„Słysząc ów nowotwór lingwistyczny, wyobrażam sobie Prezesa zabunkrowanego w podziemiu, ziobrystów podkładający bomby pod budynkami użyteczności publicznej, kampistów strzelających zza węgła do stróżów prawa, cymanistów... . Słownik przydałby się również i po to, aby zrozumieć np. posła Kalisza, który patrząc prosto w oczy posłowi Gowinowi przyobleka go w brunatne barwy nazywając „skrajną prawicą”- pisze Mariusz Korejwo
rys. A.Wołos
Ja bardzo lubię Sławomira Sierakowskiego, bo Sławomir Sierakowski to bardzo zabawny człowiek jest. Nie wiem, czy ktoś poza mną dostrzegł ów niebywały talent satyryczny, a jest to talent wysokiej próby: Sławomir Sierakowski należy do tego podgatunku komików, którzy opowiadają kawały z miną śmiertelnie poważną, głosem zblazowanym od nadmiaru posiadanej racji.
W niedawnym wywiadzie dla „Faktu” (opublikowanym też na portalu Krytyki Politycznej) stwierdził on mianowicie, że wybory w Polsce wygrała ... prawica. Przez chwilę byłem w panice – być może gazety, które czytam i programy, które oglądam, jakoś wadliwie pokazały wyniki wyborcze. Ale nie: zwyciężyła PO, potem PiS, Ruch Pana P, PSL i SLD.
Zadałem sobie pytanie, co Sławomir Sierakowski miał na myśli, albo inaczej: który to prawica ? Platforma, z jej szefem, co to nie zamierza klękać przed klechami, z jej praktyką podnoszenia podatków, z naborem tabunów urzędników i mnożeniem koncesji ? A może PiS z jego „Polską socjalną” i warczeniem (po orbanowskiemu) na wielki kapitał ? Może więc PSL – no bo i przywiązanie do tradycji, i przywiązanie do gleby... ale już owo przywiązanie do KRUS to chyba prawicowe nie jest. Na pewno też nie jest prawicą SLD i Ruch, skoro schowanie krzyża uważają obydwie te partie za warunek sine quo non nowoczesnego państwa.
Myślę więc, że Sławomir Sierakowski (o ile jednak mówi serio) terminu „prawica” używa identycznie jak czynił to Gomułka, Gierek & company – czyli jako cepa na ciemnogród oraz jako zamiennik terminu faszyści, też zresztą opacznie używanego, bo wcale nie chodziło o nosicieli pewnych idei socjalnych na Półwyspie Apenińskim, lecz nosicieli pewnych idei socjalnych z lokalizacją kilkuset kilometrów bardziej na północ.
Używanie słownika terminów politologicznych w ogóle powinno być zakazane przed jego przeczytaniem; a w zasadzie taki słownik należałoby dopiero na nowo napisać, po to chociażby, żeby zdefiniować pojęcie „opozycji antysystemowej”. Potrzebne to jest takim ludziom jak ja, którzy za każdym razem słysząc ów nowotwór lingwistyczny, wyobrażają sobie Prezesa zabunkrowanego w podziemiu, ziobrystów podkładający bomby pod budynkami użyteczności publicznej, kampistów strzelających zza węgła do stróżów prawa, cymanistów... . Słownik przydałby się również i po to, aby zrozumieć np. posła Kalisza, który patrząc prosto w oczy posłowi Gowinowi przyobleka go w brunatne barwy nazywając „skrajną prawicą”.
Życie byłoby piękniejsze gdyby słowa miały jakiś sens – bez tego budujemy sobie tubylczą wersję wieży Babel, w której dyskurs polityczny schodzi dokładnie do trzeciego poziomu upojenia alkoholowego: wszyscy gadają, nikt nie słucha.
Mariusz Korejwo, dr historii, pracownik Archiwum Państwowego w Olsztynie
Skomentuj
Komentuj jako gość