Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o której mowa to 164 mld zł., ale część bezzwrotna, to 109 mld. Zaledwie 3,5 proc. polskiego PKB. Niby niewiele, ale zarówno rządzący Polską politycy, jak i siedząca im na karku konkurencja, rzadko tak zgodnym chórem twierdzą, że bez nich sobie nie poradzą. Problem w tym, że każdy chciałby, aby manna Krajowego Planu Odbudowy spadła z brukselskiego nieba w innym terminie. PiS potrzebuje jej na cito dla ratowania przed widmem wyborczej klęski, zaś Koalicja Obywatelska dopiero wtedy, gdy polityczny i finansowy kapitał KPO spłynie na jej konto. Na razie jednak owe magiczne środki z Krajowego Planu Odbudowy są w posiadaniu Komisji Europejskiej. I choć brukselscy eurokraci nie wydali z nich ani centa, to oni tymczasem są ich głównym, politycznym beneficjentem.
Tak zwana reforma sądownictwa spadła im jak gwiazdka z nieba. Pazerność Zjednoczonej Prawicy na zagarnianie coraz większych obszarów władzy dostarczyła brukselskim urzędnikom na długi czas paliwa do wysuwania pod adresem Polski kolejnych żądań i rozszerzania poza traktatowego zakresu swojej władzy. Być może i bez tej „reformy” znaleziono by pretekst do grillowania znienawidzonej w Brukseli władzy PiS. Ale faktem jest, że głupszego sposobu na stawianie się brukselskiej eurokracji próżno by szukać. Rezultat jest taki, że środki finansowe, których bez ratyfikacji polskiego parlamentu KE nie mogłaby pozyskać, stały się, znaczoną „kamieniami milowymi”, autostradą ingerencji w wewnętrzny ustrój państwa polskiego.
Wszystko to dzieje się w czasie, gdy politycy PiS przed całą Europą i światem chwalą się swoją przenikliwością wobec Rosji i jej prawdziwych celów, przypominając konsekwencję z jaką realizowali plan uniezależnienia Polski od dostaw rosyjskiego gazu i ropy. Jednocześnie od lat przestrzegają przed ograniczającym suwerenność państw UE, federalizacyjnym zakusom Brukseli. Przed polityką mającą na celu realizację społecznie i światopoglądowo jednoznacznie progresywnej wizji Europy. Zapominają jednak, że odpowiednikiem gazu i ropy jako źródła szantażu Rosji, są pozostające w dyspozycji brukselskich urzędników tzw. unijne fundusze.
Pisząc to nie namawiam do równego traktowania Rosji i UE. Pragnę jedynie zwrócić uwagę, że przy każdej okazji podnoszona troska o suwerenność państwa, jeśli ma być traktowana serio, wymaga rzetelnej analizy własnych możliwości jej obrony oraz analizy finansowego oręża jakie sami dajemy do ręki pazernej na coraz większą władzę brukselskiej oligarchii. Zamiast tego mamy nie znającą umiaru, irytującą swoim nachalnym prostactwem, antyunijną propagandę, robioną na użytek polityki wewnętrznej, dla zwarcia szeregów twardego elektoratu. Finał jest taki, że pieczołowicie budowana przez PiS narracja o poddaństwie Donald Tuska wobec Niemiec i Brukseli straciła na wiarygodności wobec upokorzenia jakiego doświadcza Polska za sprawą rządu Zjednoczonej Prawicy, której premier oznajmia, że ustawa, którą proponuje, została przygotowana poza granicami kraju, a dokładniej mówiąc w Brukseli.
Wojna o władzę nad wiszącą na unijnym kiju kiełbasę KPO zaszła tak daleko, że pierwotny cel jakim była walka o praworządność brzmi dzisiaj jak ponury żart. Tak naprawdę w tym wszystkim o żadną praworządność, czyli precyzyjniej rzecz ujmując, rządy prawa, nigdy nie chodziło. Raczej o to, kto w świadomości zbiorowej nad tymi pozytywnie kojarzonymi słowami zawładnie. Opór większości sędziów wobec reformy sądownictwa dotyczył próby znaczącego zwiększenia kontroli polityków nad władzą sądowniczą, co, przy aktywnym wsparciu Brukseli, przerodziło się w otwartą walkę o zmianę władzy w Polsce. Problem w tym, że stający po obu stronach politycznej barykady, partyjni działacze w sędziowskich togach, mówiąc, że walczą o to samo, ani myślą przypomnieć rodakom, na czym owe magiczne „rządy prawa” polegają. Bo jak tu powiedzieć, że pierwszym wrogiem gwarantujących wolność rządów prawa, jest instrumentalne stanowienie i wykorzystywanie prawa do bieżących celów politycznych? Jak tu stanąć w obronie tej elementarnej dla każdego prawnika zasady, skoro to oznacza zderzenie z solidarnym oporem i wrogością nie tylko tych, co Polską rządzili i rządzą, ale całej brukselskiej eurokracji. A z takim koniem nikt przy zdrowych zmysłach kopał się nie będzie. Bowiem całe to „demokratyczne” towarzystwo już dawno podmieniło rządy prawa na rządy prawodawców, dając ludowi do wierzenia, że czarne i białe to jedynie różne odcienie szarości.
Kiedy w 2004 r. Polska wstępowała do Unii Europejskiej, byłem zdecydowanym przeciwnikiem tego kroku. Dlatego, żeby nie nabijać frekwencji, nie wziąłem udziału w głosowaniu. I choć wszystkie czarne scenariusze dotyczące UE spełniają się na naszych oczach, to dzisiaj w tej sprawie zdanie zmieniłem. Wtedy wiedziałem, że bez żadnej alternatywy, słabi i biedni, pod tą szerokością geograficzną długo się nie uchowamy. Tą alternatywą było zbudowanie państwa silnego gospodarczo i militarnie, zdolnego wciągnąć w orbitę swoich geopolitycznych wpływów inne państwa Europy Środkowo-Wschodniej, tworząc sojusz zdolny do artykulacji własnych interesów wobec Niemiec i Rosji, współpracujący w ramach wolnego rynku z UE oraz ze Stanami Zjednoczonymi w zakresie bezpieczeństwa naszego państwa. Dzisiaj wiadomo, że to mrzonki, bowiem ustrój w którym żyjemy nie daje możliwości wygenerowania przywódców zdolnych udźwignąć ciężar takich zadań. Oznacza to, że tymczasem dla Polski innej drogi nie ma. Musimy żyć ze świadomością, że rosnąca w siłę eurokracja będzie, przy mniejszym lub większym oporze polskich polityków, zagarniała dla siebie kolejne obszary władzy, wpływając coraz bardziej na nasze życie, jego koszty i na to, kogo wybieramy.
Nie oceniam w tej chwili czy to dobrze, czy źle. Dla jednych rządy rodzimych, partyjnych oligarchii są lepsze od tych brukselskich, dla innych odwrotnie. Fakty są jednak takie, że podstawowym źródłem oddziaływania Brukseli na rządy państw narodowych są tzw. fundusze europejskie. Polityczny rachunek jaki wystawiono Polsce za dostęp do środków z KPO jest kpiną z praworządności, ale też nauczką, że wielogłowe, brukselskie monstrum, trąbiąc o wartościach, żadnych zasad w walce o wła- dzę nie zamierza się trzymać. Nasze miejsce z wielu powodów jest w Unii Europejskiej, ale nie w takiej, która projektuje nam życie, dyktuje kiedy i jakimi samochodami mamy jeździć, jakie podatki mamy płacić, jakie umowy o pracę mają być w Polsce „ozusowane”, która ingeruje w regulamin prac Sejmu RP czy ustala, za ile dróg w Polsce mamy płacić. A przecież to tylko kilka z wielu kamieni milowych wynikających z KPO.
Sugestią, która sama ciśnie się w związku z tym do głowy, jest stopniowe ograniczenie skali i struktury wydatkowania funduszy europejskich. Pomysł to nie nowy, bo sprowadza się do fundamentów wolności gospodarczych w obrębie wspólnoty państw na których oparli swój projekt jej Ojcowie Założyciele. Pytanie, czy dzisiejsi europejscy przywódcy, bez względu na polityczne barwy, takiej UE właśnie chcą? Do myślenia daje fakt, że nikt z liczących się graczy politycznych, łącznie z lamentującą na rosnące apetyty Brukseli Zjednoczoną Prawicą, głośno takich pomysłów nie zgłasza i nie próbuje budować wokół nich wewnątrz unijnych sojuszy.
Wszystkim i wszędzie, od lewa do prawa, ciągle na wszystko brakuje i wszyscy są po uszy zadłużeni. Nie może być inaczej, skoro demokratyczni politycy, łupiąc ludzi na wszelkie możliwe sposoby, zamienili społeczeństwo w narkomanów, uzależnionych od zabranych im wcześniej, i rozdawanych jako państwowe pieniędzy, pod zastaw wygranych wyborów. Na suwerenność, taką, jaką sobie wymarzyliśmy po czasie „ograniczonej suwerenności” PRL, trzeba zarobić i na nią zasłużyć. W tym świecie darmowych obiadów nie ma. Jeżeli jest tak, że drobna część naszego PKB decyduje o być, albo nie być władzy, to widocznie na więcej suwerenności nas nie stać, a nawet nie mam pewności, czy aż tak bardzo jej pragniemy. W końcu rosyjskie rakiety nad naszymi głowami nie latają…
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość