Nie zazdroszczę rządom demokratycznym, w tym polskiemu, sytuacji w jakiej postawiła je epidemia koronawirusa. Krótka historia liberalnej demokracji nie zna takiego wyzwania. Nigdy dotąd rządy demokratyczne, skazane na zmienne wyroki sondażowej chimery, nie zmierzyły się z zadaniem ochrony przed epidemią społeczności indywidualistów z jakimi mamy do czynienia w tym ustroju. Ludzi funkcjonujących poza wspólnotą polityczną i przedkładających interes własny ponad to, co zwykliśmy nazywać dobrem wspólnym.
Głównym narzędziem sprawowania władzy jest dzisiaj zarządzanie zbiorowymi emocjami i strachem. Dzięki ich wzbudzaniu godzimy się na ciągle zaciskany gorset prawa i odgórną regulację wszystkiego. Z tego powodu wiosną 2020 r. daliśmy się sparaliżować i zamknąć w domach przy kilkuset zachorowaniach dziennie. „Bunt mas” przyszedł w najmniej oczekiwanym momencie – gdy pojawiła się tak oczekiwana szczepionka. Wtedy połowa populacji odmówiła jej przyjęcia, ponieważ strach przed szczepionką wziął górę nad obawą o skutki zachorowania. Codzienne raporty o 700-800 ofiarach pandemii przestały robić wrażenie. Stały się abstrakcyjnymi liczbami, niczym ciągłe raporty o ofiarach dalekiej wojny. Ludzie po prostu do nowej sytuacji przywykli. Pomimo wszystko chcą żyć normalnie.
Nic dziwnego, że w tej sytuacji potencjalnym sojusznikiem władzy stał się koronawirus. A raczej nadzieja, że wreszcie odpuści, albo chociaż pofolguje na tyle, aby dało się z nim normalnie żyć.
Mamy więc do czynienia z sytuacją na wskroś paradoksalną. Oto państwo, którego główną powinnością jest ochrona życia i zdrowia obywateli, ze strachu przed ich częścią, abdykuje ze swojej podstawowej roli. Przyjmuje grę pozorów, praktykę miotania się od ściany do ściany, od pozornych obostrzeń do zezwolenia na masowego sylwestra w Zakopanem. I nic dziwnego, że zbiera cięgi ze wszystkich stron.
Ale krytyka władzy to w tej niespotykanej, nie mającej analogii sytuacji, kusząca łatwizna. Dużo trudniej postawić się w jej roli i zaproponować scenariusz biorący pod uwagę wszystkie, wewnętrzne i zewnętrzne skutki własnych rozwiązań.
Maciej Strzembosz na łamach „Rzeczpospolitej” podaje oficjalne dane: 90 proc. rejestrowanych zakażeń to niezaszczepieni. 95 proc. hospitalizacji to niezaszczepieni, 94 proc. zgonów to niezaszczepieni. Przypomina dzienne statystyki zgonów i ogólne 87 tys. śmiertelnych ofiar (gdy piszę ten tekst liczba ta przekroczyła 100 tys.) - Co zatem oznacza brak obowiązkowych szczepień w Polsce? Tchórzostwo władzy, to jasne. Ale także zgodę na masową eutanazję, oraz de facto ludobójstwo. Nieważne czy z głupoty, uprzedzeń, czy jakichkolwiek innych powodów – oskarża Strzembosz.
To mocne, może zbyt mocne słowa, ale autor przypomina, że w czasie obowiązywania tzw. kompromisu aborcyjnego dokonywano nieco ponad 1000 aborcji rocznie, co liczni politycy rządzącej koalicji nazywali ludobójstwem.
Polska ma już za sobą dwa scenariusze walki z pandemią. Daleko posunięty lockdown oraz grę pozorów, czyli model szwedzki w polskim wydaniu. Pierwszy jest obecnie nie do powtórzenia, drugi przyniósł rekordową falę zachorowań i zgonów.
Gra pozorów, miotanie się pomiędzy udawaną wszechmocą, a uleganiem presji bieżących nastrojów dawno wyczerpała swoje możliwości. Najwyższy czas na męską rozmowę.
Co zatem ja zrobiłbym na miejscu Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego? Jeśli oficjalne statystyki zachorowań i umieralności na Covid-19 są prawdziwe, to wyznając zasadę, że najgorszą decyzją w obliczu tragizmu sytuacji jest brak decyzji, zaproponowałbym wprowadzenie obowiązkowych szczepień. Byłaby to oferta adresowana zarówno do wszystkich najważniejszych sił politycznych, jak i ogółu Polaków.
Ale to nie wszystko. Po zakończeniu szczepień, bez względu na ich rezultat, przestają obowiązywać jakiekolwiek, przymusowe obostrzenia. Środki ostrożności ograniczają się od tej pory do zaleceń. Resztę pozostawiamy odpowiedzialności suwerena i mechanizmowi odporności zbiorowej.
Taka propozycja, bez względu na to jak zostanie przyjęta, jasno określa stanowisko rządu. Jest komunikatem i wezwaniem do tablicy wszystkich: albo to zrobimy razem, albo razem bierzemy odpowiedzialność za kolejne ofiary pandemii.
Ma jednak jedną, podstawową ułomność. Wymaga porozumienia. Poprzedzonego spokojną, rzeczową rozmową. Ale takiej diety system żywienia polskiego systemu partyjnego nie przewiduje. Jej nagłe wprowadzenie groziłoby głębokim zatruciem organizmu. Dlatego podpowiadając cokolwiek polskim politykom człowiek czuje się jak „wujek dobra rada”. Ale na to nie ma żadnej dobrej rady.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość