Kiedyś „Budka Suflera" śpiewała piosenkę z refrenem: „Nie wierz nigdy kobiecie, dobrą radę ci dam, bo przepadniesz z kretesem...". Uważam, że w życiu bardziej można zaufać kobietom niż przedstawicielom wielkich korporacji, pośrednikom handlowym, politykom czy partyjnym dziennikarzom. W kontaktach z przedstawicielami tych zawodów trzeba się wykazać szczególną ostrożnością i przebiegłością. W przeciwnym razie można się poczuć oszukanym, jak ja w kontakcie z firmą T-Mobile Polska S.A.
Byłem klientem tej telefonii komórkowej dłużej niż ona istnieje, bo wcześniej byłem abonentem Ery, którą T-Mobile kupiła. Opłacałem abonament kilkanaście lat podpisując kolejne umowy. W tym roku także przedłużyłem umowę z T-Mobile, ale ze zdziwieniem w sierpniu po trzech miesiącach po promulgacie otrzymałem fakturę z informacją, że firma podnosi mi opłatę abonamentową. Byłem tym zaskoczony, bo zdarzyło mi się to po raz pierwszy, a telefon komórkowy mam przecież od lat kilkunastu. Firma wybrała znakomity czas na podwyżkę abonamentu, bo były wakacje, więc duża część klientów w tym czasie podróżowała i nie otwierała korespondencji. Nie wszystkim klientom jednak abonament podwyższono! Okazuje się, że tylko wybranym i ja do tego grona należałem. Czyżbym za długo korzystał z ich usług, choć przecież stałych klientów firma powinna hołubić szczególnie. Nie zakupiłem przy przedłużanej umowie nowego telefonu, stąd firma dużo nie traciła proponując mi, że gdybym nie godził się na podwyżkę, to mogę wypowiedzieć umowę. Sprytnie zrobione. Czas wakacji, komu będzie się chciało chandryczyć za pięć czy siedem złotych miesięcznej podwyżki. Ja jednak sposobem postępowania T-Mobile byłem oburzony. Poszedłem do punktu obsługi klienta mieszczącego się w olsztyńskiej galerii Aura. Tam wyjaśniono mi, że jeżeli już się upieram, to mogę wypowiedzieć umowę, a w dniu następnym zawrzeć nową, na tych samych dotychczasowych warunkach. Postanowiłem porozmawiać telefonicznie z konsultantem. Pomagał mi w tym kolega, bo nie miałem cierpliwości, aby czekać na połączenie, a potem naciskać kolejne cyfry w aparacie i znów czekać. Pani konsultantka po wielu rozmowach (trwały razem może ze dwie czy trzy godziny) wreszcie podpowiedziała rozwiązanie: proszę wysłać wypowiedzenie dotychczasowej umowy, a ona sporządzi nową na dotychczasowych warunkach. Wypowiedzenie umowy wysłał pracownik olsztyńskiego punktu obsługi do Warszawy. Pani (imię i nazwisko mam w poczcie elektronicznej) potwierdziła otrzymanie wypowiedzenia i powiedziała, że sporządziła nową umowę na dotychczasowych warunkach i sprawa zakończona. To załatwianie zajęło mi cały dzień. Potem przyszła faktura ze stara stawką, potem, następna. Opłaty były normalne, czyli sprawa załatwiona. Nawet wysłałem sms do centrali z pochwałą, aby konsultantka miała w firmie jakieś bonusy.
Ale przyszła pewna niedziela. I w telefonie na wyświetlaczu przy wyborze numeru pojawiła się informacja, że nie ma łączności z kartą SIM, a mogę wybrać tylko numery alarmowe. Byłem tym zaskoczony, rachunek opłacony, więc co jest? Po północy przyszedł sms, że przeszedłem na kartę i witają mnie w tej obsłudze jako klienta. W poniedziałek poszedłem do punktu obsługi klientów w Olsztynie i tu się dowiedziałem, że sam wybrałem rozliczenie rozmów na kartę. Byłem zaskoczony, bo przecież tego nie zrobiłem. Potem pracownik poszukał gorliwiej w komputerze i poinformował, że sam zrezygnowałem z usługi abonenckiej, a to że mogę posługiwać się kartą, to należy być im wdzięcznym, gdyż nie wyłączono mi całkowicie telefonu. Jak to nie wyłączono?! Całą niedzielę nie mogłem do nikogo zatelefonować, nie wiedząc co się dzieje. Poinformowałem pracownika, kiedy tu byłem z reklamacją, że zrobiłem wszystko, co zostało ustalone, aby powróć do dawnych warunków umowy. Czyżby konsultantka wprowadziła mnie i kolegę w błąd? Usłyszałem, że wszystkie rozmowy są nagrywane, szkoda tylko, że i ja tego nie zrobiłem. Mam nadzieję, że pertraktacje, które czynił kolega w moim imieniu z panią konsultantką nie zostały skasowane, bo wtedy okaże się, jak kłamliwe są zapewnienia i obietnice, które przecież mają konsekwencje finansowe, telefonicznych operatorów. Najśmieszniejsze jest to, że przysłano mi jeszcze jedną fakturę na kwotę słownie: jeden złoty i 37 groszy. Za co? Za „usługi telekomunikacyjne". Na poczcie opłata za ten przekaz wyniosła 2,90 zł.
Jak wyczytałem w Internecie, obecnie obowiązki prezesa T-Mobile Polska S.A pełni jakiś Grek. Na „Wykopie" przeczytałem historię łódzkiej redakcji, która zbiorowo przeszła do tej sieci i przekonała się, jak można wierzyć pracownikom tej firmy. Ponoć już milion osób zrezygnowało z usług tej sieci, bo nikt nie chce być oszukiwanym i okłamywanym. Ja takim się poczułem. Nagle podwyższenie opłat w trakcie trwania krótkiej umowy to rzecz do tej pory niespotykana, a uwierzenie konsultantowi firmy prowadzi do wyłączenia telefonu, a nie do naprawy sytuacji, to też kuriozum. Więc jednak muszę zaśpiewać za „Budką Suflera": nie wierz nigdy kobiecie (mężczyźnie też) z firmy T-Mobile Polska S.A., bo telefon zamilknie.
Może jestem uczulony na kłamstwo, a szczególnie kłamstwo publiczne, na które nikt nie reaguje. Stąd mocno zaskoczył mnie prof. Paweł Śpiewak, którego onegdaj nawet ceniłem, wypowiedziami w dodatku do „Rzeczpospolitej" „Plus Minus" z 31października – 2 listopada br. W wywiadzie zatytułowanym „Mamy sklerotyczną demokrację" Paweł Śpiewak powiedział: „wszystkie kraje europejskie przyjęły konwencje przeciwko przemocy, to dlaczego Polska nie jest w stanie ratyfikować tego dokumentu? Mogę to wytłumaczyć jednym: państwo obraziło się na rzeczywistość, a Kościół zmienił ją w spór o wartości". Profesor socjologii stosuje tu jawną manipulację. Konwencje przeciwko przemocy kobiet podpisało 36 państw, w tym Polska, ale ratyfikowało ją tylko 14! Wspomnę tylko, że konwencji nie ratyfikowały Niemcy. Paweł Śpiewak imputuje, że wszystkie państwa europejskie te konwencje przyjęły, czyli należy rozumieć ratyfikowały, a nie uczyniła tego tylko Polska. To jest intelektualna nieuczciwość takie stawianie sprawy, jak też i to, że Kościół zamienił konwencję w spór o wartości. Chodzi bardziej o zgodność konwencji z konstytucją i polskim prawem, czyli ma to znaczenie nie tylko aksjologiczne, ale i jurysdykcyjne. I tego nie chce zauważyć profesor socjologii.
Paweł Śpiewak reprezentuje optykę gender i tego nie ukrywa. Opowiada się za jak najszybszym uznaniem w Polsce związków partnerskich. Jako argumentu używa fałszywego przykładu, wielokrotnie podawanego w radiu i telewizji. Powiedział „Gdybym miał kłopoty zdrowotne, a kobieta która nie jest moja żoną, chciała się dowiedzieć o mój stan zdrowia, to niczego by się nie dowiedziała, bo państwo nie przewiduje takiej możliwości". Prowadząca wywiad Eliza Olczyk zaoponowała: „Ależ przewiduje. Każdy może wystawić stosowne upoważnienie dla drugiej osoby". Profesor odpowiedział: „To nieprawda". Dlaczego profesor publicznie kłamie? Sam byłem odwożony do szpitala przez kobietę, która przecież nie była moją żoną ani nawet krewną. Przy przyjęciu wpisałem jej dane, za jej zgodą i przez cały pobyt w dwóch szpitalach dowiadywała się o stanie mego zdrowia, co oczywiście budziło pewne zdziwienie u lekarzy. Ale do dziś jestem wdzięczny za jej poświęcenie i troskę. Tak samo każdy może w testamencie zapisać swoje dobra tej osobie, której chce. Może zaskakiwać, jak wychowawca studentów, publicysta szacownego niby „Tygodnika Powszechnego" – w poważnej gazecie używa nieprawdziwych, genderowych argumentów. Fakty się nie liczą, gdy trzeba wesprzeć jakąś ideologię. Profesor stał się propagandzistą. I zaraz potem, odpowiadając na protest dziennikarki zaatakował Jarosława Kaczyńskiego, że ten niby uznał, wypowiadając się o pomyśle Jana Hartmana, o niekaralności za związki kazirodcze „że to najważniejszy problem w Polsce". Czyżby Jarosław Kaczyński to stwierdził? Tak powiedział, ale mówiąc to wskazał, że tak uważa Hartman. Czyżby profesor był tak zacietrzewiony politycznie, że nie potrafił zrozumieć wypowiedzi polityka konkurencyjnej partii? A może chodzi w ogóle o coś innego: jak Kaczyński śmiał skrytykować Hartmana, naszego człowieka?
Paweł Śpiewak, jako główny argument uznania przez państwo związków partnerskich, podaje fakt, że 30 procent w Polsce dzieci rodzi się w wolnych związkach. Czyżby socjolog zapomniał o ekonomii? Dzieci rodzą się w wolnych związkach, a niezarejestrowanych, bo samotna matka ma większy zasiłek społeczny, ma preferowane miejsce w żłobku i przedszkolu dla swoich dzieci. Czyżby tak trudno znaleźć przyczyny, dlaczego wielu ludzi żyje w wolnych związkach, a nawet niektóre pary fikcyjnie się rozwodzą, bo wtedy poprawiają swoją sytuację materialną?
Prof. Śpiewak zaapelował do Jarosława Kaczyńskiego: „Niech się opanuje. Przecież to ciągłe podsycanie wojny domowej jest zwykłym chuligaństwem. Ja sobie tego nie życzę". A wszystko a propos wypowiedzi Kaczyńskiego o prof. Hartmanie, który proponował depenalizację niektórych związków kazirodczych. Prof. Paweł Śpiewak okazał się typowym i klasycznym lemingiem: wszystkiemu winien Kaczyński i Kościół katolicki, a Polskę unowocześnią i uszczęśliwią związki partnerskie i ratyfikacja konwencji wprowadzająca cichaczem genderowskie prawo. „O przywódcach PO z grzeczności nie będę się wypowiadał" – tak mówi polski naukowiec, partię trzeba kochać i szanować i być wobec niej być grzecznym. Wszystko jest jasne. Jak za czasów PZPR. Partyjny naukowiec znów nam wszystko wytłumaczy, jak zła jest opozycja, jak wspaniały jest gender i jak wstrętny Kaczyński. A Hartman ma przecież prawo do wypowiedzi. Kaczyński oczywiście już nie, ma zamilknąć, bo tak sobie życzy Śpiewak.
Zapamiętajmy słowa Śpiewaka: „Ja sobie tego nie życzę", aby ktoś potępiał Hartmana. Ja pamiętam, jak odbierano głos ludziom niewygodnym dla władzy. Nigdy nie sądziłem, że pośrednio będzie nawoływał do tego człowiek, który „w czasach PRL związany z opozycją demokratyczną", a potem „poseł wybrany z listy Platformy Obywatelskiej" – jak przedstawia go „Rzeczpospolita". Ale gdy zostaje się partyjnym naukowcem, albo się takim chce zostać, to nic nie dziwi. Smutne to trochę, choć jakże charakterystyczne dla naszych czasów.
Ks. Jan Rosłan
tekst ukazał się w miesięczniku "Debata", publikujemy za zgodą autora
Skomentuj
Komentuj jako gość