„Mamy i zbieżności wypływające z ludzkiej natury: Ted Heath, brytyjski premier, przez lata ignorował lady Margaret, która odebrała mu przywództwo partii; traktował ją jak powietrze, nie reagował nawet na ‘helo’ wypowiedziane na westminsterskich korytarzach. Ale i tu istnieją gigantyczne różnice z polską normą – Heath Żelazną Damę ignorował, ale nie oczerniał jej w każdym możliwym medium, nie odsądzał od czci i wiary”- pisze Mariusz Korejwo
fot: Film "Żelazna Dama".
Ja i mój kot żyjemy pod jednym dachem od piętnastu lat. Pomimo tego, zwierzak wydaje się być nieustannie zdziwiony moim widokiem. Coś podobnego dzieje się ze mną ilekroć popadnę w frustrującą czynność tzw. głębszej refleksji na temat polskiej polityki i polityki w Polsce. Niby był czas przywyknąć, oswoić i zobojętnieć, a jednak działa, tj. wciąż zadziwia.
U progu czwartego krzyżyka dorobiłem się obszernych złoży zwątpień i zawodów, ale jednego jestem pewien: za cholerę nie mam nosa do spraw publicznych. Kiedy dwie dekady temu brnąłem pośród polowych łóżek z dobrem wszelakim rozstawionych wzdłuż olsztyńskiego „Dukata”, usłyszałem skoczne dźwięki czegoś, co potem nazwano disco-polo (a następnie muzyką biesiadną); powiedziałem sobie: nie, to nie przejdzie ! To nie może chwycić ! Potem przyglądałem się przez lata rządom Cimoszewicza, Oleksego, Millera, Kwaśniewskiego i roiłem sobie, jak pięknie wyglądać będzie ten kraj, gdy władzę obejmą solidni ludzie o pięknych życiorysach. Np. Tusk i Komorowski – inteligentni, oczytani, otrzaskani z realiami Polski peerelowskiej, a jednocześnie świetnie rozumiejący świat współczesny. No i ziomale – historycy !
Czytam sobie właśnie rozprawkę o przygodach brytyjskiego parlamentaryzmu w drugiej połowie XX w. i dziwię się nadal. Ale już inaczej. Otóż okazuje się, że polityka taka, jaką wyobrażają sobie posępni idealiści, jednak istniała i to w świecie realnym. Polityka z sensem i celem, gdzie owszem - nie brakuje PR, awersji personalnych, wściekłej arogancji, oszałamiającej krótkowzroczności, itd. – ale górę zawsze bierze materia merytoryczna, obecna jest refleksja długoterminowa, zwycięża myślenie propaństwowe. Istotne są detale. Czasem niewiarygodnie nudne. Partyjni koledzy idą na noże o jakiś pojedynczy akapit umieszczony pośrodku jakiejś topornej broszury traktującej na ezoteryczne tematy ekonomiczne. Nudna jest śmiertelna powaga, z jaką angielscy politycy podchodzą do sprawy: np. w 1975 r. torysi powołują do życia specjalną komórkę badawczą, która ma jedno zadanie – zdefiniować wpływ inflacji na gospodarkę Wysp. Relacjonując sens podobnych działań, sir Keith Joseph tłumaczy po latach: musieliśmy mieć tę wiedzę na wypadek przejęcia władzy. Na wypadek ! Partia, która właśnie przegrała wybory, tworzy instytucję analiz gospodarczych, bo przecież musi mieć program gospodarczy zanim (i to jeszcze ‘ewentualnie’) utworzy rząd. Jestem jakoś dziwnie spokojny, że w Polsce przegrana partia utworzyłaby co najwyżej kolejny ośrodek pijarowski. Tym bardziej partia zwycięska.
Poważna polityka nie pozwala sobie na chwilę oddechu. Margaret Thatcher zanim stała się Żelazną Damą miała za sobą osiemnaście lat aktywnej polityki i pół tuzina funkcji ministerialnych. Te ostatnie głównie w kolejnych gabinetach cieni, czyli opozycyjnych odpowiednikach oficjalnego rządu. Formuła gabinetu cieni jest traktowana w Wielkiej Brytanii ze śmiertelną powagą, jego głos słyszalny oraz słuchany, i nie ma wiele wspólnego z horyzontalnym flekowaniem oponenta ani erystycznymi popisami na konferencjach prasowych. Sama lady Margaret powołała swój opozycyjny gabinet równo tydzień po zwycięskim boju o fotel lidera partii. Tylko tydzień. Polski premier po wygranych wyborach idzie na urlop.
Gabinet cieni Margaret Thatcher pracował na pełnych obrotach, tak jakby realnie odpowiadał za kraj. Nieustanne studiowanie materiałów eksperckich i regularne narady ze specami od wszystkich istotnych dziedzin życia to był chleb powszedni. Podobnie jak regularne posiedzenia owego „rządu”: resortowi ministrowie przedstawiali bardzo konkretne projekty dotyczące bardzo konkretnych zagadnień. Wszystkie one były roztrząsane ze śmiertelną powagą – bywało, że koledzy z gabinetu nie pozostawiali na takich propozycjach suchej nitki. Nadzwyczajnego realizmu przydawał fakt, że swoje ‘cienie’ mieli nie tylko ministrowie, ale i szefowie urzędów centralnych. Dyskusje bywały zawzięte, szefowa nie unikała podnoszenia głosu, zdarzały się zupełnie prawdziwe dymisje, w tym i takie, polegające na opuszczaniu posiedzenia z gniewnym trzaśnięciem drzwiami.
Polityka poważna miała i inne oblicza: oto posłowie liberalni opuszczają labourzystowskiego koalicjanta nie bacząc na tracone fotele, tylko dlatego, że rząd nie realizował w pełni ich programu. Oto partyjna wierchuszka torysów ugina się pod ciężarem argumentacji ‘tylnych ław’ i godzi się na zmianę uświęconego stażem kierownictwa, bo ono przecież przegrało trzy z czterech akcji wyborczych.
Mamy i zbieżności wypływające z ludzkiej natury: Ted Heath, brytyjski premier, przez lata ignorował lady Margaret, która odebrała mu przywództwo partii; traktował ją jak powietrze, nie reagował nawet na ‘helo’ wypowiedziane na westminsterskich korytarzach. Ale i tu istnieją gigantyczne różnice z polską normą – Heath Żelazną Damę ignorował, ale nie oczerniał jej w każdym możliwym medium, nie odsądzał od czci i wiary.
Ale nawet stutonowa powaga funkcji rządowych oraz opozycyjnych nie gwarantuje niczego. U schyłku lat ’70-tych Brytania znalazła się na krawędzi otchłani. Inflacja dobiła do 26%, ceny skoczyły dwukrotnie w przeciągu kilku lat, rząd uginał się pod dyktatem MFW, długi rosły, przemysł produkował połowę tego, co 10 lat wcześniej, związki zawodowe trzęsły krajem: na ulicach walały się sterty niewywiezionych śmieci, szkoły nie działały (strajk woźnych), szpitale były blokowane („a niech sobie ludzie umierają”, jak powiedział jeden z protestujących wprost do telewizyjnej kamery), brakowało prądu – bywało, że rząd obradował przy świecach. Kraj staczał się również w oczach świata – Anglia była pariasem EWG, a kilka lat później argentyńska junta zagrabiła Falklandy w świętym przekonaniu, że czyni to bezkarnie.
Na Wyspach stał się cud. Pojawiła się kobieta, Żelazna Dama w świecie bezjajecznych mężczyzn.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość