Biskup Andrzej Czaja, ordynariusz diecezji opolskiej i przewodniczący Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski to jeden z tych hierarchów Kościoła, nad którego opiniami dotyczącymi polskich spraw warto się zatrzymać. Szczególnie teraz, gdy troska wiernych o przyszłość Kościoła, jego miejsce i rolę w demokratycznej rzeczywistości ma szczególne uzasadnienie.
Ostatnią okazją ku temu był wywiad jakiego 4 marca biskup Czaja udzielił „Rzeczpospolitej”.
W zasadzie w sferze analizy nie znajdziemy tam nic nowego: zagubienie ducha wiary, jej powierzchowność i letniość, a w rezultacie „cicha, milcząca apostazja” przed którą przestrzegał Jan Paweł II. Przyczyna pierwsza, jaką dostrzega biskup Czaja, to materializm. I apeluje: „Najwyższy czas, abyśmy ocknęli się – jako chrześcijanie i jako Polacy!” Korzystając z okrągłej rocznicy Okrągłego Stołu dostrzega potrzebę zorganizowania „czegoś na ten kształt”. Z Kościołem jako „sumieniem demokracji”, apartyjnym, pozostającym poza politycznymi i partyjnymi podziałami mediatorem. Oczywiście, jeśli strony się na to zgodzą.
Biskup Czaja widzi konieczność ogłoszenia „listu pasterskiego czy wręcz orędzia do narodu o pojednanie i o pokój”. Najlepiej z innymi kościołami i wspólnotami chrześcijańskimi.
Nie jest moją intencją analizowanie realności wizji nowego Okrągłego Stołu, zapotrzebowania nań Polski plemiennej i adekwatności obecnej sytuacji, a raczej jej braku, do tej sprzed 30 lat. To, co uderza w tym wywiadzie, to tęsknota za Kościołem czasów prymasa Stefana Wyszyńskiego. Kościołem zdolnym znów powiedzieć: „non possumus”. „Kościołem, który ma być światłem dla wszystkich, ma być sumieniem w demokracji”.
Na szczęście ordynariusz opolski jest realistą. Na pytanie o wypełnianie roli sumienia demokracji nie pozostawia złudzeń: „Niestety, Kościół w Polsce stracił swój dawny autorytet i w takiej sytuacji ten głos sumienia, który na różne sposoby wybrzmiewa, jest dziś wyraźnie mniej skuteczny. (...) Jako biskupi powtarzamy: Tak dalej być nie może (...) apelujemy o zgodę i pojednanie. Kościół to mówi, tylko nasz głos jest dziś wielokroć lekceważony, podważany”.
Dla wielu katolików te słowa to potwierdzenie smutnej obserwacji. Ale w ustach hierarchy Kościoła wyznanie zaniku autorytetu Kościoła, niezbędnego do kontynuacji Chrystusowej misji walki o ten świat, brzmi szczególnie dramatycznie.
Komentujący wypowiedzi biskupa publicysta WP Opinie Paweł Wiejas apeluje: „Księże biskupie, proszę zostawić świeckie państwo w spokoju”. Uznając wielkie zasługi Kościoła w czasach PRL zarzuca, iż „Po 1989 roku zrobił wszystko, by roztrwonić swój autorytet”.
Podobnie uważa dziś wielu, jeśli nie przeważająca ilość Polaków, w tym ludzi wierzących i daleko bardziej przychylnych Kościołowi niż Paweł Wiejas. Czy słusznie? Czy przechowany w czasach PRL kapitał autorytetu Kościoła był do utrzymania w warunkach demokracji? Odpowiedź jest prosta. Wystarczy rzut oka na religijny stan Europy. Robespierre, uznając Kościół za wroga nr 1, próbował jeszcze szukać transcendentnego zastępstwa, apelując do „Nieśmiertelnego Prawodawcy” o świętą aprobatę dla rewolucji. Ostatecznie skończyło się tak, jak musiało: na dzisiejszym panowaniu „religii człowieka czyniącego się Bogiem”, któremu żadne autorytety poza nim samym nie są potrzebne. Zgodnie z zasadą, że „Gdy ludzie przestają wierzyć w Boga, nie zaczynają wierzyć w nic, tylko wierzą w cokolwiek”.
Ta wiara w cokolwiek, w fałszywy autorytet człowieka czyniącego się Bogiem, doprowadziła nie tylko do zaniku źródła prawdziwego autorytetu, ale także niechęci wobec każdego, kto chciałby w takiej roli wystąpić. Odkąd Kościół zaczął błogosławić świeckość państwa i bożka wrogiej sobie liberalnej demokracji, proces utraty autorytetu musiał stać się jego udziałem, a tolerancja dla sodomii i pedofilia to jedne z „dobrodziejstw” demokratycznego inwentarza.
Aby postulaty apolityczności Kościoła, jego równego dystansu do partii politycznych, nie były ciągłym zaklinaniem rzeczywistości, Kościół musi wymyślić siebie, swoją obecność w niechętnym mu świecie na nowo. Od czego zacząć? Być może od rezygnacji z przejętych od demokracji wzorców kolegialności, które osłabiły autorytet papieża, biskupów i prymasa (którego nazwiska nie zna dzisiaj w Polsce przynajmniej połowa wiernych) wewnątrz struktury Kościoła. Dopiero wtedy można zastanawiać się nad rozwiązaniem kwadratury koła, polegającej na pytaniu, jak być religijnym autorytetem dla świata, który utracił wiarę w przyszłe życie.
Paradoks tej sytuacji polega na tym, że zaślepieni satysfakcją z upadku autorytetu Kościoła liberałowie nie zauważają, że tak droga im wolność, nie znajdując ze strony autorytetów żadnych ograniczeń, podąża w kierunku miękkiego totalitaryzmu. Nie dostrzegają, że zbudowany na ich zasadach świat jest przez brak autorytetów zagrożony, a Kościół jako jedyny spełnia kryteria rzeczywistego autorytetu: jest związany z ziemią, a jednocześnie „podłączony” do nieba.
Dlatego rola sumienia demokracji to droga ciernista, oznaczająca częsty konflikt ze współczesnym światem. Bo „kto głosi prawdę, ten niepokój wszczyna”. Na razie Kościół nie jest na to gotowy, czego najlepszym dowodem niedawne spotkanie hierarchów w Rzymie dotyczące problemu pedofilii w Kościele. Zamiast twardych metod wypalenia żelazem grzechu sodomii z Kościoła i przypomnienia, że jest to grzech wspólny współczesnego świata z którym walkę Kościół zacznie od siebie, urządzono anty pedofilskie przedstawienie na użytek i ze strachu przed wrogami Kościoła. Z jego pasterzami jak uczniowie słuchającymi podstaw nauki moralnej Kościoła.
Dobra wiadomość jest taka, że stan w jakim znalazł się Kościół budzi wśród wiernych nie tylko narastający niepokój, ale także gotowość do jego odnowy. Mogę to powiedzieć z czystym sumieniem, bo pytanie o to, co mamy w tej sytuacji robić, było obecne podczas trzech wydarzeń z ostatnich kilku tygodni: spotkania z naszymi czytelnikami w Dobrym Mieście zorganizowanym przez Stowarzyszenie Kresowiacy, dyskusji po projekcji filmu „Synodalność w cieniu homoherezji” odbytej dzięki Klubowi Polonia Christiana i naszej debaty „Czy Kościół przetrwa w demokracji?”.
Zatem wszystkie ręce na pokład!
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość