13 grudnia, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, Prawo i Sprawiedliwość organizuje w całym kraju protesty związane z ostatnimi wyborami do samorządów. W obronie demokracji, jak rozumiem. Zważywszy jednak na wielokrotnie deklarowany propaństwowy etos Prawa i Sprawiedliwości i jego troskę o interes i siłę państwa, to nie rozumiem, jakie są cele tego protestu i przeciwko komu jest organizowany.
Takie pytania uważam za w pełni zasadne, ponieważ ludzie bezpośrednio odpowiedzialni za wyborczy blamaż zostali odwołani lub podali się do dymisji. Co więcej, nawet najtęższe głowy nie są w stanie jednoznacznie określić przyczyny cudów nad urnami, zaś wszystkie analizy są mieszaniną domysłów balansujących pomiędzy wysypem wyborczych pomyłek spowodowanych książeczkową formą kart wyborczych, świadomym oddawaniem głosów nieważnych lub celowymi fałszerstwami. Przy czym tą ostatnią hipotezę, aczkolwiek trudną do wykluczenia, można na poważnie rozpatrywać tylko w skali lokalnej. Najpewniejsze w tym wszystkim wydaje się to, że jednoznacznej prawdy nie dowiemy się nigdy, ponieważ polski bajzel jest strukturą jednolicie mętną. Ta symbioza urzędniczej niekompetencji, braku wyobraźni i postępującej demoralizacji doprowadziła do katastrofy prezydenckiego samolotu. Rafał Ziemkiewicz nazwał to połączeniem polskiego bajzlu z ruskim bardakiem. Ostatnie wybory to już autorska marka made in Poland.
Każda inna, poza władzą publiczną, struktura, szybko znalazłaby wyjście z zaistniałej po wyborach sytuacji. Minimalizowałaby wewnętrzne spory i podziały, koncentrując się na wyciągnięciu wniosków na przyszłość i zmniejszaniu strat bieżących. Problem w tym, że partie polityczne, sprawujące w Polsce władzę rzeczywistą, choć poza konstytucyjną, są tworami wyobcowanymi, kierującymi się odmienną, właściwą sobie racjonalnością, która wymusza rytualne gonienie króliczka przed załatwieniem choćby najprostszej sprawy.
Rozumiem powyborcze larum grane przez wszelkiej maści wyznawców demokracji. Wszak uszczerbku doznał ostatni, rytualno-arytmetyczny ustrojowy bastion. Zabrano się za piłowanie ostatniej gałęzi, na której wiszą instytucje demokratycznego państwa wraz z jego partiami. Demokracja zaakceptowała bowiem proporcjonalny system liczenia głosów, choć jego wynik jest daleki od rzeczywistych wyroków głosu ludu. Przyzwyczailiśmy się także do „miejsc biorących" na listach wyborczych, choć to oznacza, że prawdziwe wybory odbywają się za kulisami partii i komitetów wyborczych. Nawet z utratą najważniejszej, selekcyjnej funkcji wyborów, mającej podnosić jakość demokratycznego przywództwa, mimo ciągłych narzekań na demokratyczną „elitę", stopniowo się pogodziliśmy. Pozostała więc ostatnia, legitymizująca demokrację w oczach wyborców, „funkcja odzwierciedlająca" ilościowe preferencje wyborców.
Dlatego zgody na dowolne liczenie głosów przy urnach, czy „biorącą kartkę" z wyborczej książeczki na pewno nie będzie. Powinni wiedzieć o tym wszyscy, choć nie wszyscy zdają się rozumieć z jakim niebezpieczeństwem igrają, rozpalając w świadomości Polaków podejrzenie celowego sfałszowania wyborów. Recydywa zasady „mierny, ale wierny" powoduje destrukcję państwa nie mniej groźną niż kłopoty z liczeniem głosów, czy lokalnymi szwindlami przy urnach. Ale postępuje powoli i bezboleśnie, jak Alzheimer, i podobnie jak ta choroba systematycznie zmieniając demokrację nie do poznania. Kreuje mizerię pozornych elit, ale naszych, „na własnej piersi wyhodowanych". Podważenie wiary w wyborczą arytmetykę jest jak uderzenie obuchem w głowę. Wywołuje sprzeciw, bo czujemy się oszukani bez naszego w tym procederze udziału.
Na szczęście wadliwie funkcjonujący system wyborczy, nie wypełniający funkcji odzwierciedlającej, to jedynie problem techniczny, który można łatwo uszczelnić. Do tego potrzebny jest kompromis polityczny, który nie wyklucza zgodnych z prawem skarg wyborczych, ale daje spokój społeczny na czas załatwienia spraw najpilniejszych. Zanik jakościowego kryterium wyborów może w tym konkretnym przypadku paradoksalnie pomóc, ponieważ z punktu widzenia jakości rządzenia obojętne jest tak naprawdę, której partyjnej sitwy przedstawiciele będą przez najbliższe cztery lata rozdawać karty, choćby w naszym Sejmiku Wojewódzkim. Deklarowana w sondażach gotowość 59 proc. Polaków do uznania wyniku ostatnich wyborów za prawdziwy, tworzy większościową podstawę takiego kompromisu. Resztę politycy Prawa i Sprawiedliwości postanowili wyprowadzić 13 grudnia na ulicę, chociaż od 2010 r. deklarowali nadzór nad procesem wyborczym, z czego, zgodnie ze standardami III RP, oczywiście nic nie wyszło. I tutaj ilościowo – jakościowe koło polskiej demokracji się zamyka.
Bogdan Bachmura
Duchowni, działacze niepodległościowi, naukowcy, dziennikarze, politycy, posłowie są w komitecie Honorowym Marszu w Obronie Demokracji i Wolności , który PiS organizuje 13 grudnia.
Na konferencji Prawo i Sprawiedliwość zaprezentowało skład komitetu. Znaleźli się w nim m.in.: Abp Wacław Depo, Abp Wiesław Mering, Abp Ignacy Dec, Abp Antoni Pacyfik Dydycz, Abp Edward Frankowski, Premier Jan Olszewski, Andrzej Gwiazda, Bogusław Nizieński, Hanna Szczepanowska, Joanna Duda Gwiazda, Zofia Romaszewska, Piotr Duda, Marek Jurek, prof. Andrzej Nowak, prof. Jan Żaryn, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Paweł Lisicki, Joanna Lichocka, Tomasz Terlikowski.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński wskazuje, że „tegoroczny marsz ma szczególny kontekst”.
Dotychczasowe miały przypominać idee, które łączą się z „Solidarnością”, wielką i ciągle niewykorzystaną ciągle tradycją, walki o wolność, sprawiedliwość i niepodległość. To przesłanie trwa i będzie podnoszone w kolejnych latach
— zaczął Kaczyński.
Dodał, że „w tym roku ten marsz będzie miał również charakter obywatelskiego sprzeciwu wobec tego, co miało miejsce w tych wyborach”.
Ten sprzeciw dotyczy tego, co łącznie było fałszowaniem wyborów. Fałszowanie wyborów to odejście od demokracji, w istocie koniec demokracji
— zauważył lider PiS.
Wskazał, że „kartka wyborcza, istota systemu demokratycznego, jest nam wyrywana z ręki”.
Musimy zrobić wszystko, by nie dać sobie jej wyrwać. Demokracja w Polsce jest ułomna i pełna wad, z punktu widzenia wymogów europejskich nie spełnia wielu wymogów. Jednak za pośrednictwem kartki wyborczej mógł się odbywać proces demokratyczny, czyli wymiana władzy. Dziś to zostało zakwestionowane. Jeśli się na to zgodzimy, przestaniemy być obywatelami. Ten marsz to znak sprzeciwu, znak sprzeciwu wobec tego, czego jesteśmy świadkami. Nie damy o tym zapomnieć
— zapewniał Jarosław Kaczyński.
Dodał, że już pojawiły się tezy, że „ta sprawa miała zostać zatarta w świadomości społecznej”.
Nie dopuścimy na to, musimy mieć sytuację, w której będziemy mieli pewność , że wybory prezydenckie będą wiarygodne
— zaznaczył Jarosław Kaczyński.
PiS na marsz zaprasza 13 grudnia. Początek o godzinie 13:00 na Pl. Trzech Krzyży.
SZCZEGÓŁY na stronie marsz13grudnia.pl
źródło: wpolityce.pl
Skomentuj
Komentuj jako gość