Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z chęcią bym się do nich przyłączył. Wszak należę do pokolenia, które ten wielki papież kształtował od momentu wyboru na Stolicę Apostolską, po niezwykłą w swojej duchowej symbolice chorobę i śmierć. Pokolenia, które zawdzięcza mu więcej, niż byliśmy w stanie kiedykolwiek zrozumieć.
Wyznam jednak, że z wielu powodów – o czym za chwilę – mam z tym niejaki kłopot. Ponieważ zwyczajnie nie wiem do kogo w tej obronie papieża-Polaka mam się przyłączyć. Analizując bowiem argumenty i metody stosowane przez jego obrońców, dochodzę do wniosku, że mamy do czynienia z modelowym zastosowaniem modlitwy kardynała de Richelieu: „Strzeż mnie, Boże, od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam”.
Przyjaciele z Kurii
W komunikacie Archidiecezji Krakowskiej czytamy, że w wyniku kwerendy przeprowadzonej przez grono specjalistów w zasobach Archiwum Kurii Metropolitalnej w Krakowie „nie natrafiono na żaden dokument mogący poświadczyć prawdziwość ciężkich zarzutów stawianych obecnie niektórym hierarchom Kościoła w Krakowie”. Kuria zastrzegła, że „Stwierdzenie to nie stanowi jeszcze żadnego werdyktu. Ma jednak z pewnością większą wartość, niż tzw. dowody w postaci fragmentów akt tworzonych na potrzeby zbrodniczego aparatu komunistycznej władzy, znajdujących się w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej”.
Problem w tym, że autor emitowanych w TVN reportaży nie jest anonimowy, a kurialni „specjaliści” oraz rezultaty ich pracy takimi pozostają.
Przez lata naukowcy IPN, Piotr Kardela i Paweł Warot, publikowali na łamach „Debaty” teksty dotyczące tajnych współpracowników, także kapłanów, w oparciu o materiały SB. Jeżeli ktoś podnosił zastrzeżenia dotyczące ich wiarygodności, to na ogół ludzie związani z lewicą, przeciwnicy lustracji i rozliczeń z komunistyczną przeszłością. Aż tu nagle, w przypadku Jana Pawła II, bieguny się odwróciły. Z narracji obrońców papieża, także krakowskiej Kurii wynika, że Służba Bezpieczeństwa, w bodaj najważniejszej dla niej sprawie, zaczęła się bawić sama ze sobą w ciuciubabkę, budując swoje działania na kreowanej przez siebie fikcji, a nie na weryfikowanej, materialnej prawdzie. Na dodatek – to ma być kolejny, „koronny” argument na esbecką niewiarygodność – zebrane materiały nigdy nie zostały przeciwko papieżowi publicznie wykorzystane. Tymczasem - podobnie jak w przypadku Lecha Wałęsy – ich przydatność dotyczyła działań operacyjnych, natomiast jednorazowe wykorzystanie w reżimowych mediach przyniosłoby skutek odwrotny: mało kto w tamtych czasach by coś takiego uwierzył, a materiały byłyby „spalone”.
Zarówno w komunikacie Konferencji Episkopatu, Archidiecezji Krakowskiej, jak i wielu wypowiedziach prawicowych polityków, dziennikarzy i historyków, pada postulat przeprowadzenia rzetelnych badań i analizy problemu, którego dotknął w swoich reportażach Marcin Gutowski.
Pytanie tylko, dlaczego dopiero teraz? O tym, że zwieńczeniem ataku na Kościół będzie osoba Jana Pawła II wróble ćwierkały od kilku lat. Dlaczego zatem, kolejny raz, katolicy muszą jeść żabę ugotowaną i przyprawioną w lewicowo- ateistycznym garnku? Marcin Gutowski wykorzystał materiały pochodzące z zasobów IPN oraz Archidiecezji Wiedeńskiej. Skoro zatem ich wartość wydaje się Kurii wątpliwa lub niepełna, to dlaczego historycy IPN, przy współpracy z kościelnymi specjalistami, nie wykonali pełnych, rzetelnych i obiektywnych badań z wykorzystaniem materiałów IPN oraz Archiwum Kurii? Na co czekali zdeklarowani miłośnicy prawdy? Na trzęsienie ziemi? No to je teraz mają.
Przyjaciele politycy
Tu modlitwa hrabiego de Richelieu ma szczególne zastosowanie. Bo największym przyjacielem tych „przyjaciół” papieża są sondażowe słupki. Innych prawdziwych przyjaźni w tym świecie nie ma. Dla odnowienia tej przyjaźni, błogosławiąc po cichu Marcina Gutowskiego, politycy Zjednoczonej Prawicy i PSL nagle się polubili i wspólnie napisali, a następnie przegłosowali uchwałę dotyczącą „Obrony dobrego imienia Jana Pawła II”. Zgodnie z tą samą logiką 125 posłów KO nie wzięło udziału w głosowaniu, bo ich elektorat w sprawie papieża jest podzielony, a co zrobiła Lewica przypominać nie muszę.
Gdy jest okazja, z niezmienną satysfakcją i rozbawieniem oglądam Władysława Gomułkę, gdy w marcu 1968 r. w Sali Kongresowej, na wiecu aktywu partyjnego, nazywa Janusza Szpotańskiego człowiekiem o mentalności alfonsa, ziejącym sadystycznym jadem na partię i rząd, a Stefana Kisielewskiego jaśnie oświeconym wrogiem Polski Ludowej.
A teraz nie wiem gdzie wzrok podziać, gdy w wolnej Polsce, z sejmowej trybuny ruga się dziennikarza, który znów „narusza”, „podważa” i „osłabia”.
Ale to nie koniec smutnych analogii. Nie wiem czy kiedykolwiek komunistyczny MSZ wzywał ambasadora wrogiej komunistom Ameryki w sprawie transmisji do Polski Ludowej Głosu Ameryki. Jeżeli nie, to właśnie teraz tamte zaległości zostały nadrobione. Wezwany, a po korekcie zaproszony, przed oblicze wiceministra MSZ został ambasador Mark Brzeziński. Przedstawiciel USA, dzisiaj głównego sojusznika i gwaranta naszego bezpieczeństwa, miał się wytłumaczyć z wrogiej Polsce (czytaj: papieżowi-Polakowi) „działalności jednej ze stacji telewizyjnych będącej inwestorem na polskim rynku” (czytaj: TVN). Emitowane w tej stacji reportaże miały prowadzić do „osłabienia zdolności Rzeczpospolitej Polskiej do odstraszania potencjalnego przeciwnika i odporności na zagrożenia”. Jak widać nie ma takiej głupoty, której nie popełniłby demokrata dla podtrzymania wysokości sondażowych słupków.
Trzymać z takimi w roli przyjaciół Jana Pawła II to gorzej niż kiedyś popierać atakującą go komunistyczną propagandę. Bo z tamtymi wrogami papież sam sobie świetnie radził.
Inne czasy
Rację ma Roman Graczyk przypominając, że w tamtych czasach przenoszenie księży-pedofilów na inne parafie było podobne do praktyk stosowanych w instytucjach państwowych, szkołach, związkach sportowych itp. Metodą było wyciszenie sprawy, ponieważ były wstydliwe.
W latach 60. i 70. nikt się nie spodziewał, że kilkadziesiąt lat później pedofilia stanie się podstawowym kryterium zbiorowej moralności. Gdy we Francji zakazane były rozwody, aborcję ścigano z całą surowością, zachodnia lewica postulowała legalizację pedofilii. Rząd niemiecki finansował eksperymenty naukowe polegające na oddawaniu bezdomnych dzieci do domów bogatych pedofilów. W tym czasie dla hierarchii kościelnej pedofilia wśród księży była tak samo kłopotliwa jak homoseksualizm, związki księży z kobietami czy alkoholizm. Reagowano zwykle doraźnie, najczęściej przenosząc księży z parafii do parafii.
W podobnym duchu wypowiada się dla dziennika „La Nación” papież Franciszek: „Musisz umiejscowić rzeczy w ich czasie. Anachronizm zawsze czyni zło. W tamtych czasach wszystko było tuszowane. Do czasu skandalu bostońskiego wszystko było tuszowane”.
Czy to oznacza, że do 2002 r. Kościół nie był w stanie rozpoznawać zła wyrządzanego dzieciom przez pedofilów, a właściwe jego rozeznanie nastąpiło wraz z ujawnieniem skandali z udziałem hierarchów Kościoła? Czy zarzuty wobec Marcina Gutowskiego dotyczą dziennikarskiego warsztatu, czy też niezrozumienia anachronizmu czasu?
W obronie Jana Pawła II
To nie pierwszy przypadek, kiedy myśli rzucane podczas wywiadów przez papieża Franciszka pozostawiają trudności interpretacyjne. Na szczęście w bulli „Incarnationis Mysterium”, datowanej dwa lata przed skandalem bostońskim, wśród znaków Bożego miłosierdzia Jan Paweł II na pierwszym miejscu wymienił „znak oczyszczenia pamięci”. – „Chrześcijanie są powołani, aby wobec Boga i wobec ludzi skrzywdzonych przez ich postępowanie wziąć na siebie ciężar popełnionych błędów” – napomina papież.
To nic innego, jak przypomnienie podstawowego, Chrystusowego przesłania, którego „anachroniczność” jest aktualna od ponad 2000 lat. Wiele dzisiaj wskazuje, że nasz papież-nauczyciel nie zawsze podążał za duchem ewangelicznych i własnych wskazówek. Że zdarzało mu się przeciwstawić to, czego zderzać ze sobą nie można, co nie powinno być ze sobą sprzeczne: dobra Kościoła-instytucji z obowiązkiem obrony dzieci skrzywdzonych przez kapłanów.
Uświadomienie sobie, że absolutna wielkość to atrybuty Boga, a nie grzesznego człowieka, prawdy o której wśród setek stawianych papieżowi pomników, nazw ulic i przaśnej, jarmarcznej symboliki, zdaliśmy zapominać, to najlepsza droga i sposób obrony Jana Pawła II. Obrony nie przed garstką chorych z nienawiści i żywiących się nią ludzi. Uderzanie się w ich piersi do zadanie tak łatwe, jak proste wydawało się przenoszenie zboczeńców z parafii do parafii, umożliwiające im dalsze czynienie zła. Dla ciasno i opacznie rozumianego interesu Kościoła, często mylonego z interesem własnym jego hierarchów.
Wrogowie do wylewania brudnej wody
Od wielu lat, jako wspólnota Kościoła, zbieramy żniwo takich praktyk. Wśród moich rozmów na ten temat, tak z księżmi, jak i ze świeckimi, jako jedyny ratunek dla Kościoła pojawia się nadzieja Boskiej interwencji. Szukając jej znaków, coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy Pan Bóg nie przemawia do nas przez filmy braci Sekielskich, a teraz reportaże Marcina Gutowskiego. Skoro nie potrafimy inaczej, skoro w wyjaśnianiu trudnych spraw Kościoła zawsze jesteśmy o krok w tyle za nimi, to może Pan Bóg nie ma innego wyjścia i działając poprzez ludzi pozostających na zewnątrz Kościoła, chce nas zmusić do wylania „brudnej wody” z łodzi Piotrowej?
Kilka miesięcy temu, jako mój głos w dyskusji synodalnej, wśród najpilniejszych spraw do załatwienia w Kościele na pierwszym miejscu wymieniłem konieczność oczyszczenia stanu duchownego z grzechu sodomii. Wracam do tego, bo nawet jeśli Duch Święty działa poprzez wrogów Kościoła, to nie po to, żeby wszystko za nas załatwić. „Lawendowa mafia” to największa i najbardziej szkodząca dzisiaj Kościołowi patologia. Ten rak wewnątrz Kościoła rozwinął się do postaci wobec której kolejni papieże, w tym Jan Paweł II, pozostają bezsilni. Pedofilia jest tylko jego uboczną, lecz najbardziej - wobec ataków wrogów Kościoła - kłopotliwą odnogą.
Na razie nie zanosi się, aby wrogowie Kościoła zmienili, podobnie jak w przypadku pedofilii, zdanie na temat homoseksualizmu i z tego powodu wstrząsnęli Kościołem. Jeżeli tak się stanie, to Jan Paweł II znów nie zostanie oszczędzony. Na razie „przyjaciele” Kościoła mogą żyć w spokoju. Jeszcze 1-2 pokolenia pustych seminariów i rak nie będzie miał się czym żywić.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość