Człowiek jest tak skonstruowany, że aby zrozumieć coś, co dzieje się po raz pierwszy, szuka porównań do czegoś, co już zna, albo potrafi sobie wyobrazić. Dlatego zapewne nie tylko ja mam kłopot ze zrozumieniem istoty ogłoszonego przez papieża Franciszka synodu pod hasłem: Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo, misja. Papież pragnie, aby każdy mógł się wypowiedzieć.
Niby wszystko jasne, ale Tradycja, obok Pisma Świętego, to główny filar Kościoła. A tam nie znajdziemy nic, co taki synod choćby trochę przypomina. Pozostaje zatem odwołać się do tego co znamy, czyli do świeckich „konsultacji społecznych”. Tylko że ten trop wątpliwości nie rozwiewa. Wręcz przeciwnie, rodzi kolejne pytania. Bo konsultacje dobrych notowań nie miały i nie mają. Za komuny służyły odbudowywaniu „więzi z masami”, rozmywaniu odpowiedzialności za ewentualne porażki lub żyrowaniu z góry powziętych decyzji. Za miłościwie nam panującej demokracji niewiele się zmieniło. Może tylko to, że w pewnych okolicznościach, na różnych szczeblach władzy, konsultacje są obowiązkowe. Ale nadal są dobre na wszystko do czego władzy potrzebna jest „szeroka baza społeczna”. Tym, co ma odróżnić „konsultacje” synodalne od świeckich, to wyrażone przez papieża oczekiwanie właściwego rozpoznania i przekazania „myśli pochodzących od Boga”.
Kościół (nie) z tego świata
Siła Kościoła katolickiego opierała się zawsze na jego organizacji, precyzji głoszonej doktryny i wysokich standardach moralnych. Te przymioty zadecydowały o odporności na prześladowania, skutecznej rywalizacji z pogaństwem starożytnego Rzymu i zwycięskiej walce z licznymi prądami gnostyckimi pierwszych wieków Kościoła. Kłopoty zaczynały się wtedy, gdy któryś z tych filarów ulegał osłabieniu. Dlatego gdy dzisiaj papież wzywa wszystkich katolików do tablicy, to nie dla dyskusji czy taki Kościół jest światu nadal potrzebny, ale do refleksji, czy z takim Kościołem mamy nadal do czynienia. Przynajmniej ja tak rozumiem intencje papieża.
Katastrofizm i poczucie narastającego chaosu to sceneria nieodmiennie towarzysząca historii człowieka. Ale współczesne poczucie niepewności i zagubienia ma charakter szczególny. Próżnię, jaka powstała po upadku wiary w potęgę bogów i tradycję starożytnego Rzymu wypełnił Bóg-Mesjasz chrześcijan, którzy na elementach rzymskiej tradycji posadowili gmach własnej.
Próżnia współczesnego świata Zachodu jest podwójna. Odrzucając chrześcijaństwo, utracono wiarę w oświeceniowy Postęp i mesjańską misję demokracji oraz praw człowieka. Pytanie, kto tę próżnię wypełni. Kto będzie gotowy, gdy człowiek Zachodu ostatecznie potknie się o własne nogi i spojrzy do góry w poszukiwaniu nowych „barbarzyńców”?
Czy będzie to comeback Kościoła? Obecny w nim depozyt wiary i myśli to oferta dla otaczającego nas świata wciąż aktualna. Może bardziej niż kiedykolwiek. Ale wątpliwe, aby skuteczny przekaz tych wartości mógł pochodzić od takiego Kościoła, jaki dziś znamy. Po prostu, aby świat wrócił do Kościoła, Kościół musi być z powrotem sobą – burzą i przewrotem.
Ks. Józef Górzyński Arcybiskup Metropolita Warmiński w Liście Pasterskim przypomina, że Kościół nie jest jedną z organizacji na miarę tego świata. To prawda. Ale to przeświadczenie nie przesądza o skuteczności jego misji. Głęboka świadomość, że Kościół i jego wyznawcy nie są z tego świata, towarzyszyło chrześcijanom pierwszych wieków i określało ich stosunek do świata zewnętrznego. Do żydowskiej Synagogi, do władzy politycznej oraz pogan. Problem w tym, że to, co wtedy miało walor mobilizujący do działania i poświęcenia, dzisiaj brzmi jak demobilizujące zdanie się na wolę Opatrzności. Bo powtarzając za św. Pawłem: Nie bierzcie więc wzoru z tego świata..., jednocześnie Kościół stał się bardzo, zbyt bardzo z tego świata. To trujące przeniknięcie dekadenckich mechanizmów liberalnej demokracji do wewnątrz Kościoła i coraz dalej idące próby systemowej adaptacji, to moim zdaniem największe zagrożenie dla skuteczności misji Kościoła.
Żeby nie poprzestać na ogólnikach, przywołam bolesny przykład pedofilii. Aby walka z tą patologią miała walor w pełni oczyszczający, powinna wyjść z trzewi Kościoła. Być reakcją zdrowej części organizmu na toczącą go chorobę. Tymczasem walkę z pedofilią w Kościele rozpoczęli jego wrogowie. Bynajmniej nie celem oczyszczającego wzmocnienia, ale otwarcia kolejnego frontu walki. Ktoś powie: jak zwał, tak zwał. Ważne są skutki, zwłaszcza dla ofiar. W tej kwestii pełna zgoda. Ale ani ludzie, ani środowiska, które zmusiły Kościół do zajęcia się pedofilią, nie wyręczą nas i nie będą naciskały na walkę z pokrewnym pedofilii grzechem sodomii. Tym problemem Kościół musi zająć się sam.
Piszę o tym, ponieważ każdą listę uwag i przemyśleń o które zwraca się papież trzeba od czegoś zacząć. Na mojej pierwszą pozycję, na czerwono podkreśloną, zajmuje właśnie sodomia.
Grzech, który Bóg w Starym Testamencie nazywa obrzydliwością, a św. Augustyn najgorszym z grzechów, pomimo surowych kar, był obecny w Kościele od wczesnego średniowiecza. Ale nigdy w sposób tak zorganizowany nie wpływał na życie i oblicze Kościoła. Nigdy ludzie nazywani „lawendową mafią”, nie mieli takiego wpływu na jakość jego duszpasterskiej misji i decyzji dotyczących spraw personalnych.
Jeśli publikacje które na ten temat znamy choć w części są prawdziwe, to jest to obraz porażający.
Dyskusja we współczesnym Kościele toczy się wokół spraw fundamentalnych. Padają oskarżenia o zerwanie ciągłości. O zniekształcenie doktryny i liturgii, o upadek obyczajów. Wśród tych wątpliwości sprawa sodomii to nie tylko kwestia obyczajów. To papierek lakmusowy gotowości Kościoła do podjęcia czekających go wyzwań. Trzeba zrobić z tym porządek, zanim obecna niemoc przybierze postać jawnej tolerancji.
Odwołanie się do formuły synodu wiernych niesie ze sobą szansę, ale i poważne ryzyko. Jeżeli oczekiwana energia duchowa zostanie rzeczywiście wyzwolona, to głębokie zmiany będą konieczne. Inaczej zmarnowana energia zamieni się w głęboką frustrację, a wtedy wiele spraw może wymknąć się spod kontroli. Pozostaje wiara, że papież wie co robi. Nawet jeśli synodalne „konsultacje” to jedynie alibi dla scenariusza, który gotowy leży w papieskiej szufladzie.
Powyższe refleksje to wstęp i początek dyskusji synodalnej na łamach „Debaty”. Zapraszamy do niej zarówno kapłanów jak i świeckich. Planujemy także zorganizowanie kilku spotkań. Powoduje nami świadomość, że bez względu na owoce tego synodu, uczestniczymy w historycznej dla Kościoła chwili. Grzech zaniechania byłby w tej sytuacji podwójnie niewybaczalny.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość