Ostatnie miesiące rządów ekipy Ewy Kopacz. Nareszcie z otwartą przyłbicą można robić to, co wskaże „Gazeta Wyborcza", czyli tworzyć prawo, które ma przeorać świadomość polskiego społeczeństwa. Nareszcie można iść na całość. Donald Tusk jednak trochę się krygował, kluczył, przekładał terminy, może patrzył na Angelę Merkel i wzorował się na jej postępowaniu. Ewa Kopacz postanowiła pokazać, że rządzi twardą ręką. Słucha feministek i wytycznych płynących z „Wysokich Obcasów" i liczy się tylko to, co proponują postępowe ruchy wyzwalające ludzi z dawnych zasad moralnych, religijnych zabobonów i tradycjonalistycznych podziałów.
Otwarciem postępowej linii działania rządu było przyjęcie tzw. konwencji antyprzemocowej, której do tej pory nie ratyfikowało wiele krajów Unii Europejskiej, w tym także i Niemcy, ale naciski „Gazety Wyborczej" okazały się skuteczne. Ekipa Ewy Kopacz pokazała, że z głosem katolickiego społeczeństwa liczyć się nie musi, wystarczą jej brawa postępowych feministek. Czołowa działaczka LGBT Yga Kostrzewa w „Wysokich Obcasach" z 1 sierpnia br. powiedziała: „We wszystkich krajach, w których wprowadzono związki (partnerskie - J.R) społeczna akceptacja dla nich spektakularnie wzrastała. Ludzie uważają, że to co usankcjonowane prawnie, jest „dobre". I właśnie o to chodzi, żeby prawnie zaakceptować to, co powszechnie do tej pory uchodziło za niegodziwe czy niemoralne. I rząd Ewy Kopacz rzutem na taśmę realizuje wytyczne LGBT.
W lipcu sejm przyjął ustawę o uzgodnieniu płci, której twórcą (twórczynią?) jest osoba dziś nazywająca się Anna Grodzka, bo według tej ustawy być może w roku przyszłym będzie się nazywać na przykład Andrzej Grodzki. Przyjęta ustawa przez 252 posłów PO i SLD i oczywiście Ruch Palikota ma obowiązywać od nowego roku i przewiduje, że nic nie trzeba zmieniać w swoim wyglądzie, nie trzeba przechodzić kuracji hormonalnej, aby sąd zadecydował o zmianie płci. Wystarczy opinia dwóch lekarzy - psychiatry lub seksuologa, że mężczyzna czuje się kobietą lub odwrotnie, aby sąd uznał to za prawną rzeczywistość. Decyzja sądu będzie oparta wyłącznie na opinii biegłych bez przeprowadzania żadnego procesu dowodowego. Faktycznie jest to wprowadzenie w naszym kraju możliwości zawierania małżeństw homoseksualnych. Wystarczy, że pan Biedroń lub jego partner wystąpi do sądu z wnioskiem o zmianę płci i wtedy mając papier w ręku, że jeden z nich jest kobietą (bez żadnych korekt fizycznych) będą mogli zawrzeć związek małżeński.
Ustawa nie przewiduje jednorazowej zmiany płci, więc będzie możliwość dokonywania tego wielokrotnie. Przez rok ktoś będzie się czuł kobietą, a wcześniej był mężczyzną, potem znów może być mężczyzną, po jakimś czasie znów kobietą i urzędy będą musiały to sankcjonować wydając nowe dokumenty. Paranoja kompletna, ale tak postanowili posłowie, bo tak to sobie wymyśliła Anna Grodzka. Oczywiście, żaden kabaret takiej scenki nie przedstawi, bo już nigdy nie pojawiłby się w rządowej telewizji. Życie stało się kabaretem. Lewacy biją brawo. Pani premier z radością w pociągach głosi dobrą nowinę, że pan, pani już za kilka miesięcy bez żadnych chirurgicznych cięć mogą sobie wybrać płeć. Cieszcie się ludzie, nie jesteście już niewolnikami swojej płci. PO z Anną Grodzką już was od niej wyzwolili!
Ekipa rządowa przyjęła ustawę o in vitro, za którą głosowali też posłowie i senatorowie, którzy publicznie deklarują się, że są katolikami. A przecież znali wcześniejsze zastrzeżenia do tej ustawy wyrażane przez biskupów. „Osoby wierzące w Chrystusa nie mogą - pod żadnym pozorem – popierać godzącej w życie ustawy o in vitro, jeżeli chcą pozostać we wspólnocie wiary" - napisali członkowie Prezydium Konferencji Episkopatu Polski. „Tygodnik Powszechny" informację o tym fakcie zatytułował błędnie „Ustawa i ekskomunika", ale oczywiście redakcja opowiedziała się nie za biskupami, a za rządowym projektem, co jak na uchodzące za katolickie pismo, jest szczególnie zdumiewające. Poparcie ustawy o in vitro to nie zaciągnięcie automatycznie ekskomuniki, ale to popełnienie publiczne grzechu ciężkiego. Powiedział to wprost w „Naszym Dzienniku" ks. prof. Wojciech Góralski: „Głosowanie za ustawą in vitro i podpisanie jej przez prezydenta, to ewidentny publiczny grzech ciężki.(...) W tej sytuacji mamy obowiązek przypomnienia tym co poparli in vitro, że nie mogą przystępować do Komunii św. Może to zrobić ksiądz przed Mszą św., widząc, że osoba która publicznie poparła in vitro, nie zmieniła swoich poglądów i trwa w grzechu ciężkim, może chcieć przystąpić do Komunii św.". I zrobił to publicznie prezydent Bronisław Komorowski, co wywołało wiele komentarzy. Nawet „Super Express" zajął się tym tematem, a biskupi milczeli. Dopiero przewodniczący Rady Prawnej KEP abp Andrzej Dzięga wydał oświadczenie stwierdzające, że „ustawa ta nie może być przez katolika w żaden sposób akceptowana", gdyż dozwala na zabijanie zarodków. Należy przyjąć, że każdy poseł wiedział co robi, głosując za ustawą, choć „gdyby jednak ktoś z parlamentarzystów nie miał w momencie głosowania pełnej wiedzy lub miałby wiedzę fałszywą, lub miał ograniczoną aktualnie świadomość, musiałby to publicznie oświadczyć. Analogicznie winien postąpić ten, kto miał odebraną lub ograniczoną wolność. To samo dotyczy Pana Prezydenta Rzeczypospolitej" - wyjaśnił abp Dzięga.
Czy posłowie i senatorowie mieli pełną wolność w głosowaniu nad ustawą o in vitro? Można wątpić. PO nie nałożyła dyscypliny partyjnej, ale zastosowała kaganiec szantażu, strasząc tych, którzy nie poprą rządowego projektu, że nie znajdą się na listach wyborczych partii. I tak się stało. Oto na olsztyńskiej liście PO zabrakło posłanki Lidii Staroń, która głosowała przeciwko ustawie. Senator Helena Hatka zagłosowała przeciwko ustawie i także już z list PO nie wystartuje. Posłanka Lidia Staroń, jak śledzę jej głosowania, zawsze kieruje się chrześcijańskimi kryteriami wartości, jednak na kościelne uroczystości raczej zapraszana nie jest. Natomiast najczęściej w pierwszych ławkach honorowany jest senator i rektor prof. Ryszard Górecki, który oczywiście głosował za in vitro i na pewno jako naukowiec zna konsekwencje i sposoby realizacji sztucznego zapłodnienia. Ostatnio był honorowany na uroczystościach 700 - lecia chrystianizacji Olsztyna. Jeżeli ktoś uznaje się za katolika, to powinien też publicznie jako katolik postępować. Senator PO Jan Rulewski powiedział: „Kiedy przystępowałem do PO, mówiono, że nie będziemy musieli wybierać między amboną a biurem politycznym. Tak niestety stało się w sprawie in vitro".
Przynależność do Kościoła jest dobrowolna. Żyliśmy onegdaj w czasach, gdy rządząca partia wymagała od swych członków ateistycznego światopoglądu, gdy po kryjomu chrzczono dzieci i zawierano kościelne śluby, aby w ten sposób nie zniszczyć swojej kariery. Dziś bycie katolikiem w Polsce też wymaga odwagi. Ze wszystkich posłów i senatorów z naszego województwa (myślę tu o ludziach należących do PO) jedynie Lidia Staroń głosuje zgodnie z własnym sumieniem, a nie partyjnym nakazem. Partyjną dyscyplinę narzucono przy wyborze rzecznika praw obywatelskich, człowieka lansującego związki jednopłciowe oraz adopcję przez nie dzieci. Z rządowego nakazu wyłamała się jedynie Lidia Staroń i chwała jej za to.
W Polsce, a być może i w całej Europie, dożywamy czasów, że katolik nie będzie się mógł publicznie przyznać do swojej wiary, a biskupom zabroni się prawa głoszenia ewangelicznych zasad. Oto tygodnik „Polityka" propaguje tekst prof. Jana Woleńskiego wzywający do dyplomatycznych działań w stosunku do polskich biskupów. „Naszym zdaniem konieczne jest wezwanie oficjalnego przedstawiciela dyplomatycznego Stolicy Apostolskiej akredytowanego w Polsce do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i zażądanie od niego interwencji temperującej poczynania Episkopatu polskiego". Kiedyś Radosław Sikorski, jako minister spraw zagranicznych, skarżył się w Watykanie na o. Tadeusza Rydzyka, ale bezskutecznie. Ostatnio Adam Michnik w liście do papieża Franciszka atakował polskich biskupów i kanonizował ks. Wojciecha Lemańskiego, ale papież Michnika też nie posłuchał, mimo że ten już od lat poucza polski Kościół. Dziś „Gazeta Wyborca" tekstem zatytułowanym obrzydliwie „Arcybiskup, co pachnie krwią" zaatakowała profesora filozofii abp. Marka Jędraszewskiego za kazanie wygłoszone w rocznicę Powstania Warszawskiego. Ja uważam, że polscy biskupi, w tym i warmińscy (a mamy aż trzech arcybiskupów) niestety zanadto milczą i zanadto sfraternizowali się z rządzącymi politykami.
Myślę, co dziś czują księża, z naukowymi nawet tytułami, którzy onegdaj otwarcie włączyli się w kampanię wyborczą senatora Ryszarda Góreckiego? Czy nadal będą go popierać w nadchodzących, wyborach mimo, że ustanawia prawo godzące w ludzkie życie?
Tomasz Piątek atakując abp. Jędraszewskiego stwierdził, że „w Polsce XXI wieku katolicyzm stał się (...) inspiracją nienawiści, która przywołuje sznur i kule, a czasem nawet komorę gazową". To klasyczne odwracanie pojęć. Walka o życie najsłabszych istot stawiana jest jako budowanie gazowych komór, czyli postępowanie hitlerowskie. Granice kłamliwych oskarżeń w stosunku do polskich biskupów i Kościoła znów zostały przekroczone. Te same metody stosowano za czasów komunistycznych, insynuując współpracę niektórych duchownych z okupantami (vide spreparowana przez SB sprawa abp. Ignacego Tokarczuka). Dziś „Gazeta Wyborcza" stosuje te same chwyty, co komunistyczna propaganda. W jakim kraju żyjemy?
Ks. Jan Rosłan
Skomentuj
Komentuj jako gość