„Przebywam obecnie na urlopie – napisał mi niedawno w e-mailu znajomy z drugiego końca Polski - mieliśmy właśnie z żoną jechać na tydzień za granicę, ale na kilka dni przed wyjazdem Urząd Skarbowy zajął mi wynagrodzenie za niepłacony abonament RTv wraz z odsetkami. Trzeba było nie słuchać premiera Tuska".
Bodajże trzy lata temu uczestniczyłam w konferencji na temat modelu mediów publicznych w Polsce i Europie. Powiedzmy od razu, że w Polsce mamy taki model, że media publiczne zwyczajowo stają się łupem wojennym zwycięskiej partii. Gwoli dopowiedzenia – obecnie rządzą nimi „chłopacy" z PO, PSL z domieszką SLD i Ordynackiej. Mieszanka koktajlowa. Piszę „chłopacy", bo na stanowiskach w zarządach i radach nadzorczych kobitek jest tyle, co kot napłakał. Zarząd TVP okupuje 3. facetów. Na 7. członków Rady Nadzorczej telewizji publicznej jest tylko jedna dama. W zarządzie Polskiego Radia relacje kształtują się 2:1, a w Radzie Nadzorczej 5:2, na niekorzyść płci pięknej.
Podczas tej konferencji zagraniczni eksperci, m.in. z BBC, w głowę zachodzili, jak to możliwe, żeby telewizja publiczna w Polsce mogła działać przy wpływach abonamentowych na poziomie 12 proc. budżetu. Gość z BBC wyznał z prostotą: „Zrozumiałem, że w przeszłości były sugestie ze strony polityków, żeby nie płacić abonamentu i to jest dla mnie niespodzianka". Goście zagraniczni mogli rzeczywiście czuć się zdezorientowani, dlatego prezes Radia Rzeszów wyjaśnił im bez ogródek, że załamanie wpływów abonamentowych to wynik licznych wypowiedzi premiera Tuska. „Gdyby pan premier nie był łaskaw powiedzieć, że płacenie abonamentu nie jest konieczne, nie byłoby takiego zamieszania."
Ale powiedział i teraz gorzkie owoce posłuchania drogiego pana Tuska zbierają tacy właśnie ludzie jak mój znajomy, którzy za dobrą monetą przyjęli zachętę do nieuiszczania „archaicznego haraczu" i zapewnienia o szybkich, stosownych zmianach ustawy medialnej, które praktycznie do dzisiaj nie nastąpiły. Miało być tak, że w Polsce, wzorem krajów zachodnich, będzie wprowadzona opłata audiowizualna. Dokładnie rok temu, ( 1.08.2013 ) jak doniosła Gazeta Prawna: „Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zakończyło prace nad założeniami zmian w ustawie medialnej. Wiadomo już, że zniknie dzisiejszy abonament radiowo-telewizyjny, a zastąpi go opłata za prawo do ściągania sygnału radiowego lub telewizyjnego. Nie wiadomo natomiast, w jaki sposób będzie ona pobierana. Resort przygotował dwa rozwiązania, które przedstawił do wewnętrznych konsultacji marszałek Sejmu Ewie Kopacz. Jak powiedział w radiowych „Sygnałach dniach" minister Bogdan Zdrojewski, teraz czeka już tylko na opinię, czy opłatę audiowizualną można pobierać od adresu domowego, czy można ją dołączyć do jakiegokolwiek rachunku, np. za prąd."
Nie po raz pierwszy życie pokazuje, że praca polskich urzędów warta jest przysłowiowego funta kłaków. Minął rok, a nic się nie zmieniło. Minister nawet nie doprowadzając sprawy do końca spakował walizeczkę i pomknął rączo stanowić prawo do Brukseli. Wiadomo tylko, że nowa taksa ma być niższa od obecnej ( 10 zł miesięcznie ) i płacić będą wszyscy – osoby fizyczne i prawne. Firmy w zależności od liczby zatrudnionych osób. Mówi się, że nowe zasady mają obowiązywać od roku 2015. Mówi się, mówi się...... Mówienie rządzących nic nie kosztuje. Płacą obywatele.
Na razie, wszyscy, którzy zwierzyli Donkowi – „wujowi dobrej radzie", płacą frycowe za swoją naiwność. Nie są to odosobnione przypadki. W Urzędzie Skarbowym, który zajął pensję mojego znajomego, w połowie ubiegłego roku było kilkadziesiąt tysięcy wniosków o egzekucję za niepłacenie abonamentu. Kolega nie wie według jakich kryteriów skarbówka wybiera osoby do ściągania należności, bo w świetle jego wiedzy nie jest to, na szczęście, zjawisko masowe. Choć kolega akurat szczęścia tego nie miał. Może urzędnicy grają w marynarza, a może typują wedle oryginalności nazwiska. Na pewno nie robią tego z klucza partyjnego, bo z kolei, w świetle mojej wiedzy, skarbówka powinna wisieć na poborach niezliczonych członków PO pokładających w swoim wodzu bezgraniczną ufność. Chyba, że ufność połączyli z chytrością i nie zarejestrowali zakupionego sprzętu RTV, a stary przerejestrowali na rodzinnego emeryta albo kombatanta, co też jest przecież możliwe.
Z pewnością miłośnicy „Misia" pamiętają porucznika MO Lecha Rysia, zwanego „wujkiem dobrą radą" ( grał go Stanisław Mikulski ).
Bożena Ulewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość