Debata marzec2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

wtorek, marzec 21, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Blogi
  • Mariusz Korejwo

Mariusz Korejwo

Zdecydowany protest przeciwko zarazie

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 26 kwiecień 2020 17:35
Mariusz Korejwo

Nie da się zaprzeczyć, że koronawirusowa pandemia ma swoje dobre strony. Dała np. wielu z nas bogactwo wolnego czasu, co ja osobiście cenię sobie niezmiernie. Nie należy jednak popadać w przesadę uniwersalizując owe walory. Naiwni moraliści dar wolnego czasu ujmują jako szansę na pogłębioną refleksję nad sobą oraz życiem w ogóle albo np. zagęszczenie relacji rodzinnych. Tymczasem ludziska wykorzystują go po swojemu, obcinając ogony: realizują odkładane remonty i lektury, sięgają po nigdy nie obejrzane filmy, zabierają się za domowe porządki, zabijają godziny zamęczając rozgrzany do czerwoności Internet. Z relacjami międzyludzkimi będzie tak, jak zawsze: jedni zatęsknią za rutyną wspólnych piątkowych grillów, inni jeszcze mocniej poczują niedole przebywania w czterech ścianach z wciąż tymi samymi bliźnimi.

Czytaj więcej: Zdecydowany protest przeciwko zarazie

Komentarz (1)

Georgij Połujanow, zapomniany bohater Armii Czerwonej

Szczegóły
Opublikowano: środa, 25 wrzesień 2019 20:41
Mariusz T. Korejwo

O tym, że Armia Czerwona (od 1946 r. - Armia Radziecka) była wielka oraz zwycięska, nikogo przekonywać nie trzeba. W przeszłości wiele wysiłku włożono w udowodnienie, że była ona nadto bohaterska; w tym względzie istnieją jednak pewne wątpliwości.

Zasadniczy ciężar utrwalenia wiedzy o własnym wkładzie w dzieło obalenia faszystowskiej bestii przyjęli na siebie sami sowieci. To za ich przyczyną w każdym mieście, wsi, osadzie zdobytej przez krasnoarmiejsców, instalowano pomniki, obeliski albo przynajmniej tablice upamiętniające ów fakt. Wiele z nich istnieje do dzisiaj. Zadziwiające jednak, jak nieporadna okazała się ta sama maszyna propagandowa w rozpowszechnianiu wzorców osobowych personifikujących trud szlachetnych zdobywców. Z przyczyn dość oczywistych nie udało się zakorzenić kultu dwukrotnego bohatera Związku Sowieckiego, generała Iwana Czerniachowskiego, pomimo, że teoretycznie nadawał się do tego znakomicie. Był wszak dowódcą 3. Frontu Białoruskiego, tego samego, który „wyzwolił” Warmię i Mazury. Z przyczyn równie oczywistych wycofano się z próby budowania – późno i niekonsekwentnie – kultu generała Nikołaja Oslikowskiego, niesławnego zdobywcy Olsztyna. Znacznie dłużej podtrzymywano kult Piotra Diernowa. Tu wprawdzie niesłuszne okazały się podejrzenia, że jest on postacią mityczną, równocześnie jednak stało się jasne, że ów nieszczęsny szeregowiec niewiele miał wspólnego z czynami, za które przez dziesięciolecia trzeba go było czcić1.

Na tym tle dość interesująco prezentuje się pewne archiwalne znalezisko. Starannie wykonany, ręcznie wypełniony album oraz garść fotografii poświęconych osobie sowieckiego lotnika, dwukrotnego bohatera ZSRS, który w marcu 1945 r. zginął zestrzelony gdzieś pod Kandytami2. Nie udało się, niestety, ustalić datacji dokumentu, podobnie jak tajemnicą pozostają przyczyny, dla których tak świetnie opracowany materiał nie stał się zaczynem kolejnej akcji propagandowej: Georgij Połujanow jest nieobecny w historiografii, nie ma go w monografiach lokalnych, ani starych, ani nowych.

Poniżej przytoczony tekst pochodzi z tego albumu. Jego prezentacja nie ma na celu drwiny z ofiary; nie jest kpiną ze śmierci. Jest próbą przypomnienia propagandowej poetyki epoki komunizmu, łże - patosu uwłaczającego zdrowemu rozsądkowi, prawdzie, a najbardziej człowiekowi, którym się posłużono.

„Georgij Połujanow bohater Związku Radzieckiego

grisza WP1945 Poujanow Grigorij

Urodził się 14 X 1922 r. w rodzinie biednego chłopa Pawła Andriejewicza we wsi Niżnyje Nierawienki obok Tuły. Od dzieciństwa przeszedł twardą szkołę życia. Wcześnie zmarłą mu matka, toteż sam musiał łatać ubranie i naprawiać buty. W domu się nie przelewało. Po ukończeniu szkoły w rodzinnej wis rozpoczyna życie samodzielne. Wyjeżdża do Dońska do Zasadniczej Szkoły Przemysłowej. Stypendium nie wystarcza mu na życie, toteż często zarabia przy rozładunku wagonów. Nie boi się pracy. W tym czasie kształtują się zainteresowania Griszy. Wstępuje do aeroklubu, gdzie spędza wszystkie wolne chwile. W 1940 r. ukończył szkołę i kurs aeroklubu. W Europie szaleje wojna. Pożoga wojenna nie szczędzi Kraju Rad. Ojczyzna potrzebuje obrońców. Komsomolec Połujanow ochotniczo wstępuje w szeregi Armii Czerwonej. Zostaje skierowany do wojskowej szkoły pilotów, którą kończy w 1942 r. Zostaje prymusem i idzie na roczny kurs pilotów myśliwskich. Tu poznaje tajniki doskonałych samolotów Ił. Wczesną wiosną 1944 r. trafia do 136 Gwardyjskiego Szturmowego Pułku Lotnictwa, w którym przeżyje ostatni, krótki, ale bohaterski okres życia.

zdjecie WP1945 poujanow atak

Zdjęcie wykonane przez G. Połujanowa podczas ataku w dniu 7 marca 1945 r.

Połujanow na froncie w ciągu jednego roku dokonał 110 nalotów, przeprowadził 15 poważnych, zwycięskich walk powietrznych, zniszczył 38 ciężkich czołgów Tygrys, 7 samolotów, ponad 100 dział, spalił 4 wojskowe pociągi z czołgami i materiałami pędnymi, rozbił 150 samochodów, zatopił w morzu dwa olbrzymie transporty wojskowe.

Ileż męstwa kryje się za tymi suchymi liczbami.

Podczas walk o polskie Mazury, nazwisko Połujanowa nie schodziło z kart rozkazów wojennych komunikatów. Zwłoki jego spoczywają w surowej, żołnierskiej mogile z numerem 34 na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Giżycku3 . Ta niepozorna mogiła kryje w sobie bohaterski spis czynów jednego z tych, którzy oddali życie za wolność narodów Europy, którzy na zawsze winni pozostać w pamięci żywych”

„Ostatni dzień, 18 III 1945 r.

Był marzec 1945 r. W powietrzu czuć było wiosną. 36. gwardyjski pułk lotniczy przebywał na lotnisku w pobliżu Kętrzyna. W tym dniu Georgij wstał wcześnie. Chciał przed pobudką wyprasować ubranie i napisać list do swoich. Wykonał ćwiczenia gimnastyczne, natarł ciało śniegiem, umył się szybko i ubrał. Rozległa się pobudka. Lotnicy otworzyli okna, z ulicy wpadł marcowy chłód, na wschodzie różowiało poranne słońce. Jego zachód nie był sądzony Połujanowi zobaczyć. Grupa Połujanowa miała zniszczyć stanowisko zenitówek4 na południe od Chaligenhail [tj. Św. Siekierka / Heiligenbeil / Mamonowo].

Kiedy szturmowcy doszli pod cel, z ziemi huknęła salwa zenitówek. Wokół samolotów tryskały różnokolorowe, liczne pociski. Na przodzie [sic] utworzyła się nieprzebyta ściana wybuchów. Połujanow gwałtownie zaczął nurkować. Za jego przykładem poszli inni, na pozycję wroga posypały się bomby. Część zenitówek zamilkła, lecz reszta strzelała zaciekle. Nabrawszy wysokości, lotnicy znowu i znowu nurkowali pozostawiając za sobą ślady ognia i dymu. Bomby i pociski rwały na kawałki zenitówki, ale pozostałe stawiały opór. Wtem całkowicie blisko rozległ się silny wybuch. Samolot Połujanowa odrzuciło, posypały się kawałki metalu. Lotnik poczuł tępy ból w nogach. Silnik przestał pracować. Kabina napełniła się gryzącym dymem. Objęty płomieniem Ił tracił wysokość.

– Wychodzę z walki. I[szą] grupę z powrotem poprowadzi Wiertow i... - przekazał przez radio ostatni rozkaz. Nikt nie wiedział, co się stało z jego załogą.

Kiedy lotnicy wrócili do Kętrzyna, dowódca zasięgnął informacji w sąsiednich lotniskach, ale nikt nie znał losu Połujanowa. Czy wróci? pytali lotnicy i długo patrzyli na pochmurne niebo Mazur, lecz Połujanow nie wracał. Minęło parę dni. Wrócił do pułku strzelec powietrzny z załogi Połujanowa. Udało mu się uciec z niewoli i przyniósł smutną nowinę.

– ... gdy nasz samolot wyszedł z walki, objęły go płomienie, pocisk trafił w silnik, ogień lizał maskę silnika i wdzierał się do kabiny pilota. Było oczywistym, że nie dociągniemy do linii naszych wojsk. Samolot musiał rozerwać się w powietrzu albo lądować na ziemi... Skakać na spadochronie nie mogliśmy. Tracąc przytomność, Połujanow resztkami sił lądował na małej polanie. Wyskoczyłem szybko z kabiny i zakryłem oczy. Żar buchał w twarz. Rzuciłem się na pomoc dowódcy. Z nóg buchał mu ogień. Zrozumiałem, że jest ranny i stracił przytomność. Schwyciłem go za ramiona i wywlokłem z kabiny. Nie zdążyłem przebyć 100 metrów. Poczułem silne uderzenie w tył głowy, upadliśmy na ziemię. Oprzytomniałem i zobaczyłem grupę hitlerowców. Jeden z nich rozpiął kurtkę Połujanowa i pokazał odznaczenia wiszące na piersi lotnika. Ten leżał nieruchomo, na nim tlił się kombinezon. Faszyści nie gasili ognia. Z uśmiechem patrzyli na pękającą skórę ciała. Chciałem zgasić ogień, ale silny cios zwalił mnie z nóg. Połujanow odzyskał przytomność, ogień sprawiał mu straszny ból, ale zobaczywszy faszystów śledzących jego męki, mężnie znosił ból.

– Tyś mocny i odważny lotnik – przemówił jeden z [niemieckich] oficerów – takich dowódców my cenimy. Jeżeli będziesz rozsądny, darujemy ci życie. Połujanow milczał.

– Z jakiej jesteś dywizji? Ile samolotów? Gdzie one stoją ? Kto dowodzi ? Mów szybko i nie męcz siebie, a my zgasimy ogień na twoim ciele.

– Za wiele chcesz wiedzieć faszysto! – odpowiedział Połujanow – rosyjski oficer nie sprzedaje się, a śmierci się nie boi. Strzelaj bydlaku i patrz, jak trzeba umierać! – Połujanow splunął w twarz faszyście. Ten wyciągnął pistolet i strzelił w skroń Połujanowa.

Gdy [strzelec] skończył opowiadanie, natychmiast wysłano grupę oficerów na poszukiwanie Georgija. Na północ od Kandyt znaleziono na wpół spalone zwłoki Połujanowa, a w odległości od niego 100 metrów spalone szczątki jego samolotu. Tylko włosy pod hełmem [sic] ocalały od ognia. Towarzysze broni rozpoznali swego ulubieńca. Leżał na wznak z odrzuconymi na bok rękami, jak gdyby po raz ostatni chciał objąć niebo.”

Mariusz T. Korejwo
Dr historii, pracownik Archiwum Państwowego w Olsztynie

1. Patrz: T. Gliniecki, Personalizacja bohaterstwa żołnierzy Armii Czerwonej podczas walk o Olsztyn w styczniu 1945 roku. Przypadek szeregowca Piotra Diernowa, „Echa Przeszłości” t. XVIII, 2017, s. 281-299.
2. APO, sygn. 1141/3899; 1141/4083.
3. Na cmentarzu wojskowym w Giżycku pochowano ponad 1,7 tys. żołnierzy sowieckich.
4. „Zenitówka” – działo p. lotnicze z możliwością ustawienia lufy pod kątem prostym do powierzchni ziemi.

Czytaj więcej: Georgij Połujanow, zapomniany bohater Armii Czerwonej

Komentarz (18)

Azyl Polska II

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 22 październik 2017 18:50
Mariusz Korejwo

Latem br. na portalu „Debaty” pojawił się krótki, anonimowy tekst pt. „Azyl Polska” sławiący postawę Polaków w sprawie. uchodźców z Azji i Afryki, postawę z gruntu odmienną od obowiązującej w krajach starej Unii Europejskiej. Wykorzystując tytuł publikacji oraz - częściowo - jej merytoryczną zawartość, chciałbym zastanowić się nad jedną z możliwych konsekwencji takiej postawy.


Łatwo jest snuć czarne wizje nieodległej przyszłości Starego Kontynentu (w tym Polski). Czyni się to często, bo zagrożeń na horyzoncie, często wcale nie odległym, jest mnóstwo. Te nazwane dotyczą sfer polityki, demografii, ekologii, kultury. Nienazwanych jest jeszcze więcej. Trudniej natrafić na - inne niż propagando- we – prognozy choć odrobinę optymistyczne. W gruncie rzeczy znam jedną: bazując na doświadczeniach Fatimy, wierzący chcą widzieć w naszym kraju miejsce nie tylko zachowania, ale i odrodzenia czegoś, co można by nazwać naszym światem.

W sumie jednak nie o optymizm czy pesymizm idzie, ale próbę spojrzenia na nas samych i nasze otoczenie z nieco odmiennej perspektywy. Będzie nią potraktowanie polskich odmienności jako szansy, a nie zagrożenia.


*


W latach 80. XX w. Polska była terenem ożywionej dyskusji na tematy ekologiczne. Jeden z jej wątków stanowił o unikatowym charakterze naszych krajowych rzek. Dekady zaniedbań rozwojowych, infrastrukturalnych oraz państwowa bieda sprawiły, że uniknęliśmy realizowanych na masową skalę w świecie zachodnim regulacji, czyniących z tamtejszych „cieków wodnych” niewiele więcej niż betonowe koryta o nudnym, jednostajnym biegu. To samo zacofanie, które zubożało gospodarkę narodową eliminując wody śródlądowe jako szlaki transportowe, niespodziewanie uczyniło z nas posiadaczy dóbr rzadkich. Staliśmy się obiektem zazdrości społeczeństw o wiele bardziej rozwiniętych oraz bogatszych, ale pozbawionych lwiej części rodzimego ekosystemu. Przynajmniej w tej mierze (chłopskie furmanki, bociany, dzikie łąki) Zachód cokolwiek zazdrościł Polakom, chociaż całą zasługą było tu zaniechanie. Nie byłby to ostatni raz, kiedy „zacofanie” chroni nas przed popełnieniem – być może – błędów natury zasadniczej.


*

Jako państwo, naród, społeczeństwo włączyliśmy się pod koniec ubiegłego wieku do naturalnego środowiska cywilizacji zachodniej (czy też powróciliśmy do niego) na prawach ubogiego krewnego. Taka pozycja sprawiła, że oczywistym nad Wisłą stał się model rozwojowy bazujący na strategii „modernizacji imitatorskiej”. Silne, nie tylko u rządzących, było przeświadczenie, że nie dysponując kapitałem finansowym, organizacyjnym, prawnym, gospodarczym itd., skazani jesteśmy na gonienie lepszych od siebie powtarzając drogę, którą tamci już przebyli. Na porządku dziennym było (i jest nadal) kopiowanie rozwiązań wymyślonych gdzie indziej. Odstępstwa od tego paradygmatu traktowane były jako objaw myślenia zaściankowego, ciemnogrodzkiego. Głosy krytyczne zbywano jako produkt mentalności sowieckiej (nikt np. w ogóle poważnie nie zastanawiał się, czy istnieje inne rozwiązanie dla PGR niż ich punktowa likwidacja). Blisko 40 milionów mieszkańców kraju postrzegano jako jedyny jego kapitał - ludzi tych traktowano zresztą w zasadzie wyłącznie jako siła robocza, masy konsumenckie, mięso wyborcze.

Sami Polacy też zresztą podzielili się na tych, którzy chcą / mogą gonić wzorce z Zachodu i całą, na ogół dość pasywną, resztę. Przez ostatnie ćwierć wieku Polska i Polacy zajęci byli nade wszystko nadrabianiem zaległości w sferze materialnej. Odbijaliśmy sobie mizerię dekad poprzednich kupując coraz to lepsze auta, coraz bardziej kolorowe telewizory, przeprowadzając się do coraz większych i bardziej komfortowo wyposażonych mieszkań. Zdobywając dyplomy. Polak, skupiając się na dorabianiu, pozostawił sferę świadomościową (duchową) tam, gdzie ona była na początku drogi. Funkcjonowała ona na zasadzie wsobnej – zarezerwowana dla potrzeb indywidualnych, osobistych, by nie rzec: intymnych. Oczywiście, że podlegała zmianom, ale nie zasadniczym: Polak (trochę z przymusu, trochę z wyboru) dbał głównie o siebie, o swoją rodzinę, o krąg najbliższych. Po prostu dlatego, że są to jedyne pewniki, prawdziwy fundament: każde kolejne badanie socjologiczne wykazuje, że wśród wartości najwyżej przez Polaków cenionych znajduje się stabilizacja i rodzina – pojęcia traktowane nieomal jako równoważniki. Stąd m.in. poważny niedobór aktywności obywatelskiej, a przy okazji i fakt, że nie starcza nam energii, czasu ani chęci na modernizację owych „wartości” w duchu europejskim.

To zresztą nie cały obraz, trzeba tu koniecznie dodać, że nadmiar energii buzujący w warstwach aspirujących rozładowała milionowa emigracja zarobkowa. Kolejne rzesze skorumpował korporacyjny system wyścigu szczurów. Całe pokolenie skute zostało łańcuchem kredytów mieszkaniowych. Poniżej uplasowana została liczna, pozbawiona nadziei reszta, zbawiana coraz głupszą telewizją i sieciowymi promocjami. Tak, czy inaczej, materialny głód Polaków został zagospodarowany.

Jednocześnie jego istnienie sprawiło, że „modernizacja imitatorska” w sferze mentalnej nigdy nie dotknęła Polaków w sposób masowy, a już na pewno nie była dogłębna. Postulaty rewolucji obyczajowej a nawet ontologicznej w wersji nowoczesnej, obejmujące takie zagadnienia jak aborcja, eutanazja, seksualizm, kształt rodziny, zasada antyreligijności życia zorganizowanego (itp.), zaraziły krzykliwą i wpływową, ale cieniutką jak politura warstwę społeczną w Polsce. Na pewno jednak nie przeorały mentalności ludu nadwiślańskiego.

Inaczej mówiąc, chociaż na pewno możliwe są tu dywagacje głębszej natury, byliśmy zbyt zajęci sprawami podstawowymi, przyziemnymi, aby przejąć się bredniami zajmującymi umysły znudzonych, przesyconych społeczeństw zachodnich. Różnice mają zresztą znacznie szerszą paletę: żadne z wiodących społeczeństw zachodnich nie posiada tak głębokiego, podwójnego doświadczenia totalitaryzmu, z kolei u nas nieobecne są np. kwestie zaszłości kolonialnych, które tak bardzo zatruwają mentalność ludzi Zachodu (sposób traktowania ludności niepolskiej w II RP stanowił by tu analogię, sądzę jednak, że fałszywą). Marek Migalski w złowróżbnym tekście1 pisze, że po przeszło dziesięciu latach od akcesji do struktur UE zaczyna nas różnić „wszystko” od krajów jej twardego jądra: od poglądów na kształt przyszłej Unii, poprzez ocenę wspólnej waluty, sytuacji wojennych imigrantów, roli mniejszości seksualnych aż po relacje z USA. Brzmi to groźnie, bo owe różnice ewoluować mogą aż do momentu alienacji III RP, zepchnięcia jej do szarej strefy wpływów geopolitycznych.

Jednak modernizacja cywilizacyjna Zachodu, kierunek obieranych tam dróg nie odbywa się bezkosztowo. Kolejne kry-zysy jedynie uwypuklają istnienie swoistych „wad rozwojowych” i już wkrótce może okazać się, że nie są to tylko potknięcia („kryzys” znamionuje chwilowe zawirowania w ogólnie sprawnym mechanizmie) ale początki generalnego krachu. Już dziś całkiem sporo jest osób tak właśnie definiujących sytuację.

Jest przecież aż nadto dowodów na to, że rozpad rodziny, napędzany m.in. poprzez już nawet nie afirmację, lecz wręcz propagowanie zachowań i związków „nietradycyjnych seksualnie” wcale nie staje się zaczynem nowej tkanki społecznej a raczej jej zanikiem. Legislacyjne wybryki w postaci np. zakazu „mowy nienawiści” nie budują świata wolnościowego i tolerancyjnego (a więc pozbawionego agresji i nienawiści), lecz raczej tworzą nowe kryteria wykluczeń, pola obłudy i pryncypialnych podziałów ludzi na lepszych i gorszych. Obłędna tolerantoza wykluczająca opór przed milionami imigrantów, przybywających również z terenów tradycyjnie już wrogich europejskiej cywilizacji, nie przyczynia się ani do umniejszenia wojennych cierpień w miejscach, gdzie wojny są toczone, ani nie poprawia sytuacji ekonomicznej państw, które owe miliony do siebie ściągają. Litanię błędów i obłędów można by ciągnąć w nieskończoność, pamiętając i o grzechach wyglądających dziś już nieomal jako poczciwe: to jest wypieranie zasad wspólnotowych na rzecz tradycyjnego dyktatu silnych, uprawianie gabinetowej polityki, niedobór demokracji struktur paneuropejskich.

Nadto niezbędne jest pewne uzupełnienie. Wymieniony katalog różnic w ocenie szeregu zjawisk dręczących dzisiaj białą cywilizację generowany jest przez elity – głównie polityczne, medialne, uniwersyteckie – niekoniecznie zaś podzielany przez społeczeństwa Zachodu. Przeciwnie, w siłę rosną te grupy społeczne, które własnych elit nie rozumieją, ich poglądów nie podzielają, i chociaż - jak się może wydawać - dostrzegalny bunt dołów nie ma klarownej wizji własnych celów, to przecież jeszcze nie oznacza, że pozbawiony jest znaczenia.

Jeśli nasze rodzime „zapóźnienie” sprawia, że w Polsce wciąż spokojnie położyć się można w szpitalu bez obawy o uśmiercenie w majestacie prawa; jeżeli piłkarz nie musi w oznaczone odgórnie dni zakładać tęczowych sznurówek, a uczniowie w szkołach składać progejowskich deklaracji, jeżeli nie idzie się do więzienia za głoszenie poglądów nieprzychylnych muzułmanom; jeżeli w Poznaniu, Warszawie, czy Gdańsku wciąż jeszcze nie maszariackich patroli, a ciężarówki świętych bojowników nie taranują spacerowiczów na deptakach kurortów, to już wkrótce może się okazać, że Polska jest jednym z ostatnich w miarę normalnych państw Starego Kontynentu. Że tu znajdują się wszystkie odpowiedzi na pytania, które zadają zawiedzione własnymi elitami, wściekłe, wychowywane w postmodernistycznym nihilizmie społeczeństwa.

Samobójcze wariactwa Zachodu już pijarowsko wykorzystuje Moskwa. Reżim Putina nagle odkrył uroki wiary i Kościoła (we wschodnim wydaniu, oczywiście) a z nimi – konserwatywne walory familijnego życia. Wszystko to w autokratycznym, niewydolnym państwie, budowanym przez społeczeństwo (?) zdegenerowane jak chyba żadne inne. Rosja więc nie jest odpowiedzią. Nie może nią być.

Czy może nią być Polska ? Jest przecież większa i ludniejsza niż Czechy i Węgry. Lepiej zorganizowana i bogatsza niż Bułgaria i Rumunia. Przyjeżdżający nad Wisłę „zwykli” Niemcy, Francuzi, Włosi z ulgą i niejakim zdziwieniem dowiadują się, że u nas nie ma dzielnic niedostępnych dla policji, nie widzą na krzyżówkach miast wojskowych patroli z długą bronią, wiedzą też, że nie odbył się tutaj ani jeden zamach terrorystyczny. Na początek to chyba całkiem sporo.

Polska więc już dzisiaj może odgrywać rolę skansenu, do którego przyjeżdża się z przyjemnością aby bawić się w nostalgię, tęsknotę za tym co było. Niewątpliwie jednak może stać się czymś więcej, bo aż alternatywą. Wariantem nowoczesnego, bezpiecznego państwa dobrobytu (w politologicznym sensie welferstate) ale pozbawionym postnowoczesnych szaleństw socjotechniki.

Warunkiem jest uczynienie z własnych „zapóźnień” cnoty, a nie obiektu wstydu. Program pozytywny pozostaje do zrealizowania, ale jedno w tym zakresie wydaje się pewnikiem już od progu: nie możemy poddawać się bezmyślnej kalkomanii. W tym sensie rozległy kryzys Europy okazać się może zbawienny: nic tak nie hartuje jak trudy, nic tak nie doświadcza jak przeszkody do pokonania. Przecież lepiej się uczyć na błędach popełnianych przez innych.
Mariusz Korejwo
Dr historii, pracownik Archiwum Państwowego w Olsztynie
1. Marek Migalski, Unia nie chce już oswajać dzikich plemion, http://www.rp.pl, publikacja: 5 września 2017 r.

Czytaj więcej: Azyl Polska II

Komentarz (5)

Słownik partyjny

Szczegóły
Opublikowano: poniedziałek, 30 maj 2016 11:00
Mariusz Korejwo

O PRL-owskim języku wiele już napisano (polecam „Marcowe gadanie” Michała Głowińskiego), bo też jest on prawdziwym ewenementem, istną kopalnią do dywagacji dla historyka, socjologa, językoznawcy, psychologa wreszcie. Poniższy zestaw jest dość wybiórczą, ale chyba znamienną, kompilacją terminów ukutych tyleż w ogniu ideologicznego żaru, co w biurokratycznej mitrędze. Terminów i pojęć zawsze autentycznych.

Akcja „H” – kryptonim akcji dot. kontraktacji trzody chlewnej. Czas: 1949 r. Jej przeciwnikami byli „wiejscy kułacy i bogaci chłopi”, którzy zwierząt zdawać nie chcieli, co groziło załamaniem się operacji. Wobec powyższego „aktyw powiatowy, pojechał na teren, by zbadać przyczyn[y] zdawania [właść: rezygnacji z] umów [...] musiał wytężyć wszystkie swe siły by przekonać chłopów którzy nieświadomie słuchali podszeptów reakcji”. „Aktyw powiatowy i gminny propagował o doniosłym znaczeniu kontraktacji trzody chlewnej, która ma odegrać dużą rolę w podniesieniu warunków bytu mas pracujących […] pomimo dużego zrozumienia chłopstwa i dobrego zastosowania się do kontraktacji trzody chlewnej plan nie został zrealizowany”. W powiecie pasłęckim (woj. olsztyńskie) akcja natknęła na nieoczekiwaną przeszkodę: chłopi obawiali się hodować większą ilość trzody chlewnej, bo „ich będą nazywać kułakami”; dopiero po wyjaśnieniu w cyklu zebrań kwestii kułactwa, opór rolników został przełamany.

Akcja „P” – kryptonim z roku 1952. W roku następnym, w meldunku Komitetu Powiatowego PZPR w Węgorzewie, czytamy: „dziś o godzinie 10-tej w zawężonym składzie egzekutywa KP odbyła posiedzenie na którym powołano Zespół Kierowniczy w składzie 5 osób zgodnie z instrukcją. Następnie powołano Powiatową Komisję Remanentową w składzie 9 osób. Punktualnie o godz. 14-tej odbyto odprawę aktywu grup remanentowych w ilości 75 osób”. W wyniku działalności grup stwierdzono m.in. „brak cen na soki owocowe”, a także niedobory kawy, herbaty, pudru i szminki. Zanotowano również przypadki otwierania sklepów z opóźnieniem. Inaczej mówiąc akcja „P” to odmiana wczesnej IRCH-y.

Akcja „R” – kryptonim akcji społecznej kontroli sklepów związanej ze zniesieniem „bonów”, czyli kartek na żywność. Rok: 1953. Jak tłumaczono: „[...] utrzymywanie systemu bonowego i obecnego stosunku cen artykułów rolnych i przemysłowych wprowadzały coraz większe rozpiętości między cenami państwowymi a cenami wolnorynkowymi, do rozwydrzenia spekulacji i bogacenia się elementów kułackich kosztem klasy robotniczej, do szkodliwych wypaczeń w podziale dochodu narodowego na korzyść elementów kapitalistycznych i na niekorzyść klasy robotniczej [..] co musiałoby w rezultacie doprowadzić do zahamowania dalszego pomyślnego biegu budownictwa socjalistycznego”, dlatego też na posiedzeniu egzekutywy KP PZPR w Olsztynie powołano siedmioosobową komisję, która nadzorowała i koordynowała pracę 95 grup, mających przeprowadzenie remanentów w placówkach handlowych. Składy grup konstruowano „od strony politycznej i fachowej”, co miało oznaczać, że wchodzili doń specjaliści z zakresu handlu, jak i specjaliści z zakresu ideologii. 160-ciu z nich posiadało legitymacje PZPR a 101 było bezpartyjnych. W składzie grup znalazło się 87 kobiet.

Aktyw – członkowie Partii nie będący jej pracownikami, odznaczający się za to czynnym udziałem w jej pracach; elita mas członkowskich PZPR. Działali społecznie w różnorodnych gremiach, byli członkami plenów, egzekutyw, komitetów, udzielali się jako agitatorzy, prelegenci lub lektorzy. Aktyw mobilizował masy (niekoniecznie członków PZPR) i czuwał nad ich prawomyślnością. Bez nich nie powiódłby się żaden z czynów społecznych, nie byłoby zakładowych „błyskawic”, pochody pierwszomajowe nie byłby tak tłumne, pomysłowe i barwne. Aktywiści kierowali tysiącami Podstawowych Organizacji Partyjnych, zakładali grupy partyjne, inicjowali kółka studiowania życiorysu tow. Stalina, zapełniali szeregi ORMO. Czynili to, co czynili z pobudek ideowych oraz w czasie wolnym od pracy. Aktyw uformowany był w ściśle ewidencjonowane i rozliczane grupy, np. we wsi Barciany grupa aktywu liczyła 20, a w Kobułtach 27 osób (1950 r.).

Aparat – etatowi pracownicy PZPR, zwani „pracownikami politycznymi”. Wbrew powszechnemu odczuciu nie byli grupą zbyt liczną: w skali kraju aparat składał się z ok. 9 tys. pracowników, co stanowiło od 0,5% do 1% członków Partii. Olsztyński Komitet Wojewódzki zatrudniał średnio 60–70 „politycznych” (maksymalnie i krótko było ich 118), w całym województwie – było ich nie więcej niż 350. Nie oszałamiały również zarobki: wprawdzie szeregowy sekretarz KW zarabiał 2,5 razy więcej niż przeciętny inżynier, ale instruktor „w województwie” miał pensję od niego tylko ok. 25% wyższą (1958 r.). Dochody aparatu powiatowego nie wytrzymywały konkurencji z pensjami urzędników rad narodowych. Nie da się natomiast uczciwie policzyć różnych przywilejów i immunitetów, którymi hojnie Edward Gierek obdarzył pracowników politycznych (wczasy, opieka zdrowotna, renty i emerytury, specjalne sklepy, itd.). No, ale wszak chodziło o ludzi „uczciwych, taktownych i skromnych [...]” stanowiący wzór etyczny i merytoryczny dla innych.

Białe plamy – na przełomie lat ’40-tych i ’50-tych oznaczały miejsca, gdzie nie istniały żadne ogniwa partyjne. Np. w listopadzie 1951 r., tow. Motacki zauważył, że „na terenie gminy i miasta [Kętrzyn] mamy 61 białych plam”. Dla organizacji, której ambicja nakazywała być wszędzie tam gdzie żyją, pracują, mieszkają ludzie podobna sytuacja była po prostu niedopuszczalna. Jak stwierdził I sekretarz KP PZPR w Kętrzynie, „sprawa białych plam jest poważna, bo tam, gdzie nie ma nas, jest wróg”. Stąd Partia podejmowała energiczne działania: wytypowano najlepszych agitatorów „mocnych, żeby nikt nie mógł ich złamać” z zadaniem założenia w miejsce „białych plam” grup kandydackich (swego rodzaju przedszkola dla POP). Jednocześnie zobligowano wszystkie „KG i KZ” do „rozpracowania planu likwidacji białych plam”.

Cud lubelski – 3. lipca 1949 r. podczas ingresu bp. Piotra Kałwy w katedrze lubelskiej grupa wiernych dostrzegła łzy na obrazie Matki Boskiej. Wieść, pomimo oficjalnej blokady, piorunem rozniosła się po kraju. Nie miałaby pewnie takiej nośności gdyby nie fakt, że Partia właśnie rozpoczęła otwartą batalię z religią, klerem i Kościołem. Skrupulatnie odnotowywano każdy objaw „propagandy kościelnej”, traktując jej odbiór społeczny jako probierz nastrojów: „krążąca plotka o cudzie lubelskim została całkowicie zbita przez członków Partii jak również osoby bezpartyjne, zdrowo myślące. Wyjątki jednak zdarzają się że tu lub ówdzie jednostki zacofane potrafią przekonywać, że plotka ta jest prawdziwa i o ile każdy byłby na miejscu w Lublinie to na pewno uwierzyłby w ten cud. Między innymi do takich szerzycieli plotki możemy zaliczyć nawet naszego towarzysza Krasowskiego Mariana zam. w gm. Węgielsztyn. Starsza wiekiem osoba klerykalnie zacofana powiedziała do sekretarza KP, że o ile byłby na miejscu cudu musiałby o takowym powiedzieć, a oprócz tego mówił, że biskup i paru księży zostało aresztowanych, że skoro zostaną powieszeni to ludność wywoła rewolucję. Dalej zaznaczył, że żołnierz radziecki również był w tej katedrze i miał oglądać dookoła ten obraz uznając to za prawdziwe. Żołnierz zaznaczył, że do tej chwili w Boga nie wierzył a teraz to wierzy, że jest jakaś moc boska. Krasowski Marian mówił, że tego żołnierza radzieckiego mieli władze radzieckie rozstrzelać, że to żołnierz uznał za cud, a kilkunastu żołnierzy aresztowano za to że tam w tej katedrze byli”.

Cukier – na długo przed rokiem 1976, kiedy to stał się on pierwszym (od ćwierćwiecza) artykułem reglamentowanym, cukier stanowił towar strategiczny. W piśmie ze stycznia 1948 r. kierowanym do komórek podległych, Państwowa Centrala Handlowa przypominała, że „Zarządzeniem nr 22 z dnia 23.10.47 r. nakazaliśmy wydawanie bezpłatnie cukru dla Urzędów Bezpieczeństwa na podstawie upoważnienia wystawianych przez te Urzędy wg wzoru nr 1 oraz wysyłania do CBH 2 kopii protokołów odbioru i każdego 15 i 30 dnia miesiąca obciążania CB Hurtu za wydany cukier. [...] Niezależnie od tego, wszystkie Hurtownie, które wydawały cukier dla UB na zasadzie wspomnianego zarządzenia winny przysłać jak najszybciej do CBH potwierdzenia z dokonanych z UB obrotów w miesiącach: październiku, listopadzie, grudniu 1947 r. Wydawanie cukru w roku bieżącym winno odbywać się zgodnie z zarządzeniem nr 22 z przestrzeganiem terminów wysyłania do CBH protokołów i obciążeń pod osobistą odpowiedzialnością Kierownika Hurtowni”.

Czujność polityczna – niezbędna u członka Partii spostrzegawczość, dzięki której nawet w zdarzeniach pozornie banalnych, dostrzegał on motyw ideowy: „mieszkaniec gromady Świętajno, ob. Rudnicki odprowadził na spęd jedyną posiadaną krowę, pozostawiając [sobie] dwa konie i nie oddaje w tej chwili mleka – dokonał tego na pewno przy pomocy wrogich podszeptów”.

Gospodarka partyjna – termin obejmujący głównie pojęcia z zakresu biurokracji partyjnej (ewidencja członkowska, protokolarze, zbiory uchwał), ale także np. sprawy rozliczeń składek, legitymacji, czy stanu majątku partyjnego i jego zabezpieczenia. Wieczny i nierozwiązywalny problem, bo Partia działała tu w klinczu logicznym: z jednej strony chciała siebie widzieć jako zbiorowisko ludzi aktywnych, wykonujących „konkretną robotę” pośród mas, z drugiej kostniała jako machina biurokratyczna. Dylemat doskonale oddaje głos tow. Januszkiewicza (Górowo Iławeckie): „jeżeli sekretarz nie umie czytać i pisać to nie jest przeszkodą, ponieważ sekretarz POP powinien umieć organizować, a pracą techniczną powinien zająć się ktoś, kto umie to robić”. Chyba jednak nie zawsze ktoś taki znajdował się na miejscu: „mamy różne papiery, a nie są one jeszcze pozałączane do właściwych teczek, bo nie są one po to, żeby się poniewierały po biurkach, a są w nich notowane różne sprawy i winno być wszystko pozałączane należycie [...] w szeregu naszych KG nie ma odpowiednich zamków, a można wchodzić za posługiwaniem się jakiegoś żelazka (tak jest w Różance i Barcianach) [...] jeżeli przyjrzymy się jak są dokumenty przechowywane, że dzieci się bawią [nimi], a gdy się [ich] żąda to sekretarz POP nie wie i dopiero się ich szuka [...].”Besztanie z centrali nie przekonywało jednak ludzi „terenu”: „wielka ilość pism napływających co dnia, które czynią z pracowników, ludzi terenu nie przywykłych do siedzenia za biurkiem, biurokratów, pismaków, psujących nie raz więcej papieru niż warte to pisania”.

Komitety rodzicielskie – uchwała Sekretariatu KC z 1949 r. ogłosiła szkołę polem bitwy o nową, materialistyczną świadomość. Funkcjonujące w każdej szkole komitety rodzicielskie stać się miały, jako „czynnik społeczny”, motorem zmian i ich nadzorcą jednocześnie. Obok tradycyjnych działań, komitety rodzicielskie zajęły się „eliminacją wrogich wpływów”, za których rozsadnik uznano przede wszystkim Kościół. Aby komitety mogły podołać zadaniu, należało zadbać o właściwą ich obsadę – wybory do komitetów Partia potraktowała jako poważną operację logistyczną. Przed oblicze egzekutyw wezwano dyrektorów szkół oraz tych rodziców uczniów podstawówek, którzy byli członkami PZPR. Tam pouczono ich jak i na kogo głosować. Każdej szkole przypisano z ramienia Partii dwóch opiekunów. Ponadto nad akcją czuwały specjalne zespoły partyjne. Partia odniosła bezapelacyjne zwycięstwo: „we wszystkich szkołach [Olsztyna] proponowane składy zostały przyjęte przez aklamację”. Na 159 członków obranych komitetów rodzicielskich, 113 należało do PZPR. Fakt, że komitety rodzicielskie rychło utknęły na mieliźnie, nie miał większego znaczenia. Liczyło się, że ciała te oczyszczono z „elementu obcego”.
Konferencja – w Polsce Ludowej słowo „konferencja” zrobiło zawrotną karierę, stając się z mało znanego, obcojęzycznego terminu, pojęciem używanym powszechnie, choć raczej w języku oficjalnym niż potocznym. Jego znaczenie pierwotne definiowało naradę, zebranie, ale specyficzne, bo grupujące osoby reprezentujące nie siebie, lecz większe grono ludzi. W praktyce, popularność terminu, doprowadziła do jego dewaluacji; w sensie ścisłym konferencja miała rangę organu, struktury samodzielnej, zaopatrzonej w moc decyzyjną, kompetencje i własne, wewnętrzne regulacje organizacyjne. Konferencja stanowiła władzę zwierzchnią każdego z partyjnych ogniw na każdym z partyjnych szczebli. Jej odpowiednikiem na szczeblu ogólnokrajowym był Zjazd Partii. W trakcie jej obrad zanikała władza komitetów, egzekutyw, sekretarzy. Na szczeblu wojewódzkim istniały trzy rodzaje konferencji: sprawozdawcza, przedzjazdowa, sprawozdawczo – wyborcza. Te ostatnie były najważniejsze, decydowały bowiem o składzie partyjnych władz. W województwie olsztyńskim między czerwcem 1949 r. a październikiem 1986 r. odbyło się 19 konferencji sprawozdawczo – wyborczych.

Legitymacja – “legitymacje partyjne wykonane są na papierze ze znakiem wodnym, numerowane, oprawione w płótno […] w legitymacji wpisuje się nst. dane: nazwisko, imię, datę urodzenia, datę wstąpienia do PZPR”. Legitymacja zaopatrzona była w fotografię właściciela oraz zapis o przynależności do POP. Niezwykle istotny był numer – im niższy, tym większy prestiż. Oficjalnie posiadanie legitymacji było „zaszczytem i obowiązkiem. Prawo do legitymacji partyjnej potwierdzić trzeba codziennie zaangażowaną postawą, konsekwentnym przestrzeganiem zasad ideowych i norm statutowych partii, jednością czynów ze słowami”. W praktyce, często traktowano ją jak wejściówkę lub glejt zapewniający jeżeli nie nietykalność, to na pewno specjalne traktowanie. To z kolei rodziło opór aparatu, który podkreślał, że „legitymacji nie można używać jako dowodu [osobistego]”. Jednocześnie bowiem legitymacja była czymś poufnym, wręcz na wpół tajnym, skoro nie wolno było np. ogłaszać jej utraty w prasie. Nieustannie powtarzano, że legitymacji partyjnej nie wolno powierzać osobom trzecim, brudzić ani niszczyć, a lekkomyślny stosunek do owego dokumentu jest jednoznaczny z lekkomyślnym stosunkiem do samej Partii. Chętnie cytowano słowa sekretarza KC, tow. Nowaka, że zagubioną legitymację traktować się będzie jako oddaną w ręce wroga. A informacje o jej zagubieniu miały posmak doniesień kryminalnych: „w OPZB wyryto dwóch towarzyszy, którzy zgubili legitymację partyjną”.
Plotka – wobec skrajnie scentralizowanego, zideologizowanego i ściśle nadzorowanego obiegu informacji publicznej, jedyne alternatywne źródło wiedzy społecznej; stałe utrapienie władz nie tylko z powodu „czarnej wołgi” i nieśmiertelnych pogłosek o kryminalnych przyczynach zgonu Bieruta na Kremlu. Partia musiała zmierzyć się np. ze zjawiskiem masowego uboju zwierząt, dokonywanego na wsi w reakcji na pogłoski o nadciągającej kolektywizacji, ale tematów „szeptanki” było znacznie więcej: „wśród ludności przesiedlonej z akcji ‘W’ krąży wersja że mają wszystką ludność z akcji ‘W’ wysiedlić do Związku Radzieckiego, a na ich miejsce mają być osiedleni Mazurzy i Warmiacy z terenów zachodnich Niemiec”.
„Chłopiec 12 lat zobaczył na niebie litery, starego dziadka, który przemawiał do chłopca, że przyjdzie sądzić żywych i umarłych. Módlcie się. Chłopiec napisał 10 listów rozdał ludziom, kto list otrzyma niech głosi wszystkim chrześcijanom, kto wierzy w Boga, Bóg karze, tak jak jedną niewiastę w Chromkowie, która zatrzymała list boży, którzy prześladują wiarę chrystusową. Kto napisze 10 listów, niech się spodziewa za 2 dni radości, a nie napisze niech się spodziewa smutnych dni. O wymienionych wypadkach KP skierował doniesienie do UB w celu przeprowadzenia dochodzenia.”
„[…] w gminie Dobry, a w szczególności w gromadzie Tatary, jest rozsiewana propaganda o wojnie, puszcza ją ob. Łapiński Antoni, który jest kułakiem oraz ww. obywatel mówił, że zmieni się obecny ustrój, a pogadanki i referaty prowadzone przez partię to wszystko bujda i że w kołchozach, które partia chce zakładać to będzie nędza tak jak w ZSRR. Ww. obywatel oddany jest przez partię do rozpracowania i załatwienia z nim przez UBP w Pasłęku.”
„Tu i ówdzie szerzona jest propaganda jakoby brak pogody i deszczu które spowodowały przeszkodę sprzątnięcia zbóż czego przyczyną że ludzie się nie modlą a winą ponosi PZPR”.

Pryncypialna postawa – nie wiadomo co to jest, wiadomo natomiast, że to coś odróżniało dobrego członka Partii od zwykłego członka Partii, a już na pewno od kogoś, kto członkiem Partii nie był. Formuły używano jako zwrotu, który pozwalał pomijać konkrety, mówił bowiem sam za siebie: tow. Mariański Tadeusz, delegat Węzła PKP w Olsztynie, na konferencji miejsko – powiatowej (3 grudnia 1966 r.), tak zachwalał kandydatów do władz partyjnych: „wymienieni towarzysze są nam znani z ofiarnej działalności partyjnej na terenie miasta i powiatu. Swą aktywną i pryncypialną postawą i pracą zdaniem naszym w pełni zasłużyli aby ich kandydatury znalazły się na liście wyborczej do nowych władz KMiP”.

Ruch łączności miasta ze wsią – praktyczna strona sojuszu robotniczo-chłopskiego: „w całym kraju działa 3 tys. ekip robotniczych [ruchu łączności]. W wielu wypadkach wyjeżdżają na wieś ekipy lekarskie. Ekipy robotnicze okazały wsi poważną pomoc materialną i techniczną w remoncie maszyn i narzędzi, w urządzaniu świetlic i szkół wiejskich, organizowały masowe akcje polityczne na wsi, najczęściej z okazji rocznic i świąt. Praca ekip przyczyniła się do przełamania istniejącej jeszcze tu i ówdzie nieufności chłopów wobec klasy robotniczej”. Czasami nadmierny entuzjazm mieszczuchów wyrządzał jednak sojuszowi szkody, a to poprzez „próby organizowania spółdzielni produkcyjnych bez oparcia się na miejscowym aktywie chłopskim” oraz stosowania „środków nacisku wobec chłopów i naruszanie zasady dobrowolności”, tymczasem „zadaniem ruchu łączności jest przede wszystkim praca masowo-polityczna i agitacyjna: uświadomienie wsi o sytuacji międzynarodowej, zwalczanie reakcyjnych plotek i aktywizowanie chłopów wokół haseł walki o pokój [itd.]”. W ruchu brały udział te zakłady, które wyróżniały się posiadaniem silnej organizacji partyjnej, ale także np. wojskowi i studenci. Czasami to chłopów przywożono do miasta, aby „zaznajomić wieś z osiągnięciami fabryk, z urządzeniami socjalnymi i kulturalnymi”. W KC powstał nawet pomysł na miesięcznik „Poradnik ruchu łączności fabryk ze wsią”.

Szefostwo – określenie opieki, którą konkretne zakłady pracy, urzędy, fabryki otaczały poszczególne wsie, gromady, czy PGR-y. Opieka oznaczała pomoc w pracach polowych, porządkowych, itp. „Szefostwo” funkcjonowało w ramach ruchu łączności miasta ze wsią; dzisiaj: patronat.

Wysuwanie kadr – charakterystyczna dla lat ’40-tych i ’50-tych akcja awansowania na stanowiska kierownicze ludzi z poszkodowanych przez historię klas społecznych. Nie liczyły się kwalifikacje zawodowe, a jedynie – „właściwa postawa”. W każdym przypadku inicjatorem awansu było ogniwo PZPR: „od lipca br. [1950] na ogólny stan 3611 pracowników zatrudnionych na terenie całego okręgu [Dyrekcji Okręgu Poczt i Telekomunikacji w Olsztynie], wysunięto 209 pracowników. W samym Zarządzie Dyrekcji wysunięto 9 pracowników fizycznych i 10 umysłowych, partyjnych 8 i bezpartyjnych 11”; a np. w Lidzbarku Warmińskim KP „wysunął na stanowisko wójta chłopa biednego zaufanego towarzysza oddanego naszej sprawie”. Istniał, oczywiście, potężny problem z kompetencjami tak awansowanych ludzi, ale ruch uznano generalnie za sukces. Pozwalało to na snucie dalszych, śmiałych planów: „obecnie sytuacja dojrzała do tego, aby wysuwać robotników na kierownicze stanowiska w Zjednoczeniach, Centralnych Zarządach i Ministerstwach”.

Pisownia cytatów oryginalna.
Tekst opracowano m.in. na podstawie materiałów archiwalnych z zasobu AP Olsztyn: 42/494; 42/1141; 42/1155; 42/1156
Mariusz Korejwo

Czytaj więcej: Słownik partyjny

Komentarz (1)

My, naród (refleksje na dzień 14 marca)

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 22 marzec 2016 18:32
Mariusz Korejwo

Jeżeli jest rok 2016, a przecież jest, to może czas wreszcie zdecydować, czy my tutaj, na Warmii i Mazurach, w Olsztynie, jesteśmy u siebie.
Minęło 71 lat od chwili, gdy wojska gen. Oslikowskiego zajęły stolicę regionu, ówczesny Allenstein. Przez prawie pół wieku państwowa propaganda wmawiała nam, że właśnie wówczas – 22 stycznia – zakończył on swój żywot, a począł się Olsztyn dzisiejszy. Ewidentna nieadekwatność tezy sprawiła, że umarła ona śmiercią naturalną w latach ’90-tych i dzisiaj już chyba nikt na poważnie nie świętuje owej daty. Olsztyn stara pan
Bez fanfar mijają również inne daty, potencjalnie przynajmniej „przełomowe”: pamiątka po pierwszej zorganizowanej przez polską administrację grupie przybyszy, czyli kolejarzach którzy dotarli do miasta 17. lutego; 14. marca (utworzenie przez Radę Ministrów okręgu Prusy Wschodnie); 30. marca (instalacja w Olsztynie pierwszych polskich władz państwowych); 23. maja (formalne przejęcie władzy cywilnej z rąk sowieckich).
Jako symbol „powrotu” (?) nie ostał się żaden z historycznych włodarzy miasta: Bronisław Latosiński (pierwszy prezydent), Jakub Prawin (pierwszy „wojewoda”). Żaden z nich nie ma w mieście najskromniejszego nawet upamiętnienia (gwoli ścisłości: imieniem Prawina nazwany został park nad Łyną w okolicach olsztyńskiego zamku, ale fakt ten nie przedostał się do świadomości mieszkańców).
Warto zastanowić się, czy możliwe jest zdrowe funkcjonowanie społeczeństwa, które nie zna własnego wczoraj albo – które się go wstydzi ?
Jeżeli świadomość przyczyn takiego stanu rzeczy jest pełna i oparta o realne podstawy, to nadal równie realna pozostaje pustka, która wymaga wypełnienia. Odrzuceniu załganych tez „przesłaniowych”, symbolizowanych chociażby przez hasła o „powrocie do Macierzy”, „piastowskich ziemiach” (oraz np. zupełnie już aberracyjnych legend o szeregowym Diernowie) nie towarzyszy żadna narracja, która byłaby jednocześnie i konstruktywna i wywiedziona z faktów. Tymczasem natura (również ludzka) nie znosi próżni – wspomniana realna pustka istnieje i zgodnie z prawami fizyki zasysa wszystko, co niesie ze sobą chociażby pozór wypełnienia.
Realizowana w warunkach Polski Ludowej historyczna wizja Olsztyna, która kręciła się wokół osi tzw. prężnego rozwoju, zbankrutowała tak doszczętnie, że nieliczne i nieśmiałe próby jej kontynuacji kończą bez wyjątku jako groteska. Musi tak być, ponieważ nie są w stanie odwołać się do niczego więcej niż ułomne sentymenty lub nostalgia dziurawej pamięci.
Pośród wizji zastępczych, powitych w ostatnim ćwierćwieczu (ale posiadających antenatów), jedne odwołują się do miazmatów multikulturowości, inne mitologizują osiągnięcia przedwojennego miasta w klimacie bliskim typowym zadęciom niemieckich Kulturträger’ów. Pierwsze pozostaną jałowe, bo będąc czysto intelektualnymi spekulacjami, nijak się mają do przeszłości, a jeszcze mniej – naszej teraźniejszości. Drugie zasilać mogą co najwyżej nasze (tj. regionalne i ogólnonarodowe) gigantyczne kompleksy, w których istnieniu upatruję pierwszorzędny czynnik powstrzymujący ufundowanie podwalin pod realną, tj. konstruktywną tożsamość regionalną.
Pośród dostępnych propozycji, brakuje tej, która odnosiłaby się do zasadniczego nurtu historii, a nie jej oboczności. Może wystarczy sobie uświadomić (i przestać owej świadomości się lękać), że jesteśmy kolonizatorami.

Olsztyn tram
Jakkolwiek obrzydliwy by nie był proceder wysiedleń (deportacji), które realizowała polska administracja w latach ’40-tych, nie da uniknąć stwierdzeń zupełnie fundamentalnych: nie Polacy je wymyślili, nie Polacy zastosowali je jako piersi, nie Polacy ich dokonywali w największej skali, wreszcie: w ogóle nie od Polaków zależało ich zastosowanie. (W odniesieniu do Prus Wschodnich pomysł należał do F.D. Roosevelt’a, 32. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki1). Należy też powiedzieć sobie, że jakkolwiek obrzydliwy by nie był system selekcji ludności dokonywany po II wojnie światowej przez władze Polski Ludowej, stanowił on absolutną konieczność i nie mam najmniejszych wątpliwości, że czegoś podobnego dokonałaby każda inna formacja polityczna, której przyszłoby Polską wówczas zarządzać – Anglicy, których nie gniotły sowieckie dywizje, deportowali ludzi tysiącami bez mrugnięcia okiem, bo tak nakazywał im własny interes narodowy.
Przez okres dłuższy niż trwa proces wzrastania dwóch pokoleń Polacy nie byli panami we własnym kraju. Nie byliśmy samodzielni w kształtowaniu własnego państwa – to główna przyczyna dla której adaptacja nowych ziem przybrała tak wadliwy, tak szkodliwy charakter. Jest to jedna więcej przeszkoda, którą musimy pokonać, by móc wreszcie zdecydować, czy jesteśmy u siebie.

Mariusz Korejwo

Czytaj więcej: My, naród (refleksje na dzień 14 marca)

Komentarz (13)

Więcej artykułów…

  1. "Gra nie idzie o swobodną Ukrainę, ale o wolną Polskę"
  2. W obronie Czesława Jerzego, czyli orka w lutym
  3. Cisza wyborcza
  4. Październik '56 w Olsztynie

Strona 2 z 19

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

Tytuł nie jest przypadkowy. Ja zaczerpnąłem go z powieści Hanny Malewskiej a ona z listu Św. Pawła do Koryntian (Przemija bowiem postać tego świata (1...
Przemija postać świata*
6 godzin(y) temu
Nie mogę. Nie czuję się upoważniony do reprezentowania Kościoła -ani naszego ani Cerkwi Prawosławnej - to jest kościół ortodoksyjny a nie protestancki...
Przemija postać świata*
6 godzin(y) temu
Artykuł podpisałem, to chyba wystarczy. Pomyliłem się co do Rosji, nie tylko ja zresztą. Rosjanie, jak zresztą każdy, podejmują decyzje zgodnie ze swo...
Przemija postać świata*
6 godzin(y) temu
miasto szubrawców, kapusiów i ich pomiotów
Ile kosztowała filmowa propaga...
8 godzin(y) temu
"JPRDL
Słyszeliście co on powiedział?".

https://twitter.com/szef_dywizji/status/1637789312358948866?cxt=HHwWhICxwfiszLotAAAA
T.Krzyżak: Dokumenty nie pozwa...
9 godzin(y) temu
Miasto nieliczonych inwestycji obsypane nagrodami? To żart?
Od czasu przystąpienia Polski do UE ( 2004r. !!!) i powstania możliwości finansowania dot...
Ile kosztowała filmowa propaga...
10 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • 1

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.