Pomimo upływu 2022 lat żadnych urodzin tak gremialnie i radośnie nie obchodzimy, jak przyjścia na świat, zapowiadanego przez proroków, Jezusa Chrystusa. Postępująca sekularyzacja, kłopoty Kościoła, który założył, porzucanie wiary i religijności, wszystko to niewiele zmieniło. Czy widzimy w nim Boga-człowieka, czy zwykłego śmiertelnika, nadal bezapelacyjnym rekordzistą pamięci wśród narodzonych jest ON.
To nie koniec paradoksów. Wraz ze wzrostem liczby Jego przeciwników, zapowiedzi Jego przyjścia są z roku na rok coraz wcześniejsze. Pierwsze zwiastuny mamy zaraz po Święcie Zmarłych. Na cmentarzach jeszcze chryzantemy, a w mediach - ponad religijnymi podziałami – pierwsze świąteczne reklamy towarów i bożonarodzeniowe dżingle. Rozpoczęte pod patronatem św. Mikołaja szaleństwo zakupów wspiera finansowo wiele branż gospodarki, o budżecie państwa nie wspominając.
Dzwoniąc i mailując do przyjaciół i znajomych z życzeniami świątecznymi, spotykając się z nimi przy świątecznych stołach, gromadząc się w gronie rodzinnym przy wigilijnych stołach, dzieląc się opłatkiem, jedząc obowiązkowe w tym dniu potrawy, słowem wszystko, co robimy w tym szczególnym czasie, jest pamiątką po Chrystusie. Nawet jeśli zapominamy wtedy o modlitwie, jeśli Jego imię wśród zgromadzonych przy stole nie pada, to nawet wtedy ten stół i nasza przy nim obecność jest nawiązaniem do symboliki Gwiazdy Betlejemskiej, zwiastującej Jego narodziny.
Kiedy wreszcie kilka dni później spotykamy się na balach czy prywatkach, kiedy jedni się bawią, a inni dzięki temu zarabiają, to patronuje temu papież św. Sylwester, namiestnik Chrystusa.
Ateiści oraz inni, umiarkowani w wierze antychrześcijańscy aktywiści tłumaczą, że to tradycja. Ale widać boli, bo inaczej nie ustawaliby w zabiegach wyeliminowania ze świątecznej symboliki wszystkiego, co nawiązuje do boskiego źródła tej tradycji. Ale taki stan rzeczy tym bardziej nie zadowala tych, którzy dźwigają na sobie brzemię odpowiedzialności za Kościół i depozyt wiary jaki ma do przekazania kolejnym pokoleniom. Zwłaszcza, gdy zaraz po świętach, w okresie wizyt duszpasterskich, przychodzi twarde zderzenie z rzeczywistością, kiedy to obecność w domach kapłanów Chrystusa staje się coraz mniej pożądana.
Trwające od listopadowej słoty do styczniowych mrozów zderzenie utrwalonej we współczesnych mitach chrześcijańskiej tradycji, z przechowywanym przez Kościół autentycznym przesłaniem Chrystusa, jest najlepiej widocznym znakiem czasu w którym żyjemy. Obrazem kondycji współczesnego człowieka, zakorzenionego nadal w glebie tradycji, ale pozbawionej atrybutu boskości. Istotą tej zmiany jest zastąpienie chrześcijańskiego poszukiwania prawdy tym, co wśród gruzów chrześcijaństwa wydaje się dzisiaj najbardziej pożyteczne i przydatne. Zanim to nastąpiło, współczesny człowiek musiał się potknąć na marzeniach o lepszym świecie francuskiego „wieku świateł”, proroctwach Marksa i jego ucznia Lenina oraz wizjach ideologów nazizmu. Pozostała nadzieja w bogu demokracji, ale jej hasła równości i tolerancji nie mogły zastąpić chłodu państwowych instytucji i samotności współzawodnictwa szczurów. Pokój czasu demokracji oddalił nas od koszmaru masowych grobów komunizmu i nazizmu, ale wypełnił do granic możliwości szpitale psychiatryczne, ustawił wielomiesięczne kolejki do gabinetów psychiatrycznych, a słowo depresja, wcześniej mało znane w powszechnym obiegu, stało się kluczowe dla diagnozy naszych stanów wewnętrznych. Nic jednak tak dojmująco nie wystawia świadectwa naszym czasom, jak narastająca wśród dzieci i młodzieży liczba samookaleczeń, prób samobójczych i samobójstw.
Temu po wielokroć badanemu i opisywanemu, powszechnemu stanowi chorobowemu, towarzyszy masowe odrzucenie fundamentu wiary, na którym człowiek Zachodu budował swoje bezpieczeństwo zakorzenienia we wspólnocie Kościoła, lokalnych społecznościach i rodzinie.
Pozostało więc budowanie własnych mitów na oczyszczonych z elementów objawienia treściach chrześcijańskich. Dzięki tym mitom, często broniącym religijnych praktyk i rytuałów, mającym zaspokoić istotne potrzeby człowieka: wspólnotowości, obrzędów przejścia, żałoby i pożegnania, tragizm kondycji współczesnego człowieka staje się bardziej znośny.
Na dojmujące skutki pustki wynikającej z utraty wiary i egzystencjalnego kryzysu jaki przeżywał, Lew Tołstoj miał pomysł następujący: Wczoraj pod wpływem rozmowy o sprawach boskich i o wierze, przyszedł mi do głowy wielki, ogromny pomysł, którego realizacji – czuję to – potrafię poświęcić całe życie. Pomysł ten – to założenie nowej religii, odpowiadającej rozwojowi ludzkości – religii Chrystusa, lecz oczyszczonej z wiary i mistycyzmu; religii praktycznej, nie obiecującej przyszłej szczęśliwości, lecz dającej szczęście na ziemi. Zanim ostatecznie Tołstoj odnalazł swoją drogę do Boga, za ten i podobne eksperymenty z religią został wykluczony z Cerkwi. Dzisiejsze konsumowanie treści religijnych dla chwili ziemskiego szczęścia, choć o nowej religii trudno tu mówić, przypomina poszukiwania Lwa Tołstoja. Szczególnie jest to widoczne w okresie Świąt Bożego Narodzenia.
Podstawową troską Kościoła jest dziś to, aby droga post chrześcijańskich mitów, wyrażających na sposób laicki tęsknotę za prawdą Chrystusa, stała się drogą powrotu do prawdziwej wiary.
Wspomniany Lew Tołstoj swoją dramatyczną opowieść o poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: po co żyję i co po mnie zostanie, opisał w książce Spowiedź. Jej mottem uczynił słowa świętego Pawła: A tego, który jest słaby w wierze, przygarniajcie życzliwie, bez spierania się o poglądy.
Niech to przesłanie ewangelicznej miłości towarzyszy Wam, Drodzy Czytelnicy, w Święta Bożego Narodzenia i cały 2023 rok.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość