„I dlatego biegunka legislacyjna, nie tylko Polskę przecież opanowująca, dążenie do uregulowania najdrobniejszego przejawu życia dokonywana w imię ładu społecznego nie ma szans na jego zbudowanie, ale raczej przyczynia się do atomizacji społeczeństw. W morzu dyrektyw, zarządzeń, rozporządzeń i koncesji najlepszymi pływakami zawsze pozostaną cwaniacy, cyniczni bogacze i kapłani tajemnego kultu kodeksowego” –pisze dr Mariusz Korejwo
rys: A.Wołos
W sławetnej książce „Dzieje Rzymu” Cary i Scullard, próbują opisać republikański, starożytny Rzym przebijając się przez niezwykły, szalenie powikłany gąszcz instytucji państwowych i przedstawicielskich. Przez skolarystyczny, acz pełen swady, wywód przebija cień niepewności: autorzy, obciążeni całym bagażem współczesnej nauki, z jej definicjami, paradygmatem, klasyfikacją, przyznają ze skruchą, że w zasadzie nic tu nie jest pewne. I nie chodzi jedynie o normalne dla historiografii antyku luki w źródłach.
Demokracja rzymska tworzyła się przez pokolenia i jej instytucje przedstawicielskie ewoluowały, przekształcając się w czasie. Władzę wykonawczą po królach przejęli konsulowie, których wybierano w wyborach powszechnych, z tyleż nieopisanymi, co nieograniczonymi kompetencjami. Dla zabezpieczenia się przed tyranią, konsulów wybierano po dwóch jednocześnie, każdego z nich wyposażając w prawo bezwzględnego veta wobec działań kolegi. Co więcej, ich kadencja trwała zaledwie rok czasu, a ponieważ obowiązki wojskowe pochłaniały skutecznie ich energię, podzielili się władzą oddając kwestorom sprawy jurysdykcji karnej, a szalenie istotne kwestie religii przejął ponitfex maximus (stanowisko będące mariażem najwyższego kapłana i ministra religii). Aby kolektywny charakter władzy nie paraliżował z kolei państwa w krytycznych momentach, przewidziano możliwość powoływania tzw. magister populi, czyli dyktatora.
Cała władza pochodziła jednak od ludu – obywateli Rzymu. Zorganizowani oni byli na zasadzie terytorialnej, a podstawowym organem ich działania były komicje kurialne (powiedzmy: zgromadzenia okręgowe). Jednocześnie istniały jednak komicje centurialne, czyli organa przedstawicielskie poszczególnych warstw społecznych – przynależność do jednej z nich (a było ich przynajmniej dziesięć) zależała wyłącznie od stanu majątkowego konkretnego człowieka. Jeszcze odrębną reprezentację (senat) posiadały wyższe warstwy społeczne. Ich dominująca rola nie przekładała się na literę prawa: senat formalnie był jedynie ciałem doradczym (nie stanowił prawa) i mógł, co najwyżej, zatwierdzać decyzje zapadłe na komicjach. System, blokujący możliwość powstania plutokratycznego rządu, bronił się zarazem przed pajdokracją, bo chociaż każdy Rzymianin miał zagwarantowane prawo głosu, to tradycyjna kolejność głosowania: najpierw centurie bogatsze, potem biedniejsze, sprawiała, że wymaganą większość uzyskiwano na ogół ZANIM sprawa doszła do dołów społecznych.
Żeby zobrazować stopień skomplikowania ustroju, wystarczy jeden przykład. Prawo wyboru konsulów posiadały wyłącznie komicja centurialne, ale konsulowie nie mogli objąć rządów, jeśli nie uzyskali na komicjach kurialnych tzw. imperium (zgoda na przejęcie władzy). Z kolei jedynym organem uprawnionym do wysuwania kandydatur na konsulów był senat. I wszystko to w państwie nie posiadającym żadnej ustawy zasadniczej (jak Wielka Brytania) z korpusem prawa przypominającym raczej dżunglę, niż system oraz równie ważnym jak to co zapisane: tradycją, przyzwyczajeniami i powszechnym mniemaniem. Cary i Scullard nie ukrywają swojego zdumienia: jak to do diabła mogło działać ? Więcej, pozwoliło zbudować największe, najnowocześniejsze imperium swojej epoki ! Jedyną odpowiedzią na jaką zdobyli się obaj naukowcy jest: dobra wola. Bez niej, bez chęci porozumienia się, bez dominującego imperatywu wspólnego celu, nic tu nie mogłoby się udać.
I dlatego biegunka legislacyjna, nie tylko Polskę przecież opanowująca, dążenie do uregulowania najdrobniejszego przejawu życia dokonywana w imię ładu społecznego nie ma szans na jego zbudowanie, ale raczej przyczynia się do atomizacji społeczeństw. W morzu dyrektyw, zarządzeń, rozporządzeń i koncesji najlepszymi pływakami zawsze pozostaną cwaniacy, cyniczni bogacze i kapłani tajemnego kultu kodeksowego. Przegra obywatel wobec urzędu, który zawsze znajdzie właściwy (dla siebie) paragraf i na pewno nie zawaha się go użyć. Prawo już dawno rozeszło się ze sprawiedliwością i służy jak cep do bicia w głowy: trzeba zapinać pasy we własnym samochodzie, nie wolno zapalić we własnym pubie, nie wolno mieć auta z kierownicą po prawej stronie, a jeśli poparłeś opozycję, do twych drzwi zajrzy CBA – wszystko zgodnie z literą prawa.
W patrycjuszowskim Rzymie nikt nie odmawiał głosu ubogim i maluczkim, a dywersyfikacja władzy służyła jednemu celowi – utrzymaniu równowagi społecznej. Rzym cesarski anulował te zasady, bo chociaż formalnie wszystko pozostało po staremu, jednowładca podporządkował sobie wszelkie przedstawicielstwa, z senatem włącznie. Donald Tusk cedzący słowa o niedopuszczalności różnic w działaniu „instytucji państwowych”, wskazuje od razu o co mu chodzi: wysyła na stanowisko marszałka sejmu kobietę, jako jedyny jej walor przytaczając bezwzględną lojalność.
Demokracja to uciążliwy twór, bo mnogość instytucji niezbędnych do przeprowadzenia skutecznego działania zmusza do nieustannego liczenia się z innymi, do rozmów, konsultacji, argumentowania. I zawsze ktoś może powiedzieć: nie. O ileż łatwiej funkcjonować w świecie ludzi bez szemrania wykonujących polecenia.
Mariusz Korejwo, dr historii, pracownik Archiwum Państwowego w Olsztynie
Skomentuj
Komentuj jako gość