„Klarowność sensu i celu Wspólnoty zgubiła się gdzieś między ósmą a dziewiątą dekadą XX w. Ramy polityczne, miast ułatwiać rozwój przedsiębiorczości, poczęły ją dusić. Zamiast idei, pojawiła się ideologia. Miast harmonizacji gospodarek narodowych, objawił się duch urawniłowki, chociaż za Boga Jedynego, pojąć nie sposób, dlaczego VAT na buty, definicja wódki oraz śledzia MUSI być identyczna nad Tagiem i nad Wisłą”- pisze Mariusz Korejwo
W połowie ubiegłego stulecia Europa nie miała wyjścia. Unia, w takiej lub innej postaci, powstać musiała. Po hekatombie II Wojny Światowej, z rozpędzonym Związkiem Sowieckim na karku, Kontynent stał nad przepaścią zupełnie dosłownie. Nie chodziło wyłącznie o rekonstrukcję podstaw materialnych, chociaż odbudowa przemysłu, infrastruktury, domów, obronności, stanowiły warunek sine qua non powrotu do życia i utrzymania się przy życiu. Szło jednak głównie o tchnięcie ducha w ludzi, aby ponure zdania Tadeusza Borowskiego i tylu innych o końcu cywilizacji nie okazały się ostatnimi i ostatnimi prawdziwymi.
Wspólnoty Europejskie budowały się z dwóch kierunków jednocześnie. Po pierwsze: amerykańskie fundusze dedykowane Staremu Światu obłożone zostały warunkami zmuszającymi odbiorców do współpracy. Po drugie: sędziwi miejscowi chadecy (Monnet, Adenauer, De Gasperi, Schuman) wiedzieli, że wspólnota udać się może wyłącznie w oparciu o entuzjazm ludzki, a ten uzyskano odwołując się do czynników najprostszych: dając wyborcom realną, szybko spełniającą się nadzieję na poprawę statusu materialnego.
Mechanizmem konstytuującym dzieło nie była jednak ideologia, a realny, namacalny interes. Nie bez powodu pierwsza formuła unijna polegała na uwspólnotowieniu wymiany stali i węgla. Surowców rudymentarnych dla gospodarek wszystkich zainteresowanych stron; podstawy dobrobytu.
Kolejnym niezbywalnym elementem układanki były Niemcy. Formuła, na podstawie której odtworzono po wojnie ten kraj, niesie nadzieję na przyszłość: tkwi w niej bowiem zdumiewająca prawda, że czasem politycy i narody czegoś się jednak z historii uczą. Z Niemcami po roku ‘45 dosłownie WSZYSTKO uczyniono inaczej niż po roku ‘18. Pierwszą wojnę światową alianci skończyli na niemieckiej granicy; drugiej nie odtrąbiono jako zwycięskiej dopóki zwycięzcy nie dotarli do samego serca Rzeszy – Berlina. Traktat Wersalski uczynił wiele, aby Niemcy upokorzyć i stłamsić. Podyktowano ciężkie warunki, ale nie było komu ich egzekwować. W Republice Federalnej obce wojska stoją do dziś, kraj przez kilka lat administrowany był przez siły zewnętrzne, a samym Niemcom bardzo długo nie pozwalano zapomnieć, że to oni sami sobie zgotowali ten los. Nad krajem rozciągnięto gigantyczną, konsekwentną, przemyślaną siatkę koedukacyjną. Udało się wyprodukować nowy typ mentalności niemieckiej. Jednocześnie pozwolono Niemcom prosperować i bardzo szybko włączono ich do międzynarodowych wspólnot.
EWG powstała na tradycyjnej, sięgającej korzeniami państwa Karola Wielkiego, osi: Benelux – Włochy; Francja – Niemcy. Za jednym zamachem osiągnięto kilka celów. Francuski węgiel pożeniono bezkrwawo z niemiecką stalą. Niedawnych wrogów (również Włochy przecież) miast poddawać ostracyzmowi, zachęcono do wyżywania się na niwie produkcyjnej. Francuskie lęki przed sąsiadem zza Renu, zażegnano. Jasne, każdy przy okazji załatwiał własne interesy. RFN szukało zabezpieczenia przed Wschodem, de Gaulle tworzył konstrukcję pozwalającą budować (wydumaną) wielkość Francji w opozycji do USA. Idt.
Klarowność sensu i celu Wspólnoty zgubiła się gdzieś między ósmą a dziewiątą dekadą XX w. Ramy polityczne, miast ułatwiać rozwój przedsiębiorczości, poczęły ją dusić. Zamiast idei, pojawiła się ideologia. Miast harmonizacji gospodarek narodowych, objawił się duch urawniłowki, chociaż za Boga Jedynego, pojąć nie sposób, dlaczego VAT na buty, definicja wódki oraz śledzia MUSI być identyczna nad Tagiem i nad Wisłą.
Nie wiem również, po kiego diabła dekretować cokolwiek w dziedzinie mentalności, etyki, zwyczaju i obyczaju. Zwłaszcza, kiedy nie ma się pomysłu, a jedynie natchnione wizje: Wspólnoty Europejskie naraz bawią się w uświedczonego ducha świętego włażąc do łóżek, sumień i serc. I zawsze na tym polu ponoszą klęski. Nigdy, przenigdy Europa nie była jednolitym bytem państwowym. Skuchę zaliczył tu i Napoleon i Hitler. Skąd nagle mniemanie, że dzieło powiedzie się strukturom urzędniczym, talmudystom i księgowym ? Skąd pomysł, że takie rozwiązanie ma sens i jest dla kogokolwiek dobre ?
Europa wobec Chin, Rosji i Stanów Zjednoczonych ma szansę jedynie w sojuszu. Ale ten sojusz musi zostać zawarty na realnym gruncie, tj. skupiać w sobie aspiracje, lęki, nadzieje i w ogóle wszystko, co istotne, każdego z sojuszników.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość