Z uczuciem zawodu przyjąłem informację, że w rządzie pani Ewy Kopacz znaleźli się mężczyźni. Od lat jesteśmy świadkami ekspansji nowej ideologii, która dawny, zbankrutowany projekt komunistyczny, oparty na przekonaniu o wyjątkowym, dziejowym posłannictwie proletariatu, stara się zastąpić ideologią kobiecego mesjanizmu.
Ciągłe wałkowanie teorii o szczególnym, nigdy nie wypełnionym posłannictwie cywilizacyjnym kobiet, opartej na przekonaniu, że płeć stanowi kategorię polityczną powinno się wreszcie, dla dobra całej, upadłej z winy mężczyzn Europy, zakończyć praktycznym sprawdzianem. Niestety, pani Kopacz, podobnie jak jej wszystkie europejskie poprzedniczki na stanowiskach premiera, zadowoliła się półśrodkami, podnosząc średnią kobiet w polskim rządzie powyżej średniej europejskiej, co zabezpiecza jedynie przed atakami feministycznych strażniczek politycznej poprawności.
Pozbawiła nas natomiast pani premier szansy na przepowiadany, lawinowy wzrost PKB pod rządami kobiet, efektywnie, z gałązką oliwną w ręku zarządzane matriarchalnie państwo i odnowę moralną zepsutego politycznego establishmentu. Zamiast tego mamy ciąg dalszy gonienia feministycznego króliczka po szklanym suficie z dyskryminującym mężczyzn mechanizmem parytetów i poprawnościową licytację na jedną ministrę więcej w składzie rządu.
Tymczasem dla osiągnięcia nie podlegającej żadnej relatywizacji czystości eksperymentu, wykluczona powinna być domieszka obcych płciowo, zdecydowanie męskich typów w rządzie. Ożywczego i zgodnego z ideą władztwa kobiet ducha mogłaby za to wnieść reprezentacja homoseksualistów i przedstawiciele różnych odmian trans (sugestia dotycząca Roberta Biedronia i Anno Grodzko nasuwa się sama).
Do wyrażenia powyższych oczekiwań wobec premier Ewy Kopacz skłoniły mnie oczywiście jej debiutanckie, związane z sytuacją na Ukrainie, wypowiedzi na temat różnicy zachowań kobiet i mężczyzn w sytuacji zagrożenia. Lansowany przez panią premier wzorzec zachowania polegający na czmychaniu do domu przed napastnikiem i stawianiu go za wzór mężczyznom jest oczywiście od dawna obecny w całej zachodniej Europie. UE to kwintesencja takiej postawy. Zjawisko to objawia się, najogólniej rzecz biorąc, narastającą przewagą tęsknoty i dążenia do bezpieczeństwa nad chęcią obrony i zachowania wolności. Nie miejsce tu oczywiście na rozważania o malejących szansach na bezpieczeństwo w miarę utraty wolności. Chodzi o zakończenie niekończących się, podlanych ideologicznym sosem dyskusji i ciągłej ekspansji nowej społecznej inżynierii służącej partykularnym interesom zawodowych rewolucjonistów.
Skoro tak wielu postępowych ideologów upiera się, że płeć to kategoria polityczna, że doktryny można dzielić na męskie i żeńskie, a Ewa Kopacz będzie kierowała polską polityką „jak kobieta", to czas powiedzieć: sprawdzam. Zróbmy to i miejmy to za sobą! Im szybciej, tym lepiej. I nie mieszajmy do tego facetów, bo zapewne spieprzą wszystko, co tak dobrze zrobią kobiety.
Na koniec jeszcze jedna, sięgająca ateńskich źródeł demokracji sugestia. Skoro ministrem tak istotnego i trudnego resortu jak MSW mogła zostać kobieta znikąd, to postuluję, aby wzorem starożytnych Aten wyłaniać ministrów w drodze losowania. Z tą tylko różnicą, że tym razem szansę na wybór miałyby tylko kobiety. Korzyść byłaby podwójna: nasza demokracja doznałaby uzdrowienia, a uczeni przestaliby się wreszcie spierać dlaczego demokracja ateńska tak marnie skończyła.
Bogdan Bachmura
(tytuł autora: Żal po utraconej szansie)
Skomentuj
Komentuj jako gość