Debata marzec2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

wtorek, marzec 21, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Blogi
  • Ks. Jan Rosłan

Ks. Jan Rosłan

roslanZ pierwszego wykształcenia polonista (prawie doktor), po studiach był dziennikarzem (reportaże m.in. w "ITD"), w okresie "Solidarności" był dziennnikarzem pisma olsztyńskiej "S" - "Rezonans", w stanie wojennym wstąpił do seminarium, już jako ksiądz nadal uprawiał dziennikarstwo, był redaktorem naczelnym "Posłańca Warmińskiego", jest autorem kilku książek. Prasożerca. Czyta chyba wszystkie gazety, jakie ukazują się w kraju. Znakomity analityk. Bystry obserwator rzeczywistości. Widzi to, co tłum przeoczy, choć leży na wierzchu. Precyzyjne i błyskotliwe pióro doprawione ironią. Znakomity wędkarz - killer szczupaków!

Jak politycy zawłaszczają Kościół

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 28 luty 2019 10:13
Ks. Jan Rosłan

Po konwencji partii Wiosna Roberta Biedronia, której głównym przesłaniem było ograniczenie lub nawet wyeliminowanie oddziaływania Kościoła w Polsce i likwidacja kopalni węgla z niecierpliwością czekałem, czy może ks. Wojciech Lemański albo prędzej jakiś jezuita czy dominikanin publicznie czy za pomocą internetowego wpisu nie pochwalą tego programu. Bo dzisiaj po niektórych przedstawicielach Kościoła katolickiego w Polsce wszystkiego można się spodziewać, nawet tego, że będą bardziej postępowi od publicystów „Gazety Wyborczej”.

Przypomnę, że onegdaj ks. Jacek Stryczek (ten twórca Szlachetnej Paczki) zapowiedział wstąpienie do SLD. Stał się wtedy gwiazdą mediów. Katowicki biskup przypomniał mu jednak, że prawo kościelne zabrania księżom przynależności do partii politycznych. Ci, którzy onegdaj tak bardzo ks. Stryczka lansowali (liberalne media) w roku ubiegłym go zniszczyli. Nowa przewodnicząca Stowarzyszenia, Wiosna (czyżby Biedroń ukradł im nazwę?), które organizuje akcję paczki wiedziała jak odzyskać przychylność lewicowych mediów, a „Gazetę Wyborczą” w szczególności. Do propagowania Szlachetnej Paczki zatrudniła Natalię Przybysz, piosenkarkę, która publicznie chwaliła się dokonaną aborcją, gdyż nie chciało się jej przeprowadzać do większego mieszkania. „Gazeta Wyborcza” zrobiła z Przybysz bohaterkę, a widzowie zaczęli bojkotować jej występy i wiele z nich nie doszło do skutku. Teraz niby katolickie stowarzyszenie zatrudnia taką osobę do promocji pomocy biednym rodzinom. Piosenkarka zło nazywa dobrym i dlatego ma promować dobrą paczkę.Czyż to nie paranoja?

Wielu katolików oburzyła formą pogrzebu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, a przede wszystkim to, że jego prochy zostały zamurowane w ścianie kościoła. Zadecydował o tym metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź tym samym łamiąc Kodeks Prawa Kanonicznego, którego kanon 1242 brzmi: W kościołach nie należy grzebać zmarłych, chyba że chodzi o Biskupa Rzymskiego, kardynałów lub biskupów diecezjalnych, również emerytowanych, którzy powinni być chowani we własnym kościele. Nie wiemy, czy metropolita gdański uzyskał dyspensę od Stolicy Apostolskiej, aby tego kanonu nie przestrzegać, ale nigdzie o takowej nie wspomniano.

Pogrzeb prezydenta Gdańska nie miał charakteru państwowego. Był kościelnym. Gospodarzem przestrzeni kościelnej jest zawsze biskup miejsca. To on decyduje o takim, a nie innym przebiegu kościelnych uroczystości. To on ponosi odpowiedzialność za to, że prezydent RP i premier zostali posadzeni w piątym rzędzie w kościele, wbrew wszelkim zasadom dyplomatycznym (tym kościelnym także), a pierwsze ławki zajęli ateiści, posłowie partii walczący z Kościołem. Co to ma wspólnego z mową miłości i szacunku dla Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, której majestat uosabia Głowa państwa? - zapytał sędziwy benedyktyn o. Leon Knabit.

To abp S. L. Głódź w roku 2010 zdecydował o pogrzebie w kościele mariackim Macieja Płażyńskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Jego okazały sarkofag umieszczono w bocznej nawie, tuż przy głównym ołtarzu kościoła. Przypomnę, że w kościele z ofiar katastrofy smoleńskiej pochowano tylko w katedrze polowej gen. bp. Tadeusza Płoskiego i jego sekretarza ks. Jana Osińskiego.

W kościołach katolickich umieszcza się zwłoki świętych, które traktowane są jako relikwie. Zwłoki te przenosi się z cmentarzy do świątyń, a czasem nawet buduje się specjalne ołtarze im poświęcone. Przed wiekami zamożni rycerze czy właściciele majątków sami budowali kościoły tylko po to, aby być w nich pochowani. Kościół na szczęście odszedł od tej praktyki już dość dawno i dziś kategorycznie zabrania pochówku osób świeckich w świątyniach. Dlaczego? Wchodząc do kościoła chcę przede wszystkim nawiązać więź z Bogiem. Pomocą mogą być mi święci, ale na pewno nie będę modlił się przez pośrednictwo spoczywających w kościele polityków. Polityka nie zawsze łączy, a bardziej dzieli społeczeństwo. Kościół powinien być w pełni przestrzenią odpolitycznioną i to pod każdym względem. Grzebanie dziś polityków w murach świątyni tę neutralną, sakralną przestrzeń zakłóca. Co innego byłoby, gdyby była podziemna krypta grzebalna w kościele, jak to uczyniono w świątyni Opatrzności Bożej Warszawie. Wtedy tam wchodząc, wiem że idę na cmentarz. Nie można jednak z czynnego kościoła czynić cmentarza dla świeckich.

Decyzje pochowania prochów Pawła Adamowicza tłumaczono tym, że to on sam tego sobie życzył. Miał wspomnieć proboszczowi kościoła mariackiego o tym. Czy jednak władze kościelne muszą uginać się pod życzeniami władzy świeckiej? To jakby rezygnacja z wykonywania służby liturgicznej z własnego nadania, a wykonywanie poleceń władzy świeckiej. To zaprzeczenie autonomii i autorytetu Kościoła. Były też głosy, że poglądy P. Adamowicza wypowiadanie w przestrzeni publicznej czasami wyraźnie kłóciły się z nauką Kościoła katolickiego. Wszak podpisał on wniosek domagający się przyzwolenia na zabijanie nienarodzonych dzieci do 12 tygodnia życia prenatalnego bez żadnych ograniczeń. Ale o tym w kanonizującym Piotra Adamowicza artykule dominikanina Ludwika Wiśniewskiego zamieszczonym w „Tygodniku Powszechnym (nr. 5 z 3 lutego br.) oczywiście ani słowa nie ma.

Na pogrzebie prezydenta Gdańska w przestrzeni sakralnej doszło do jawnych przemówień politycznych. Takim wystąpieniem była przemowa Aleksandra Halla czy brata zamordowanego prezydenta. Czy część świecka pogrzebu z przemówieniami polityków i innych świeckich dostojników nie powinna się odbyć w innym miejscu, w ratuszu czy innej sali, a uroczystość kościelna powinna być pozbawiona wszystkich tych świeckich elementów, które niestety zdominowały pogrzeb. Tak nakazują przepisy liturgiczne, ale jak wiemy, niektórzy hierarchowie Kościoła są ponad nimi.

Jak forma pogrzebu prezydenta Gdańska wśród wielu katolików wzbudziła kontrowersje, tak samo było ze sprawowaniem Mszy św. dziękczynnej w uroczystość Chrystusa Króla za prezydenturę Hanny Gronkiewicz-Waltz przez kard. Kazimierza Nycza. W Mszy tej uczestniczył były prezydent Bronisław Komorowski i była premier Hanna Suchocka. W homilii kard. Nycz stwierdził: Tylko człowiek, który widzi dalej, potrafi ocenić to, co się dokonuje czasem dzięki życiu i pracy jednego człowieka, który potrafi już tu, na ziemi, budować królestwo Boże, do czego jest powołany. Ten fragment kazania został odebrany jednoznacznie: tylko kard. K. Nycz (człowiek, który widzi dalej) potrafi prawidłowo ocenić prezydenturę Gronkiewicz-Waltz. A przecież była to prezydentura bardzo niejednoznaczna, której skutki odczuło wiele tysięcy ludzi wyrzuconych z dotychczasowych mieszkań w wyniku tzw. reprywatyzacji dokonywanej przez miejskich urzędników często z pogwałceniem prawa, nie wspominając już o humanitarnych względach. Kardynałowi przypomniano też, że to prezydent Warszawy zwolniła ze stanowiska dyrektora szpitala położniczego prof. Bogdana Chazana tylko dlatego, że bronił prawa do życia. Jak dowiedziono przed sądem pracy decyzja o zwolnieniu dyrektora została podjęta bezprawnie, ale była chwalona przez lewicowe media.

To stołecznemu ratuszowi podlega Teatr Powszechny, w którym wystawiono skandaliczną „Klątwę", gdzie dochodzi do profanacji krzyża i osoby św. Jana Pawła II. Episkopat Polski po premierze spektaklu wydał komunikat, w którym stwierdzono: Podczas spektaklu dokonuje się publiczna profanacja krzyża przez co ranione są uczucia religijne chrześcijan, dla których krzyż jest świętością. Oddzielne oświadczenie wydał kard. Stanisław Dziwisz stając w obronie Jana Pawła II deprecjonowanego na scenie teatru w sposób szczególny. Jacek Żakowski skrytykował oczywiście oświadczenie Episkopatu, a jezuita Krzysztof Mądel uznał, że artystom wszystko wolno, nawet profanować święte symbole religijne (ale od siebie dodam: wyłącznie chrześcijańskie, nigdy nie żydowskie czy muzułmańskie). Żakowski skrytykował oświadczenie Episkopatu w artykule na portalu Wirtualną Polska, ale pochwalił kard. Kazimierza Nycza za jego list na Wielki Post (rok 2017). W artykule napisał: Pewnie się Eminencja zdziwi, ale mam wrażenie, że – wyjąwszy język, który w awangardowym teatrze jest inny niż w piśmie biskupa – Kazimierz Nycz mówi w swoim liście w zasadzie to samo, co Oliver Frljić. A rządzący publicznym przekazem krytycy „Klątwy”, którzy do swoich celów wyprowadzili Episkopat w pole i nim się posłużyli, by wprowadzić opinię publiczna w błąd, są po stronie dokładnie przeciwnej. Żakowski dokonał tu super ustawki: zagubiony, błądzący i nic nie rozumiejący Episkopat, a z drugiej strony światły kard. Nycz, który „Klątwę” akceptuje i popiera, gdyż to samo głosi, tylko innymi słowami w swoim wielkopostnym liście. W „Debacie” (nr.3/2017) w artykule „Przekraczanie granic” tak skomentowałem insynuację Żakowskiego: Teatr Powszechny znajduje się na terenie diecezji kard. Nycza. Oto dziennikarz sugeruje, że akceptuje on w pełni bluźniercze przedstawienie, ba, jego wielkopostny list jest wręcz tożsamy z tym spektaklem. Niestety, żadnej reakcji kard. Nycza ani jego rzecznika na te insynuacje nie było. Nie wierzę, aby zgadzał się z poglądami Żakowskiego, choć różnie to bywa…

Czy kard. Kazimierz Nycz nie powinien odprawić Mszy św. dziękczynnej za prezydenturę Hanny Gronkiewicz-Waltz? Powinien, skoro być może go o to poprosiła lub on sam wyszedł z taką inicjatywą, ale powinien to zrobić w prywatnej kaplicy, nawet wydać obiad na jej cześć, skoro łączy go z panią prezydent i panem prezydentem bliższa zażyłość. Ale publiczna gloryfikacja, wręcz kanonizacja polityka przez kardynała jest nie na miejscu i może wywoływać u niektórych nawet zgorszenie, gdyż mogą się czuć przez tego polityka skrzywdzeni czy oszukani. Ale pogrzeb prezydenta Gdańska jak też i Msza dziękczynna za prezydenturę Warszawy ujawniają tylko jedno: jak Kościół hierarchiczny w Polsce uległ politykom i to przeważnie tej liberalnej opcji. Czasami ta uległość jest zastanawiająca, bo swoim udziałem w niektórych wydarzeniach jakby akceptowali system wartości jawnie sprzeczny z podstawowymi wartościami chrześcijańskimi. Czasami rodzi to tylko zażenowanie normalnych katolików i radość postępowców, że wciągnęli ludzi Kościoła w swoje szeregi. Czy stosowne było granie i śpiewanie w warszawskim kościele w niedzielę po śmierci Kory jej piosenki „Krakowski spleen”? Do tego ksiądz w sutannie grający na suzafonie… Kora oczerniała Kościół w swoich wypowiedziach, miała pogrzeb świecki zgodnie z życzeniem. Czy w kościele należy czcić śmierć kontrowersyjnej piosenkarki, która od tego Kościoła się odżegnywała wykonywając jej utwór, wbrew przepisom liturgicznym? Kazimierz Kutz był ateistą, co wielokrotnie przez lata podkreślał. Wypowiadał się bardzo krytycznie o Kościele. Miał zgodnie z życzeniem pogrzeb świecki. Ale na ten pogrzeb poszedł abp senior Damian Zimoń i ks. Piotr Brzękalski. Ludzie Kościoła sami wchodzą w przestrzeń, gdzie ich nie chcą, jakby tym samym nie szanowali woli zmarłych ateistów. Czy kapłani uczestnicząc w ateistycznym pogrzebie nie rozumieją, że tym samym w pewnym stopniu akceptują także styl życia zmarłego i normy moralne, które reprezentował?. A najczęściej te normy były dalekie od wartości chrześcijańskich.

Trzeba pamiętać, jaką cenę zapłacił Kościół gdański za przymykanie oczu na zasady moralne. Po zabiciu w agencji towarzyskiej znanego gangstera o pseudonimie „Nikoś” proboszcz parafii na terenie której mieszkał zabity odmówił katolickiego pogrzebu. Zabity nie miał żadnego związku z parafią, a jego przestępcze czyny były znane w całej Polsce. Wtedy abp Tadeusz Gocłowski zarządził, aby pogrzeb gangstera odbył w się w gdańskiej katedrze, a poprowadził go kurialista. Wtedy głośno mówiłem, że jest to bardzo zły sygnał, jaki daje polski Kościół społeczeństwu. Sądzę, że pewien biskup, a może i kilku innych, tę moją opinię wtedy wyrażaną mogliby potwierdzić, choć wtedy milczeli, bo nie wypadało im przy księdzu krytykować postępowania innego biskupa. Oto Jan Paweł II głośno potępiał sycylijską mafię. Zakazał księżom udziału w pogrzebach mafiosów, a oto w Polsce biskup nakazuje uroczyście grzebać przywódcę gdańskiej mafii. Jak się to potem skończyło? Czy trzeba przypominać aferę z wydawnictwem Stella Maris?

Tak naprawdę ścisły związek pomiędzy Kościołem a Platformą Obywatelską zaistniał w Krakowie. To Jan Maria Rokita miał określić, że jest Kościół łagiewnicki, ten otwarty i postępowy i ten toruński, zacofany i nietolerancyjny, Kościół oświeconych krakowskich intelektualistów, a z drugiej strony wiejskich i małomiasteczkowych moherowych beretów. Sojusz Kościoła krakowskiego z PO trwał przez dobrą dekadę i miał personale powiązania. Oto brat kapelana kard. Stanisława Dziwisza był szefem PO w Małopolsce i posłem, a brat ks. Kazimierza Sowy był marszałkiem województwa, potem posłem PO, następnie Nowoczesnej, aby znów dziś być posłem PO. To w Krakowie były organizowane rekolekcje wielkopostne tylko dla parlamentarzystów PO. To ks. Sowa organizował pielgrzymki do Rzymu tylko dla polityków PO. To bp Tadeusz Pieronek uczestniczył w konwencjach partyjnych PO, a innych biskupów oskarżał, że są zaczadzeni PiS-em. Ks. Sowa zaangażował się kampanię wyborczą Bronisława Komorowskiego i dezawuował w mediach społecznościowych wyborców PiS-u, za co nawet później przeprosił. To kandydatowi na prezydenta B. Komorowskiemu kard. Dziwisz udzielił audiencji szeroko reklamowanej, jako wyraz poparcia dla tego kandydata. Aby być sprawiedliwym, po oburzeniu się PiS-u kardynał także przyjął kontrkandydata czyli Jarosławia Kaczyńskiego, ale była już cisza wyborcza i o tym fakcie media milczały.

Zbratanie polityków PO z Kościołem krakowskim przejawiało się na zewnątrz nawet tym, że podczas procesji Bożego Ciała obok kard. Dziwisza szli tylko wyselekcjonowani działacze PO, a poseł Ireneusz Raś przed wyborami odwiedzał krakowskich proboszczów z partyjnym listem przypominającym, jak to dużo dla Kościoła uczyniła PO. Na pewno nie robił tego bez wiedzy kardynała. Wszak jego bratanica Barbara Stanisława Dziwisz dwukrotnie z list PO startowała bezskutecznie do sejmu, ale była wybierana przez dwie kadencje do sejmiku małopolskiego, oczywiście z list PO. Ta więź kardynała z postępową partią została już mocno nadwątlona, a może i całkowicie zerwana, bo nawet bratanica kardynała w ostatnich wyborach samorządowych startowała już z listy PSL, ale jednak mandatu nie zdobyła. W artykule przed sześciu laty napisałem, że to ks. Dariusz Ryś, brat posła Ireneusza Rysia jest pomostem tego związku Kościoła krakowskiego z PO czego szczytem było umieszczenie aż dwóch nazwisk z rodziny kard. Dziwisza na listach wyborczych do sejmu z list PO, w tym bratanicy o tym samym nazwisku.

Dziś ten sojusz Kościoła krakowskiego z PO jakby wygasł. Kard. Stanisław Dziwisz chyba zauważył, że tak jawne angażowanie się po stronie jednej partii tak naprawdę dzieli wiernych. Ba, PO już za rządów Donalda Tuska, a premierostwa Ewy Kopacz szczególnie okazywała dystans do Kościoła, a czasem nawet i wrogość, o złośliwościach nie wspominając. Dziś murem tę dawniej rządzącą partię, a dziś w opozycji dalej wspierają niektórzy dominikanie i jezuicie goszczący na łamach „Gazety Wyborczej” oraz niektórzy hierarchowie dalej nie dostrzegając, że coraz bardziej lewicowy program tej formacji jest sprzeczny z nauczaniem Kościoła, a czasem w postulatach administracyjnych, wprost wymierzony w .Kościół. W „Debacie” nr.9/2015 opublikowałem artykuł zatytułowany „Podziały w Kościele”. Przypomniałem, że kard. St. Dziwisz skrytykował posłów PO za przyjęcie ustawy o in vitro i tzw. konwencji przemocowej. Kardynała w ordynarny sposób zaatakował Stefan Niesiołowski, wtedy poseł PO. Posłowie PO liczyli, że znajdą się biskupi, którzy poprą taką liberalną ustawę dozwalająca na eugeniczne zabójstwa zarodków. Prezydent Komorowski tę ustawę podpisał i oznajmił, że nie jest ona sprzeczna z jego wiarą. Gdy ustępował z prezydentury czterej księża: rektor kościoła wizytek w Warszawie ks. Aleksander Seniuk, będący też delegatem kard. Nycza ds. kultury, ks. Kazimierz Sowa, ks. Andrzej Luter i ks. Stanisław Opiela, jezuita, odprawili Mszę św. dziękczynna za kadencje Komorowskiego. Wtedy w kazaniu ks. Luter powiedział, że Bronisław Komorowski decyzje podejmował kierując się przy tym zawsze chrześcijańską intuicją i wiarą. Do tych słów ustosunkował się kanonista ks. prof. Wojciech Góralski, stwierdzając: Głosowanie za ustawą in vitro i podpisanie jej przez prezydenta to ewidentny publiczny grzech ciężki. Mariusz Dzierżawski z Fundacji Pro – prawo do życia homilię ks. Lutra tak skomentował: To jest sygnał do ludzi: można łamać prawo moralne i jednocześnie być dobrym katolikiem i otrzymać za to błogosławieństwo Kościoła. To jest obraz pewnej schizofrenii. Tych czterech kapłanów napomniał tylko bp Wiesław Mering, inni milczeli, jakby przyzwalając im na pochwałę zachowań prezydenta, które jawnie przeciwstawiały się nauczaniu Kościoła. Zresztą, bp Mering skrytykował swoich braci w biskupstwie za to milczenie.

Ks. Kazimierz Sowa, niejako główny kapelan PO został przez bp. Tadeusza Pieronka oddelegowany do tworzenia katolickiego radia Plus, które skupiało 20 rozgłośni diecezjalnych. Była to inicjatywa wymierzona przeciwko Radiu Maryja. Próba nieudana. Potem ks. Sowa został szefem kanału Religia TV stacji TVN, który miał być konkurencyjny do telewizji Trwam. Miał minimalną oglądalność i upadł. Podczas wizyty papieża Franciszka w Polsce ks. Sowa relacjonował w TVN zamknięte dla prasy spotkanie papieża z polskim Episkopatem. Przypomnijmy, że lewicowe media zapowiadały, że papież skrytykuje polskich biskupów za ich konserwatyzm, brak otwartości na świat i za małe poparcie dla przyjmowania emigrantów. Zawód był wielki, bo papież tego nie uczynił, ale ks. Sowa relacjonował to spotkanie wręcz na żywo. Jakim sposobem? Na spotkaniu był też bp Tadeusz Pieronek. Na pytanie, czy to on bezpośrednio przekazywał ks. Sowie co się dzieje, odpowiedział tylko uśmiechem. Ks. Sowa był bardziej wskazujący. Po ujawnieniu taśm nagranych w restauracji „Sowa i Przyjaciele”, na których ks. Sowa pouczał w mało wybredny sposób, jak należy traktować niepokornych biskupów, którzy nie zachwycają się rządami PO, nieformalny kapelan tej partii trochę przycichł i formalnie ze stolicy powrócił do Krakowa. Ale na pewno o nim jeszcze usłyszymy.

W roku 2012 w dwóch numerach „Debaty” (4 i5) zamieściłem obszerny artykuł zatytułowany „Platforma Obywatelska wobec Kościoła”. Ujawniałem w nim, jak Donald Tusk zakulisowo i prawnymi działaniami chciał ograniczyć wolność Kościoła i poddać go ścisłej, finansowej kontroli. Wykonawcą tego zadnia był Michał Boni. Jednak jego działania nie okazały się skuteczne, bo napotkał nawet na opór bardziej rozsądnych partyjnych kolegów. Ten artykuł niezmiernie oburzył Adama Michnika, który będąc w Olsztynie na spotkaniu poświęcił mojej osobie sporo czasu. W tekście napisałem wprost przed sześciu laty, że hierarchowie Kościoła lubelskiego, gdańskiego, warszawskiego, a szczególnie krakowskiego są pod dużym wpływem polityków PO. To jednak politycy PO najczęściej oskarżają Kościół katolicki w Polsce, że sympatyzuje czy popiera PiS. Prawda jest bardziej skomplikowana. Żaden z biskupów wprost nigdy PiS-u nie popierał, a są kardynałowie, biskupi, księżą i zakonnicy, którzy wprost popierają Platformę Obywatelską i uczestniczą w ich kampaniach. Tego większość mediów nie zauważa. Bo jest słuszne zaangażowanie polityczne księży i niesłuszne. Niewątpliwie politycy PiS także szukają poparcia u hierarchów, ale czynią to mniej ostentacyjnie, bardziej subtelnie i przez to mniej widocznie. Ja uważam, że żadne bezpośrednie zaangażowanie w działalność polityczną, czyli popieranie jakiejś partii nie powinno mieć miejsca w Kościele. Kościół powinien wskazywać na wartości, ich bronić i popierać tych, którzy w przestrzeni publicznej ich przestrzegają. Czasami jednak niektórzy duchowni jakby te fundamentalne, ewangeliczne wartości zdradzali wybierając doraźne polityczne opcje, czym czynią zamęt w sumieniach prawowiernych katolików. Najgorsza rzeczą jest to, że takie osoby są zapatrzone w siebie i nie przyjmują żadnej zewnętrznej krytyki. Uznają się za jedynych nieomylnych przewodników. Stąd kompletne milczenie na list otwarty posła Roberta Winnickiego do kard. Kazimierza Nycza skierowany do niego po homilii wygłoszonej na cześć byłej prezydent Warszawy. Abp Sławoj Leszek Głódź też nic sobie nie robi z publicznej krytyki swoich poczynań. I to zasmuca najbardziej u hierarchów: poczucie wyniosłości i swojej wielkości, wybraństwa i nadzwyczajności, a przede wszystkim uważanie siebie za ludzi nieomylnych. Przecież my patrzymy dalej, jakby powiedział kard. Nycz. Czy naprawdę niektórzy polscy hierarchowie są tak głusi na społeczne nastroje, czy naprawdę są tak zamknięci w swoich pałacach, otoczeni potakującą świtą, że już głosy normalnych wiernych do nich nie docierają?

Kiedyś biskupi pisali listy pasterskie do wiernych, teraz wierni zaczęli pisać listy do biskupów, aby wreszcie zajęli jednoznaczne stanowisko nie tylko w sprawach społecznych, ale też i teologicznych, jak interpretacja papieskiego dokumentu o możliwości przyjmowania Komunii św. przez osoby żyjące w drugim związku. Ale biskupi na te listy nie odpowiadają. Ciekawe czy nawet je czytają.

A podsumowując artykuł: Każde zbytnie sprzymierzenie się Kościoła z politykami źle się kończy dla samego Kościoła. Niestety, to nie Kościół swoim nauczaniem przemienił posłów PO. To politycy PO podporządkowali sobie niektórych przedstawicieli Kościoła. I to smuci najbardziej.

Ks. Jan Rosłan
Były redaktor naczelny „Posłańca Warmińskiego”, obecnie redaktor naczelny „Debaty”, publicysta, autor pięciu książek

Czytaj więcej: Jak politycy zawłaszczają Kościół

Komentarz (10)

Tworzenie narodu izraelskiego

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 02 czerwiec 2018 19:18
Ks. Jan Rosłan

W maju przypada 70. rocznica utworzenia państwa Izrael. Była to decyzja Organizacji Narodów Zjednoczonych, mocno wspierana przez polską dyplomację. Państwo Izrael postanowiło niejako wskrzesić naród żydowski, tylko jakie są fundamenty tej budowli? Jaka ma być tożsamość nowych Żydów?
W Palestynie zamieszkali Żydzi po ucieczce z Egiptu. Nie jest prawdą, że naród ten rozprzestrzenił się po świecie dopiero podczas okupacji rzymskiej, po zburzeniu świątyni jerozolimskiej. Przecież już w Dziejach Apostolskich wspomina się o przybywających z pielgrzymką do Jerozolimy Żydach z różnych miast europejskich. Był to naród diaspory od tysięcy lat. Wreszcie ONZ w roku 1948 pozwoliła na utworzenie państwa Izrael, państwa któremu wyznaczono jakieś terytorium, ale od wieków ten obszar był zamieszkiwany przez Arabów. Nic więc dziwnego, że na drugi dzień po utworzeniu Izraela rozpoczęła się tzw. pierwsza wojna żydowsko-palestyńska. Idea powstania państwa żydowskiego była szczególnie żywa w wieku XIX. Ruch syjonistyczny był także prężny wśród polskich Żydów. Wielu z nich wyjechało do Palestyny, wśród nich ojciec państwa Izrael Dawid Ben Gurion, urodzony w Płońsku. Można wręcz śmiało napisać, że twórcami Izraela byli polscy Żydzi. Syjoniści byli wspomagani przede wszystkim przez Stany Zjednoczone i potężna diasporę żydowską tu mieszkającą. To amerykańscy Żydzi dawali pieniądze na wykup palestyńskiej ziemi. Dziś żaden Arab za żadną cenę nie sprzeda centymetra ziemi Izraelczykowi, bo czeka go za to śmierć z rąk współplemieńców. Jeszcze przed założeniem państwa zaczęły powstawać kibuce, coś na kształt naszych pegeerów, z tym że zależność jednostki od całej wspólnoty była dużo większa. Idea kibuców rozpowszechniła się w czasach powojennych. Nie chodziło tylko o wspólne prowadzenie gospodarstw rolnych. Chodziło o stworzenie nowego człowieka – Żyda przywiązanego do ziemi, uprawiającego rolę, budującego domy. Można stwierdzić, że tam realizowano idee utopijnego socjalizmu. To wspólnota decyduje kogo wysłać na studia, aby był potem przydatny w gospodarstwie i całym kibucu. Oczywiście kibuce to także małe oddziały zbrojne. Może to szokować, ale bliski emerytury nauczyciel historii pokazywał mi, że ma w samochodzie wysokiej klasy amerykański karabin. Żydów nikt nigdy nie kojarzył z rolnictwem, choć bohater „Skrzypka na dachu” Tewi Mleczarz, żyjący na Ukrainie, przecież miał gospodarstwo i hodował krowy. W kibucach osadzano przede wszystkim Żydów z Europy środkowo-wschodniej.

Próba stworzenia nowego obrazu Żyda – gospodarza i robotnika to jedno, a drugie to mit obrońcy kraju, czyli żołnierza. Powojenne dzieje Izraela to faktycznie kronika wojen. Ta pierwsza zwana przez nich wyzwoleńczą odbyła się w roku 1948. Najbardziej nam znana to wojna sześciodniowa w roku 1968. Była też wojna z Libanem. Poczucie ciągłego zagrożenia ze strony świata arabskiego to jakby kolejne lepiszcze tego państwa. Stad, jak podaje przewodnik po Izraelu, aż 20 procent dochodu narodowego jest przeznaczone na wojsko, choć nikt oficjalnie podczas konferencji w jakich tam uczestniczyłem nie chciał tego potwierdzić. Tak samo, jak nikt oficjalnie nie chce potwierdzić, że Izrael ma broń atomową, choć jest to wiedza powszechnie wiadoma. Wojsko w Izraelu jest wszędzie. Obowiązkowo są tu wcielane do wojska na dwa lata dziewczęta, a chłopcy na trzy. Nawet gdy wchodzę do restauracji w Jerozolimie z izraelską pisarką, mimo, że obsługa wita ją po imieniu, gdyż jest stałą bywalczynią, ochrona zagląda do jej torebki. Także do mnie kierują pytanie po hebrajsku, czy nie mam broni. Widok mężczyzny z pistoletem siedzącego przy barze albo przy wejściu do restauracji jest codziennością. Mieszkańcy tłumaczą to jednym: zagrożeniem. Pamiętają o wybuchach w autobusach w Jerozolimie po samobójczych atakach Arabów.

Stworzenie mitu żołnierza – Żyda to była kolejna akcja mająca scementować państwo Izrael. Stąd wydobywanie z historii wszystkich przypadków, gdy Żydzi walczyli w armiach innych państw podczas II wojny światowej. Oczywiście, że byli także w Wermachcie, to się jednak starannie przemilcza. Ze szczególnym oburzeniem wśród Polaków zostało przyjęte ostatnio oskarżenie, które pojawiła się w Izraelu o antysemityzm, jaki miał panować w armii gen. Władysława Andersa. Zaprotestowała jego córka Anna Maria Anders. Przecież około 3 tys. żołnierzy z tej armii pozostało w Palestynie, która wtedy była pod administracją angielską. Anglicy chcieli, aby uznani oni zostali za dezerterów, na co nie wyraził zgody gen. Anders. Ich pozostanie w Palestynie odbyło się za przyzwoleniem polskich dowódców. Oczywiście nie wszyscy żołnierze pochodzenia żydowskiego zostali wtedy na Bliskich Wschodzie, o czym świadczą mogiły na cmentarzu pod Monte Cassino z gwiazdą Syjonu.

Syjoniści tworzący kibuce realizowali idee socjalistyczne. Ale jeszcze przed wojną przybyło do dzisiejszego Izraela, a wtedy do Palestyny, tysiące Żydów z Niemiec. Hitler pozwolił na ich wyjazd przed wybuchem wojny. Przybyli tu ludzie wykształceni i bogaci: muzycy, nauczyciele, bankowcy. Nie byli zbytnio religijni. To oni zbudowali Tel-Awiw. Religijni Żydzi zamieszkiwali Jerozolimę i nadal modlili się przed Ścianą Płaczu, murze który pozostał ze świątyni jerozolimskiej.

Po wojnie do Izraela przybyli ocalali więźniowie z obozów koncentracyjnych. Jednocześnie przyjeżdżali Żydzi przez wieki mieszkający w krajach arabskich, z Maroka, Iraku czy Algierii. Mieli inny kolor skóry, inną obyczajowość i kulturę. Po roku 1968 Izrael zasiliła silna ekipa Żydów z Polski – ludzi wykształconych, często zajmujących w naszym kraju wysokie stanowiska. Oblicza się, że dzisiejsze państwo Izrael utworzyli Żydzi, którzy tu przybyli z 121 krajów.

Polityka Izraela nie zmieniła się do dziś – każdy Żyd może się tu osiedlić. Jednak Żydzi z Ameryki tego nie czynią. Wspomagają państwo Izrael w znaczny sposób finansowo i pokrywają często koszty tej migracji. Tak stało się przed kilkoma laty, kiedy możliwa była emigracja Żydów rosyjskich do Izraela. Ich transport w sporej części odbywał się przez Warszawę. Przybyło ich ponad milion. Dziś jakby stanowili kulturowa dominację. Połowa gazet w Izraelu jest wydawana w języku rosyjskim. Do tego dwa kanały telewizyjne rosyjskojęzyczne i dodatkowo jeden z napisami w tym języku. Gdy spotyka się jasnowłosych młodzieńców, nawet noszących jarmułki, to wiadomo, że ze sobą będą rozmawiać po rosyjsku. Dziś Żydzi rosyjscy są podobno dzielnymi żołnierzami w armii izraelskiej. Ale nie asymilują się tak szybko, jakby tego od nich oczekiwano. Pozakładali własne partie. Nawet wystąpili do Knesetu, aby język rosyjski był drugim językiem oficjalnym Izraela, ale ten postulat nie został zrealizowany.

Poczucie zagrożenie, mit Żyda – żołnierza czy rolnika to nie wszystkie elementy mające scalić obywateli izraelskich. Ważnym elementem jest język hebrajski, powrót do języka Starego Testamentu. Żydzi w diasporze modlili się w języku hebrajskim, ale był to język martwy, tylko liturgiczny, bo Żydzi w Europie rozmawiali ze sobą w jidysz. Stworzyli w tym języku bogatą literaturę, wydawali gazety. Dziś tylko w Polsce istnieje Teatr Żydowski, który czasami wystawia jeszcze sztuki w tym języku. W Izraelu ten język był wyśmiewany i zakazany. To hebrajski ma łączyć wszystkich Żydów.

Ktoś mógłby zapytać, a judaizm? Czy religia ich nie łączy? No właśnie. Przed kilku laty prasa polska doniosła, że w Leżajsku rabini mocno pobili innego rabina. Judaizm to religia przywódców religijnych. Są różne tradycje rabinistyczne i chasydzkie. Są też i tacy rabini, którzy nie uznają państwa Izrael. Dlaczego? Bo nie rządzą nim rabini, bo prawdziwe państwo Izrael, według nich powstanie wtedy, gdy przyjdzie oczekiwany Mesjasz. W Izraelu jest wielu Żydów ateistów. To w Jerozolimie w szabas ruch samochodów jest dużo mniejszy, gdyż ortodoksyjny Żyd w tym dniu nie może zapalić nawet światła, a co mówić o jeździe samochodem. Natomiast w Tel-Awiwie już tego się nie dostrzega. Ci, którzy noszą kipę czyli jarmułkę, to zewnętrznie prezentują swoją religijność.

Można być Żydem ateistą, ale nie można nim być będąc chrześcijaninem. I w tym jest największy paradoks. Wspólnota chrześcijan w Ziemi Świętej maleje. W Izraelu mieszka ponad milion Arabów muzułmanów. Oni także do chrześcijan nie są życzliwie nastawieni. Idąc w stroju duchownym można napotkać sytuacje, gdy gromadka dzieci arabskich pluje wokół duchownego. Według nich, ta czynność ma zapewnić im błogosławieństwo.

Izrael żyje z turystyki, ale ciągłe niepokoje powodują utratę tych wpływów. Istnieje rywalizacja pomiędzy biurami turystycznymi arabskimi i żydowskimi. Wiele z nich bankrutuje. Gdy pobudowano mur oddzielający Izrael od Autonomii Palestyńskiej, tym samym odcięto pielgrzymom bezpośredni dostęp do Betlejem. Z Jerozolimy to około godzina jazdy, ale niestety, kontrola wojskowa powoduje, że można tu stać nawet godzinami. Liczne hotele i restauracje w Betlejem są zamykane. Dawniej tu się zatrzymywali pielgrzymi, bo hotele były tańsze niż w Jerozolimie. Teraz wielu boi się, że starci za dużo czasu, aby wyjechać z Autonomii i do niej wrócić na nocleg. Żydzi, aby wjechać do Betlejem muszą mieć specjalna przepustkę. Wojna Żydów z Arabami nie dokonuje się wyłącznie przez wymianę strzałów i obrzucanie kamieniami. Trwa także na polu ekonomicznym. Niestety końca tej wojny nie widać.

Wspomniałem o trzech lepiszczach, które miały ukonstytuować naród żydowski w państwie Izrael. To stworzenie mitu Żyda-żołnierza, Żyda-gospodarza i rolnika oraz wspólnota językowa oparta na języku hebrajskim. Ale jest jednak coś, co dziś łączy wszystkich Żydów na świecie: to Holokaust. Przybyli po wojnie do Izraela Żydzi, którzy przeżyli obozy koncentracyjne czy powstanie w getcie warszawskim długo ukrywali swoja przeszłość. Dlaczego? Ich losy kłóciły się z tworzeniem mitu Żyda-żołnierza. Pogardliwie te osoby nazywano mydłkami, w ten sposób nawiązując do pogłosek, że Niemcy z ludzkich zwłok wyrabiali mydło. Walczący z Arabami osadnicy i pionierzy, którzy przybyli do Palestyny przed wojną, uważali, że europejscy Żydzi bez walki, jak owce szli na rzeź, więc zachowali się strachliwie. Ideolodzy religijni uważali, że jest to kara na tych Żydów, którzy nie chcieli budować Izraela. Dopiero po latach przekonano się, że nic tak nie łączy Żydów jak doświadczenie Holokaustu. Uznano je za wyjątkowe, dotyczące wyłącznie narodu żydowskiego. Uznano, że cały świat faktycznie sprzymierzył się przeciwko Żydom. To nie tylko Niemcy odpowiadają za zagładę Żydów i ich sprzymierzeńcy, ale także świadkowie tych zbrodni. Stąd w Instytucie Yad Vashem wypracowano metodę nauczania o Holokauście, gdzie moralną winą obarcza się wszystkich świadków Holokaustu. Stąd rozpoczęło się oskarżanie Polaków za to, że moralnie muszą mieć poczucie winy za zagładę Żydów, a dziś przeszło to w oskarżenie o bezpośredni udział w tej zagładzie. Ta pedagogika wstydu przeszła do bezpodstawnych oskarżeń o polską odpowiedzialność za zagładę. Oczywiście w Yad Vashem są tysiące drzewek poświęconych osobom, które podczas wojny udzielały pomocy Żydom i ich ratowały, w tym najwięcej drzewek poświęconych jest Polakom, ale ich wymowa ma inne znaczenie dla Żydów. Popatrzcie, jak tych drzewek jest mało, były miliony które milczały w czasie zagłady, pomagali nieliczni. Wszyscy więc byli przeciwko Żydom. Wszyscy więc są odpowiedzialni za ich zagładę. Żydzi więc uważają, że większość krajów europejskich dziś powinna zapłacić w sensie dosłownym Izraelowi za wojenną przeszłość. Żydzi nie przyjmują do wiadomości, że ofiarami drugiej wojny światowej byli też Polacy. Swój los uznają za wyjątkowy. Gdy kiedyś Jan Paweł II użył słowa drugi Holokaust, mówiąc o milionach zabijanych dzieci podczas aborcji w Izraelu spotkał się z wielką krytyką. Słowo Holokaust jest zarezerwowane wyłącznie na określenie zagłady narodu żydowskiego i w innym kontekście nie można go używać. W czasie kilkudziesięciu lat, z tego za co się wpierw wstydzono, utworzono najpotężniejszą machinę propagandową scalającą prawie wszystkich Żydów na świecie. Nawet istnienie państwa Izrael nie łączy wszystkich Żydów, bo chasydzi tego państwa nie uznają, natomiast pamięć o Holokauście ten naród połączyła. Znów poczuli się w jakimś stopniu narodem wyjątkowym, przeciwko któremu występuje prawie cały świat, a oni i tak okazują się zwycięscy. Narzucanie całej Europie moralnej odpowiedzialności za zagładę Żydów jest znakomicie psychologicznie wykorzystywane w izraelskiej dyplomacji. Stąd decyzja ogłoszenia Jerozolimy stolicą Izraela, mimo że żaden kraj jej nie uznał i wszystkie placówki dyplomatyczne są nadal w Tel-Awiwie, to wystarczyła akceptacja tej decyzji tylko przez Donalda Trumpa. Tylko, czy odtwarzanie państwa na terytorium, które przez ponad dwa tysiące lat należało do różnych innych państw, gdzie mieszkają rodziny palestyńskie bytujące tu od wieków nie jest największym wyzwaniem historii? A gdyby inne narody poszły tymi śladami, to czy cały świat nie zamienił się wtedy w jeden wielki wojenny zgiełk?
Ks. Jan Rosłan
Były redaktor naczelny „Posłańca Warmińskiego”, obecnie redaktor naczelny „Debaty”, publicysta, autor pięciu książek

Czytaj więcej: Tworzenie narodu izraelskiego

Komentarz (12)

Odznaczanie trumien

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 06 maj 2018 17:51
Ks. Jan Rosłan

Prezydent RP Andrzej Duda zawetował tzw. ustawę degradującą członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Wśród podanych argumentów podjęcia takiej decyzji było i to, że większość członków WRON nie żyje i pośmiertnie nie może się bronić. Przyznam się, że popieram decyzję prezydenta, chociaż nie zgadzam się z jego polityką nadawania odznaczeń i awansów.

WRON została uznana przez sąd za związek przestępczy o charakterze zbrojnym. Sądy także uznały, że wprowadzenie stanu wojennego było nielegalne, nawet według ówcześnie obowiązującego prawa, gdyż ten stan wprowadzono decyzją Rady Państwa, a w tym czasie obradował sejm i do niego, jako najwyższej władzy w państwie należało pojęcie tej decyzji. Trzeba pamiętać, że tylko jeden członek Rady Państwa był przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego, a był to Ryszard Reiff z PAX-u.

Coraz częściej wśród wyróżnionych medalami i odznaczeniami przez prezydenta są osoby zmarłe. Przyznam się, że podchodzę do tego bardzo ambiwalentnie. Ostatnio odbyło się pośmiertne odznaczenia Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski bp. Wacława Świerzawskiego. Bp Świerzawski zmarł 7 października 2017 r. wieku lat 90. Decyzję o przyznaniu krzyża prezydent podjął 28 lutego 2018 r. I po co odznaczać trumny? To, co kiedyś było wyjątkowe (pośmiertne odznaczenia), dziś staje się codziennością. Prawie przy każdej publikowanej liście odznaczonych przez prezydenta są osoby zmarłe. Nie jest to polityka tylko obecnego prezydenta, ale i poprzedników. Uważam, że pośmiertne odznaczenia należy przyznawać wyjątkowo, przykładowo osobom, które tragicznie zmarły pełniąc służbę państwową. Wtedy przyznanie odznaczeń po śmierci, a nawet awansowanie policjanta czy żołnierza ma sens. Gdy jednak dość długo choruje wybitny aktor, i o tej chorobie wszyscy wiedzą, a odznaczenie przyznaje mu się po śmierci, to wygląda na to, że czekano na śmierć, aby to odznaczenie przyznać, bo za życia mógłby jeszcze coś antyrządowego powiedzieć lub odznaczenia nie przyjąć.

Jestem też przeciwnikiem pośmiertnego awansowania na kolejne stopnie wojskowe. Byłem dlatego przeciwnikiem awansowania na generała płk. Ryszarda Kuklińskiego. Awansowanie pośmiertne czy pośmiertne degradowanie to okazywanie wprost, ze władza świecka rości sobie prawo do rządzenia życiem pozagrobowym. To także forma zmiany historii, Czymś absurdalnym uznałem awansowanie żołnierzy poległych w bitwie w roku 1920, czyli blisko sto lat temu,co uczyniono w roku 1990. A może ktoś wpadnie na pomysł, aby awansować jeszcze legionistów walczących u boku Napoleona?

Ostatnio prezydent Andrzej Duda przyznał cztery pośmiertne awanse wojskowe, trzy generalskie i jeden admiralski. Generałem broni został Władysław Jedrzejewski, obrońca Lwowa, aresztowany przez NKWD w roku 1939. Generałem brygady został Władysław Liniarski, komendant białostockiej AK i Marian Orlik, skazany na śmierć przez stalinowski reżim. Kontradmirałem został Stanisława Artur Mieszkowski, stracony w roku 1952. W listopadzie 2002 r. pośmiertnie awansowano na stopień pułkownika Tadeusza Oster-Ostrowskiego, który poległ w roku 1916. Kazimierz Janowski, zestrzelony w roku 1920 pod Pułtuskiem zginał jako sierżant, teraz został awansowany na stopień oficerski.

Uważam, że należy bohaterów narodowych uhonorować, można ich nazwiskami nazywać ulice, place, szkoły czy instytucje kulturalne, można im stawiać pomniki, układać o nich piosenki i kręcić filmy. Ale niech władza świecka nie próbuje zawładnąć sfer, nad którymi faktycznie żadnej władzy nie ma. Historii zmienić nie można, ale niektórzy jakby próbowali to robić.

Kościół w swojej dwutysięcznej historii doświadczył przedziwnych wydarzeń, ale potrafi uczyć się na własnych błędach. W roku 897 odbył się w Rzymie tzw. synod trupi. Papież Stefan VI kazał odkopać zwłoki papieża Formozusa, ubrać je w szaty papieskie i posadzić na tronie. Zmarłemu przyznano adwokata, który miał przemawiać w jego imieniu. Zmarłemu zarzucano krzywoprzysięstwo, pożądania papiestwa i złamanie prawa kanonicznego. Formozus papieżem został w wieku 75 lat, rzeczywiście wcześniej przysięgał, że o tron papieski starać się nie będzie. Po trzydniowym procesie skazano Formozusa, obcięto mu trzy palce, którym błogosławi lud, unieważniono świecenia, których udzielił i odebrano beneficja tym, którym przyznał. Odarte z szat ciało papieża wleczono ulicami Rzymu i pochowano w zbiorowej mogile przeznaczonej dla bezdomnych i bezimiennych. Stefan VI uznał jednak, że to za mała kara. Kazał odkopać zwłoki, poćwiartować je i wrzucić do Tybru. Jednak wola ludu zmienna jest. Rzymianie zaczęli uznawać Formozusa za męczennika, Stefana VI uwięziono i prawdopodobnie uduszono. Następca Stefana VI kazał wyłowić zwłoki z Tybru i pochować nad rzeką, a papież Teodor II unieważnił wyrok synodu trupiego i nakazał pochowanie Formozusa z honorami w bazylice św. Piotra. Natomiast Jan IX na soborze w Rawennie nie tylko potępił ustalenia synodu trupiego, ale nakaz spalenie jego akt i zakazał pozywania przed sąd nieboszczyków. I tego zakazu Kościół trzyma się do dziś.

W Cesarstwie Rzymskim była zasada damnatio memoriae czyli potępienie pamięci. Była to kara za przestępstwa popełnione przeciwko wolnościom obywatelskim i ludzkiej godności. Była to próba wymazania czyjegoś nazwiska z historii, oczywiście najczęściej nieudana. Cesarze czasami stosowali ją wobec swoich poprzedników. Wymazywano nazwiska cezarów z akt prawnych, ale, aby nie burzyć systemu prawnego, akta te były ważne, a nie wymieniano tylko ich twórcy.

Kiedyś, jeszcze za czasów PRL-u Jan Pietrzak czytał gazetę z komunikatem, że pośmiertnie z Komunistycznej Partii Chin usunięto następujących członków… Sala się śmiała, a on komentował: to nie jest jeszcze tak źle, gorzej gdy pośmiertnie zaczną przyjmować... Niestety, coś takiego obserwujemy dzisiaj. Oto Rada Miasta w Olsztynie zdecydowała, że tytuł honorowego obywatela Olsztyna można przyznawać także osobom zmarłym. Proponuję więc, aby jak najszybciej takie tytuły przyznać wszystkim polskim noblistom. Na pewno już nie zaprotestują, wszyscy pisarze na pewno będą dumni, gdy dowiedzą się, że właśnie Henryk Sienkiewicz czy Władysław Reymont zostali wreszcie docenieni przez rajców olsztyńskich i przyjęci w poczet honorowych obywateli. Okazuje się, że także pośmiertnie można było zostać honorowym członkiem olsztyńskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, ale na mój wniosek w marcu walne zgromadzenie wyeliminowało taką możliwość. A ja proponuję, zostawcie umarłych w spokoju, nie degradujcie ich i nie awansujcie, nie przyjmujcie w poczet organizacji czy stowarzyszeń, nie dekorujcie pośmiertnie i nie odbierajcie odznaczeń. To historia najlepiej ocenia ludzi, a nie aktualni politycy i działacze.

Ks. Jan Rosłan
Były redaktor naczelny „Posłańca Warmińskiego”, obecnie redaktor naczelny „Debaty”, publicysta, autor czterech książek.

Czytaj więcej: Odznaczanie trumien

Komentarz (38)

Mózg rządu PO: „Byliśmy głusi”

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 19 kwiecień 2016 20:22
Ks. Jan Rosłan

Czasami w „Gazecie Wyborczej” ukaże się jakiś tekst, który może wywołać zdumienie i zaskoczenie, bo wreszcie ktoś powie kilka zdań o minionym okresie rządów Platformy Obywatelskiej, które są prawdziwe. Ostatnio ze zdumieniem przeczytałem wywiad Grzegorza Sroczyńskiego z Michałem Bonim zatytułowany „Byliśmy głusi”, a w nadtytule: „Trzeba się wyspowiadać, żeby iść do przodu”, zamieszczony w numerze z 2-3 kwietnia br.
Michał Boni jest doktorem polonistyki, więc przez Donalda Tuska został skierowany na odcinek głównego doradcy strategicznego, to on miał wyznaczać kierunki rozwoju naszego kraju. Potem był ministrem administracji i cyfryzacji, a dużo wcześniej jako działacz Unii Wolności był zastępcą Jacka Kuronia w ministerstwie pracy, a potem sam został tam ministrem.
Prominentny i wpływowy polityk dziś jakby trochę się bił w piersi (trochę bardziej w cudze niż swoje). On chciał dobrze, ale przeszkadzali mu inni. Można się tylko cieszyć, że choć obecnie Boni trochę otworzył oczy i zrozumiał, dlaczego jego formacja tak sromotnie przegrała wybory. Przede wszystkim było to świadome dążenie do tego, aby za transformację ustrojową zapłacili zwykli obywatele, ludzie pracy, a obłowili się przeważnie zagraniczni pracodawcy. Jednym z pierwszych takich działań rządu była zmiana kodeksu pracy pozwalająca na zawieranie tzw. umów śmieciowych, co doprowadziło do tego, że dziś mamy najwyższy wskaźnik takich umów w całej Europie. To co miało działać tylko dwa lata, a co wymusili na rządzie Tuska pracodawcy, trwa do tej pory. Doprowadziło to do sytuacji wykluczenia milionów młodych ludzi zatrudnionych na umowach-zleceniach, którzy nie mogli wziąć żadnego kredytu, nie mieli płatnego urlopu czy zasiłku chorobowego. Cieszyli się tylko pracodawcy, a szczególnie zagraniczne korporacje, które swój finansowy sukces opierały na taniej sile roboczej w Polsce. To było świadome działanie rządu. Boni dziś stwierdza: „Parę miesięcy temu bym tego nie powiedział, bo lojalność wobec własnego obozu, Donald i tak dalej”. Co się stało, że wreszcie powiedział, to co każdy wiedział od dawna. Skąd dzisiaj taka odwaga u eurodeputowanego, chciałoby się zapytać?
Michał Boni przyznaje się, że był pomysłodawcą ujednoliconego podatku VAT na wszystkie produkty na poziomie 19 procent, co dałoby państwu ponad 20 mld zł. Oczywiście wiązałoby się to z podwyżką podstawowych artykułów żywnościowych, jak chleb czy nabiał, co uderzyłoby przede wszystkim w osoby najbiedniejsze. Niby Tusk był za, ale Bielecki (główny podpowiadacz ekonomiczny Tuska) i Rostowski byli przeciw. Trzeba pamiętać zdanie Tuska (o czym oczywiście Boni nie wspomina), że każdego członka rządu, który zaproponuje podwyższenie podatków od razu pozbawi funkcji. I tak premier sam siebie powinien zdymisjonować, bo nie tylko nie obniżył podatków co obiecywał, ale podwyższył podatek VAT, oczywiście niby tylko okresowo, a jest taki do dziś.
Czy ktoś mógłby się spodziewać, że Boni skrytykuje Leszka Balcerowicza? Chociaż to może zemsta za licznik państwowego długu, jaki ten uruchomił pod koniec rządów Tuska. Powiedział o nim: „Leszek miał taką fazę, że w ogóle nie rozumiał procesów rozwojowych (...). Prywatyzujcie kolej, prywatyzujcie pocztę, a potem nastanie szczęśliwość”. To była metoda Balcerowicza: prywatyzacja wszystkiego, czyli oddanie zagranicznemu kapitałowi, co zapoczątkował od wysprzedaży polskich banków i hut. „Dla mnie neoliberalizm to już historia” – dziś mówi Boni. Dopiero teraz zauważył klęskę tej ideologii, na której przecież opierała swoje rządy PO na spółkę z Peeselem?
Czy jednak Michałowi Boniemu należy tak bezwzględnie wierzyć? Czy nie jest to kolejna prawda etapu? Dziennikarz zapytał go także o podpisanym zobowiązaniu do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL, co ujawnił w roku 1992 Antoni Macierewicz, a czemu konsekwentnie przez lata zaprzeczał Boni, aby jednak się do tego przyznać, gdy możliwy był dostęp do teczek dla dziennikarzy i naukowców. Podpisał zobowiązanie, bo był szantażowany, wszak miał żonę, dziecko i do tego kochankę. Zresztą, swoich romansowych historii Boni nie ukrywa, wręcz się nimi szczyci, skoro pozwala na fotografie i opisy w tabloidach swoich poczynań. Ostatnio uczynił to biorąc już chyba trzeci ślub, gdy szykował się do Brukseli, gdzie pracuje jego partnerka. Ostatnio, po zamachu terrorystycznym w Brukseli, Boni zaistniał w internetowej przestrzeni, gdyż internauci od razu wykpili jego buńczuczną deklarację, że właśnie opracowuje ostrą dyrektywę antyterrorystyczną dla europejskiego parlamentu. Wcześniej przecież też przygotowywał niezmiernie ważne raporty dla Donalda Tuska, jak „Młodzi 2011” i „Polska 2030”, o których dużo mówił we wcześniejszych wywiadach, jakim to krajem szczęśliwości będziemy pod kierownictwem światle nam panującej Platformy Obywatelskiej. Teraz dowiadujemy się, że jest twórcą antyterrorystycznych dyrektyw, które na pewno zaprowadzą pełny pokój w Europie. Czasami zastanawiam się, jak nieograniczone jest ego niektórych ludzi, którzy przecież są wykształceni, przeczytali tyle książek, a jednak polityka zrobiła z nimi osoby całkowicie oderwane od rzeczywistości.
W latach 70. ubiegłego wieku Michał Boni zapowiadał się jako zdolny krytyk literacki. Pisywał recenzje w tygodniku „Literatura” kierowanym przez Jerzego Putramenta. Potem poszedł w naukę i politykę, z polonisty przekształcił się w ekonomistę, socjologa, prognostyka rozwoju, planistę, a na koniec w specjalistę od cyfryzacji. Zdjęcie jego biurka, na którym leżały stosy papierów, a nie było komputera, z podpisem, że jest ministrem administracji i cyfryzacji najlepiej charakteryzuje tego człowieka. Jest człowiekiem papieru. Ale jednak gdzieś coś wrażliwego pozostało mu w duszy, bo nie boi się przyznać do rzeczy, których interpretacją powinien zająć się jakiś psychoanalityk. Okazuje się, że cały czas przeżywa traumę związaną z faktem podpisania współpracy z SB, a potem publicznego przyznania się do tego. To było bolesne i wywarło ślad w psychice, bo w komputerze o sobie może ciągle przeczytać, że był kapusiem. Druga trauma to Smoleńsk: „W okolicach 10 kwietnia mam dwa tygodnie snów. Trzymam czyjeś ciało na rękach i ono się powoli rozpada”. No tak, ja pamiętam głos premiera Tuska i marszałka Komorowskiego, jak się chwalili, że państwo dobrze zdało egzamin po tej katastrofie, a tu takie sny ma ówczesny szef Komitetu Stałego Rady Ministrów. Ale Michała Boniego prześladuje jeszcze jeden koszmar: „Męczące, trudne uczucie, że nam wszystko PiS odbiera. I też mam sny (...), że mnie ścigają pisowcy. Samochodem. Uciekam, przeskakuję jakiś mur i budzę się na podłodze obok łóżka”. Czego tak bardzo boi się Boni? „Bo znamy Kaczyńskiego. To jest dopiero rozgrzewka. Zacznie wsadzać przeciwników politycznych. Zobaczy pan. Tomek Arabski pójdzie siedzieć”.
Michał Boni ujawnia zbiorową podświadomość rządzącej ekipy PO. Mają poczucie winy za Smoleńsk i boją się, że zostaną rozliczeni za osiem lat rządów ekipy, która przede wszystkim dbała sama o siebie, kosztem dobra Polski. Dziś jakby Boni zaczynał rozumieć, że ludzie mieli poczucie bezpieczeństwa, tę ciepłą wodę w kranach, ale była to mała grupa tych „99 proc. naszych znajomych”, mówi do dziennikarza, bo przecież trzeba pamiętać o wypowiedziach celebrytów, którzy mówili, że nie znają nikogo, kto głosowałby na PiS i stąd nie rozumieją, co się stało w tych wyborach. Michał Boni świadomie czy nieświadomie ujawnił wielkie pokłady strachu, które dziś zalegają w duszach czołowych polityków PO. Nie wspomina w rozmowie o markowych zegarkach, o ośmiorniczkach, nawet o cyfryzacji Komendy Głównej Policji (co przecież wiązało się z potężną aferą łapówkową). Oni naprawdę się boją. Nie dziwmy się więc, że Grzegorz Schetyna językiem hitlerowskiej propagandy zapowiada totalną opozycję wobec demokratycznie wybranego rządu.
W roku 2014 Marcin Król udzielił wywiadu „Gazecie Wyborczej”, który był zatytułowany: „Byliśmy głupi...”, teraz Michał Boni mówi: „Byliśmy głusi”. Ale to tylko chwilowa samokrytyka dokonana przez jednostki. Przecież rządy PO to złote lata dla Polski, jak zapewnia i zapewniał Bronisław Komorowski i pozostali prominenci PO. Co więc się stało Michałowi Boniemu? Może te sny otwierają mu oczy na prawdziwą rzeczywistość?
Ks. Jan Rosłan

Czytaj więcej: Mózg rządu PO: „Byliśmy głusi”

Komentarz (2)

Jaki order dla Grossa?

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 22 marzec 2016 17:12
Ks. Jan Rosłan

Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga Przeciw Zniesławieniom zwróciła się do prezydenta Andrzeja Dudy o pozbawienie Jan Tomasza Grossa Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi. Prezydent poprosił o opinię ministra spraw zagranicznych, bo onegdaj na wniosek tego ministra, a był nim wtedy Dariusz Rosati, prezydent Aleksander Kwaśniewski przyznał Grossowi to odznaczenie przeznaczone wyłącznie dla cudzoziemców. Jednocześnie do prokuratury wpłynęło 125 zawiadomień od instytucji i osób prywatnych o możliwości popełnienia przez Grossa przestępstwa polegającego na znieważeniu narodu polskiego.
Oczywiście „Gazeta Wyborcza” od razu stanęła w obronie Grossa. Tylko w jednym numerze z 11 lutego aż troje autorów przekonuje o wielkich zasługach tego socjologa. Paweł Wroński trochę subtelizuje sprawę i nawet zdobywa się na taki sąd: „Z drugiej strony Gross to raczej historyczny publicysta niż historyk – naginający w swoich publikacjach fakty, skłonny do sądów radykalnych, stronniczych, często po prostu nieuprawnionych. I nie chodzi tu tylko o słynne stwierdzenie dla Die Welt, że w czasie okupacji Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców”. Jednak dwie strony dalej, w tej samej gazecie, Agata Kondzińska i Adam Leszczyński piszą rzecz zdumiewającą. „Krytykę wywołała opinia Grossa, że w czasie wojny Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców. Z przywołaniem tej liczby w tym kontekście polemizowali historycy, także ci, którzy pisali krytycznie o stosunkach polsko-żydowskich w czasie wojny oraz publicyści, m. in. Adam Michnik, redaktor naczelny "Wyborczej". Większość nie podważała prawdziwości samego szacunku”. Publicyści Gazety Wyborczej mają odwagę stwierdzić, że większość polskich historyków uważa, że Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców w czasie wojny, bo tak stwierdził Adam Michnik i wyznaczył taki kierunek badania przeszłości. Czy zacytowali chociaż opinię jednego takiego historyka? Nie, bo jak pisałem w styczniowej Debacie, nawet prof. Stefan Chwin w tej samej "Wyborczej" stwierdził: „Opinii, że myśmy wymordowali więcej Żydów niż Niemców, którą wypowiedział (Gross-J.R) na łamach Die Welt nie da się, niestety, obronić”. A. Kondzińska i A. Leszczyński ogłosili: większość historyków tak sądzi. Oczywiście tak działa propaganda. Powtarzać, powtarzać, aż uwierzą. Do tego samego numeru "Gazety Wyborczej" jest dołączony dodatek Duży Format, gdzie zamieszczono wywiad z lekarzem i piosenkarzem Kubą Sienkiewiczem, który śpiewa proste piosenki z głupimi tekstami. Oczywiście artysta musiał złożyć hołd linii programowej gazety i stwierdził, że w Polsce brakuje mu dyskusji o współudziale „Polaków w zagładzie Żydów” i oczywiście wyraził pochwałę dla takich filmów jak „Ida” i „Pokłosie”.
W sukurs "Gazecie Wyborczej" poszedł od razu "Tygodnik Powszechny", który zamieścił aż na siedmiu stronach artykuł Michała Okońskiego zatytułowany „Polski kłopot z Grossem”. Okładkę pisma zdobi oczywiście twarz Grossa, a we wstępniaku ks. Adam Boniecki dał tytuł swemu tekstowi: „Nie odbierajcie mu tego odznaczenia”. Ks. Boniecki wykazuje się przedziwną logiką: mało jest ważne, czy Gross kłamie czy nie (bo przecież prawda się nie liczy), trzeba patrzeć na intencje człowieka, a te przecież u Grossa są na pewno szlachetne. Czołowy przedstawiciel tzw. Kościoła otwartego jest gotów zanegować nawet potrzebę poszukiwania i dochodzenia do prawdy, aby tylko bronić swoich ideologicznych towarzyszy. Ks. Boniecki napisał: „Zabolało nas nie to, że Gross powiedział (słusznie czy niesłusznie) o liczbach, lecz że znów przypomniał o polskich winach czasu wojny i po wojnie”. I dalej; „Jeśli ‚spór o liczby’ miał w sobie coś z absurdu to pomysł odebrania profesorowi Uniwersytetu Princeton polskiego odznaczenia jest ponury”. Zdumiewa u księdza redaktora relatywizowanie prawdy. Prawda nie ma znaczenia. Każde kłamstwo oskarżające naród polski mamy przyjąć z pokorą, bo życiorys Grossa jest tak skomplikowany, że może on uprawiać naukowe hochsztaplerstwo i należy go za to honorować.
Michał Okoński przypomina, że Gross był aresztowany w roku 1968 z grupą tzw. komandosów. Niektórzy sypali, ale nie on, „Grossa wśród nich nie było – jeśli składał zeznania, to nie dotyczyły spraw poufnych i nie dawały się użyć przeciwko kolegom”. Tak sam o sobie może i mówić Gross. A jaki był powód jego towarzyskiego rozstania z Adamem Michnikiem? Dopiero potem, w czasach amerykańskich nastąpiło pojednanie między nimi. Antoni Zambrowski, skazany w procesie tzw. komandosów na dwa lata więzienia w „Gazecie Polskiej” z 19 lipca 2006 r. napisał, że Gross „załamał się w śledztwie i obciążył swych kolegów. Czytałem jego zeznania w materiałach własnego śledztwa i pamiętam obrzydliwości jakie ze strachu opowiadał przesłuchującym go oficerom. Dziś odreagowuje swe frustracje obciążając odpowiedzialnością za ówczesny komunistyczny antysemityzm Bogu ducha winny naród polski”. Zambrowski potwierdził te słowa kilka lat później i na portalu asame.pl napisał o Grossie: „Załamał się w śledztwie jako jeden z nielicznych uczestników Ruchu 8 marca, którzy w większości odmówili zeznań (...) Dlatego po wyjściu z więzienia był poddany przez kolegów ostracyzmowi i przed tym uciekł z Polski do USA”. "Tygodnik Powszechny" oczywiście do tych wypowiedzi Zambrowskiego nie dotarł, jak też nie cytuje żadnych krytycznych publikacji polskich historyków polemizujących z Grossem, np. prof. Chodakiewicza. Ba, Okoński uważa, że Gross dla Polski „ma wystarczająco wiele zasług, by podczas dyskusji na temat należnych mu odznaczeń podnosić raczej kwestię‚ komandorski, oficerski czy może wielki”. "Tygodnik Powszechny" wyznacza nowy kierunek dyskusji o J.T. Grossie. Nie wolno polemizować z jego stwierdzeniami, bo przecież prawda nie jest ważna, liczby i fakty są nieistotne, pisze ks. Boniecki, a redaktor tygodnika uważa, że jedyne o czym można dyskutować, to o wielkości zasług Grossa i o wyborze orderu, który ma zawisnąć na jego piersi.
Przypomnijmy, że Gross zaczął oskarżać cały polski naród o antysemityzm i mordowanie w czasie wojny i po wojnie Żydów. W „Złotych żniwach” napisał: „Zaczynamy rozumieć, że normą zachowania w polskim społeczeństwie było tropienie i wynajdowanie ukrywających się Żydów, a więc i Polaków, którzy dawali im schronienie, nie zaś niesienie prześladowanym Żydom pomocy”. To nie Niemcy eksterminowali Żydów w Polsce, to robili Polacy, taka jest teza Grossa. A jak obliczono, ponad milion Polaków brało udział w ukrywaniu Żydów w Polsce podczas wojny. Tej prawdy Gross znać nie chce, bo dla niego prawda nie ma znaczenia. Przecież całą swoją książkę „Złote żniwa” oparł na zdjęciu wydrukowanym w "Gazecie Wyborczej" i mylnie podpisanym, że przedstawia Polaków poszukujących złota i kosztowności w popiołach Treblinki. Jak się okazało, fotografia przedstawiała porządkowanie terenu dokonywane pod kontrolą administracyjną, a nie poszukiwanie pożydowskiego złota. Ale kłamliwa fotografia okrążyła świat i stała się podstawą napisania kolejnej książki przez Grossa oskarżającego cały naród polski o antysemityzm. Takich kłamstw w książkach Grossa jest dużo więcej. W „Sąsiadach” przedstawił niby naocznego świadka wydarzeń w Jedwabnem, a potem okazało się, że ten człowiek w czasie wojny przebywał w ZSRR i na pewno w tym czasie w Polsce nie był. W „Strachu” za autentyczny przedstawił dziennik Józefa Kurasia „Ognia”, który był ubecką fałszywką. Napisał też, że po wojnie ocaleni z zagłady Żydzi uciekali z Polski do Niemiec, bo tam znajdowali ochronę i pomoc. Jeśli nawet tak było, to przede wszystkim ocalałym Żydom pomagali alianci, którzy okupowali Niemcy, bo dla Grossa nie Niemcy byli antysemitami, ale Polacy. On od lat wykonuje jedno zadanie: przeniesienie odpowiedzialności albo podzielenie się nią za eksterminację Żydów z Niemców na Polaków. I w Polsce znajduje swoich sojuszników, obrońców i pomagierów. To nie sam Gross wpadł na pomysł, aby upowszechniać tezę, że Polacy zabili podczas wojny więcej Żydów niż Niemców. Podpowiedział mu to Marcin Zaremba w recenzji ze „Złotych żniw”. W „Strachu” Gross napisał, że „zabijanie Żydów po wojnie w Polsce nie było traktowane jako zbrodnia, lecz raczej jako forma kontroli społecznej w obronie wspólnych interesów”. I jak tu polemizować z taką tezą? Polacy mordowali Żydów, bo byli w zmowie, w ten sposób się jednoczyli i na pewno dzielili się zrabowanymi rzeczami. I tak pisze ktoś, kto uważany jest za poważnego profesora!
Gdy „Znak” opublikował książkę „Strach” Grossa, do prezesa wydawnictwa, Henryka Woźniakowskiego, 12 stycznia 2008 r. kardynał Stanisław Dziwisz skierował list, w którym stwierdził: „Waszym zadaniem jest krzewienie prawdy o historii, a nie budzenie demonów antypolskości i antysemityzmu jednocześnie”. Jednak dla wydawnictwa, które onegdaj było katolickie prawda się nie liczyła, liczyły się zyski. Spotkanie autorskie zorganizowane przez wydawnictwo z Grossem było zamknięte, aby w ten sposób uniemożliwić dyskusję z autorem. Gross nie szczędzi oskarżeń także pod adresem Kościoła katolickiego, za co oczywiście zdobywa punkty w liberalnej prasie. „Antysemityzm był integralną częścią polskiego katolicyzmu”, a „udział Polaków – katolików w prześladowaniu i mordowaniu współobywateli Żydów był zjawiskiem rozpowszechnionym” – to twierdzenie Grossa. To, co było incydentalne, Gross uznaje za powszechne. Gross boi się publicznych dyskusji, a zachodnie redakcje drukujące jego teksty odrzucają wszelkie polemiki. Nigdy też nie zamieścił sprostowań, mimo podawania zdarzeń lub liczb, które nie miały miejsca. W Jedwabnem na pewno nie zostało spalonych 1600 Żydów, jak twierdzi Gross, a najwyżej 250. Nad wszystkim czuwało niemieckie komando z Ciechanowa i ono dowodziło akcją, a może nawet ją w pełni przeprowadzało, ale o tym oczywiście Gross milczy, a redakcja "Gazety Wyborczej" i "Tygodnika Powszechnego" też wspominać nie chcą.
W dyskusji, czy odebrać order Grossowi, "Tygodnik Powszechny" odwrócił kota ogonem i chce dyskutować wyłącznie o zasługach Grossa dla Polski, bo według redakcji, on rozsławia imię Polski na świecie. Ja uważam, że Gross jest jednym z elementów „dzielenia” się przez Niemców odpowiedzialnością za Holocaust i w tej roli pomagają mu takie redakcje, jak "Gazeta Wyborcza", "Tygodnik Powszechny" czy wydawnictwo "Znak". Propozycja odebrania mu orderu wywołała oczywiście protesty środowisk żydowskich w Polsce i poza granicami. Osobiście uważam, że niepotrzebnie wywołano te reakcje. Z dzieciństwa pamiętam rymowankę: „kto daje i zabiera ten się w piekle poniewiera”. Uważam więc, że należy zapomnieć o tym medalu przyznanym przez Kwaśniewskiego. Jest to medal przyznany cudzoziemcowi, choć dziś Gross odzyskał już polski paszport. Uważam, że jego nieodpowiedzialna, nienaukowa i oskarżająca Polskę publicystyka chwały naszemu krajowi nie przynosi. Zostawmy tę blaszkę Grossowi, a bardziej zajmijmy się ujawnianiem jego niekompetencji historycznej, posługiwanie się niemającymi pokrycia w rzeczywistości oskarżeniami. To będzie o wiele bardziej pożyteczne działanie niż walka o odebranie jakiegoś odznaczenia.
Ks. Jan Rosłan

Czytaj więcej: Jaki order dla Grossa?

Komentarz (20)

Więcej artykułów…

  1. Brońmy Europy
  2. Bajdurzenie
  3. Jedno słówko „niestety"
  4. Hejtowanie rządu

Strona 3 z 9

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

Stop Ukrainizacji Polski- https://www.youtube.com/watch?v=KgMXF0FU6Jw
Tygrys i Królik
11 minut(y) temu
A ty, co popierasz... ? https://twitter.com/Jack471776/status/1637620374853632000?cxt=HHwWgIC-gb7D_7ktAAAA

https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
2 godzin(y) temu
a ty co popierasz moskwę?
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
3 godzin(y) temu
Ale bełkot - chyba poszczepienny.
Przemija postać świata*
4 godzin(y) temu
Źle skopiowany link: https://isws.ms.gov.pl/pl/baza-statystyczna/publikacje/download,3502,14.html
Modlitwa kardynała de Richelie...
4 godzin(y) temu
Nie we wszystkim, co napisał mój kolega Bogdan się zgadzam, ale wnioski mamy podobne...

Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...
Modlitwa kardynała de Richelie...
4 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • 1

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.