Gdy od rana polskie kanały informacyjne w biało-szarości pokazywały kadry z życia zmarłego Józefa Oleksego, BBC i CNN relacjonowały w wersji live wydarzenia we Francji. Kolumny policyjnych samochodów przemieszczające się w ulewie i mgle, krążące helikoptery, setki funkcjonariuszy opakowanych w kamizelki kuloodporne, zablokowane drogi, dziennikarze uzbrojeni w kamery, teleobiektywy. Obława zapętlała się wokół ściganych terrorystów, zamachowców, fundamentalistów muzułmańskich, dżihadystów, jak ich nazywano.
Ścigano dwóch braci oraz drugą parę zabójców - dziewczynę z chłopakiem. Jedni mieli na sumieniu rozstrzelanie ekipy rysowników z satyrycznego pisma Charlie Hebdo, drudzy śmierć policjantki i zranienie jej kolegi. Czuć było pełną grozy atmosferę pościgu, w którym nie liczy się nic tylko, żeby dopaść i dobić. Mieszanina thrillera i reality show. Media w służbie społeczeństwu i sensacji. Akcja przerywana komentarzami ekspertów od terroryzmu, od polityki, od spraw społecznych. Jedni biadolili nad bezwzględnością dżihadystów, ISIS i Al Kaidy, drudzy nie mogli zrozumieć, dlaczego muzułmanie nie mogą się zasymilować z obojętną religijnie Francją. Inni szukali przyczyn tragedii w wyalienowaniu arabskiej społeczności, której nie satysfakcjonuje już zwykły socjał. Francuscy muzułmanie chcą być równoprawnymi obywatelami świeckiego państwa jednocześnie strzegąc swojej kultury, tradycji, religii. Tak po prostu się nie da.
Nie mam zamiaru wypisywać Je suis Charb, czy Je suis Charlie, jak czyni to pół świata. Nie cierpię, jak ktokolwiek usiłuje wmówić we mnie swój punkt widzenia posługując się tandetnymi stereotypami łatwymi do mielenia na facebooku czy twitterze. Z drugiej strony nie akceptuję bezsensownej przemocy i okrucieństwa. Można było tego uniknąć. Wojnę światów w Paryżu wywołały niewybredne żarty satyrycznej gazetki, która urasta teraz do symbolu reduty wolności słowa.
Któż z nas nie lubi satyrycznych rysunków Jujki, Krauzego, Mleczki, czy nie żyjącego już Andrzeja Czeczota? Karykatura, złośliwe wierszyki, rysuneczki są równie stare jak ludzkość. Nie wiem, jak tam było pod względem poczucia humoru w dawnym Egipcie, ale satyryczne obrazki i teksty odnalezione w zasypanych popiołami Wezuwiusza Pompejach wyraźnie pokazują, że ta forma wypowiedzi nie była w imperium rzymskim nieznana. Nie bez powodu powstała kategoria literacka satyry rzymskiej, która komentowała relacje damsko-męskie,wytykała przywary, docinała politykom. Nie oszczędzała nawet Juliusza Cezara. Jak świat światem karykatura służyła do ośmieszenia przeciwnika. Nic tak nie ugodzi człowieka jak dobrze trafiona kpina, złośliwy żart. Gorzej smakuje drwina. Na końcu galerii dokuczliwości umieściłabym szyderstwo. Szydercze słowo, kreska wymierzone w uczucia i świat wartości drugiego człowieka często ranią dotkliwiej od konwencjonalnej broni. Fakt ten podkreślał także jeden z zabitych karykaturzystów.
Zamordowani rysownicy wiedzieli co robią. Byli swoistymi fighterami. Walczyli, ranili, czasami może nawet zabijali „piórkiem i węglem". Zdawali sobie sprawę ze swoich możliwości i mocy. Nie znam pełnego katalogu obiektów ich ataków. Wiadomo, że poza tym, że szydzili z muzułmanów, dokładali także katolikom, głównie szydząc z hierarchów kościelnych. O ile jednak katolicy dawno już porzucili zwyczaje z czasów Torquemady stając się dość ospałymi strażnikami wiary, o tyle część muzułmanów, jeśli nawet nie większość, traktuje dogmaty islamu z ortodoksyjną bezkompromisowością. Jakie są konsekwencje szydzenia z ich religii, pokazuje casus Salmana Rushdiego obłożonego fatwą przez ajatollaha Chomeiniego. Choć w tym przypadku skończyło się tylko na paleniu książek pisarza.
W czasach gdy szyderstwo zastępuje merytoryczną debatę polityczną, można warto zastanowić się nad granicami jej ataków. Bo że są granice, wszyscy o tym wiemy. Któż z nas za wulgarne słowo, czy złośliwy żart pod adresem swoich bliskich, ojca, matki, nie posunąłby się do rozwiązań siłowych. I nikt się temu specjalnie nie dziwi. Równie delikatną materią jest sprawa uczuć religijnych. Słowo, rysunek w bluźnierczy i szyderczy sposób godzące w czyjś system wartości może być równie bolesne jak obrażanie najbliższych nam osób. Czy ripostą na tego rodzaju satyrę może być zabójstwo? Paryskie wypadki zdają się na to jednoznacznie wskazywać.
Skuteczność obławy i ostateczne rozprawienie się z zabójcami z całą pewnością nie rozwiązuje problemu. Wypisywanie Je suis Charb, czy Charlie na karteczkach i twittowanie w imię wolności słowa nie zwalnia ludzi zachodniej cywilizacji od próby zrozumienia przyczyn paryskiej tragedii.
Bożena Ulewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość