Czekałem, czekałem, i się doczekałem. Tradycyjnie, podobnie jak przed każdymi wyborami, Jerzy Szmit zapowiedział na konferencji prasowej zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w najbliższych wyborach do Rady Miasta Olsztyna. Jednym z programowych pomysłów na to zwycięstwo ma być odebranie 4 mln. zł. Miejskiemu Ośrodkowi Kultury i przeznaczenie ich na modernizację stadionu Stomilu.
Kilka dni później kolejna konferencja prasowa. Jej temat: „Poparcie dla kandydata na prezydenta Olsztyna”. Jednak po drodze radni PiS jakby zapomnieli po co tam przyszli, fundując dziennikarzom, skierowany pod adresem działaczy PO, festiwal pouczeń i moralnego oburzenia z powodu planowanego poparcia Platformy dla kandydatury Piotra Grzymowicza.
Nie chcę się znęcać nad lokalnymi działaczami PiS. Wystarczy kopalnia paliwa jakiego dostarczyli prezydentowi Grzymowiczowi i Gazecie Wyborczej. Ale milczeć w obliczu tego co się stało w odstępie kilku dni, także nie sposób.
Nikt przecież nie podstawił politykom PiS mikrofonu z prośbą o szybki komentarz. Na pierwszą konferencję przyszli z przemyślanym scenariuszem. Skąd więc pomysł, aby zniszczyć finansowo Miejski Ośrodek Kultury? Czy kierujący tą placówką „lewicowy feminista” to dostateczny powód, aby wylać dziecko z kąpielą? Jeżeli drugą pieczenią z tego ognia miały być głosy kibiców, to ich postrzeganie jako prostaków, którzy dadzą się uwieść marnymi czterema milionami kosztem i tak więcej niż skromnych wydatków na kulturę, musi swoją naiwnością zasmucać.
Wygląda na to, że głównym problemem lokalnych struktur PiS w kontekście zbliżających się wyborów nie jest PO czy prezydent Grzymowicz lecz zgłoszona kilka miesięcy temu kandydatura Michała Wypija jako wspólnego kandydata Zjednoczonej Prawicy. Od tamtego czasu trwa zażarta walka o „odkręcenie” tej kłopotliwej dla lokalnych struktur PiS decyzji Jarosława Kaczyńskiego. Kłopotliwej nie tylko ze względów ambicjonalnych, ale zaskoczenia jakie zafundował swoją decyzją prezes PiS.
Olsztyńskie wróble ćwierkają, że na konferencji zapowiadanej jako „Poparcie dla kandydata na prezydenta Olsztyna” kandydatem PiS miał być ogłoszony obecny wojewoda Artur Chojecki.
Jaki kolejny, gwałtowny zwrot na partyjnej „górze” spowodował, że prezentacja kandydatury własnego kandydata zamieniła się w faktyczną promocję Piotra Grzymowicza i jego ewentualnego sojuszu z PO?
Odpowiedzi na to pytanie zapewne nigdy nie poznamy, ale nie to, lecz szanse na odbicie miasta z rąk PO i wygrania z prezydentem Grzymowiczem są najważniejsze. Nigdy bowiem przedtem świadomość konieczności zmian w naszym mieście, wpuszczenia tlenu w skostniałe struktury jego władzy i dania szansy ludziom kreatywnym, o świeżym spojrzeniu na sprawy miasta i jego możliwości rozwoju, nie była tak oczywista. Zwłaszcza gdy chodzi o przyszłą kadencję, kiedy to możliwości prostego rozwoju, opartego o środki unijne, zostaną poważnie ograniczone, a obecny, trudny stan finansów miasta lepszy nie będzie.
Od zawsze za dobrą monetę musieliśmy brać powtarzane przy wielu okazjach tłumaczenia działaczy PiS, że w mieście o czerwonych tradycjach trudno coś zmienić. Wydaje się, że taką wersję seryjnych porażek przyjmowała „góra” partii. Ale ogólnopolski układ sił zmienił się na tyle poważnie, że pora mówić głośno o drugiej, od dawna znanej lokalnym sympatykom prawicy, stronie medalu. Ostatnie dwie konferencje prasowe to przecież żaden wypadek przy pracy. Choć obawiam się, że i tym razem ich główni aktorzy niewiele mają sobie do zarzucenia. Trzeba jednak sobie powiedzieć wprost, że dotychczasowe metody prowadzenia kampanii, ich brak profesjonalizmu, kreatywności, spójności przekazu, a przede wszystkim aż nadto dobrze widoczny deficyt wiary w zwycięstwo, niczego dobrego nie wróży.
Uważam, że deklarowaną dobrą zmianę dla Olsztyna lokalne struktury PiS powinny zacząć od siebie. Na początek od głębokiego namysłu i jasnego przekazu w sprawie kandydata na prezydenta miasta. Platforma Obywatelska właśnie to zrobiła. Po chyba dwóch latach brnięcia w ślepy zaułek kandydatury Marcina Kuchcińskiego, działacze tej partii postanowili stanąć w tych wyborach po stronie zwycięzców, choćby na podium miał stanąć Piotr Grzymowicz. Działacze PiS także wyciągnęli wnioski, ale pod wpływem zgłoszonej kandydatury Michała Wypija. uznając radnego Dariusza Rudnika za zbyt słabego kandydat na kandydata, bojąc się zapewne jego bezpośredniej, wyborczej konfrontacji z Wypijem. Postanowili sięgnąć po Artura Chojeckiego. Ostatnią, trzeba powiedzieć, że wyszlifowaną nadspodziewanie udanie w Urzędzie Wojewódzkim, deskę ratunku. Jeżeli ten manewr za zgodą partyjnej „góry” by się powiódł, to naprzeciw Piotra Grzymowicza stanęłoby dwóch kandydatów Zjednoczonej Prawicy. Ku jego uciesze, bo przy rozproszeniu głosów prawicy w drugiej turze, razem z obecnym prezydentem, mógłby się znaleźć Czesław Jerzy Małkowski, z którym tym razem będzie mu o wiele łatwiej wygrać. Jednoczesne kandydowanie Artura Chojeckiego i Michała Wypija byłoby gorszą wiadomością dla Platformy, bo na listy tego drugiego, postrzeganego jako kandydata bardziej umiarkowanego, zagłosowałaby część elektoratu zawiedzionego rządami radnych PO.
Na razie to oczywiście tylko teoretyczne rozważania, oparte na przekonaniu, że obaj kandydaci i ich partie, konkurując ze sobą, potrafiliby jednocześnie grać do jednej bramki. A to wcale nie jest takie oczywiste, ponieważ arytmetyczne zwycięstwo Michała Wypija nad Arturem Chojeckim mogłoby oznaczać kres tolerancji prezesa Kaczyńskiego.
Tak czy owak trzeba mieć nadzieję, że rozum zwycięży i Zjednoczona Prawica, z jednym kandydatem na czele, godnie stawi czoła obecnej, rządzącej w ratuszu koalicji. Wszystko powinno być temu celowi podporządkowane, choć w polityce, gdzie najwięcej pary idzie w wewnętrzny gwizdek, nie jest to wcale takie oczywiste.
Zapewnienia Jerzego Szmita o zwycięstwie PiS w nadchodzących wyborach sugerują, że wie, jak tego dokonać. Nie pozostaje nic innego, jak mu zaufać. Jednak poza kolejnymi aktami wyrozumiałości prezesa Kaczyńskiego, tym razem przydałoby się więcej osobistej odpowiedzialności, wyrażającej się słowami: obiecuję Wam zwycięstwo, ale jeżeli się nie uda to...
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość