Pewien publicysta „Gazety Wyborczej” wyraził z głębokim przekonaniem tezę jakoby podstawową chlubą polskiego parlamentu stał się fakt, że zasiada w nim jeden transwestyta i jeden (jawny) homoseksualista. TVN24 od rana do wieczora żyje nierozwiązywalnym sporem, czy aby na pewno na prawicy jest tylko jedna partia. Stefan Niesiołowski toczy w mediach wszelakich nierówny bój z logiką, udowadniając, że zbycie atrybutów suwerenności nie jest zbyciem atrybutów suwerenności. Każdy, blady czy rumiany, europoseł dostaje co miesiąc odpowiednik jakichś 75 000 zł i to niezależnie od tego, czy gada językami, czy też może swoją aktywność ogranicza np. do prezentacji pierworodnego.
Miller popiera Sikorskiego, Palikot Tuska, Kaczyński chce kary śmierci, Wanda Nowicka aborcji, a Pawlak grzechów odpuszczenia w wymiarze trzech lat od każdego noworodka. Ekspert X wieszczy koniec eurowaluty, ekspert Y mówi, że to jeno strachy. I chociaż wojna z kibicami jakby wygasła, tamtej z dopalaczami nikt już nie pamięta, a kastracja pedofilii to już w ogóle antyk rzymski, to jakoś nie opuszcza mnie pewność, że podobne sztuki cyrkowe do nas powrócą i to już niebawem. Bo pewne rzeczy są trwałe jak PZPN, co może tylko cieszyć, bo nie ma nic gorszego dla człowieka dojrzałego jak brak punktów odniesienia.
Pozostaje więc gwarancja wieczysta na permanentny rozbrat polityka telewizyjnego ze światem widzialnym. Pociąg z Gdańska do Warszawy nadal jedzie godzin siedem, wciąż też mamy gaz i internet z najwyższą taryfą, VAT na książki czyni te ostatnie rarytasem dla kolekcjonerów, benzyna zbliża się nieuchronnie do 6 zł za litr, a mojej koleżance zaczyna braknąć pensji na raty we frankach za dziuplę, którą jedynie z rozpędu nazwać można mieszkaniem. Bezrobotni przed 30-tką, z dwoma fakultetami w kieszeni, snują się od urzędu do urzędu z aplikacjami w rękach, bez większej nadziej na angaż. Kolejni znajomi uciekają do stolicy, i nie mam pojęcia jak to się dzieje, że wokół wyrastają kolejne dzielnice domów jednorodzinnych, chociaż nie tylko mnie dobija czynsz za betonową klatkę na którymś tam piętrze.
Fraza Marcina Świetlickiego, która posłużyła tu za tytuł, powinna być gorzka i rozbrajająca. Ale nikt telewizora przez okno nie wyrzuca, bo jasne jest, że migające obrazki newsów są tyleż realne, co „Gwiezdne Wojny”. Od pyskujących głów dzieli nas nie płaska tafla monitora, lecz wirtual: przełącza się kanały z podświadomą pewnością, że to jednak tylko awatary.
Jak inaczej pojąć fakt, że mamy 560 parlamentarzystów, chociaż tak naprawdę swoje zdanie może mieć co najwyżej kilkunastu z nich ? Jak rozumieć wolność wyborów, skoro decyduje miejsce na wyborczej kartce, a zależy ono od dosłownie kilku facetów w całym kraju ? Po co jest prezydent, skoro nic nie może – jeśli nie zgadza się z premierem, to paraliżuje państwo; jeśli się z nim zgadza to mówi to samo, więc znowu bez sensu. Po co jest w Olsztynie dyrekcja autostrad ? Dlaczego nie można kupić aspiryny w sieci, a można w kiosku ? Dlaczego każdy taksówkarz ma kasę fiskalną, a radca prawny – nie ? Dlaczego w przychodni nie ma komputerów, chociaż są w każdym pocztowym okienku ? Dlaczego nauczyciel pracuje 18 godzin, a policjant 40 ? Dlaczego rolnik z setką świń nie płaci podatków, a referent z minimalną krajową musi ? Dlaczego mamy kilkanaście inspekcji, a żadna z nadzorowanych sfer państwa nie działa prawidłowo ? Jak to się dzieje, że najpierw budujemy osiedla, a dopiero potem myślimy o drogach dojazdowych, chociaż już wspomniani Rzymianie wiedzieli, że trzeba odwrotnie ?
Zamiast puenty, nasuwa się samoistnie pytanie, nieco rocznicowe, ale jednak: KTO ZA TYM WSZYSTKIM STOI ? (no bo co, kurcze blade, jak mawiał Mikołajek).
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość