Prezydent Komorowski obiecał Amerykanom, że za uzyskane w ten sposób pieniądze wypłaci Żydom odszkodowania za utracone w naszym kraju mienie. Dlaczego ta informacja ukrywana jest przed Polakami? - tajny plan sprzedaży polskich lasów ujawnił, na podstawie opublikowanej przez portal WikiLeaks notatki ambasadora USA w Polsce, tygodnik "Wsieci".
Prywatyzacja kopalń i likwidacja polskiego przemysłu wydobywczego to tylko czubek góry lodowej. Doniesienia ostatnich tygodni obnażają obłudę rządu i dowodzą, jak głęboko zakrojony był plan wyprzedaży polskiego majątku. Po zniszczeniu stoczni, hut, kopalń, fabryk i przetwórni dobrano się do ostatniego bastionu. Platforma Obywatelska, obłudnie zapewniając, jak bardzo troszczy się o polską ziemię i państwowe lasy, konsekwentnie parła do ich prywatyzacji - pisze Marzena Nykiel w tygodniku "Wsieci".
I dodaje, że „opublikowana przez portal wPolityce.pl tajna notatka ambasadora USA w Polsce ujawniona przez WikiLeaks nie pozostawia złudzeń".
Bronisław Komorowski i Donald Tusk zamierzali sprzedać lasy i nieruchomości należące do skarbu państwa, by zdobyć środki na wypłatę odszkodowań za mienie odebrane Żydom przez Niemców i Sowietów. Komorowski złożył taką obietnicę w styczniu 2009 r., a jego deklaracja jest kluczem do zrozumienia szeroko zakrojonej strategii rządu. Ambasador Victor H. Ashe zaraportował do Departamentu Stanu USA, że „Komorowski stwierdził, iż premier Tusk zmusi niepokornych ministrów, [...] by »dołożyli się do rekompensat«, sprzedając państwowe lasy i nieruchomości
- podaje Nykiel.
Pomysł był prosty i miał zostać przeprowadzony błyskawicznie na ostatnim posiedzeniu Sejmu minionego roku. W przeładowany program przedświątecznych, nocnych obrad, między poprawki budżetowe i związki partnerskie wciśnięto fundamentalną sprawę lasów, zapewniając, że proponowane zmiany jeszcze bardziej je zabezpieczą. Ewentualną debatę miał zagłuszyć chamski rechot Twojego Ruchu pastwiącego się nad sałatką prof. Krystyny Pawłowicz
- pisze publicystka.
Rząd PO kilkakrotnie składał obietnice wypłacenia odszkodowań Żydom za zagrabione przez Niemców i Sowietów mienie. W 2008 roku, a następnie w 2010 Donald Tusk zaskarbił sobie sympatię tych środowisk, które ogłosiły, że w sprawie restytucji mienia „nastąpił przełom".
M.in. tę sprawę skomentował w styczniowym numerze miesięcznika "DEBATA" ks. Jan Rosłan. Oto ten tekst:
Nie kanapka a konstytucja
Przez kilkanaście dni media głównego nurtu prowadziły nagonkę na posłankę Krystynę Pawłowicz, tylko dlatego, że podczas nocnego posiedzenia sejmu jadła kanapkę. Czy jednak dziennikarze państwowej telewizji, bo od prywatnych tego nie wymagam, poinformowali, jakimi zagadnieniami zajmowali się posłowie i nad jakimi ustawami głosowano? A przecież podczas nocnego posiedzenia sejmu z 17 na 18 grudnia ubiegłego roku głosowano nad zmianą polskiej konstytucji. Czy o tym poinformowali sprawozdawcy? Czy wcześniej były jakieś dyskusje nad tymi zmianami, które przecież dotyczą najważniejszego aktu prawnego w naszym kraju.
Medialny harmider o kanapce posłanki miał zagłuszyć istotną kwestę: wprowadzenie możliwości prywatyzacji polskich lasów. Do konstytucji miał być wprowadzony następujący zapis: „Lasy stanowiące własność Skarbu Państwa nie podlegają przekształceniu własnościowym z wyjątkiem uzasadnionego celu publicznego". Czyli mówiąc wprost: lasy są nie na sprzedaż, chyba że inaczej postanowi rząd, sam sobie określając, co to jest cel publiczny. Gdyby wszyscy posłowie koalicji byli obecni na sali i uczestniczyli w głosowaniu, doszłoby do przełomowej zmiany naszego systemu i to przeprowadzonej po kryjomu, bez żadnych społecznych konsultacji.
Nocna zmiana konstytucji pozwalałaby na prywatyzację dobra narodowego, jakim są nasze lasy. Wody śródlądowe już w jakiś sposób zostały sprywatyzowane, łączące się w systemy wodne zostały wydzierżawione, czasami nawet na lat 30, a niemające odpływów jeziora zostały sprzedane. Wyjaśnienie, co to jest cel publiczny chyba już dawno zostało dokonane, bo już w roku 2009 Bronisław Komorowski obiecał ambasadorowi USA, że Polska dokona odszkodowań za tzw. mienie pożydowskie, a pieniądze weźmie na ten cel „sprzedając lasy i nieruchomości", co można przeczytać z notatki amerykańskiego ambasadora ujawnionej na stronie WiKiLeaks. Oczywiście, żaden urzędnik ze strony polskiej czy amerykańskiej do tej notatki się nie ustosunkował. Pod osłoną nocy chciano zmienić konstytucję, do czego ekipie rządzącej zabrakło tylko pięciu głosów, bo za zmianami głosowała oczywiście koalicja, SLD, Twój Ruch i posłowie niezrzeszenia na czele z Ludwikiem Dornem.
Pierwszego maja 2016 r. minie karencja zabraniająca cudzoziemcom zakup polskiej ziemi. W ciągu trzech miesięcy zebrano 2,5 miliona podpisów od osób sprzeciwiających się prywatyzacji polskich lasów i domagających się przeprowadzenia w tej sprawie referendum narodowego. Ale rządzący po raz kolejny ten głos społeczeństwa zignorowali. Referendum miałoby dotyczyć też renegocjacji Traktatu Akcesyjnego w kwestii sprzedaży polskiej ziemi cudzoziemcom. Wnioskowano, aby obcokrajowcy mogli nabywać ziemię w naszym kraju dopiero po roku, w którym średnia pensja w Polsce będzie stanowiła minimum 90 procent średniej pensji pięciu najbogatszych krajów Unii Europejskiej, bo teraz zarabiamy pięciokrotnie mniej.
Czasami odnoszę wrażenie, że ten rząd robi wszystko, aby utrudnić życie obywatelom. Skandal ze służbą zdrowia namacalnie pokazał do czego prowadzi prywatyzacja służby zdrowia. Przecież to prywatne gabinety, po raz drugi już w ostatnim czasie, zostały zamknięte z powodu konfliktu z ministerstwem. To, co zapowiadała pani Sawicka, uniewinniona przecież, lody na służbie zdrowia kręci się nadal. Tu pacjent przestał się liczyć kompletnie. Tu liczą się tylko pieniądze, których w ciągu dziesięciu ostatnich lat przeznaczono dwukrotnie więcej, choć zawsze będzie ich za mało.
Organizacja ostatnich wyborów samorządowych najlepiej pokazała kryzys organizacyjny i administracyjny państwa polskiego. Prof. Andrzej Zybertowicz określił to jako „zinstytucjonalizowana nieodpowiedzialność", bo następuje kompletny upadek zaufania do państwowej administracji. Jest chyba jednak jakaś granica niekompetencji i igrania ze społeczeństwem, która nie może zostać przekroczona. Tą granicą jest ludzkie zdrowie i życie. Ostatnia afera i skandal na linii minister zdrowia i lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego najlepiej ukazuje, jak słabe jest państwo, jak arogancki jest minister, jak premier ucieka od rzeczywistych problemów, a jak niektóre grupy lobbystyczne potrafią walczyć o swoje dobra kosztem najsłabszych. Przypomnijmy słowa byłego ministra Bartłomieja Sienkiewicza: „Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego, że działa poszczególnymi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością". I przypomnijmy jakże impertynencką wypowiedź senatora PO Jana Filipa Libickiego z poprzedniego roku: „To ja złożyłem wniosek o odrzucenie projektu. To ja zabrałem te darmowe leki emerytom".
W Polsce współpłacenie pacjentów za leki należy do najwyższych w Europie, a od nowego roku leki znów zdrożały. Refundacja miała objąć osoby, które ukończyły 75 rok życia i pobierają najniższą emeryturę lub rentę. To miało kosztować budżet 200 mln zł. To dużo? Raczej nie, bo senator Grzegorz Bierecki ujawnił, że Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej ma wydać 280 mln zł „na orliki dla seniorów", a drugie tyle mają dołożyć samorządy. Wiceminister zdrowia Igor Radzewicz - Winnicki potwierdził tę informację i powiedział: „musimy mieć inny pogląd na starzenie się niż dawanie ludziom leków". No tak, staruszek zamiast leku nasercowego ma się pogimnastykować lub pograć w piłkę na „orliku dla seniorów". Czy naprawdę poziom kpiarstwa, indolencji i arogancji państwowych urzędników nigdy nie będzie miał kresu? Senator Libicki sam jest osobą niepełnosprawną, ale ma specjalnego asystenta parlamentarnego do pchania jego wózka. Płaci za to sejm. Ale ten senator występował przeciwko przyznaniu podwyżki zasiłków osobom opiekującym się dorosłymi niepełnosprawnymi, jak też krytykował walczących rodziców dzieci nieuleczalnie chorych o podwyższenie zasiłku. I senator jest dumny z tego, że uniemożliwił otrzymywanie bezpłatnych leków przez najbiedniejszych emerytów. To jest dopiero obywatelska troska o chorych, opuszczonych i najbiedniejszych.
Przez lata Donald Tusk zapowiadał zniesienie obowiązku meldunkowego. Powołał nawet specjalny zespół, który przygotowywał projekty rozwiązań prawnych tego postanowienia. I wreszcie ten zespół ogłosił swoją epokową decyzję: w Polsce nie można znieść obowiązku meldunkowego, bo to by doprowadziło do chaosu w administracji państwowej. Od nowego roku zapowiadano wprowadzenie nowego dowodu osobistego, gdzie nie ma już rubryki adresowej, nie ma podanego wzrostu, a nawet skanowanego podpisu. Właśnie w styczniu kończy mi się ważność mojego dowodu osobistego i dowiaduję się, że nowy będę mógł wyrobić dopiero w marcu. Czy to nie świadczy o inercji państwa? Administracja nie potrafi wprowadzić zmian, które sama przygotowuje, zapowiada, ma na to czas i środki, a wychodzi jak zawsze. To jeden z przykładów na rozkład tego państwa.
W Polsce tylko 34 procent kursantów po zmianie przepisów zdaje egzamin na prawo jazdy za pierwszym podejściem. Jest to najniższy wskaźnik w Europie. Czyżby Polacy byli najgłupszym narodem na tym kontynencie i nie potrafili zdać egzaminu na prawo jazdy? Jest chyba przeciwnie, jesteśmy zdolni, ale nasi urzędnicy są jeszcze zdolniejsi w gnębieniu obywateli. Obecnie minister wprowadził nowe przepisy, które jeszcze bardziej mają utrudnić zdanie egzaminu na prawo jazdy, bo trzeba się będzie wykazać jazdą „ekologiczną i energooszczędną". Tak zarządził minister infrastruktury i rozwoju. O ten właśnie rozwój chodzi, bo po poprzedniej decyzji ministra wprowadzającej nowe, trudniejsze normy egzaminacyjne, upadła co trzecia placówka prowadząca kursy na prawo jazdy. Polacy zaczęli zdawać takie egzaminy na Słowacji i w Niemczech. To jest właśnie obywatelskie myślenie polityków Platformy Obywatelskiej. Zrobić wszystko, aby utrudnić ludziom życie, aby wypchnąć ich za granicę, a tu niech wszystko upada. My jeszcze sprywatyzujemy co można i będziemy żyć w samozadowoleniu.
A przecież są inne zachodnie standardy. Oto Donald Tusk powrócił z Brukseli na weekend do domu tanimi liniami. Dlaczego nie na pokładzie polskiego rejsowego samolotu w klasie ekonomicznej? Bo widocznie sam płacił za bilet. A jak było w Polsce? Przecież miał willę w Warszawie jako premier, tam pracował, ale państwowy samolot niósł jego do Gdańska, bo tam spędzał weekend bawiąc wnuka. Były to prywatne przecież podróże, za które jednak płacili podatnicy. To jest prywatyzacja państwa. Nawet sukienki żony byłego premiera były kupowane za państwowe pieniądze. Radosław Sikorski pokazał, jak świetnie i wystawnie można żyć na koszt państwa. Wszak jest wybrańcem narodu i ten naród ma mu służyć. To jest logika władzy. Tymczasem najubożsi mają nakładane coraz większe ciężary i znoszą większe upokorzenia, a tym, którzy chcą im pomagać, coraz bardziej uprzykrza się życie, czyniąc to metodami administracyjnymi.
Oto „Gazeta Pomorska" opisała przypadek odmowy przyjęcia przez pracowników socjalnych rzeczy przeznaczonych dla ubogich. Przyjmowane są tylko rzeczy z załączonym paragonem zakupu, bo „wszystko z obawy, by nie usłyszeć zarzutu, że rzeczy pochodzą z kradzieży", tłumaczył pracownik socjalny. Oto urzędnik spodziewa się, że narodzi się jakiś współczesny Janosik, będzie okradał bogatych, a fanty przynosił do opieki społecznej, aby rozdawać to ubogim. Aby uniemożliwić taką ewentualność, wydano stosowne przepisy. Czy ten urzędnik wierzy w bajki, czy też za idiotów uważa innych. Wicedyrektorka odpowiedniego urzędu w Bydgoszczy, Natalia Lejbman, odpowiedziała już bardziej fachowo pod względem administracyjnym i wyjaśniła, że „ze względów higieniczno - sanitarnych nie przyjmujemy takich rzeczy". Zostało też utrudnione wydawanie paczek żywnościowych przez Bank Żywności. Siostra Małgorzata Chmielewska prowadząca stołówkę dla bezdomnych, jak i ośrodek dla osób po przejściach, była tym zarządzeniem zdumiona. Teraz osoba ubiegająca się o pomoc żywnościową musi wypełnić ankietę i aby przekazać paczkę do kuchni, musi to uczynić na piśmie, a stołówka to potwierdzić. Niech żyje kolejny wymysł polskiej administracji, mający na celu jedno: ograniczenie niesienia pomocy dla najbiedniejszych. Nie ma takiej głupoty, której by rządowy urzędnik nie wymyślił w imię postępu i poprawy działania systemu, a tak faktycznie w imię ograniczenia wolności obywatela i jego pognębienia. Najgorzej, gdy takimi osobami są ludzie biedni, których przecież codziennie widzimy na ulicach.
W roku 1981 Wojciech Młynarski napisał piosenkę "Co by tu jeszcze...", której pierwsza zwrotka brzmi następująco: A więc: faceci wokół się snują, co są już tacy,/ że czego dotkną, zaraz zepsują. W domu czy w pracy / gapią się w sufit, wodzą po gzymsie wzrokiem niemiłym, / na niskich czołach maluje im się straszny wysiłek, / bo jedna myśl im chodzi po głowie, która tu streszczę: / "Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie. Co by tu jeszcze?"
No właśnie, czyż nie trzeba sobie powtórzyć słów tej piosenki, patrząc na poczynania tego rządu, jak i poprzedniego. Znany mnich, onegdaj często występując w telewizji, mający tam nawet swój program, benedyktyn o. Leon Knabit, utrzymujący bliskie relacje z Janem Pawłem II, w rozmowie na portalu Fronda odpowiedział na pytanie, które dotyczyło Jana Pawła II i brzmiało: „Gdyby dziś miał Ojciec wskazać na coś, co powinno się zmienić w Polsce, bądź decyzji, która podjęta ucieszyłaby Ojca Świętego, co to by było?" Zakonnik odpowiedział: „Oczywiście, doprowadzić do zmiany władz państwowych. To muszą być NASI, kochający mądrze państwo, naród i obywateli, a nie ONI, którzy bezkarnie czynią, co im się podoba, trwonią majątek narodowy i pomogli chyba dwóm milionom wartościowych ludzi do opuszczenia kraju". Święte słowa. Oby się dokonały, bo odnoszę wrażenie, że staliśmy się nie tylko zakładnikami w rękach lekarzy w pojedynku z ministrem zdrowia (czyli faktycznie ofiarami), tak też jesteśmy takimi samymi zakładnikami w rękach rządzących przeprowadzających zakulisowe partyjno - ekonomiczne interesy.
W pierwszym wywiadzie po objęciu funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej udzielonym dla TVP Info Donald Tusk powiedział: „Musimy nauczyć się wspólnie podejmować decyzje i czasami poświęcić część swoich interesów na rzecz całej Europy". Co mamy jeszcze poświęcić, skoro według wyliczeń prof. Kazimierza Poznańskiego, ekonomisty, oddaliśmy nasze narodowe dobra, fabryki i banki za dziesięć procent ich wartości. Pozostały jeszcze lasy i polska ziemia. To też oddamy w obce ręce, bo tak postanowią na jakiejś kolejnej nocnej debacie posłowie koalicji wspomagani przez lewackie towarzystwo.
A w nowym roku, jak doniósł „Dziennik. Gazeta Prawna", ministerstwo finansów - które nie zaprzeczyło tej informacji i jej nie potwierdziło, mimo zapytań dziennikarza - 80 procent kontroli skarbowych prowadzonych w roku 2015 ma zakończyć się ukaraniem, czyli mandatem. Urzędy, które tej normy nie wykonają, same zostaną ukarane przez ministra. Dziś Izba Skarbowa ma skuteczność kontroli 50 procent, choć po długiej, czasami nawet sądowej drodze odwoławczej, jedna trzecia tych kar okazuje się być nałożona niesłusznie. Czyż trzeba się dziwić, że polskie firmy uciekają i rejestrują się w Anglii czy nawet w Niemczech? W Polsce od razu zakłada się, że z dziesięciu przedsiębiorców, aż ośmiu to przestępcy podatkowi, czyli prawie każdy przedsiębiorca to finansowy oszust. Nie jest ważne, ile wielkich nawet firm polskich zostało doprowadzonych do upadku z powodu błędów fiskusa. Ludzie stracili pracę, właściciel majątek, a urzędnicy dostali nagrody, bo zniszczyli kolejny zakład produkcyjny czy jakąś firmę. Czy o to chodzi w naszym państwie? Przykład pana Romana Kluski jest tu najbardziej wymowny.
Są jednak osoby, dla których w nowym roku władza uczyniła prezent: to wojskowi i policjanci. Oto mogą oni wykupić już od stycznia służbowe mieszkanie tylko za 5 lub 10 procent wartości, gdy do tej pory mogli liczyć na ulgę od 40 do 70 procent. Czynni wojskowi zajmują obecnie 12,5 tys. mieszkań służbowych, a inni (emeryci czy rodziny wojskowych) zajmują 10,5 tys. mieszkań. Pozostali wojskowi niemający mieszkań służbowych otrzymują jednak na jego zakupienie 180 tys. zł.
Gdy władza daje kolejne przywileje resortom siłowym i porządkowym, wojsku i policji, to znaczy, że się boi. Boi się społeczeństwa, że tę władzę zmieni za jej nieudolność, niekompetencję, arogancję i nakładanie coraz to nowych obciążeń finansowych na obywateli. Każda władza po pewnym czasie się alienuje i zaczyna dbać tylko sama o siebie i wtedy wzmacnia służby kontrolne i represyjne, boi się swego upadku i odejścia. Ale przecież kiedyś to musi nastąpić. Aby wcześniej nie doszło do ruiny naszego kraju i kompletnego paraliżu władzy państwowej.
ks. Jan Rosłan
zdjęcie: http://zk.gik.pw.edu.pl
Skomentuj
Komentuj jako gość