„Skuteczność podglądnictwa na odległość zaprezentowana została przy pomocy szeregu filmików odtwarzających realne zdarzenia, mające miejsce przede wszystkim w obrębie starówki. A to panie z impetem wyszarpujące sobie kudły, a to panowie załatwiający naturalne potrzeby wprost do miejskich donic, a to inni panowie demolujący ogródkowy parasol, a to crash-test a live w środku dnia, na pryncypialnej ulicy”- pisze Mariusz Korejwo
W ramach corocznych zajęć z zakresu obronności kraju, na zakładzie pojawił się pewien pan. Pan był młody, raczej radosny i posiadł organizacyjne związki z lokalnym Centrum Zarządzania Kryzysowego. W prowadzonym ze swadą, bogato ilustrowanym wywodzie, zaprezentował niezaprzeczalne osiągnięcia CRK; pouczał o procedurach stosownych na czas „W”, czas „K” i wszelkie inne czasy oznakowane różnymi innymi literkami. Odrębny moduł wykładu poświęcony był został kwestiom zapewnienia porządku i bezpieczeństwa miasta na czas „P”, czyli krótko i normalnie mówiąc, pan opowiedział w jaki sposób władza zabezpiecza obywatela przed złodziejem, piratem drogowym albo mołojcem w kapturze. Tu zaś szczególną uwagę sali przykuło zagadnienie monitoringu. Nic dziwnego – skuteczność podglądnictwa na odległość zaprezentowana została przy pomocy szeregu filmików odtwarzających realne zdarzenia, mające miejsce przede wszystkim w obrębie starówki. A to panie z impetem wyszarpujące sobie kudły, a to panowie załatwiający naturalne potrzeby wprost do miejskich donic, a to inni panowie demolujący ogródkowy parasol, a to crash-test a live w środku dnia, na pryncypialnej ulicy. Wszystko to barwne, w wysokiej rozdzielczości, z dokładną datą i godziną, bez śladu anonimizacji. Niejeden z grona ubawionej sali mógł(by) z łatwością rozpoznać sąsiada, siostrzeńca albo własną pociechę. No i OK, na pohybel bandziorom. Problem w tym, że dowodząc niebylejakiej klasy stosowanego sprzętu, pan z CRK czynił to skutecznie. Umiejętny kamerzysta bez problemu zaglądał dziewczętom nie tylko za dekolt, a utrwalone (i prezentowane) scenki dotyczyły nie tylko bandyckich ekscesów. Całująca się para. Nocny spacerowicz. Ktoś (kuso odziana dziewczyna) spoczywająca na ławce. Obraz ślizgającej się po budynkach kamery dowodził, że może ona bez większych kłopotów zaglądać i do naszych domów.
Radosny pan z CRK przysięgał na Najświętszą Panienkę, że wszystko to dla naszego bezpieczeństwa. Prezentował wymowne statystyki, z których niezbicie wynikało, że system działa: od czasu uruchomienia monitoringu liczba rozbojów spadła o ileś tam (nie pamiętam, ale dużo) procent. A jeśli tak, to trzeba go rozwijać. Z migawki powerpoint’a utkwiło mi jedno: planowana sieć kamer ciągnęła się wzdłuż głównych, szerokich ulic miasta, takich jak Dworcowa. Pamiętam też, że żaden z kolorowych punktów nie zaistniał na żadnym z gęstych, betonowych siedlisk, takich jak Jaroty, Nagórki, Pieczewo.
Dopiero kilka podchwytliwych (bo moich) pytań ujawniło, że: po pierwsze – owe chwalebne statystyki dotyczą wyłącznie terenów monitorowanych, nie zaś miasta w ogóle; po drugie – pan nie dysponował statystykami np. rozbojów w rozbiciu na dzielnice, a dopiero takie dane mogłyby oddalić podejrzenie, że bandytyzm po prostu przeniósł się z okablowanej starówki na sypialniane blokowiska.
Zagadnieniem samym w sobie są fundusze funkcjonujące dookoła monitoringu. Z pokazanych nam słupków wynikało, że system przestał generować koszty, od jakiegoś czasu jest na plusie. Z roku na rok coraz większym plusie. Zyski pochodzą, oczywiście, z należności karnych nałożonych na rozbójników. Niestety, nie udało mi się dowiedzieć, jaki udział w zyskach pochodzi z kieszeni kierowców, karanych np. za złe parkowanie, brak świateł drogowych i innych tego typu wykroczeń. A szkoda. Może wówczas udałoby mi się zrozumieć, dlaczego kamera obowiązkowo obecna jest na każdym z większych skrzyżowań. I dlaczego pohukujący na moim podwórku w późną noc młodzieńcy przy piwku nie mogą liczyć na obecność w telewizji. Nawet przemysłowej.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość