Największy strajk w Polsce ostatniego stulecia zakończony. Zdaniem 41 proc. badanych Polaków najwięcej na strajku nauczycieli ugrał rząd, a 44 proc. uważa, że PiS. 65 proc. sądzi, że najwięcej stracili uczniowie, 56 proc. - że rodzice, natomiast według 60 proc. przegranymi są nauczyciele. Prawie 49 proc. ocenia, że to porażka opozycji.
A więc przetrzymanie strajku nauczycieli to polityczna wygrana rządu i PiS nad opozycją, co w kontekście zbliżających się wyborów do europarlamentu ma znaczenie podstawowe. Ale to zwycięstwo pyrrusowe. Granie na społeczne podziały i plucie na nauczycieli w rządowej telewizji spowodowało, że do szkół wrócili upokorzeni i sfrustrowani ludzie, którzy na szali postawili swój autorytet. Oczywiście głównego oręża do walki z nimi dostarczyli sami nauczyciele. Polityczna twarz Sławomira Broniarza, karta przetargowa w postaci egzaminów gimnazjalnych i maturalnych oraz zrzucenie na rodziców ciężaru opieki nad uczniami wystawiło społeczne poparcie dla strajku na zbyt ciężką próbę i skutecznie zdyskredytowało ideę protestu.
No, a Polska? Co zyskała Polska na tym strajku? Czy jakikolwiek problem polskiej oświaty został rozwiązany? Powszechne postrzeganie strajku nauczycieli jako areny politycznych zmagań i walki o interesy, pozostawiło to najważniejsze pytanie zupełnie na marginesie. Propozycja oświatowego okrągłego stołu to inicjatywa spóźniona co najmniej o kilka miesięcy, kiedy tykającą, oświatową bombę należało zacząć rozbrajać z pożytkiem dla Polski.
Nawet pretekstu nie trzeba było daleko szukać. Będąc w opozycji, w swoim programie z 2011 r. PiS obiecywało podwyżki dla nauczycieli rzędu 2500 brutto. Jarosław Kaczyński w książce Polska naszych marzeń pisał o 1000 zł. podwyżki ze względu na podciągnięcie edukacji na wyższy poziom.
Co z tej oświaty „naszych marzeń” pozostało? Oświatowy „okrągły stół”. Propagandowe przedstawienie przypominające spektakle jakie w kontrze do społecznych protestów urządzali komuniści. Z koncesjonowanym przy rządzie związkiem zawodowym, który kiedyś z dumą nazywaliśmy Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym.
A przecież mogło być inaczej. Nauczyciele nie musieli być przedmiotem w politycznej grze, gdyby to rząd zaproponował im owe 1000, a nawet 1200 zł. Ale nie bezwarunkowo. W zamian za prawdziwy oświatowy okrągły stół przy którym zasiedliby wszyscy, którzy mają coś do zaoferowania polskiej oświacie. Na którym z jednej strony leżałaby gotówka, a z drugiej propozycje głębokich reform. Na takiej inicjatywie zyskaliby wszyscy: nauczyciele, uczniowie, rodzice i przy okazji rządząca partia. Ale przede wszystkim Polska. Razem ze Sławomirem Broniarzem i jego ZNP, lub nie. Ale wtedy to już byłby mniejszy problem.
Dlaczego tak się nie stało? Bo PiS, podobnie jak jej poprzednicy, nie ma pomysłu na polską oświatę. Skostniałe podstawy programowe, archaiczny system oceniania nauczyciela i ucznia, chroniczne niedoinwestowanie szkół i system oparty na Karcie Nauczyciela, która wyklucza jakiekolwiek zmiany w tym zawodzie. Lista jest długa, ale opór przed zmianami jeszcze większy.
Trudno ogarnąć rozmiar rzeczywistych zniszczeń do których doprowadził protest nauczycieli.
W każdym razie okazja do postawienia z głowy na nogi tego co w oświacie konieczne minęła bezpowrotnie. Pozostał okrągły stół, przy którym zasiądą ONI, a poza nim armia sfrustrowanych i upokorzonych nauczycieli, którzy mieliby ich pomysły wprowadzać w życie.
Z punktu widzenia rządu oraz Prawa i Sprawiedliwości spełnienie żądań ZNP było niemożliwe.
Gra szła o zbyt wysoką, podwójną stawkę: finansową, ale przede wszystkim polityczną. Tylko ukręcenie głowy strajkowi mogło z jednej strony zniechęcić do podobnych pomysłów kolejne grupy społeczne, a z drugiej podciąć skrzydła na których opozycja zbierała się odlecieć do wyborów.
I wydaje się, że ten cel został osiągnięty. Ale gwarancji, że dzięki temu polska przedwyborcza jesień będzie spokojna, w żadnym razie to nie daje. Wręcz przeciwnie. Uwrażliwienie na społeczne potrzeby jako flagowy produkt polityczny PiS od początku trąciło fałszywą nutą powszechnego rozdawnictwa motywowanego korzyściami wyborczymi. Kłopot w tym, że uwrażliwienie „na” wymaga odpowiedzialności „za”. Im większa wrażliwość władzy, tym większa jej odpowiedzialność. Na tym przecież polega przywództwo.
Na ową odpowiedzialność, szczególnie trudną w demokracji, powoływał się premier Mateusz Morawiecki, motywując odmowę spełnienia finansowych żądań nauczycieli. Czy jednak o jedną „piątkę Kaczyńskiego” nie a późno?
Jedna Polska, dwie szkoły
Dawniej, gdy chcieliśmy mieć wolne od szkoły, szliśmy na wagary. Dzisiaj uczeń ma wolne, bo wagarują nauczyciele. Ale nie wszędzie. Gdy Sławomir Broniarz prowadził do boju szkoły państwowe, gimnazjum niepubliczne prowadzone przez Związek Nauczycielstwa Polskiego nie strajkowało. Podobnie jak reszta niepublicznych i prywatnych szkół w Polsce. Tą drugą, oświatową Polską, pracującą i uczącą się, nikt się nie zajmował. Jakby nie istniała, nie nadawała się za wzór do naśladowania zarówno dla władzy, jak i opozycji. Ludzie sami organizujący szkoły i prowadzący je z refundacji przysługujących każdemu uczniowi, za to bez Karty Nauczyciela, nie są potrzebni żadnej władzy, a tym bardziej związkom zawodowym. To tam większość demokratycznej elity kształci swoje dzieci. Ale władza to jedno, a interes własny drugie.
Znam rodzinę w której jedno dziecko edukowane przez państwo siedziało w domu, a drugie chodziło do szkoły. Zgadnijcie, które z tej sytuacji było zadowolone? Dzieciom trudno się dziwić. Wolne od budy to prawdziwy smak życia pamiętany przez każdego z nas. Gorzej, gdy z takiego kulawego systemu żyją i czerpią korzyści dorośli.
Należę do ludzi małej wiary w powodzenie reformowania państwowego szkolnictwa. Po 30 latach bezmyślnego eksperymentowania wydaje się, że jego przeznaczeniem jest towarzyszenie na drodze edukacji tym, którzy są na nią najbardziej odporni. Nic więcej. Resztę trzeba zostawić tym, którzy to robią lepiej. Zgodnie z zasadą pomocniczości, którą z taką żarliwością i wiarą głosiliśmy na progu niepodległości. Mark Twain chwalił się, że Nigdy nie pozwolił, aby szkoła przeszkodziła w jego edukacji. Ale to były czasy, kiedy ucieczka przed edukacyjną urawniłowką była jeszcze możliwa. Do tego stopnia, że brak formalnego wykształcenia pozwolił Twainowi wykładać na kilku uniwersytetach.
Ale czasy się zmieniły. Dlatego, jeżeli mamy dotrzymać kroku bezwzględnej, międzypaństwowej rywalizacji, Polsce potrzebny jest system edukacji, którego pierwszą zasadą jest umożliwienie rozwoju ludziom najzdolniejszym. Stworzenie systemu, w którym każdy znajdzie dla siebie miejsce na miarę swoich możliwości i zdolności. Taki system możliwy jest tylko poprzez konkurencję pomiędzy szkołami. U progu III RP popularna była idea bonu oświatowego. Szybko storpedowana, bo dysponentem środków na kształcenie dzieci byliby wtedy rodzice. To oni, nie państwo, płaciliby dyrektorowi szkoły za kształcenie swoich pociech i byliby rzeczywistym suwerenem systemu edukacji. Ale bajki o suwerenie dobre są przed wyborami, gdy partie potrzebują władzy, a nie wtedy, gdy mają ją oddać w ręce rodziców.
Wprowadzenie bonu oświatowego do systemu edukacji nie leży w kompetencji samorządów. Ale przekazanie niektórych przynajmniej szkół na przykład w ręce obecnych dyrektorów i zamiana ich statusu z publicznych na niepubliczne-owszem. Już dawno i niestety bezskutecznie namawialiśmy do tego prezydenta Piotra Grzymowicza oraz olsztyńskich radnych. Zapadła natomiast decyzja o wypłacie olsztyńskim nauczycielom rekompensat za okres strajku. Mniejsza aspekt prawny tej operacji. Jeszcze większe wątpliwości budzi sama idea. W sprawie strajku jak wiadomo Polacy są mocno podzieleni. Czy godzi się zatem aby ze wspólnej kasy płacić za coś, co budzi tak wielkie kontrowersje? Czy materialna solidarność ze strajkującymi nauczycielami nie powinna pochodzić z kieszeni tych, którzy się z nimi identyfikują? Szczególnie, że najbardziej obciążeni strajkiem byli rodzice. Oni o nic dla siebie nie walczyli, ale to na ich barki i koszt spadła z dnia na dzień troska o pozostawione bez nauki i opieki dzieci. Koszty tego marnotrawnego, centralnie sterowanego systemu ponosi w 35 proc samorząd. Jeśli zatem prezydent zdecydował się na ten szlachetny gest, to powinien przypomnieć rządowi, nauczycielom i związkom zawodowym, że tak dłużej być nie może. Warto o tym pamiętać, zanim użyjemy publicznych pieniędzy do popierania jakichkolwiek interesów i poglądów.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość