wiele trafionych i jak najbardziej zasadnych głosów, że Polacy przegrywali „głową”. Że coś nie niedobrze z mentalnością naszych sportowców. I nie tylko o siatkarzy tu idzie, którzy nagle, po meczu z Bułgarią, wypruli się z energii, z tej iskry, bez której wygrać po prostu nie można. Właściwie chodzi o tą postawę, prezentowaną np. przez Ziółkowskiego, Kusznierewicza, czy biegaczy Zajmując jakieś odległe (od podium) miejsca, zdawali się nie przejmować, patrzyli zdziwieni na zagadujących reporterów – przecież i tak było świetnie. W tym kontekście ujęła mnie ta rozbeczana kajakarka. Właśnie tak ma reagować sportowiec na przegraną. Wściekłością, buntem wobec siebie. I rzuceniem się do roboty, by następnym razem pokazać im (nam) wszystkim. I sobie. Nasi wzruszają ramionami. „Siódme (piąte, czwarte) miejsce ? Tylko sześciu było lepszych !”
*
Pewien Chińczyk sumitował się, kłaniał, błagał o przebaczenie, że tylko brąz zdobył. Nie ma co gadać o wschodniej mentalności, lepiej zastanowić się nad tą dumą narodową, którą tak okazale prezentowali Amerykanie, Rosjanie i właśnie Chińczycy. Pomimo półtorej tysiąca kilometrów oddalenia, pomimo bariery przekazu telewizyjnego, biło od nich poczucie godności i szacunku dla noszonych barw. Cholernie mało tego było w wykonaniu Polaków, którzy najczęściej wyglądali tak, jakby przepraszali, że w ogóle są.
Ten brak zawziętości, to godzenie się na byle co, to machanie ręką (a co tam !), łatwość samousprawiedliwień - to jakaś chorobliwa usterka, jakiś zabójczy bezwład, który niestety, nie kończy się na sportowcach. Oni są tylko jaskrawym exemplum.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość